Husarski Horyzont - Opowieść Niebieska - Ziemia
Obudziło mnie blade światło słoneczne wschodzącego Słońca dobywające się zza szklanej ściany sypialni mojego apartamentu. Za oknem rozciągał się niesamowity widok na olbrzymie, spowite w chmurach miasto, którego wysokie na kilometry budynki dotykały niemrawie poruszającej się w górę, tarczy żółtej gwiazdy typu G. Nad miastem unosiły się statki kosmiczne, małe i duże, a także pojazdy zautomatyzowanej komunikacji miejskiej i sondy holograficzne. Przez chwilę wpatrywałem się w ten krajobraz, jeszcze na wpółprzytomny i blisko ponownego zapadnięcia w sen kiedy na plecach poczułem czyjś ciepły oddech. Obróciłem się gwałtownie. To była Valencia, która również właśnie się obudziła. Oprzytomniałem, byliśmy na Ziemi już od prawie dwóch tygodni, a obraz, który widziałem przez okno wcale nie był wygenerowaną komputerowo animacją. To Kraków, realna metropolia w krainie niegdyś będącej domem moich przodków.
- Dzień dobry - szepnęła z uśmiechem Valencia patrząc na mnie swoimi dużymi, błękitnymi oczyma. Było to spojrzenie przepełnione beztroską, jednak ja zachodziłem w głowę jak to możliwe, że przez tak długi czas (dokładnie dwanaście dni) udało mi się wieść tak normalne, rzekłbym nawet, że zwykłe życie. No, może poza tym, że Valencia nie była zwykłą dziewczyną, ale jednak, miałem za sobą dwanaście dni podczas których żyliśmy niczym kochające się, młode małżeństwo. Nie do pomyślenia dla mnie, kolesia, który od dwóch lat lata tam i z powrotem po kosmosie.
Pocałowałem jej mały, zadarty nos i zmierzwiłem brązowe, kręcące się samoistnie włosy, które sięgały jej do ramion. Za długo to trwa - myślałem intensywnie - czas zrobić coś elitarnie niebezpiecznego. Choćby takiego jak...
Wstałem i zacząłem się ubierać, od skarpetek, aż po moją białą tunikę w imperialnym stylu. Sypialnia apartamentu była urządzona w minimalistycznym stylu. Ściany i meble miały kremowy, jasny kolor, a podłoga pokryta miękką wykładziną.
- Kochanie zrobisz mi kawki z mlekiem? - spytała Valencia nie wstając z łóżka. Spojrzałem na nią badawczym wzrokiem. Jej koronkowa bielizna była w kolorze spajającym się z wystrojem wnętrza, tak samo jak różowa skóra, usta i błękitne oczy. Jedynie włosy nadawały nieco kontrastu. I tak jak ono dziewczyna była zbyt miękka i przyjemna. Nie mówię tutaj tylko o jej cyckach, ale o ogólnie kształtach, twarzy, talii, ramion. Wszystko miała takie zbyt miękkie i owalne.
Zaraz tu zwariuję.
- Tak Kochanie - odparłem i wybiegłem do kuchni, po chwili wróciłem do sypialni ze świeżą kawą z mlekiem, posłodzoną trzema łyżeczkami cukru, tak jak lubiła.
- A dla siebie nie zrobiłeś? - powiedziała Valencia biorąc drobny łyk z kubka, który właśnie jej wręczyłem.
- Nie.
- Coś nie tak misiu? Wyglądasz jakbyś był zdenerwowany.
Nie no tego już za wiele! Ruszyłem w stronę wyjścia na balkon, gdzie stał mój mały Imperialny Myśliwiec.
- Musze coś załatwić - rzuciłem przechodząc przez samo rozsuwające się drzwi - będę za kilka godzin.
Na zewnątrz panowała przyjemna temperatura i wiał lekki, ciepły wiatr, był początek lata. Gdy podszedłem do myśliwca jego kabina otworzyła się ze zgrzytem, wskoczyłem do środka, chwyciłem za drążek i przepustnicę po czym zapaliłem silniki. Metaliczne brzmienie napędu statku ze stajni Gutamaya, ostre i przeszywające od razu sprawiło, że poczułem się lepiej, jednak było to za mało. Pchnąłem przepustnicę i wystrzeliłem w powietrze w ułamek sekundy nabierając prędkości przekraczającej czterysta metrów na sekundę. Zostawiłem w dole miękki świat Valencii, a przede mną rozpościerał się jedynie widok skąpanego w żółci i pomarańczy zarysu miasta. Skierowałem się w jego stronę biorąc na cel jeden z najwyższych wieżowców, który mimo, że z tej perspektywy wydawał się mały musiał być wysoki na jakieś dwa lub trzy kilometry. Po około minucie szaleńczego pędu znalazłem się tuż nad obszarem metropolitarnym Krakowa.
Zanurkowałem w dół zatrzymując się tuż nad powierzchnią rzeki, która rozdzielała metropolię na dwie części. Płynęło po niej kilka dużych statków towarowych, a także większa ilość mniejszych jednostek. Na jej północnym brzegu wyrastało kilka wysokich, licznie pokrytych reklamami wież z czego jedna z nich przypominała nieco królewską koronę i zapewne odnosiła się do historycznego dziedzictwa miasta. Na południowym mieściły się niższe budynki, a kilka z nich zawieszonych było tuż nad taflą wody. Kraków był miastem bardzo kolorowym, a wczesna pora jeszcze bardziej potęgowała ten efekt.
Korzystając z galnetu, wklepałem korzystając z rzeczywistości rozszerzonej plan miasta, trójwymiarowa mapa pojawiła się błyskawicznie, a ja wklepałem kolejną komendę - "kluby". Na mapie zamigotało kilka ikonek wskazujących najbliższe z nich. Jeden z nich "Cichota" był miejscem już z nazwy zbyt miękkim dlatego bez zastanowienia go wyeliminowałem, kolejne dwa "Maczeta" i "BigSmog" wydawały się już o wiele sensowniejszymi propozycjami, jednak moją uwagę przykuł umieszczony na szczycie wieżowca korony "Ekstremalna Krakowska Mordownia". Jeśli nazwa była adekwatna do tego co ów przybytek oferuje to mogło być ciekawie. Pchnąłem przepustnicę i poleciałem w kierunku szczytu korony prosząc przy tym o dokowanie na jednym z małych lądowisk umieszczonych szczycie centralnej z trzech wież, które łączyły się w jedną w okolicach podstawy. Po otrzymaniu zezwolenia osadziłem statek miękko na gładkiej, srebrnej płycie, z której zbudowany było miejsce do lądowania, zgasiłem silnik, otworzyłem właz i wyskoczyłem na zewnątrz. Mordownia znajdowała się na tym samym poziomie, na którym wylądowałem, jednak w tym miejscu ściany budynku były całkowicie czarne, a droga do drzwi wejściowych wiodła przez szereg krótkich ścieżek, po obu stronach zabezpieczonych wysokimi barierkami. Gdy dotarłem do końca drogi i otworzyłem czarne jak smoła drzwi ogłuszył mnie...
Dźwięk ostrego, hardkorowego dubstepu. Uszy zapiekły mnie ostro na tyle, że potknąłem się i wpadłem do środka prosto na jakąś młodą, tańczącą jak dzikie zwierze kobietę. Ta cofnęła się przerażona, a ja wylądowałem na śliskiej, oświetlanej blaskiem tysięcy fleszy podłodze, jednak ktoś chwycił mnie za ramię i pociągnął do góry, była to to sama dziewczyna na którą wpadłem. Rozejrzałem się dookoła, byliśmy otoczeni przez tłum ludzi, którzy zachowywali się jak banda podskakujących bez wyraźnego ładu i składu orangutanów.
- Cześć - usłyszałem głos w swojej głowie. Normalna rozmowa była w tym miejscu niemożliwa, dlatego moja nowa znajoma wykorzystała do tego rzeczywistość rozszerzoną.
- No siemka - odparłem przyglądając się jej.
Miała krótkie, niebieskie włosy które nachodziły na jedno z jej mechanicznych, podobnych do moich własnych zaimplantowanych oczu, jedna strona głowy była też całkowicie wygolona, widniał tam duży tatuaż będący bliżej nieokreślonym wzorem pełnym skomplikowanych figur, przerywanych linii i napisów. Zaciekawiło mnie to, bo sam posiadałem tatuaż, a nawet dwa. Pierwszy, na lewym ramieniu przedstawiał uzbrojoną w karabin maszynowy Pandę, z kolei drugi znajdował się na nadgarstku tej samej ręki, był to mały napis:
"Powodzenia Pilocie!" , a nieco poniżej
"Kto jest najlepszy?! HUSARIA!".
- Fajne Dziary - powiedziałem starając się dostosować swój taniec do rytmu muzyki - sorki, że na ciebie wpadłem.
- Nic nie szkodzi - odparła dziewczyna - widać, żeś nie miejscowy.
Pokiwałem głową. Kakofonia elektronicznych dźwięków i basu pompowały w moje żyły coraz większe strumienie energii i już po chwili dostosowałem się do reszty trzody. Laserowe światła umieszczone na wysokim suficie waliły mi po oczach tak, że pomimo iż nie wypiłem ani kropli alkoholu już czułem jakbym był pod wpływem. Przecisnąłem się przez tłum chcąc odnaleźć bar lub coś w tym rodzaju, gdzie mógłbym się napić i po chwili ocierania się o dziesiątki spoconych ciał wypełzłem na zewnątrz niczym larwa. Tuż przed sobą zobaczyłem długą ladę, przy której na wysokich hokerach siedziało kilkoro nie biorących udziału w orgii osób. Usiadłem opierając się łokciami o blat i ryknąłem.
- Barman!
Niski, łysy mężczyzna, który chwile wcześniej zajmował się czymś przy położonych za jego plecami półkami z najróżniejszymi trunkami podszedł do mnie z pytającym spojrzeniem.
- Whiskey - warknąłem twardo - mocne i drogie.
Barman skinął głową po czym sięgnął po rdzawy trunek znajdujący się na jednej z wyższych półek. Spod lady wyciągnął dużą szklankę po czym napełnił ją niemal do samej krawędzi. Chwyciłem alkohol i wlałem go sobie do gardła. Ostry smak whiskey rozpalił mnie od środka. Chciałem jak najszybciej być pijany, dlatego w mgnieniu oka opróżniłem całą szklankę. Barman, który stał naprzeciw wydawał się być kompletnie niezainteresowany moją osobą. Szczęśliwie. Pchnąłem w jego kierunku puste naczynie a ten ponownie napełnił je rdzawym nektarem. Po chwili byłem już lekko pijany i miałem zamiar dołączyć do bawiącego się przy niszczącej mózg muzyce tłumu, jednak ktoś chwycił mnie za dłoń, a była to Valencia.
- Co ty tu robisz?! - spytałem zaskoczony.
Valencia ubrana była w jednoczęściową, białą spódnicę z dużym dekoltem, którą bardzo lubiłem. Została wykonana w podobnym do mojej tuniki, Imperialnym stylu.
- Poleciałam za tobą - odparła wzruszając ramionami - przecież mamy dwa myśliwce!
Ach no tak, oprócz imperialnego jest jeszcze ten lakoński!
- Widzę, że w końcu przestałeś być nudziarzem, myślałam, że zwariuję od tej sielanki!
- Że co proszę? To był twój pomysł, żeby lecieć na Ziemię! - krzyknąłem z wyrzutem
- Ale nie po to, żeby leżeć plackiem przez dwa tygodnie!
- Myślałem, że pasuje ci takie życie.
Valencia przewróciła oczami.
- Serio? A nie pamiętasz co mówiłeś w Kolonii? O tej swojej Korwecie i w ogóle?Mimo, że alkohol nieco wpływał na mój twardy dysk doskonale wiedziałem o czym mówi.
- To było dawno - powiedziałem lekceważąco
- Niecałe trzy miesiące temu - stwierdziła ostro Valencia
- To co chcesz teraz zrobić? Obrobić ten bar czy coś?
- Choćby i! - stwierdziła odważnie dziewczyna - Zresztą broń jest w Taipanie
- Co?!?!
Słowa Valencii zszokowały mnie na tyle, że musiałem ponownie usiąść. Nana usadowiła się na moich kolanach i szepnęła mi wprost do ucha.
- Zróbmy to kochanie, zróbmy, obiecałeś przecież.
Dotknąłem kciukiem jej policzków, a potem ust i podbródka. Uśmiechnęła się.
- To niebezpieczne, a ja dawno tego nie robiłem - powiedziałem.
- Ale masz mnie - odparła gryząc wargę.
- A jeśli się zgodzę to co z BlackJackiem i Neko?
- Już to lecą, powinni być za dwadzieścia minut. Pamiętaj, że odkąd jesteśmy oficjalnie małżeństwem wszystko co twoje stało się i moje!
- Oż ty spryciulo - stwierdziłem grożąc jej przy tym palcem - o wszystkim pomyślałaś.
Pokiwała głową po czym pocałowała mnie w policzek.
- Jesteśmy daleko od HR, daleko od Husarii, nikt nas tutaj nie zna, możemy robić co chcemy! - nalegała Valencia
- Od zawsze wiedziałem, że zwodzisz mnie na złą drogę - rzekłem w końcu ze zrezygnowaniem. Muszę tylko wcześniej coś zrobić.
- Co takiego?
Ale ja już otworzyłem rozszerzona rzeczywistość i za pomocą komunikatora kwantowego dostępnego z myśliwca połączyłem się z pewnym od wielu lat nie używanym serwerem znajdującym się w miejscu tak tajnym, że gdybym wam o tym powiedział musiałbym was zabić. Ściągnąłem z niego niewielki plik po czym wydałem jedno krótkie tekstowe polecenie i puściłem go w eter.
- Usunąć z sieci wszystko co łączy Komandora TeddyPandę ze SpaceBearem. Gotowe.
- To oznacza zgodę? - prawie krzyknęła dziewczyna
- Powiedz gdzie trzymasz te spluwy kochanie - odparłem
Trzymając uniesioną wysoko w górę, automatyczną strzelbę wszedłem do wnętrza Krakowskiej Mordowni po czym wystrzeliłem kilka pocisków.
- To jest napad! - ryknąłem przez wzmacniacz głosu - Zachowajcie spokój a nikomu nie stanie się krzywda!
Przekroczyłem przez miejsce do tańca gdzie stado orangutanów zmieniło się w bandę zastraszonych myszy. Valencia, która trzymała w rękach karabin pulsacyjny mierzyła w nich groźnie. Podszedłem do lady, gdzie stał przerażony barman.
- B..B...B...Bierzcie wszystko - wychrypał trzymając ręce w górze.
Spojrzałem na Nanę.
- Wyglądasz pięknie kiedy udajesz, że się gniewasz!
Mrugnęła do mnie uwodzicielsko.
- Kredytów tu za dużo nie dostaniemy - rzuciłem beznamiętnie w stronę łysego
- To P...p...p...p... Po co ten napad?!
- No własnie po co ten napad? - przekierowałem pytanie do żony
Valencia stała przez chwilę nieco skonsternowana aż w końcu odparła:
- Każ mu dac najlepszy alkohol jaki tu jest!
- Słyszałeś panią?
Barman nie potrzebował większej zachęty intensywnie szukać czegoś między półkami. W tym czasie Valencia uspokajała przerażonych uczestników imprezy przekonując ich, że zaraz sobie pójdziemy.
- Nie wierzę, że to robimy - mruknąłem, bardziej sam do siebie i próbując ogarnąć wzrokiem całą salę Mordowni - oczy wszystkich wokół skierowane były na mnie i poczułem się jak jakaś modelka na wybiegu. Dla utrzymania pozorów, kontrolnie wycelowałem ze strzelby w kilka twarzy. Barman w końcu, cały dygocząc znalazł właściwą butelkę i położył ją na ladzie. Był to "Smok Wawelski". Według etykiety warty tysiąc dwieście kredytów.
- Całkiem spora kwota, jak na niecały litr - powiedziałem szczerząc zęby do barmana - ma jakieś specjalnie właściwości czy co?
Usłyszałem donośny huk dobywający sie z zewnątrz. Prawdopodobnie był to BlackJack. Statek musiał zrobić olbrzymie zamieszanie w mieście, dlatego wiedząc, że zaraz zlecą się tu służby bezpieczeństwa zgarnąłem butelkę ze stołu. Valencia widząc, że niosę ze sobą łup uśmiechnęła się szeroko i ruszyła za mną w stronę wyjścia z budynku. Gdy wyszliśmy na zewnątrz nad wieżowcem wisiała wielka, federalna korweta. Do środka dostaliśmy się za pomocą hangaru myśliwca, a po chwili biegu przez ciasne korytarze statku dostaliśmy się do kokpitu gdzie już czekał na nas Neko.
- Elo Ziomy! - przywitał nas trzymając w ręku skręta. Gdy zabieraliśmy sie na Ziemię załatwiłem dla Neko niewielką dostawę zioła wynoszącą zaledwie dwie tony.
- Zaraz tu będą statki policji, to znaczy już tu są, ale te małe mogą nam naskoczyć!
Usiadłem na fotelu pilota, Valencia zrobiła to samo i jedynie Neko wciąż stał.
- Eeee co jest grane? - spytał
- Lepiej trzymaj się mocno! - odparłem i pchnąłem przepustnicę - Statek ruszył a Neko zachwiał się i w ostatniej chwili obronił przed upadkiem chwytając stalowej kolumny.
- Już tu są kochanie - zauważyła Valencia
Na radarze zobaczyłem dwa pędzące ku nam Vipery.
- Trzymaj kurs - poleciłem i oddałem jej stery, z kolei sam wskoczyłem za pomocą teleprezentacji do swojego Imperialnego Myśliwca. Pomknąłem w kierunku oddziałów policji, które już wyciągnęły hardpointy szykując się do otwarcia ognia w kierunku uciekinierów. Wystrzeliłem w ich kierunku salwę z laserów, które uszkodziły tarcze jednego z nich. BlackJack oddalał się coraz bardziej w kierunku nieba, dlatego postanowiłem po prostu odciągnąć od niego przeciwników na tyle jak się da. Szczęśliwie złapali oni przynętę rzucając się za myśliwcem w pościg. Wróciłem z powrotem na statek.
- Bułka z masłem - stwierdziłem, kiedy ponownie zasiadłem za sterami BlackJacka - gotowi do skoku?
- A gdzie skaczemy kapitanie? - odezwała się uśmiechnięta od ucha do ucha Valencia
- Nasz następny przystanek Eranin - odparłem spokojnie - czas odkopać starą przyjaźń!