"Black Hornet" - Jak to się zaczęło, cz. 1
Każdy, kto nie znał chłopaka idącego teraz przez miasto, z rękami w kieszeniach bluzy i kapturem na głowie mógłby pomyśleć, że to kolejny wymęczony przez życie narkoman, jakich w tym okolicy nie brakowało.
Jednak wiele osób znało Cody’ego i nie dziwił ich ten stan rzeczy, mimo, że jeszcze kilka lat temu ze śmiechem uciekał po dachach lokalnym służbom porządkowym. Teraz jednak wiele rzeczy się zmieniło, i chłopak był cieniem siebie sprzed kilku lat.
Minął piekarnię pana Almera, do której kiedyś razem z bratem codziennie przychodzili po słodkie wypieki, dzisiaj jeżeli już przyszedł, to był sam, i brał zwykłe bułki.
Minął stoisko pani Jadwigi, która kiedyś zawsze miała coś słodkiego dla chłopaków... Dzisiaj stoisko było zamknięte, po tym jak właścicielka zachorowała i musiała wyjechać. Wielu jego starym znajomym serce się krajało, widząc stan chłopaka.
Wyjechać... Powodem stanu chłopaka był wyjazd brata Cody’ego, Rexa. Nikt nie wiedział gdzie się udał, pewne było tylko to, że z początku zaczął zadawać się w podejrzanym towarzystwie, poświęcając coraz mniej czasu młodszemu bratu, aż w końcu... Zniknął. Tak po prostu.
Cody z początku twierdził, że dostał od niego obietnicę, że Rex po niego wróci...
Nie wrócił. Nadzieja i ufność w oczach Cody'ego stawała się bledsza i bledsza z każdym dniem, aż w końcu całkiem zgasła.
Dzisiaj nawet on sam nie wierzył w słowa brata. „Nie mogę ci powiedzieć gdzie jadę. Chociaż bardzo chcę, to nie mogę... Ale obiecuję ci, że wyciągnę cię stąd. Nie wiem jak, nie wiem kiedy, ale wyciągnę. Obiecuję.” Teraz był szczególnie trudny czas dla Cody’ego, za kilka dni miały minąć dokładnie trzy lata od zniknięcia starszego ze Strikerów.
Rex nie dał nikomu żadnego znaku życia, nawet bratu, który wcześniej był dla niego oczkiem w głowie. Wiele osób chciało pocieszyć chłopaka idącego wzdłuż ulicy, ale nikt się na to nie zdecydował, nie wiedząc jak zareaguje.
Chodziły plotki, że teraz stał się bardzo porywczy i przewrażliwiony na tym temacie. Rana po zdradzie brata się widocznie jeszcze nie zagoiła... A przynajmniej tak wyglądało to na pierwszy rzut oka.
Ktoś kto obserwowałby chłopaka, mógłby zauważyć, że przed wejściem do bloku w którym mieszkał spojrzał on w niebo na kilka sekund i poruszył ustami, jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
Stał tak jeszcze przez chwilę, po czym z westchnięciem wszedł do środka.
Blok w którym mieszkał nie wyróżniał się niczym szczególnym... O ile ten zaledwie kilkupiętrowy budynek można było nazwać blokiem.
Cody wjechał windą na jedno z środkowych pięter, po czym otworzył drzwi. Spojrzał przelotnie na pokój na końcu korytarza. Pokój, w którym nie był od pamiętnego dnia. Poszedł do okna i spojrzał w górę, na przelatujące AV-ki, jedne transportujące towary, drugie zapewne jakichś ważnych biznesmenów...
Cody nigdy nie pałał sympatią do tych ludzi, którzy nie mają za grosz szacunku i zrobią wszystko żeby wycisnąć z takich jak on ostatni złamany grosz, a potem zasłonią się prawem. Według niego już piraci mieli więcej szacunku, bo oni przynajmniej nie kryli się z tym, że wzbogacają się kosztem innych.
Mimowolnie jego wzrok podążył na ścianę, gdzie wisiał wyblakły plakat, jeden róg odklejał się od ściany. Przedstawiał on statek, stary Krait Lightspeeder. Podobno plakat należał do jego dziadka, który dał go jego ojcu, który dał go jemu... Też pamiątka.
Chłopak wiedział, że statek ten obecnie jest mocno przestarzały, i rzadko spotykany, jednak nie miał nic innego, co mogłoby powiesić na jego miejscu... A nawet gdyby miał to i tak by tego nie zrobił.
Cody podszedł do plakatu i odkleił drugi z czterech rogów, po czym odsunął go, pokazując małą wnękę. Wyciągnął stamtąd małe pudełko, które otworzył, ukazując kilkanaście czipów z kredytami.
Chłopak sięgnął do kieszeni i wyciągnął kolejny czip. Zaczął go oglądać, jednak po chwili wysypał wszystkie na łóżko i zaczął liczyć kredyty na nich zawarte.
Następnie podłączył je do starego terminala, który wyciągnął zza biurka i przelał wszystkie kredyty na pierwszy czip. Zgodnie z oczekiwaniami, na małym wyświetlaczu pojawiła się okrągła sumka. Widząc ją, chłopak po raz pierwszy od kilku lat... Uśmiechnął się.
- Czas zostawić przeszłość za sobą – mruknął cicho – i spojrzeć co ma mi do zaoferowania przyszłość. – Jeszcze raz obejrzał czip, po czym schował go głęboko do wewnętrznej kieszeni bluzy, upewniając się że nie wypadnie.
Następnie chwycił przygotowaną wcześniej torbę, zostawił kartkę z wiadomością do rodziców i skierował się do wyjścia z budynku, na krótko oglądając się za siebie. – Żegnaj, stare życie. – Odwrócił się spowrotem. – I witaj nowe.
Budynek do którego zmierzał był umieszczony w tej bogatszej części miasta. I nie byłoby to problemem, gdyby nie skorumpowani strażnicy, którzy patrolowali tego typu dzielnice i nie wachali się przed nadużywaniem władzy.
Cody wolał nie ryzykować utraty czipa i do budynku próbował dostać się nie zwracając na siebie uwagi. Co nie do końca mu się udało, bo około w trzech czwartych drogi w dalszej podróży przeszkodził mu patrol, przed którym musiał uciekać.
Po kilkunastu minutach jednak bez większych problemów dotarł do celu i wszedł do środka, jednak widząc kto siedział przy biurku zamarł. Znał tego człowieka, tylko skąd..? Mężczyzna był starszy od niego, miał może dwadzieścia kilka lat. Tamten podniósł wzrok i skierował go na chłopaka. Widać było w nim lekkie zaskoczenie, ukryte za maską obojętności.
- Cody? Co ty tu robisz? Nie powinno cię tu być. – Chłopak rozpoznał ten głos. To był Joel, przyjaciel jego brata z czasów przed...
- Wiem, ale... – Chłopak podszedł i podał Joelowi czip. – Chcę latać dla federacji pilotów. - Mężczyzna spojrzał najpierw na niego, a potem na czip, szybko wpinając go do terminala, zapewne by sprawdzić zawartość. Westchnął.
- Cody...
- Wiem. Proszę, to moja jedyna szansa żeby stąd uciec.
- Nie mogę tego zrobić, a ty dobrze wiesz dlaczego. – Cody spuścił wzrok. Ostatnia nadzieja zgasła. Joel spojrzał na chłopaka. Serce mu się kroiło. Nie chciał tego robić, ale nie miał wyjścia. Chyba że...
- Ewentualnie mogę spróbować... – Mruknął pod nosem tak, by tylko chłopak to usłyszał. Podniósł wzrok, ale Joel nie zwrócił na to uwagi. Wpisał swój własny numer konta, i z niego wprowadził opłatę. – Robię to tylko ze względu na Rexa. – Westchnął. – Prom odlatuje za godzinę. – Podał mu bilet. Chłopak prawie skakał z radości. – Ledwo zdążyłeś.
Dziękuję. Nie zapomnę ci tego, dziękuję. - Joel uśmiechnął się.
- Idź już. Nie chcesz się przecież spóźnić, prawda?
Po przybyciu do portu, strażnicy początkowo byli bardzo podejrzliwi, zarówno w stosunku do chłopaka z nieznanego im domu, jak i jego biletu. Jednak nie mając twardych dowodów, oraz po przeszukaniu jego rzeczy osobistych musieli go przepuścić.
Gdy chłopak znalazł wreszcie lądowisko, z którego miał wystartować jego prom, bramki były już zamknięte, ale na szczęście dla niego, nie był jedynym który się spóźnił, i obsługa chcąc nie chcąc musiała wpuścić grupę spóźnialskich na pad.
Kiedy tylko zobaczyli statek, jako jeden z niewielu oniemiał. Tak w zasadzie to widział je tylko z dala, gdy przelatywały nad jego częścią miasta.
A teraz nie dość, że miał jednym lecieć, to jeszcze był to Delfin. Smukły i piękny, przelot tym statkiem uważany był za luksus, na który wielu nie mogło sobie pozwolić, dlatego jego obecność tutaj z pewnością była fenomenem.
No i mało kto mógł obejrzeć ten statek z tak bliska. Cody nie mógł nacieszyć oczu tym widokiem... Oczywiście część ludzi z jego grupy wcale nie była tym statkiem zachwycona.
Cody oderwał wreszcie oczy od statku i spojrzał na grupę w której się znalazł. Znaczna przewaga chłopaków, ale zauważył też kilka dziewczyn. Na oko trzydzieści, może niecałe czterdzieści osób.
Wszyscy ubrani w szykowne, odświętne, stroje na specjalną okazję, zapewne warte więcej niż całe jego życie. A na samiuśkim końcu stał on - w lekkich spodniach i bluzce z kapturem.
Na przedzie stało kilku mężczyzn, którzy mogli robić kilka rzeczy. Albo próbować wszystkich jakoś uporządkować, albo...
- Gary Rogers.
- Obecny! – zawołał jeden z chłopaków stojących przed Cody’m. Miał rude włosy, tak samo jak jego kopia, stojącą obok niego.
- Kane Rogers.
- Obecny! – zawołała kopia.
- Cody Striker.
- Obecny! – Zawołał identycznie jak chłopaki przed nim. Mężczyzna który wyczytał jego nazwisko spojrzał mu prosto w oczy na kilka sekund, ale po chwili kontynuował.
- Megan Wells.
- Obecna! – Zawołała dziewczyna, stojąca obok rudzielców.
- Derek Woodward.
- Jestem! – Zawołał jeden z bardziej barczystych chłopaków na przedzie. Ciągle próbował zwrócić na siebie uwagę jednej z dziewczyn, której imienia Cody nie zarejestrował. Chłopak prężył muskuły jak paw ogon. Szkoda, że pochodziły od nafaszerowania sterydami, a nie ciężkiej pracy... Cóż, Cody wychował się wśród takich ludzi. Umiał rozpoznać napompowane mięśnie.
Mężczyzna który ich wyczytywał przyłożył dłoń do ucha i coś powiedział, jednak w harmidrze jaki panował Cody nie wychwycił pojedynczych słów. Zapewne i tak nie było to skierowane do niego.
- Dobra. Skoro wszyscy spóźnialscy już są, to możecie się wszyscy ładować. – W boku statku otworzyły się drzwi, tworząc schody, po których można było wejść.
Cody minął rudzielców, którzy narzekali, że muszą lecieć klasą ekonomiczną i powinni lecieć w pierwszej, ale przerwali kłótnię, gdy ich minął, zapewne zaskoczeni jego wyróżniającym się strojem, i rzucili jakieś słowne zaczepki w jego stronę.
Nie zatrzymał się jednak, z ludźmi jak oni chciał mieć jak najmniej do czynienia. Zanim jednak dotarł do statku, zatrzymał go jeden z mężczyzn.
- Striker, tak? Musimy porozmawiać. – Cody był zdziwiony, ale posłusznie zaczekał, aż zostaną sami na lądowisku.
- To ja idę pilnować tamtych, wy tu rozmawiajcie. – Powiedział drugi z mężczyzn, po czym wszedł do środka. Nastała chwila niezręcznej ciszy.
- Stało się coś? – Spytał w końcu chłopak.
- Jak zapewne zauważyłeś, lekko się wyróżniasz... – Zaczął mężczyzna.
- Nie pochodzę z bogatej rodziny, nic nie poradzę.
- Nie winię cię. Wielu świetnych pilotów zaczynało tak jak ty, ale to nie jest teraz ważne. – Odparł tamten. – Te dzieciaki już coś podejrzewają... – Wskazał palcem na statek. – ... a jeżeli się dowiedzą, to nie dadzą ci żyć. Taka jest ich natura. W tym roku, niestety, jesteś jedynym w swojej grupie, który pochodzi z... Nazwijmy to niższych sfer społeczeństwa. – Cody skinął głową.
- Rozumiem. – Mężczyzna milczał przez chwilę.
- Spróbuj zagadać do Megan. Ona też kiedyś nie miała lekko. Może znajdziecie wspólny język.
- Spróbuję. – Mężczyzna wyciągnął w jego stronę rękę z kartką papieru.
- Gdy dolecimy, dostaniecie własne komunikatory. Tutaj jest numer mojego. Daj mi znać, gdyby coś się działo. – Cody skinął głową. - A teraz pakuj się bo już i tak mamy opóźnienie.
- Dobrze, panie...
- Mów mi Robert. Robert Lewis. Dla ciebie Pan Lewis.
- Dobrze Panie Robercie.
- I tak trzymać. A teraz się pakuj. – Wskazał na statek.
Jako, że jestem chory, a komputer mam w serwisie, to stwierdziłem, że zacznę pisać krótkie opowiadanie o moim nowym altkum
No i trochę się to rozrosło jak na krótkie opowiadanie haha...
Jak macie jakąś konstruktywną krytykę, porady, pytania itp to piszcie śmiało :-)
Postaram się na dniach napisać coś dalej. Trzymajta się
Każdy, kto nie znał chłopaka idącego teraz przez miasto, z rękami w kieszeniach bluzy i kapturem na głowie mógłby pomyśleć, że to kolejny wymęczony przez życie narkoman, jakich w tym okolicy nie brakowało.
Jednak wiele osób znało Cody’ego i nie dziwił ich ten stan rzeczy, mimo, że jeszcze kilka lat temu ze śmiechem uciekał po dachach lokalnym służbom porządkowym. Teraz jednak wiele rzeczy się zmieniło, i chłopak był cieniem siebie sprzed kilku lat.
Minął piekarnię pana Almera, do której kiedyś razem z bratem codziennie przychodzili po słodkie wypieki, dzisiaj jeżeli już przyszedł, to był sam, i brał zwykłe bułki.
Minął stoisko pani Jadwigi, która kiedyś zawsze miała coś słodkiego dla chłopaków... Dzisiaj stoisko było zamknięte, po tym jak właścicielka zachorowała i musiała wyjechać. Wielu jego starym znajomym serce się krajało, widząc stan chłopaka.
Wyjechać... Powodem stanu chłopaka był wyjazd brata Cody’ego, Rexa. Nikt nie wiedział gdzie się udał, pewne było tylko to, że z początku zaczął zadawać się w podejrzanym towarzystwie, poświęcając coraz mniej czasu młodszemu bratu, aż w końcu... Zniknął. Tak po prostu.
Cody z początku twierdził, że dostał od niego obietnicę, że Rex po niego wróci...
Nie wrócił. Nadzieja i ufność w oczach Cody'ego stawała się bledsza i bledsza z każdym dniem, aż w końcu całkiem zgasła.
Dzisiaj nawet on sam nie wierzył w słowa brata. „Nie mogę ci powiedzieć gdzie jadę. Chociaż bardzo chcę, to nie mogę... Ale obiecuję ci, że wyciągnę cię stąd. Nie wiem jak, nie wiem kiedy, ale wyciągnę. Obiecuję.” Teraz był szczególnie trudny czas dla Cody’ego, za kilka dni miały minąć dokładnie trzy lata od zniknięcia starszego ze Strikerów.
Rex nie dał nikomu żadnego znaku życia, nawet bratu, który wcześniej był dla niego oczkiem w głowie. Wiele osób chciało pocieszyć chłopaka idącego wzdłuż ulicy, ale nikt się na to nie zdecydował, nie wiedząc jak zareaguje.
Chodziły plotki, że teraz stał się bardzo porywczy i przewrażliwiony na tym temacie. Rana po zdradzie brata się widocznie jeszcze nie zagoiła... A przynajmniej tak wyglądało to na pierwszy rzut oka.
Ktoś kto obserwowałby chłopaka, mógłby zauważyć, że przed wejściem do bloku w którym mieszkał spojrzał on w niebo na kilka sekund i poruszył ustami, jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
Stał tak jeszcze przez chwilę, po czym z westchnięciem wszedł do środka.
Blok w którym mieszkał nie wyróżniał się niczym szczególnym... O ile ten zaledwie kilkupiętrowy budynek można było nazwać blokiem.
Cody wjechał windą na jedno z środkowych pięter, po czym otworzył drzwi. Spojrzał przelotnie na pokój na końcu korytarza. Pokój, w którym nie był od pamiętnego dnia. Poszedł do okna i spojrzał w górę, na przelatujące AV-ki, jedne transportujące towary, drugie zapewne jakichś ważnych biznesmenów...
Cody nigdy nie pałał sympatią do tych ludzi, którzy nie mają za grosz szacunku i zrobią wszystko żeby wycisnąć z takich jak on ostatni złamany grosz, a potem zasłonią się prawem. Według niego już piraci mieli więcej szacunku, bo oni przynajmniej nie kryli się z tym, że wzbogacają się kosztem innych.
Mimowolnie jego wzrok podążył na ścianę, gdzie wisiał wyblakły plakat, jeden róg odklejał się od ściany. Przedstawiał on statek, stary Krait Lightspeeder. Podobno plakat należał do jego dziadka, który dał go jego ojcu, który dał go jemu... Też pamiątka.
Chłopak wiedział, że statek ten obecnie jest mocno przestarzały, i rzadko spotykany, jednak nie miał nic innego, co mogłoby powiesić na jego miejscu... A nawet gdyby miał to i tak by tego nie zrobił.
Cody podszedł do plakatu i odkleił drugi z czterech rogów, po czym odsunął go, pokazując małą wnękę. Wyciągnął stamtąd małe pudełko, które otworzył, ukazując kilkanaście czipów z kredytami.
Chłopak sięgnął do kieszeni i wyciągnął kolejny czip. Zaczął go oglądać, jednak po chwili wysypał wszystkie na łóżko i zaczął liczyć kredyty na nich zawarte.
Następnie podłączył je do starego terminala, który wyciągnął zza biurka i przelał wszystkie kredyty na pierwszy czip. Zgodnie z oczekiwaniami, na małym wyświetlaczu pojawiła się okrągła sumka. Widząc ją, chłopak po raz pierwszy od kilku lat... Uśmiechnął się.
- Czas zostawić przeszłość za sobą – mruknął cicho – i spojrzeć co ma mi do zaoferowania przyszłość. – Jeszcze raz obejrzał czip, po czym schował go głęboko do wewnętrznej kieszeni bluzy, upewniając się że nie wypadnie.
Następnie chwycił przygotowaną wcześniej torbę, zostawił kartkę z wiadomością do rodziców i skierował się do wyjścia z budynku, na krótko oglądając się za siebie. – Żegnaj, stare życie. – Odwrócił się spowrotem. – I witaj nowe.
Budynek do którego zmierzał był umieszczony w tej bogatszej części miasta. I nie byłoby to problemem, gdyby nie skorumpowani strażnicy, którzy patrolowali tego typu dzielnice i nie wachali się przed nadużywaniem władzy.
Cody wolał nie ryzykować utraty czipa i do budynku próbował dostać się nie zwracając na siebie uwagi. Co nie do końca mu się udało, bo około w trzech czwartych drogi w dalszej podróży przeszkodził mu patrol, przed którym musiał uciekać.
Po kilkunastu minutach jednak bez większych problemów dotarł do celu i wszedł do środka, jednak widząc kto siedział przy biurku zamarł. Znał tego człowieka, tylko skąd..? Mężczyzna był starszy od niego, miał może dwadzieścia kilka lat. Tamten podniósł wzrok i skierował go na chłopaka. Widać było w nim lekkie zaskoczenie, ukryte za maską obojętności.
- Cody? Co ty tu robisz? Nie powinno cię tu być. – Chłopak rozpoznał ten głos. To był Joel, przyjaciel jego brata z czasów przed...
- Wiem, ale... – Chłopak podszedł i podał Joelowi czip. – Chcę latać dla federacji pilotów. - Mężczyzna spojrzał najpierw na niego, a potem na czip, szybko wpinając go do terminala, zapewne by sprawdzić zawartość. Westchnął.
- Cody...
- Wiem. Proszę, to moja jedyna szansa żeby stąd uciec.
- Nie mogę tego zrobić, a ty dobrze wiesz dlaczego. – Cody spuścił wzrok. Ostatnia nadzieja zgasła. Joel spojrzał na chłopaka. Serce mu się kroiło. Nie chciał tego robić, ale nie miał wyjścia. Chyba że...
- Ewentualnie mogę spróbować... – Mruknął pod nosem tak, by tylko chłopak to usłyszał. Podniósł wzrok, ale Joel nie zwrócił na to uwagi. Wpisał swój własny numer konta, i z niego wprowadził opłatę. – Robię to tylko ze względu na Rexa. – Westchnął. – Prom odlatuje za godzinę. – Podał mu bilet. Chłopak prawie skakał z radości. – Ledwo zdążyłeś.
Dziękuję. Nie zapomnę ci tego, dziękuję. - Joel uśmiechnął się.
- Idź już. Nie chcesz się przecież spóźnić, prawda?
Po przybyciu do portu, strażnicy początkowo byli bardzo podejrzliwi, zarówno w stosunku do chłopaka z nieznanego im domu, jak i jego biletu. Jednak nie mając twardych dowodów, oraz po przeszukaniu jego rzeczy osobistych musieli go przepuścić.
Gdy chłopak znalazł wreszcie lądowisko, z którego miał wystartować jego prom, bramki były już zamknięte, ale na szczęście dla niego, nie był jedynym który się spóźnił, i obsługa chcąc nie chcąc musiała wpuścić grupę spóźnialskich na pad.
Kiedy tylko zobaczyli statek, jako jeden z niewielu oniemiał. Tak w zasadzie to widział je tylko z dala, gdy przelatywały nad jego częścią miasta.
A teraz nie dość, że miał jednym lecieć, to jeszcze był to Delfin. Smukły i piękny, przelot tym statkiem uważany był za luksus, na który wielu nie mogło sobie pozwolić, dlatego jego obecność tutaj z pewnością była fenomenem.
No i mało kto mógł obejrzeć ten statek z tak bliska. Cody nie mógł nacieszyć oczu tym widokiem... Oczywiście część ludzi z jego grupy wcale nie była tym statkiem zachwycona.
Cody oderwał wreszcie oczy od statku i spojrzał na grupę w której się znalazł. Znaczna przewaga chłopaków, ale zauważył też kilka dziewczyn. Na oko trzydzieści, może niecałe czterdzieści osób.
Wszyscy ubrani w szykowne, odświętne, stroje na specjalną okazję, zapewne warte więcej niż całe jego życie. A na samiuśkim końcu stał on - w lekkich spodniach i bluzce z kapturem.
Na przedzie stało kilku mężczyzn, którzy mogli robić kilka rzeczy. Albo próbować wszystkich jakoś uporządkować, albo...
- Gary Rogers.
- Obecny! – zawołał jeden z chłopaków stojących przed Cody’m. Miał rude włosy, tak samo jak jego kopia, stojącą obok niego.
- Kane Rogers.
- Obecny! – zawołała kopia.
- Cody Striker.
- Obecny! – Zawołał identycznie jak chłopaki przed nim. Mężczyzna który wyczytał jego nazwisko spojrzał mu prosto w oczy na kilka sekund, ale po chwili kontynuował.
- Megan Wells.
- Obecna! – Zawołała dziewczyna, stojąca obok rudzielców.
- Derek Woodward.
- Jestem! – Zawołał jeden z bardziej barczystych chłopaków na przedzie. Ciągle próbował zwrócić na siebie uwagę jednej z dziewczyn, której imienia Cody nie zarejestrował. Chłopak prężył muskuły jak paw ogon. Szkoda, że pochodziły od nafaszerowania sterydami, a nie ciężkiej pracy... Cóż, Cody wychował się wśród takich ludzi. Umiał rozpoznać napompowane mięśnie.
Mężczyzna który ich wyczytywał przyłożył dłoń do ucha i coś powiedział, jednak w harmidrze jaki panował Cody nie wychwycił pojedynczych słów. Zapewne i tak nie było to skierowane do niego.
- Dobra. Skoro wszyscy spóźnialscy już są, to możecie się wszyscy ładować. – W boku statku otworzyły się drzwi, tworząc schody, po których można było wejść.
Cody minął rudzielców, którzy narzekali, że muszą lecieć klasą ekonomiczną i powinni lecieć w pierwszej, ale przerwali kłótnię, gdy ich minął, zapewne zaskoczeni jego wyróżniającym się strojem, i rzucili jakieś słowne zaczepki w jego stronę.
Nie zatrzymał się jednak, z ludźmi jak oni chciał mieć jak najmniej do czynienia. Zanim jednak dotarł do statku, zatrzymał go jeden z mężczyzn.
- Striker, tak? Musimy porozmawiać. – Cody był zdziwiony, ale posłusznie zaczekał, aż zostaną sami na lądowisku.
- To ja idę pilnować tamtych, wy tu rozmawiajcie. – Powiedział drugi z mężczyzn, po czym wszedł do środka. Nastała chwila niezręcznej ciszy.
- Stało się coś? – Spytał w końcu chłopak.
- Jak zapewne zauważyłeś, lekko się wyróżniasz... – Zaczął mężczyzna.
- Nie pochodzę z bogatej rodziny, nic nie poradzę.
- Nie winię cię. Wielu świetnych pilotów zaczynało tak jak ty, ale to nie jest teraz ważne. – Odparł tamten. – Te dzieciaki już coś podejrzewają... – Wskazał palcem na statek. – ... a jeżeli się dowiedzą, to nie dadzą ci żyć. Taka jest ich natura. W tym roku, niestety, jesteś jedynym w swojej grupie, który pochodzi z... Nazwijmy to niższych sfer społeczeństwa. – Cody skinął głową.
- Rozumiem. – Mężczyzna milczał przez chwilę.
- Spróbuj zagadać do Megan. Ona też kiedyś nie miała lekko. Może znajdziecie wspólny język.
- Spróbuję. – Mężczyzna wyciągnął w jego stronę rękę z kartką papieru.
- Gdy dolecimy, dostaniecie własne komunikatory. Tutaj jest numer mojego. Daj mi znać, gdyby coś się działo. – Cody skinął głową. - A teraz pakuj się bo już i tak mamy opóźnienie.
- Dobrze, panie...
- Mów mi Robert. Robert Lewis. Dla ciebie Pan Lewis.
- Dobrze Panie Robercie.
- I tak trzymać. A teraz się pakuj. – Wskazał na statek.
Jako, że jestem chory, a komputer mam w serwisie, to stwierdziłem, że zacznę pisać krótkie opowiadanie o moim nowym altkum
No i trochę się to rozrosło jak na krótkie opowiadanie haha...
Jak macie jakąś konstruktywną krytykę, porady, pytania itp to piszcie śmiało :-)
Postaram się na dniach napisać coś dalej. Trzymajta się
Wiem, jestem dziwny. Ale to moja dziwność, teraz wy też będziecie musieli sobie z nią radzić.
A jak się nie podoba to krzyż na drogę i kulka w łeb.
A jak się nie podoba to krzyż na drogę i kulka w łeb.

.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)
.png)