28.07.2016, 23:40 UTC
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 28.07.2016, 23:50 UTC przez TeddyPanda.)
Robiłem sobie zdjęcia swoją Condą z thrusterami 4d bodaj, w każdym razie na pewno bardzo słabymi.
A więc robię sobie zdjęcie wychodzę z SC na orbicie planety, ustawiam sobie kamerkę wszystko elegancko robię print screena i nagle zauważam, że coś jest nie tak. Tzn te kreski w czasie lotu które mają oddawać prędkość jakoś tak nienaturalnie się poruszają. Sprawdzam ustawienie statku, thrustery mi wariują, bo mimo, że nic nie robię starają się mnie odepchnąć od planety. Kiedy sobie uświadomiłem co się dzieje pomyślałem tylko - o kurczę. Szybko wchodzę na mapę systemu i sprawdzam swoją planetę - bardzo bardzo niedobrze - myślę - planeta ma ok. 4g a ja spadam wprost na nią. Byłem w tamtym momencie w połowie drogi do Saggitariusa...
Na samym początku panika. Przez chwilę tylko obserwowałem jak spada wskaźnik mojej wysokości. Jak Anaconda nieuchronnie zmierza w dół by rozbić się i utworzyć wielki krater na powierzchni tego ciała niebieskiego, gdzieś na końcu kosmosu gdzie nikt nie zagląda. Nie ma nawet do kogo wołać o pomoc, bo jestem tysiace lat świetlnych od bańki, nawet łowcy niewolników nie będą zainteresowani by mnie stąd zgarnąć.
Po chwilowym oszołomieniu myślę jednak sobie - kurcze przecież nie ma sytuacji bez wyjścia, musi dać się coś zrobić, nie zginę tutaj przez taką głupotę. Wymyślę coś.
Pierwszym pomysłem jaki mi przyszedł do głowy była próba rozpędzenia statku tymi papierowym thrusterami i przezwyciężenie siły grawitacji planety. Zaznaczam ją na cel po czym ustawiam statek do wektora ucieczki, daję pełną moc na silniki i pcham do dechy przepustnicę. Anaconda się dław, próbuje, stara się, ale już wiem, że biedna nie da rady. Zmniejszyłem swoją prędkość - to prawda - zamiast spadać 600 metrów na sekundę spadam tylko 400. Kreseczki lecą nieco wolniej w dół.
A więc to tak? Myślę zrezygnowany i wchodzę na mapę galaktyki by zobaczyć Sagittarius A - po tylu próbach kiedy chciałem tam dotrzeć i kiedy w końcu znalazłem w sobie siłę na to by pokonać ten dystans skończę swą podróż tutaj, jako wrak na jakiejś zapomnianej planecie. Super.
I tak kiedy przeglądałem tę mapę coś mnie olśniło.
Na samym początku powiedziałem do siebie - "nie, to jest niemożliwe!, to się nie może udać!". Jednak w sytuacjach takich jak ta, kiedy zdrowy rozsądek zawodzi to szaleństwo staje się sposobem na przetrwanie i tylko ono, może podpowiedzieć nam rozwiązanie, wystarczy jedynie go posłuchać...
A więc się wsłuchałem. Szaleniec nad uchem podpowiedział:
Skieruj statek w dół. Wykorzystaj pęd spadania do skoku w inny system.
To mogło zadziałać! Potwór, olbrzymia planeta z grawitacja 3 - 4 g otwierała już swą paszczę by mnie pożreć. Widziałem już jej zęby przy kadłubie, widziałem wygłodniałe oczy. Zostało mi niewiele czasu.
Wiedziałem, że aby wykonać skok muszę szybko znaleźć gwiazdę jak najbliżej linii horyzontu, czym niżej będzie system, tym większa szansa, że FSD "złapie" punkt i skoczy. Mapa galaktyki i sprawdzanie wszystkich systemów dookoła mnie. Dopisało mi szczęście bo w miejscu, w którym się znajdowałem gęstość gwiazd była dość duża. Pierwsza, druga, trzecia, czwarta nieudana próba. Gwiazdy były albo za wysoko, albo za nisko wchodząc w powierzchnię giganta. Ale w końcu, po kilkunastu próbach znalazłem. System oznaczony jakimś ciągiem znaków i cyfr, którego w życiu bym nie zapamiętał, i który normalnie każdy by pominął, zignorował, ale dla mnie w tamtym momencie ten system był jak skok do Saggitarius A. Jeden z najważniejszych skoków w mojej karierze pilota.
Uruchomiłem Frameshift Drive i zacząłem zmieniać pozycję statku tak by dziub powoli opadł prosto w kierunku planety, która zasłaniała już większość pola widzenia. Prędkość Condy zmieniła się, w pewnym momencie instrumenty pokładowe zaczęły twierdzić, że przyspieszam, a nie cofam się. To moment, w którym statek zmieniał swe ustawienie by stanąć twarzą twarz z potworem.
Conda opada, dochodzi do linii horyzontu i przekracza go nieznacznie. Spadam w dół, próbuję podnieść nieco statek, ciągnę drążek do siebie i dzieje się coś niesamowitego. Odliczanie.
5 - 4 - 3 - 2 - 1 Po czym słyszę potężne, metaliczne uderzenie statku, który wskakuje do Witch Space.
Nie wierzę, że to się udało!
Chwilę później prawie zderzam się z gwiazdą w całkiem innym systemie. Daję po hamulcach. Wstaję z fotela pilota i spoglądam z mostka na pomarańczową gwiazdę, której istnieniu zawdzięczam życie.
Udało się.
Dzisiaj opowiadam tę historię różnym Commandom, przy Laviańskiej Whiskey albo Dżinie z Alpha Centauri. W czasie swoich eksploracji to najbardziej niebezpieczna, ale też niesamowita przygodą jaką (szczęśliwie) udało mi się przeżyć. A także nauczka - zawsze sprawdzaj jaką grawitację ma Twoja planeta.
Ale nigdy nie ma sytuacji bez wyjścia.
Czasem prześladuję mnie jedynie uczucie, albo wydaje mi się, że słyszę złowieszczy i pełny gniewu ryk czegoś olbrzymiego, krążącego gdzieś na drodze do Saggitarius A, czegoś starożytnego, któremu przyjdzie czekać być może setki albo tysiące lat na następną ofiarę.
Aż się takie mini opowiadanie z tego zrobiło
Tutaj fotka z tego miejsca, widać jak RCSY nieudolnie pchają stateczek i dym z silników głównych:
A więc robię sobie zdjęcie wychodzę z SC na orbicie planety, ustawiam sobie kamerkę wszystko elegancko robię print screena i nagle zauważam, że coś jest nie tak. Tzn te kreski w czasie lotu które mają oddawać prędkość jakoś tak nienaturalnie się poruszają. Sprawdzam ustawienie statku, thrustery mi wariują, bo mimo, że nic nie robię starają się mnie odepchnąć od planety. Kiedy sobie uświadomiłem co się dzieje pomyślałem tylko - o kurczę. Szybko wchodzę na mapę systemu i sprawdzam swoją planetę - bardzo bardzo niedobrze - myślę - planeta ma ok. 4g a ja spadam wprost na nią. Byłem w tamtym momencie w połowie drogi do Saggitariusa...
Na samym początku panika. Przez chwilę tylko obserwowałem jak spada wskaźnik mojej wysokości. Jak Anaconda nieuchronnie zmierza w dół by rozbić się i utworzyć wielki krater na powierzchni tego ciała niebieskiego, gdzieś na końcu kosmosu gdzie nikt nie zagląda. Nie ma nawet do kogo wołać o pomoc, bo jestem tysiace lat świetlnych od bańki, nawet łowcy niewolników nie będą zainteresowani by mnie stąd zgarnąć.
Po chwilowym oszołomieniu myślę jednak sobie - kurcze przecież nie ma sytuacji bez wyjścia, musi dać się coś zrobić, nie zginę tutaj przez taką głupotę. Wymyślę coś.
Pierwszym pomysłem jaki mi przyszedł do głowy była próba rozpędzenia statku tymi papierowym thrusterami i przezwyciężenie siły grawitacji planety. Zaznaczam ją na cel po czym ustawiam statek do wektora ucieczki, daję pełną moc na silniki i pcham do dechy przepustnicę. Anaconda się dław, próbuje, stara się, ale już wiem, że biedna nie da rady. Zmniejszyłem swoją prędkość - to prawda - zamiast spadać 600 metrów na sekundę spadam tylko 400. Kreseczki lecą nieco wolniej w dół.
A więc to tak? Myślę zrezygnowany i wchodzę na mapę galaktyki by zobaczyć Sagittarius A - po tylu próbach kiedy chciałem tam dotrzeć i kiedy w końcu znalazłem w sobie siłę na to by pokonać ten dystans skończę swą podróż tutaj, jako wrak na jakiejś zapomnianej planecie. Super.
I tak kiedy przeglądałem tę mapę coś mnie olśniło.
Na samym początku powiedziałem do siebie - "nie, to jest niemożliwe!, to się nie może udać!". Jednak w sytuacjach takich jak ta, kiedy zdrowy rozsądek zawodzi to szaleństwo staje się sposobem na przetrwanie i tylko ono, może podpowiedzieć nam rozwiązanie, wystarczy jedynie go posłuchać...
A więc się wsłuchałem. Szaleniec nad uchem podpowiedział:
Skieruj statek w dół. Wykorzystaj pęd spadania do skoku w inny system.
To mogło zadziałać! Potwór, olbrzymia planeta z grawitacja 3 - 4 g otwierała już swą paszczę by mnie pożreć. Widziałem już jej zęby przy kadłubie, widziałem wygłodniałe oczy. Zostało mi niewiele czasu.
Wiedziałem, że aby wykonać skok muszę szybko znaleźć gwiazdę jak najbliżej linii horyzontu, czym niżej będzie system, tym większa szansa, że FSD "złapie" punkt i skoczy. Mapa galaktyki i sprawdzanie wszystkich systemów dookoła mnie. Dopisało mi szczęście bo w miejscu, w którym się znajdowałem gęstość gwiazd była dość duża. Pierwsza, druga, trzecia, czwarta nieudana próba. Gwiazdy były albo za wysoko, albo za nisko wchodząc w powierzchnię giganta. Ale w końcu, po kilkunastu próbach znalazłem. System oznaczony jakimś ciągiem znaków i cyfr, którego w życiu bym nie zapamiętał, i który normalnie każdy by pominął, zignorował, ale dla mnie w tamtym momencie ten system był jak skok do Saggitarius A. Jeden z najważniejszych skoków w mojej karierze pilota.
Uruchomiłem Frameshift Drive i zacząłem zmieniać pozycję statku tak by dziub powoli opadł prosto w kierunku planety, która zasłaniała już większość pola widzenia. Prędkość Condy zmieniła się, w pewnym momencie instrumenty pokładowe zaczęły twierdzić, że przyspieszam, a nie cofam się. To moment, w którym statek zmieniał swe ustawienie by stanąć twarzą twarz z potworem.
Conda opada, dochodzi do linii horyzontu i przekracza go nieznacznie. Spadam w dół, próbuję podnieść nieco statek, ciągnę drążek do siebie i dzieje się coś niesamowitego. Odliczanie.
5 - 4 - 3 - 2 - 1 Po czym słyszę potężne, metaliczne uderzenie statku, który wskakuje do Witch Space.
Nie wierzę, że to się udało!
Chwilę później prawie zderzam się z gwiazdą w całkiem innym systemie. Daję po hamulcach. Wstaję z fotela pilota i spoglądam z mostka na pomarańczową gwiazdę, której istnieniu zawdzięczam życie.
Udało się.
Dzisiaj opowiadam tę historię różnym Commandom, przy Laviańskiej Whiskey albo Dżinie z Alpha Centauri. W czasie swoich eksploracji to najbardziej niebezpieczna, ale też niesamowita przygodą jaką (szczęśliwie) udało mi się przeżyć. A także nauczka - zawsze sprawdzaj jaką grawitację ma Twoja planeta.
Ale nigdy nie ma sytuacji bez wyjścia.
Czasem prześladuję mnie jedynie uczucie, albo wydaje mi się, że słyszę złowieszczy i pełny gniewu ryk czegoś olbrzymiego, krążącego gdzieś na drodze do Saggitarius A, czegoś starożytnego, któremu przyjdzie czekać być może setki albo tysiące lat na następną ofiarę.
Aż się takie mini opowiadanie z tego zrobiło

Tutaj fotka z tego miejsca, widać jak RCSY nieudolnie pchają stateczek i dym z silników głównych:

.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)

.png)
)![[Obrazek: 102165.png]](https://inara.cz/data/sigs/102/102165.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)