LORE Ekspedycja do centrum
#1
Test łączności na potrzeby raportowania postępów ekspedycji.
4...
3...
2...
1...
Test zakończony pomyślnie.


- Ekspedycja do centrum galaktyki -


Będą tu zapisywane kopie raportów z samotnej wyprawy do centrum naszej galaktyki.
Decyzja o tej pielgrzymce podjęta została dla uczczenia awansu do rangi Husarza.
Statek wybrany na tę podróż, to mój pierwszy Sidewinder.
Konstrukcja mocno przestarzała, moduły nie modyfikowane.
Statek odchudzono do minimum, odrestaurowano każdą śrubkę.
Raporty będą wysyłane regularnie, jednak przez zwiększający się dystans oraz archaiczne systemy czas publikacji może być trudny do przewidzenia.
Start planowany na 24 września 3309 o godzinie 19:00.
Cmdr Rolenton
[Obrazek: tRrD7lh.jpg]



24.09.3309

Pierwsza seria skoków zakończona 2180 Ly od HR 8444 w systemie Aucoks ZA-W c18-1 wykazała trudności komputera pokładowego z wyznaczaniem skoku na odległość większą jak 21 Ly. Zużycie paliwa znacznie powyżej zakładanego skutkuje koniecznością tankowania po każdym skoku. Błędne wyniki skanu planety wybranej do lądowania w celu oceny stanu zbiorników paliwa spowodowały wyłączenie się modułu tarczy. Temperatura atmosfery wyższa od deklarowanej blisko ośmiokrotnie. Kolejna próba lądowania zakończona sukcesem. Na miejsce wybrane zostało osłonięte cieniem dno krateru na biegunie południowym. Przerwa w podróży na czas diagnostyki i podstawowych napraw. Wyniki diagnostyki za kilka godzin. Planowe podejście do Sagittariusa w 3 dni nierealne. Poziom bezpieczeństwa poniżej zadowalającego. Przerwanie ekspedycji przed osiągnięciem celu nie do zaakceptowania.
Cmdr Rolenton
[Obrazek: K6EZ1eg.jpg]



26.09.3309

Efekt diagnostyki niezadowalający. Błędne odczyty skanera dotyczące warunków panujących na planecie spowodowane brakiem sygnału zwrotnego. Samodzielna naprawa w warunkach polowych z aktualnymi zasobami niemożliwa. Moduł odłączono dla zaoszczędzenia energii. Nie zaobserwowano wycieku ze zbiorników paliwa. Przyczyna wyższego zużycia niejasna. Brak możliwości samodzielnego zaradzenia problemowi. Moduł tarczy całkowicie wypalony. Naprawa niemożliwa. Moduł odłączono. Funkcjonowanie reszty systemów statku w granicach normy. Start możliwy w ciągu godziny.
Druga seria skoków zakończona 4305 Ly od HR 8444 w systemie Thaileia IG-F b17-6 nie wykazała dodatkowych nieprawidłowości. Prawdopodobieństwo bezpiecznego powrotu niskie. Przerwanie ekspedycji przed ociągnięciem celu nie do zaakceptowania.
Cmdr Rolenton
[Obrazek: 5raqkTD.jpg]



27.09.3309

Trzecia seria skoków zakończona 5484 Ly od HR 8444 w systemie Pyramio LL-O b12-20. Żadnych dodatkowych problemów technicznych poza jedną awarią wszystkiego poza systemem podtrzymywania życia. Nagłe wyłączenie wszystkich systemów statku nie poprzedzone żadnym ostrzeżeniem. Cisza. Cisza i ciemność. Jedynie centrum Drogi Mlecznej przed dziobem. Nie było pewne kiedy i czy statek zacznie reagować na polecenia, więc w tej wymuszonej przerwie wziąłem notes i pozwoliłem sobie na brak profesjonalizmu w relacji z podróży i zacząłem pisać własne przemyślenia. Może uchroni to przed szaleństwem w tej obcej pustce. Wyrywki zapisków załączam.
Jestem dalej od zamieszkałych systemów niż kiedykolwiek. Od wielu skoków każdy system jaki odwiedzam jest opisany w komputerze pokładowym jako niezbadany. Jedyne dostępne informacje to typ gwiazdy. Dopiero ręczne skany pokazują ukryte wcześniej tajemnice. Wiele systemów przypomina Sol. Kilka planet na stabilnych orbitach, wiele z nich jest w stanie utrzymać atmosferę. Gazowe giganty chroniące inne planety przed kosmicznym śmieciem. Niemal na co trzeciej występuje życie organiczne. Przez zepsuty skaner nie jestem w stanie nic konkretnego powiedzieć o sytuacji geologicznej poza własnymi powierzchownymi obserwacjami. Ruchy górotwórcze występują czyli tektonika jest, jądro rozgrzane, pole magnetyczne być musi w takiej sytuacji. Inaczej się nie da. Atmosfera jest, to i erozja działa. Słowem, planeta żyje. Na swój sposób. Wiele takich. Kilka nawet terraformowalnych. Wodnych światów też sporo. Nie rozumiem tego wszystkiego. Dopiero tu w obcej pustce dociera do mnie jak małymi i żałosnymi istotami jesteśmy. Ludzie walczyli od zawsze. O co tylko się dało. I żeby to z całym wszechświatem o prawo do życia! Ale nie. Między sobą. O zasoby, o pieniądze, o wpływy, o idee wyssane nie wiem z którego palca... Żałośnie płytkie i krótkowzroczne. A tu tyle niesamowitości, tyle możliwości rozwoju. Bez głupich śmierci milionów ludzi. Po co walczyć z Federacją o jakiś tam system? Po co działać sobie na nerwy? Rozwijajmy się w drugą stronę. A weźcie sobie ten śmietnik i tam gnijcie. My będziemy się rozwijać dalej i dalej. Poza zasięgiem waszej zdolności pojmowania. Możliwości są niemal nieograniczone. Galaktyka jest spora. Informuję, jakby ktoś nie wiedział. Przygnębiająca jest świadomość ludzkiej ułomności. Ehh...
Druga rzecz, która mnie uderzyła jest na swój sposób bardziej... pozytywna? To złe słowo... Mniej dobijająca. To chyba bardziej odpowiednie określenie, choć też dalekie od ideału. Ale do rzeczy. Oddalając się od stolicy, po dość krótkim czasie dopadła mnie rutyna. Skok, tankowanie, skan, chłodzenie i znowu skok. Wpadłem w taki... nie letarg, ale coś blisko tego. Stan w którym głowa się wyłącza, oczy nie widzą, a ręce pracują automatycznie. Niektórzy by nazwali to stanem medytacyjnym czy jakoś tak. Nie znam się. Ale wracając... W takiej sytuacji odkryłem skąd z tyłu głowy wziął się pewien niepokój. Stary jestem, wiele lat w kokpicie przesiedziałem, a dopiero teraz na tym odludziu odkryłem co to było. Po niezliczonych skokach właśnie w tym stanie otępienia dotarły do mnie słowa kogoś chyba ważnego z bardzo odległej przeszłości Ziemi. "Gdy patrzysz w otchłań, wiedz, że otchłań patrzy na ciebie." Czy coś w ten deseń. Moment przed końcem odliczania do skoku, gwiazdy układają się w coś na podobieństwo ludzkiej tęczówki. Zakładam, że to jakieś soczewkowanie. Albo coś. Brzmi dostatecznie naukowo jak dla mnie. Jeden będzie to uważał znak, że jego bóg czuwa nad nim. Drugi wyjaśni sobie to podstawami fizyki. Jeden i drugi uzna ten wizualny efekt za coś naturalnego i w gruncie rzeczy dobrego. Bóstwo chroni - dobrze. Procedura skoku idzie prawidłowo - dobrze. Ja z kolei czuję ciągle ten niepokój. Że coś mi umyka. Coś szalenie ważnego, a jednocześnie nieistotnego. Jak mrówka patrząca w słońce. Słońce dobre, ważne. A jednocześnie mrówka nie może pojąć co można by z nim zrobić. Ważne i nieważne. Paradoks. Wredny na dodatek, bo siedzi na granicy między "Eureka!" a "Ni czorta nic nie rozumiem...".
Żeby nie było tak paranoicznie dodam jedną ciekawą dla mnie obserwację. Pierwszy raz widziałem na własne oczy efekty tak dalekiej podróży. Zbliżanie się do mgławicy, potem oglądanie się za siebie, żeby móc ją zobaczyć jeszcze raz. Drugą sprawą jest zwiększająca się jasność. Jeszcze nie opuściłem Inner Orion Spur, a już centrum galaktyki przesłania mi znaczną część widoku. Niezapomniane doznanie. I znów. Maleńkość człowieka względem już nawet nie wszechświata, ale jednej z miliardów galaktyk. I to wcale nie największej.
W tym momencie wyrwał mnie z szału pisania głos komputera pokładowego informujący o rozpoczęciu odliczania do kolejnego skoku. Brzmiał dziwnie. Inaczej. A może to tylko wrażenie takie było? Nie wiem. Mało istotne. Ruszam dalej.

Planowana dłuższa przerwa techniczna. Zaistniała sytuacja zagraża życiu pilota. Konieczny pełny drobiazgowy przegląd statku. Przerwanie ekspedycji przed ociągnięciem celu nie do zaakceptowania.
Cmdr Rolenton
[Obrazek: PDHtddR.jpg]


29.09.3309

Przegląd nie wykazał zupełnie nic. Wszystkie odczyty w normie. Wszystkie systemy sprawne z pominięciem wypalonej tarczy i odłączonego skanera. Rezultat przeglądu nie odpowiada stanowi faktycznemu w najmniejszym stopniu. Znaleziono ponadplanowy niemontowany podczas przygotowywania statku moduł dokujący. Brak innych wniosków. Sytuacja mocno niejasna.

Czwarta seria skoków zakończona 6979 Ly od HR 8444 w systemie Flyooe Hypue QA-U d4-196. Nie zanotowano większych problemów ponad wcześniej zgłaszane. Wcześniej w systemie Flyooe Hypue QH-L b14-10A pojawił się nieznany sygnał na radarze. Po zbadaniu sprawy okazało się, że to pole obiektów o strukturze krystalicznej i jakby kul połączonych na kształt styropianu. Mnogość sygnałów i ich specyfika skutkuje szumem na radarze całkowicie go ogłupiając. Prawdopodobne, że bardziej współczesne statki badawcze czy eksploracyjne wyposażone w lepsze systemy nie będą miały tego problemu. Te pierwsze w formie nieregularnej powoli wirującej gwiazdy koloru złotego zdawały się emanować jakimś rodzajem energii. Po zbliżeniu statek zadziałał jak membrana. Efektem tego dało się słyszeć dźwięk trudny do opisania. Buczenie, dźwięczne hipnotyzujące buczenie. Wiele różnych form i rozmiary sugerują rozrost. Zakładać można, że to jakaś forma życia nieorganicznego. Brak uzbrojenia uniemożliwił pobranie próbek. Jakkolwiek moralnie wątpliwe, mogłoby być korzystne dla celów naukowych. Sposób tej emanacji niejasny. Może jakaś forma promieniowania. Drugi rodzaj występujących tam obiektów, to wielkie okrągłe struktury połączone ze sobą w wydaje się zamierzony sposób. Kojarzy się to z atomami w związkach chemicznych, ale nie jestem ekspertem w tej dziedzinie. W niektórych kierunkach dało się zauważyć swego rodzaju mgiełkę. Jakby miał być tam dobudowywany kolejny element, kolejna kula. Na tę chwilę nie jestem w stanie nic więcej wywnioskować. Fascynujące.

Konieczność rutynowej konserwacji wymusiła lądowanie. Podczas lotu ślizgowego dwukrotnie zgasł HUD. Przyczyna na tę chwilę nieznana. Zaskoczenie i braki szkoleniowe poskutkowały zbyt gwałtownym przyziemieniem i istotnymi uszkodzeniami kadłuba. Konieczna naprawa. Grawitacja, to wredna suka. Dalsze wnioski po remoncie. Przerwanie ekspedycji przed osiągnięciem celu nie do zaakceptowania.
Cmdr Rolenton
[Obrazek: 2v6DHfZ.jpg]
[Obrazek: ALnjvmi.jpg]
[Obrazek: VvWNJbS.jpg]
[Obrazek: gByjei1.jpg]



30.09.3309

Uszkodzenia okazały się nie tak poważne jak zakładano. Integralność kadłuba według komputera pokładowego udało się podnieść do 84%. Wiarygodność tych danych wątpliwa. Systemy wewnętrzne nie ucierpiały znacząco.

Piąta seria skoków zakończona 8550 Ly od HR 8444 w systemie Prieluia TB-T c17-32. Jedyna godna uwagi zmiana, to wejście na "wysokość" systemu docelowego. Do końca ok 834 skoki. Brak możliwości określenia przybliżonego czasu dotarcia. Przerwanie ekspedycji przed osiągnięciem celu nie do zaakceptowania.
Cmdr Rolenton
[Obrazek: k9K8Gfq.jpg]



1.10.3309

Szósta seria skoków zakończona 10 022 Ly od HR 8444 w systemie Plaa Ain QU-G d10-253. Brak nowych problemów ze statkiem. System o bardzo nietypowej strukturze. Niezwykle chaotyczny. Mocno niecodzienna ilość ciał niebieskich - 85. Wiele gazowych gigantów ze znaczną liczbą księżyców każdy. Trudno określić która gwiazda jest tą centralną. Całość sprawia wrażenie jakby był to efekt złączenia się dwóch lub więcej różnych systemów. W obecnej sytuacji brak możliwości stwierdzenia czy było tak w istocie. Ogromna ilość sygnałów biologicznych. Ślady aktywności geologicznej również w dużej ilości. Zalecane badania przez wyspecjalizowany zespół.

Nie zauważyłem nawet kiedy dotarłem do połowy Inner Scutum-Centaurus Arm. Wspominany wcześniej "tryb automatyczny" oszczędził mi chyba wiele frustracji z tej wściekle monotonnej drogi. Nie sposób też nie wspomnieć o drobnej modyfikacji sposobu wyszukiwania trasy. Teraz mam pewność, że paliwa nie zabraknie. Udało się odfiltrować bezużyteczne dla mnie gwiazdy z mapy. Z jednej strony dziękuję mojemu mentorowi że przekazał wiedzę jak to robić, a potem przypomniał w chwili potrzeby, ale z drugiej... Dołożył mi tyle tej cholernej nudy... Wcześniej były jakieś choćby szczątkowe, ale zawsze emocje. Czy będzie gdzie zatankować? Czy za tym systemem jest tylko pustka, czy może trzeba zaraz odskoczyć w bok w poszukiwaniu paliwa mając nadzieję, że starczy na powrót? Teraz ten dylemat zniknął jak za dotknięciem magicznego fuel scoopa. Został tylko skok od gwiazdy jednej do drugiej. Nawet systemami to ciężko nazwać. Żadnych planet. A jeśli już jakaś się trafiła, to tak niemożliwie nudna jak i ta podróż. Cicho, nudno, monotonnie. Raz wyrwał mnie z tej półśpiączki zgrzyt ze skanera z informacją o pierwszym spotkaniu gwiazdy typu "Y". Tak. Skaner zgrzyta. Ohydny metaliczny dźwięk przewiercający się na wylot od lewego oka do siedziska fotela. Mam coraz większą ochotę gołymi rękami wyszarpać mu głośnik i niech zamilknie. Gwiazdy przed dziobem zaczynają być coraz lepiej widoczne. Wcześniej była po prostu zwiększająca się jasność od strony centrum. Teraz całość wygląda jak rozrzucony biały żwirek na chmurach pyłu międzygwiezdnego. Była to długa seria skoków. Dłuższa niż pozwalał na to rozsądek. Na przerwę i tradycyjne szukanie problemów ze statkiem wybrałem planetę AB 3 I. Wydawała się równie dobra jak każda inna. Spora lodowa planeta z pierścieniami. Niby nic specjalnego, ale występujące na jej powierzchni kolory mnie zainteresowały. Biel, beż, żółć, czerń nawet. Po zbliżeniu okazało się, że powierzchnia jest raczej mało przyjazna. Płaskiego kawałka terenu ze świecą szukać. Góry, góry i jeszcze więcej gór. A za nimi kolejne góry. Nie zanotowałem tradycyjnych pasm. Raczej jakby cała powierzchnia była mniej więcej równomiernie pomarszczona. Jakby odessać ze środka planety połowę płaszcza. Niemożliwie wysokie, ostre, strzeliste jakby rozciągniętą lateksową rękawiczkę złapać, wyciągać i zamrozić. Po wielu godzinach wpatrywania się w powierzchnię z orbity udało mi się wypatrzeć krater. Było w nim coś dziwnego. Nijak mi tam nie pasował. Okrągły placek pośrodku gór. Po zbliżeniu dało się zauważyć wyżłobienia na jego jednym brzegu. Albo coś tam kiedyś płynęło, albo tektonika. Albo coś. Nie znam się, ale obserwacja ciekawa. Ładne. Jedna rzecz mnie wybudziła podczas schodzenia z orbity. Nie jestem pewny co widziałem. I czy faktycznie było co widzieć. Daję głowę, że w wyższych warstwach atmosfery zauważyłem kątem oka przez ułamek sekundy błysk. Może nie tyle błysk, co bardziej wyładowanie. Czerwony jakby piorun bijący w pustkę. Może to zwykłe zmęczenie. A może nie. Wyrównałem lot do horyzontu na wysokości 24 km i uważnie obserwując zrobiłem kilka kółek. Nie było tam nic. Niepokój jednak został. Ciężko będzie zasnąć dzisiaj.

Po regeneracji sił i prawidłowym 8-godzinnym śnie zaplanowany przegląd wszystkich systemów statku i ocena stanu łat mocowanych na kadłubie po nieumiejętnym lądowaniu.
Przerwanie ekspedycji przed osiągnięciem celu nie do zaakceptowania.
Cmdr Rolenton
[Obrazek: 35X6h0z.jpg]
[Obrazek: uB3rhiW.jpg]
[Obrazek: 16wgO8E.jpg]
[Obrazek: MKjqPO6.jpg]
[Obrazek: VPq0J05.jpg]
[Obrazek: AQd0ncs.jpg]
[Obrazek: GWheyW4.jpg]
Odpowiedz
#2
Fantastycznie się czyta. Powodzenia @Rolenton. Jakbyś wpadł w kłopoty nadawaj koordynaty, będziemy organizować wyprawę ratunkową.
Odpowiedz
#3
Nie pierwszą, zresztą. Mega się czyta.
Wiem, jestem dziwny. Ale to moja dziwność, teraz wy też będziecie musieli sobie z nią radzić.

A jak się nie podoba to krzyż na drogę i kulka w łeb.
Odpowiedz
#4
2.10.3309

    Siódma seria skoków zakończona 11810 Ly od HR 8444 w systemie Bleae Aewsy ZQ-R bf-0. Dla zaoszczędzenia energii odłączono od zasilania ładownię, skaner krótkiego zasięgu, część funkcji wspomagania lotu i jeden z dwóch radiatorów. Zmniejszenie zużycia energii umożliwi zmniejszenie częstotliwości tankowania. Kolejne błędy nawigacyjne spowodowały zejście z wyznaczonego kursu. Po bliższej analizie sytuacji została podjęta decyzja o zbliżeniu się do pobliskiej mgławicy Geminus. Zalecona przerwa w podróży spowodowana zmęczeniem pilota. Wyznaczono na ten cel planetę B 1. Warunki panujące na powierzchni umożliwiają bezpieczne opuszczenie statku. Bliskość mgławicy zapewnia atrakcyjny widok, co powinno mieć pozytywny wpływ na stan pilota. Aktywowano blokadę startu do czasu pozytywnej oceny stanu pilota.
   
    Coś jest nie tak. Nie rozumiem jeszcze co się dzieje, ale się dowiem. Problemy ze statkiem były do przewidzenia. Antyk i tyle. Ale podczas testów przed wyruszeniem wszystko działało jak powinno. Żadnych wodotrysków, po prostu było w porządku. Więcej nie było trzeba. Najpierw padł skaner, potem tarcza, potem cały statek się wyłączył. Szczęście, że nie podczas schodzenia z orbity, bo byłoby słabo. Teraz jeszcze nawigacja szaleje. I do tego ten moduł dokowania. Skąd to tu! Nie wiem.
    Nie przemęczam mojej łupinki, dbam o stan wszystkiego. Zawsze dbałem. Bardziej jak o siebie samego. W końcu to pamiątka. Ojciec mi do podarował jak byłem młody i piękny. Znam tu każdy nit, każdą trytytkę, każdy kawałek tej dziwnej srebrnej taśmy. Ojciec mówił "Nie próbuj tego odklejać, bo blachę powyginasz!". I powyginałem. Ale nie widział. Tyle lat minęło, a te słowa nadal są aktualne. Nie ruszam, działa.
   
    Taki sam statek dostał mój brat. To dziwne czasy były. Wcześniej byliśmy niemal nierozłączni. On pomagał mi, ja jemu. Starszy o kilka minut, co wiele razy mi wypominał. Zawsze pomocny, dumny, dostojny, zaradny i wściekle inteligentny. Czasem impulsywny. Na każdy problem miał rozwiązanie. Nie zawsze zgadzaliśmy się co do metod, ale efekt był właściwy. Pomysłowy wariat taki. Jego pierwszy samodzielny lot zakończył się połamaniem podwozia, pokruszeniem całej szyby w kokpicie i dachowaniem. Jak się wygramolił z tego wraku, który z resztą wyklepaliśmy z czasem, powiedział tylko "Lądowanie udane, choć twarde". Pękał z dumy i było to widać. Ja się tylko cieszyłem, że przeżył. Ojciec nic nie powiedział, stał blady jak śmierć. Potem coś się zmieniło. Wracał do domu raz na tydzień, potem raz w miesiącu. Mało mówił. Później zniknął całkowicie z naszego życia. Nie wiadomo co się z nim stało. Ojciec bardzo to przeżywał, choć nic nie mówił. Musiałem być przy nim, bo od czasu odejścia brata zmienił się bardzo. Nic dziwnego w sumie.
    Raz spotkałem naszą zgubę zupełnym przypadkiem. Podczas lotu pasażerskiego wiele lat temu. Chyba w 3252. Tak. 3252. Tydzień po naszych 21 urodzinach. Znaczy... Spotkałem, to trochę na wyrost określenie. Wiozłem wynajętą Bieługą turystów do jakiegoś systemu na granicy Imperium. Nie pamiętam gdzie dokładnie. Musiałem wejśc do normalnej przestrzeni dla schłodzenia napędu i w tym momencie wskoczyło tuż przed dziobem kilka statków. Cutter niemal wbił mi się w kokpit skutecznie blokując możliwość ruszenia, za tyłkiem miałem 3 Imperialne Eagle. Miały dziwne malowanie. Chwilę potem pokazał się jeszcze jeden. Wywołał mnie i zażądał wpuszczenia na pokład. Zrozumiałem to jako ultimatum. Nie mając możliwości manewrowania i szans na ucieczkę wpuściłem tych ludzi. To było raczej jedyne sensowne wyjście. Nie wyglądało to na atak piratów, bo skąd mieli by wziąć taki sprzęt. Bandycki oddział abordażowy jak ich wtedy określiłem szybko i sprawnie oddzielił mnie od pasażerów. Zamknięty w magazynie podręcznym czekałem co będzie dalej. Dobrze, że właściciel przebudował całe wnętrze statku, to przynajmniej nie było tam ciasno. Właściwie ten magazyn pełnił też rolę kajuty kapitańskiej, to i niewielkie biurko się tam zmieściło. Było też coś na podobę łóżka. Tam po dłuższej chwili odwiedziło mnie popychlę ich dowódcy. Ależ było moje zdziwienie... Tak, krew z krwi mojego ojca. Nie wyglądał na zaskoczonego ani zadowolonego. Nie było to miłe rodzinne spotkanie. Raczej bezemocjonalne z jego strony. Był profesjonalny, wyniosły i zimny jak pustka w której byliśmy. Okazało się, że służy w jakiejś tam komórce floty Imperium o dziwnej niezapamiętywalnej dla mnie wtedy nazwie i szuka kilku z moich pasażerów, których potem zabrali ze sobą. Nie wiem o co chodziło. Usłyszałem tylko, że to wywrotowcy i element nieporządany. Na odchodne wbił mnie w ścianę wzrokiem i powiedział, że mam o nim zapomnieć, że człowieka którego znałem jako swojego brata już nie ma i mam nigdy nie wymieniać jego imienia. Tylko kiwnąłem głową i poprosiłem, żeby uważał na siebie. Zamyślił się na chwilę i szybko wyszedł. Jak obiecałem tak też robię do teraz. Nigdy więcej go nie widziałem. Ciekawe co z nim. Jednego jestem pewny. Ma, a jeśli nie żyje, to miał bardzo ciekawe życie. To był ostatni raz kiedy się widzieliśmy. 57 lat temu. Na sentymenty mnie wzięło. Niedobrze.

    Zastanawiają mnie różnice między moimi obserwacjami a raportami systemu odnośnie stanu statku. Nie składa mi się to w jedną całość. Przecież widziałem, że statek się wyłączył. Uratował mnie tylko system podtrzymywania życia. Sam go "temi rencami" montowałem. Sam wciskałem na siłę na miejsce starego. Wejść nie chciał. Kable wystawały. Upchałem, zamknąłem klapę i było. Nie mieścił się, bo dałem mu niezależne zasilanie. Tak dla pewności, bo w razie czego nie ma co liczyć na ratunek. Zawsze to kilkanaście minut czasu więcej na naprawy. Albo spisanie wiadomości do tych, co mnie znajdą. Kiedyś. Może. Jak się okazało była to bardzo przydatna zmiana.
    Kolejnym czego nie rozumiem jest rozmiar plików raportów i czas ich wysyłania. Wiele za długo to trwa. Antena działa prawidłowo. Sygnał nadawany jest odpowiednio silny, żadnych spadków mocy. Wysyłam je regularnie o tej samej porze. Raportuję każdego dnia. Znaczy o ile zegar działa prawidłowo. Co też wcale pewne nie jest. Po powrocie do stolicy muszę koniecznie dobrać się tych raportów i samemu je sprawdzić. Rozmiary, daty, godziny, załączniki, zakłócenia. Słowem wszystko. Mam z tyłu głowy wrażenie, że coś mnie omija. Nieprzyjemne to. Coś mi nie pasuje w tych raportach. Na szczęście mam kopie wszystkiego co piszę na osobnym urządzeniu i tylko doklejam to przed wysłaniem.
    Na dodatek komputer pokładowy każe mi odpocząć. Zmienił wyznaczoną trasę nawet mnie o tym nie informując. Zorientowałem się że lecę w złym kierunku jak mgławica mi się pokazała przed nosem. Geminus, czy coś takiego. Nie miało być nic takiego na trasie lotu. Kazał mi lądować tu i tu, bo niby ładnie i relaksująco. A co mnie to obchodzi?! I kto mu dał prawo do podejmowania jakichkolwiek decyzji? Nie podoba mi się to. Ale niech będzie. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Po wylądowaniu zauważyłem kolejny raz to dziwne wyładowanie. W tym samym miejscu patrząc w mojego fotela. Mniej więcej na poziomie statku na godzinie 10. Teraz mam pewność, że nie był to piorun. Wydaje się, że... Nie. Nic mi się nie wydaje. Nie rozumiem tego. I nie mam jak zbadać sprawy. Co to za idiocki pomysł był, żeby nie brać nawet podstawowego sprzętu badawczego! Nic. Tylko oczy. Niepewność co do natury tych wyładowań (lub widziadeł) przekonała mnie, że rozsądnym by było zmienić planetę. Była tam inna. Kolejna kula zamarzniętego czegoś. No. Nawet tego sprawdzić nie mogę. Ale komputer nie pozwala przeprowadzić rozruchu. Co tu się... Ehh... Będę dalej próbował. Mam nadzieję, że takie wymuszanie startu nie odbije mi się czkawką...

Przerwanie ekspedycji przed osiągnięciem celu nie do zaakceptowania.
Cmdr Rolenton
Odpowiedz
#5
No i widzisz. Akcja się rozkręca, czekam na nexta!
Wiem, jestem dziwny. Ale to moja dziwność, teraz wy też będziecie musieli sobie z nią radzić.

A jak się nie podoba to krzyż na drogę i kulka w łeb.
Odpowiedz
#6
6.10.3309

/Izolacja pilota od zewnętrznych czynników stresogennych zakończona./
/Aktualny stan zdrowia zgodny z założeniami./
/Zdolności psychomotoryczne powróciły do stanu normalnego./
/Pilot przez pierwsze 3 dni podejmował wielokrotne próby rozruchu silników./
/Wszystkie zakończone niepowodzeniem, zgodnie z oczekiwaniami./
/Po pierwszej próbie nawiązania połączenia z HR 8444 odcięto komunikację dalekiego zasięgu./
/Zalecenia wypełnione, efekt zgodny z założeniami. Dalsza podróż możliwa./
/Zgoda na start zostanie wydana w najbliższych godzinach./

    Sytuacja jest niepokojąca. Mocno niejasna. Statek zdaje się działać jak należy. A jednak nie mogę zmusić go do współpracy. Wszystkie systemy sprawne, ale silniki milczą niezależnie co bym robił. Zastanawiające jest, że po rozebraniu połowy statku na kawałki i odłączeniu silników od komputera okazało się, że działają. Tylko na co mi działający silnik podpięty jedynie do zasilania na kilka kabli. Nie rozumiejąc co właściwie się dzieje uznałem, że może faktycznie nie zaszkodzi zastosować się do zaleceń komputera pokładowego, skoro i tak nijak nie mogę zaradzić problemowi. Uznajmy, że mam wakacje. Nie wiadomo na jak długo. Wiadomo za to, że zabranych zapasów przy oszczędzaniu starczy mi na jakieś 2 miesiące. 2/3 racji dziennie przez tydzień, jak się nie uwolnię, to potem połowa. I tak są spore, więc się tym na razie nie będę martwił. I tak to nic nie zmieni. W każdym razie na lepsze. W pierwszej chwili chciałem skontaktować się z centralą TWH i poprosić o radę. Nie jestem technikiem ani nie wiadomo jakim komputerowcem. Z rozłożeniem i złożeniem statku z powrotem do kupy, nawet średnio rozgarnięty szympans ze śrubokrętem sobie poradzi prędzej czy później. Ale zrozumieć zawiłości sterowania tym wszystkim, to inna bajka. Na chęci się skończyło. Komunikacja odmówiła współpracy. Nie wiem czemu. Stanęło na tym, że jestem sam ze sobą. Odpocznę i powoli na spokojnie może coś wymyślę. A może nie. Nieważne to teraz. Nerwy nie pomogą.

/Przerwanie ekspedycji przed osiągnięciem celu nie do zaakceptowania./
Cmdr Rolenton


        7.10.3309

/Ósma se*(^&5Gjhków za5*ńczo_K./
/AU845)%^lna odległość od HR 8444 ni#<OKliwa do ok&*Ienia, błąd pomiaru./
/Sys6**m Fro&%(*#AJKE_P b10J@_%#2./
/Plane)#(*RI87JKK_!4 a./

    Nie jestem pewny czy raport dotrze. Uszkodzenia są krytyczne. Ehh... Po kolei na spokojnie, bo działo się sporo. Mam dużo wolnego czasu na pisanie, więc piszę. Ale nie uprzedzajmy faktów...
    Jak tylko posprzątałem cały bajzel po testach silników i skończyłem bawić się z porcjowaniem racji żywnościowych zaskrzeczał głośnik w kokpicie informując o włączeniu komunikacji. Nie zaradziłem temu paskudnemu dźwiękowi nadal. Od razu wskoczyłem w fotel i uruchomiłem procedurę startu. Odruchowo tak. Statek się wzniósł. Działało wszystko jak należy. Uznałem, że skoro jest dobrze, nie ma co głowy zawracać starszyźnie TWH. Bez dodatkowego namysłu ruszyłem dalej. Straciłem już dostatecznie dużo czasu.
    Nie było żadnych dodatkowych technicznych niespodzianek, więc znowu włączył mi się tryb automatyczny. Nie wiem ile skoków wykonałem, ale trafiłem w końcu na system, który zaciekawił mnie na tyle, że spędziłem tam dłuższą chwilę. Jedna planeta była bardzo interesująca. Atmosfera amoniakowa, grawitacja 0.17G, temperatura nawet znośna. Powierzchnia... Jak by to określić... Powodowała pojawienie się z tyłu głowy wrażenia jakby... śmierci. Czegoś złego. Tragedii wielkiej. Jakby odwiedzać nocą mroczny stary cmentarz. Miejsce niepokojące, nieszczęśliwe, złe, niechcące gości. Nie potrafię bliżej nazwać tego wrażenia. Czułem się jak intruz. I to bardzo.
    Ale skupmy się na bardziej namacalnych obserwacjach. Powierzchnia wygląda jakby normalnie żyjący świat po prostu wysechł. Jakby momentalnie odparowała cała wilgoć. Nie wiem czy była tu woda, czy jakaś inna ciecz, ale bardzo dokładnie widać dawną linię brzegową wielkiego oceanu. Książkowy przykład. Wzgórza, równina, brzeg, szelf, stok oceaniczny i dno. Nawet znalazłem koryto rzeki. I tu dochodzimy do najciekawszego, co by potwierdzało "życie" tej planety. Dopiero teraz zwróciłem uwagę na oczywiste. U ujścia dawnej rzeki był naniesiony przez nią osad. Kolorystycznie odznaczał się tak bardzo, że moja głowa widać uznała to za coś na tyle normalnego, że wcześniej go nie spostrzegłem. Miał barwę gór z których zdawał się spływać. Dalej rozumując tym tropem dało się zauważyć jak tworzyły się kolejne warstwy zabarwionego różnie na różnych głębokościach osadu. Tu zmieniam wcześniejsze spostrzeżenie. Nie wyparowało tu wszystko momentalnie. Raczej w bardzo krótkim czasie, najpewniej uśmiercając nieprzygotowane na taką zmianę organizmy. Niezrozumiałe jest za to jedno. Planeta jest dosłownie usiana ogromnymi kraterami. Pierwsze co się na myśl nasuwa, to kolizja z wieloma "kosmicznymi kamulcami". Po namyśle jednak wydaje się to mało prawdopodobne. Planeta jest w zielonej strefie. Zaraz obok dwa wodne światy z czego jeden nadający się do terraformacji. Cały układ wręcz idealnie stabilny. Sprawia wrażenie tak nieskazitelnie idealnego, że aż wiecznego. Kratery te nie mogły powstać w efekcie całkowicie naturalnego kosmicznego zdarzenia. Wszystkie 14 planet krążących wokół 2 gwiazd nie wykazuje żadnych anomalnych zmian orbit. Żadnych odchyłów od znowu książkowego zachowania takich ciał. Lecąc dalej zauważyłem ciekawe struktury. Wyglądało jakby nagle spod powierzchni wypiętrzyły się wielkie pasma górskie rozrywając i rozpychając na boki skorupę planety. Niespotykany widok. Po kolejnej chwili przykuła mój wzrok ciemna mniej więcej okrągła plama na której środku stała samotna góra. Sprawiała upiorne wrażenie. Po zbliżeniu zaczęła wyglądać jak wielki stary wulkan kalderowy. Decyzja o wylądowaniu właśnie tam była całkowicie oczywista. No bo gdzie indziej będzie łatwiej o próbki gleby z głębin planety?
    Równie oczywiste było, że zaaferowany odkryciami nie będę zbyt... delikatny. Zbyt gwałtowne zejście z orbity i nieudany przez to lot ślizgowy spowodował o wiele za mocne nagrzanie kadłuba tarciem atmosfery. To z kolei poskutkowało jak sądzę przepaleniem jakiegoś czujnika czy czegoś, co zaowocowało blokadą sterowania. Przepustnica nie dawała żadnego oporu. Ster przeciwnie, ani drgnął. Statek nie reagował. Nie wiem jak to możliwe. Ciężko było wytrzymać przyspieszenie. Po krótkiej chwili kolejny kłopot. Najpierw szybki odpływ powietrza, potem gwałtowny wzrost ciśnienia i niewyobrażalne gorąco. Widocznie jakaś łata puściła i kokpit się rozszczelnił. Zrobiło mi się słabo z przerażenia. Cudem zdążyłem założyć hełm. Zła planeta. Wszechobecne potęgujące się z każdą chwilą wrażenie śmierci. Nie zrobiłem mądrze. Bywam nadal zbyt porywczy, mimo słusznego wieku. I niewiele mądrzejszy. Nie byłem w stanie utrzymać kursu. Ręka odmawiała posłuszeństwa. Z resztą szarpanie drążka nie dawało żadnego efektu. Zaczął się niekontrolowany spadek. Próbując choć trochę zwolnić wysunąłem podwozie, ręcznie przełączyłem silniki na ciąg wsteczny, próbowałem otworzyć klapę ładowni, ale ta nie reagowała. Wysunąłem co się dało. Efekt był. Minimalny, ale był. Niewiele więcej pamiętam z momentu przed uderzeniem. Działo się za dużo i za szybko.
    Poobijałem się mocno lecąc na przednią szybę razem z wystrzelonym wewnątrz fotelem pilota. Mocowania skrzyń z zapasami puściły i wszystko poleciało najpierw na mój fotel o zdradzieckim systemie katapultowania, potem na mnie. Na szczęście nie odpaliły się główne ładunki do wyrzutu fotela, bo by została ze mnie bezkształtna miazga. Nie brałem pod uwagę, że gmeranie przy systemach bezpieczeństwa i montowanie własnego sposobu na szybkie opuszczenie statku w razie konieczności nie jest rozsądne. Ogłuszony uderzeniem nie mogłem się ruszyć. Po dłuższej chwili jak już trochę doszedłem do siebie i uznałem, że jednak żyję i nie połamałem nic ważnego udało mi się wygramolić spod tej sterty wszystkiego, a potem przez wyjście awaryjne. Statek wyglądał jakby nadawał się na szrot w najlepszym razie. Jedna płoza wygięta, drugiej nie było wcale, trzecia się schowała, szyba pokruszona, poszycie powyginane z kilkoma dziurami od ostrych skał i ogromna chmura pyłu. Niska grawitacja skutecznie utrudniła mu opadanie. Obraz nędzy i rozpaczy. Nie mogłem skupić myśli. Stałem i patrzyłem. Na swój sposób zabawne, że pierwsze co do mnie dotarło, to refleksja, że racje na 2 miesiące, to może być mało. O ile kadłub i płozy da się przywrócić do stanu powiedzmy używalności jeśli znajdę tę drugą, to ta szyba... Hmm... Będzie ciężko. Tyle dobrze, że trafiłem centralnie w ten wulkan, więc można powiedzieć, że wylądowałem w wyznaczonym miejscu. Ta... Zabawne...

/$%^&(wanie '[spedyc<!@Gkh8(&>.siągnięcie*%lu ni#&*B>yfg<kceptowania./
Cmdr Rolenton
Odpowiedz
#7
No to się porobiło... Czekam na nexta!
Wiem, jestem dziwny. Ale to moja dziwność, teraz wy też będziecie musieli sobie z nią radzić.

A jak się nie podoba to krzyż na drogę i kulka w łeb.
Odpowiedz
#8
     8.10.3309


/Rest%@t )K8temu 234.../
/3... 2... 1.../
/An+1iza.../
/Błąd kr)45$*ny/
/2"<tart syste=u 235.../
/3... 2... 1.../
/^0aliza.../
/Błąd krytyc&7y/

     Minął dzień. Udało mi się wydobyć z... no, inaczej to nazwać trudno... z wraku najbardziej niezbędny sprzęt do rozbicia miniobozowiska i postawienia jakiejś imitacji warsztatu. Tak po prawdzie, to ułożyłem narzędzia na prostym kawałku skały. Nazwijmy to górnolotnie warsztatem. Szczęście, że po koziołkowaniu statek ułożył się normalnie dachem do góry w takiej pozycji, że będę miał dostęp od spodu przez wgłębienie w ziemi. Tak właściwie, to zawisł na skałach. Jakby wylądował nad kanałem u mechanika. Dobrze, będzie jak płozy ogarniać. W przeciwnym razie nie miałbym co tu robić. Kolejnym szczęściem jest to, że reaktor działa. Osiągana moc jest wystarczająca do obsługi spawarki, grzałki, oświetlenia i tego typu drobiazgów.
     Noc była... Cóż. Ciemna. I zimna. Cicha i spokojna. A jednocześnie niespokojna. Miałem koszmary. Nie pamiętam co mi się śniło. Jakieś nieokreślone dźwięki. Nie wiem czy rozpaczliwy płacz, czy raczej zawodzenie. A może wrzask z oddali. Zakładam, że to fantazja i efekt zmęczenia. No i ta atmosfera. Amoniak nie jest przyjazny. Część nocy spędziłem na smutnym patrzeniu w dal. Wdrapałem się z pomocą plecaka odrzutowego na krawędź tego wulkanu dzięki czemu miałem dobry widok na okolicę. Nie wiem co miało to znaczyć, bo jak wspomniałem w nocy ciemno jest, ale... Teraz to już bez znaczenia. A może przyzwyczaiły mi się oczy do tego mroku. Nie wiem. Co za różnica. Głowa zmęczona, nie myślę już.

     O świcie uznałem, że skoro jestem tu uwięziony i brakuje mi pomysłów, to nie zaszkodzi trochę pozwiedzać. Tak dla zajęcia głowy czymś spokojniejszym, bo oszaleć z rozpaczy i bezsilności, to nie jest rozwiązanie. Szybko zmieniłem jednak zdanie, bo zasilanie skafandra wypada oszczędzać. Może być przydatne. Nie mogąc patrzeć na wrak wróciłem na nocny posterunek na krawędzi. Widok nawet ładny. Przygnębiający, ale ładny. Zacznijmy od podsumowania domysłów dotyczących planety. Nie jest możliwe w moim położeniu przebadać dokładnie i odtworzyć możliwą historię, ale spróbuję coś nakreślić podpierając się skromną wiedzą. Dokładniejsze dane odnośnie składu powierzchni i atmosfery będą dostępne chyba jutro jak nic się nie wyłączy. Mogę pofantazjować i podkolorować teorię, bo co mi tam szkodzi. I tak nie wiem czy ktoś to kiedyś odczyta. Z resztą łatwiej jest nakreślić sobie jakiś obraz sytuacji i eliminować kolejne niepasujące do całości elementy.
     Teorie mam dwie. Jedna bardziej niepokojąca od drugiej. Była tu cywilizacja rozumnych istot, która doszła w rozwoju do poziomu atomu. W uproszczeniu oczywiście, nie musiał być to konkretnie atom. Jestem człowiekiem i ciężko nie sugerować się naszą historią. Wracając... Doszli rozwojowo do poziomu atomu i tu możliwe rozwidlenie. Albo doszło do wojny atomowej (stąd wielość kraterów) w skutek której wymarli, albo co bardziej prawdopodobne doszło do jakiejś tragedii naturalnej. Wielkie trzęsienie ziemi, pik elektromagnetyczny z którejś gwiazdy, przebiegunowanie planety, czy coś innego co spowodowało wiele eksplozji atomowych, w skutek czego wymarli. Bardziej prawdopodobne, że było to trzęsienie. Przynajmniej sugerując się tymi wypiętrzeniami. Jedna i druga droga tej teorii ma pewne poparcie w obserwacjach. Gwałtowna zmiana warunków na planecie, szybkie wyschnięcie oceanów, kratery. Teoria dobra jak każda inna. Druga teoria jest mniej optymistyczna. O ile to możliwe. Możliwa przyczyna wymarcia - czynnik Thargoidzki. Planeta ma atmosferę amoniakową. To mogło przyciągnąć Thargoidów. W tym wypadku nie musiało dojść do poskromienia atomu, czy czegoś podobnego. Chociaż nie wiem czy Thargoidzi dysponują bronią zdolną siać takie spustoszenie. Albo czy dysponowali wtedy. Bardziej logiczne w celu "oczyszczenia" planety z niechcianego życia by było użycie asteroidy. Lub wielu mniejszych. To by mogło tłumaczyć te kratery. A może po prostu przeprowadzili tu własną formę naszej terraformacji? Nie wiem czy tak potrafią. Albo czy mają taką potrzebę.

     Nie interesowałem się nigdy zbytnio problematyką Thargoidów. Zawsze byli dla mnie odległym tematem. Zagrożeniem dla innych, gdzieś tam. Tylko raz spotkałem się z nimi twarzą w… no nie w twarz przecież… Oj, tam. Niech będzie, że twarzą w zadnią stronę. Ale o tym za chwilę.  Leciałem w kierunku systemu Maia z turystami. To był szalony pomysł, bo aktywność Thargoidów w tamtym rejonie zawsze była spora. Ale co ja tam wiem. Dałem się wynająć i trzeba było odbębnić robotę. Nie działo się nic ciekawego w tamtą stronę. Nuda i tyle. Czym ci ludzie się ekscytowali, to nie wiem. Pustka, planety, gwiazda. Tyle. W drodze powrotnej było można powiedzieć ciekawiej. Dla mnie przynajmniej, bo tamtym turystom-odszczepieńcom mogło się nie podobać. Lecimy spokojnie w kierunku bańki, a tu coś dziwnego się zadziało. Nie wiedziałem o co chodzi. HUD zaczął wariować. Zakłócenia praktycznie odebrała możliwość oceny sytuacji. Doszły wstrząsy do tego. Po chwili wyrwało mnie z lotu supersonicznego. Usłyszałem niemożliwy do opisania dźwięk. Nie wiem jak to w próżni możliwe. Najwidoczniej kadłub rezonował. Zgrzyt, trąba i coś jak zawodzenie podszyte agresją. Może nie bezpośrednio, ale dało się wyczuć coś nie cierpiącego sprzeciwu. Włączył mi się HUD, szybko zerknąłem na listę pobliskich obiektów. Coś tam było. Nie wiem co, bo system nie rozpoznał konstrukcji. W tym momencie poczułem coś co okazało się po chwili skanem mojego statku. Czemu poczułem? Nie wiem. Nie potrafię wyjaśnić, ale wiązka skanera czy co to tam było dawała wrażenie… Nie wiem. Czułem to całym ciałem. System statku jakby to zignorował. Nie wiedząc co się dzieje odczekałem chwilkę przyzwyczajony do procedury skanowania przez policję. Pozwoliłem zakończyć ten skan i przesunąłem przepustnicę powoli do przodu. Kolejny dźwięk przeszedł po statku. Ten był bardziej… zniecierpliwiony? Takie odczucie miałem. Przestraszyłem się i włączyłem dopalacz mając nadzieję na szybkie oddalenie się od potencjalnego zagrożenia. Poczułem uderzenie od tyłu. Statek szarpnął i nagle wyłączyło się wszystko. Nic nie działało. Po prostu zgasł HUD, ster nie odpowiadał, silniki się wyłączyły. Ten obcy statek podleciał bliżej i pokazał się przed moim dziobem. Wyglądał dziwnie. Pierwsze skojarzenie nie nadaje się do upublicznienia… Ale tak… Kształt kwiatowy. No jak by nie patrzeć. Centralna część mała, okrągła. Z niej “wyrastały” ostro zakończone płatki. Kwiatek. Jak nic, kwiatek. Kolor zielonkawy. Buczał. Obleciał mnie, ustawił się z tyłu. Wszystko się włączyło. Poza tarczą. Ruszyłem i rozpoczął się ostrzał. Nie wiem co leciało w naszym kierunku, ale uderzenia były silne i powodowały kolejne problemu z HUD-em. Nauczony pirackimi atakami jak radzić sobie z takimi sytuacjami zamknąłem wszystkie wyloty ciepła. Włączyłem dopalacz, reaktor  nagrzewał się do bezpiecznej granicy. Odliczyłem do siedmiu, wypuściłem przegrzany radiator dla ochłodzenia. Może mają termiczne naprowadzanie, to szansa jest, że ominie mnie następne trafienie. Kolejne bezpośrednie trafienie w kadłub statku pasażerskiego mogło się skończyć tragicznie. Integralność kadłuba spadła do 32%. I nastała cisza. Nie miałem ochoty sprawdzać czy kwiatek odleciał czy po prostu zgubił mój sygnał. Wypuściłem kolejny nadtopiony radiator i przeskoczyłem do pierwszego dostępnego systemu. Nigdy więcej nie wezmę zlecenia turystycznego. Oni nie mają za grosz instynktu samozachowawczego. Jeszcze tłumoki pretensje miały, że ja to specjalnie, że chciałem ich zabić i takie tam. nawet mi nie zapłacili. Co za… Ehh… Na tę chwilę to niewiele zmienia. Gdzieś mogę mieć rację, tyle mi wystarczy.

Na tych bezsensownych rozważaniach i wspominkach minął mi drugi dzień. Jutro zobaczę jak daleko od statku dam radę odejść. Może znajdę tę płozę…

/***/
Cmdr Rolenton

Odpowiedz
#9
9.10.3309

/Restart systemu 9852.../
/3... 2... 1.../
/Analiza.../
/Błąd systemu./
/Restart systemu 9853.../
/3... 2... 1.../
/Analiza.../
/Odtwarzanie podstawowych funkcji.../
/Ukończono./
/Analiza.../
/Nawiązywanie połączenia.../
/Połączono./

     Noc była równie męcząca psychicznie jak ta poprzednia. Koszmary powróciły. Pamiętam to samo co z poprzedniej nocy. Wszystko było jednak odrobinę bardziej wyraźne. Nadal nie mogę rozdzielić tych głosów, czy może dokładniej mówiąc dźwięków, ale sprawiają wrażenie bliższych. Wiem, że to nie pasuje do metody naukowej, ale tak właśnie będę rozpatrywał ten temat. Ustalenie ram, obserwacja, wnioski. Pozwoli to nie popaść w paranoję. Mam nadzieję.
     Z samego rana zająłem się zabezpieczeniem “obozowiska”. Pochowałem co zbędne, wyjąłem co potrzebne, zabrałem ze sobą kilka zapasowych baterii do skafandra i ruszyłem w kierunku gdzie powinienem odszukać wszystko, co odpadło od statku po pechowym lądowaniu. Szczęście, że grawitacja niska, to może nie będę miał wielkiego problemu z tą cholerną płozą.  Po drodze zbiorę trochę próbek gleby. Możliwości przebadania są niewielkie, ale bardzo podstawowe dane raczej uzyskam. Po powrocie sprawdzę jakie informacje wypluł komputer po wczorajszym badaniu.
     Ustaliłem, że leciałem wzdłuż tego co wygląda jak linia brzegowa i tam też powędrowałem. Droga była mocno rozpraszająca. Ładnie tu. I smutno. Ciągle mam wrażenie, że stąpam po grobie bezczeszcząc go w każdym momencie mojej obecności tutaj. Trzeba się skupić na zadaniu…
     Nie musiałem długo iść. Statek spadał pod sporym kątem, więc wszystkie zguby powinny być w miarę blisko. Za wzgórzem leżał wbity w ziemię fragment poszycia. Nawet nie był powyginany jakoś mocno. Przyda się na łatę. Zanotowałem położenie i ruszyłem dalej. Zabiorę w drodze powrotnej. Kilkadziesiąt kroków od tego miejsca trafiłem na rozpadlinę. Na oko 3 metry szerokości, 8 głębokości, dość długa. Na niewielkiej półce skalnej jakoś w połowie głębokości leżał kawał metalu. Zniszczona latarka nie ułatwiała oceny sytuacji, ale udało się określić, że to kawałek podwozia. Siłownik. Ciekawe w jakim stanie. Zanotowałem lokalizację i ruszyłem dalej. Dziwne, że podwozie odpadło przy próbie hamowania. Mało intuicyjne. Na logikę, powinno się to stać przy uderzeniu. Nieważne. Jest jak jest. Nie będę się zajmował takimi kwestiami, bo to bez sensu. Po przejściu kolejnych kilkuset metrów znalazłem jedynie nadpalone skrawki… czegoś. Nie wiem. Może poszycie, może jakieś inne coś. Za małe fragmenty, żeby były przydatne jakkolwiek. I kruche. Na powrót wybrałem inną drogę, żeby zwiększyć szanse na odnalezienie czegoś przydatnego. Nie było nic godnego uwagi, więc pozbierałem próbki do reszty pojemników. Po dotarciu do mojego mam nadzieję tymczasowego siedliszcza w mrocznym wulkanie robiło się już szaro. Doładowałem akumulator skafandra, wymieniłem zapasowe baterie, zjadłem co nieco i po odłożeniu próbek poszedłem spać.

Tak minął mi kolejny dzień.

/Przerwanie ekspedycji przed osiągnięciem celu nie do zaakceptowania./
Cmdr Rolenton


10.10.3309

/.  .  ./
/Systemy sprawne w 58%/
/Brak odczytu z wielu modułów./
/Komunikacja dalekiego zasięgu sprawna./
/Maksymalna moc reaktora mniejsza o 41%/
/Zapas paliwa na poziomie 34% i spada./
/Stan instalacji paliwowej nieznany./
/Podtrzymywanie życia w normie./
/Integralność kadłuba 2%/
/Prawdopodobieństwo przeżycia pilota krytycznie niskie./
/Możliwość samodzielnej naprawy uszkodzeń krytycznie mała./
/Wysłano raport o sytuacji z wezwaniem pomocy do *****************./

     Noc była męcząca. Nie mogłem spać. Nie było koszmarów jako takich. Raczej niepokój. I nieopisywalnie wielka potrzeba schowania się gdzieś głęboko z dala od zagrożenia. Nie, żeby jakieś było. Przynajmniej zauważalne. Głowa zmęczona, w oczach piasek i chwilowe przyśniecia powodowały niemożliwą do określenia granicę między snem a jawą. Spałem może godzinę, tuż przed świtem. A może nie. Nie dało się wypocząć w takich warunkach.
     Zirytowany takim stanem rzeczy zmusiłem się do myślenia. Wstałem z podłogi i zacząłem walkę z fotelem pilota. Trzeba go przykręcić na miejsce i te wszystkie kabelki popodłączać gdzie ich miejsce. Okazało się to niezbyt skomplikowanym zadaniem i po godzinie było po robocie.
     Komputer wypluł w końcu wyniki. Ciekawe. Wychodzi na to, że jest szansa na jakkolwiek symboliczną, ale jednak naprawę szyby. Mamy tu sporo kwarcu. Trochę prymitywna metoda, ale ma działać… Szczęście, że nie wypadła i nie posypała się w pył. Popękała tylko i ukruszyła się w rogu. Zaskakująco wytrzymała jak się zastanowić. Najpierw spróbuję zająć się szybą, potem pójdę po zostawione wczoraj… Wczoraj? To chyba wczoraj było… Cholera, nie jest dobrze. W każdym razie… Po zostawione wcześniej elementy statku. Ten siłownik, łaty i wszystko co tam było. Od razu poszedłem do znalezionej szczeliny. Liny nie miałem, więc wziąłem zapasowe przewody paliwowe. Tak w razie co, chociaż lepiej ich nie uszkodzić. Zeskoczyłem na półkę gdzie leżał siłownik. Był pokryty dość grubą warstwą pyłu. Dziwne. Niska grawitacja umożliwiła bezproblemowe wyciągnięcie go na powierzchnię. Pomocny był tu plecak odrzutowy. W połowie drogi w kącie oka błysnęło coś na dole w świetle czasem działającej latarki. Po odłożeniu siłownika zszedłem na dno zobaczyć co to było. Opłaciło się. Płoza. Nawet chyba w dobrym stanie. Odzyskiwanie tego elementu było bardziej skomplikowane. Ciężkie to. Po drodze odpadła od niej goleń. Słabo. Ale łatwiej przenieść dwa lżejsze elementy, niż jeden wielki i ciężki, więc może dobrze się stało. Już nie marnowałem czasu na wstępną ocenę stanu tego wszystkiego, tylko zapakowałem to na zabraną płachtę i pociągnąłem w kierunku siedliszcza. Jeszcze po drodze zebrałem materiał na łaty.
     Nie wiem jak to się stało, ale dotarłem na miejsce o świcie. Byłem szalenie głodny i wymęczony tak, że po prostu zostawiłem wszystko obok kamiennego “stołu warsztatowego”, wszedłem na pokład i najnormalniej w świecie padłem na podłogę ze zmęczenia.

/Przerwanie ekspedycji przed osiągnięciem celu nie do zaakceptowania./
Cmdr Rolenton

Odpowiedz
#10
11.10.3309


/.   .   ./
/Zapas paliwa na poziomie 30% i spada./
/Brak innych istotnych zmian./
/Brak odpowiedzi na wezwanie./

      Obudził mnie dźwięk. Było jasno. Źródło dźwięku ewidentnie się zbliżało. Szybko dość. Pierwsze co pomyślałem, to “kiego wała?”. Na tej odległości od bańki spotkać kogoś to byłby cud. Nierealne. Tym bardziej, że zszedłem z zaplanowanej trasy o… nie wiem. Dużo, to na pewno. Coś mi jednak nie pasowało, ten dźwięk… Nie potrafiłem go porównać do czegokolwiek. Niby znajomy, a jednak obcy. Jakby silnik pulsacyjny wymieszany z wysokim bulgotaniem i piszczącym… czymś. Nawet przyjemny. Wstałem z wysiłkiem i podszedłem do szyby. Jasność mnie oślepiła na chwilę. Przetarłem i zmrużyłem oczy. Przetarłem raz jeszcze. I jeszcze raz. Przed dziobem statku było może 200 metrów równiny, dalej mienił się ocean. Miał dziwny kolor. Taki między zielonym a niebieskim. Lazurowy? Nie. Nie ten odcień. Po lewej może kilometr, może dwa było coś, co z braku lepszego określenia można by nazwać ogromnym miastem portowym. Mur, wieże, brama, doki. Z kamienia. Albo czegoś wyglądającego jak kamień. Wściekle biały kamień. Nietypowe. Wewnątrz, strzeliste białe budowle sięgające kilkuset metrów w górę ze złotymi kopułami, niektóre niknące w chmurach. Mocno nietypowe. Niby nietypowe, a przypominało mi to stylem statki imperialne. Nade mną przeleciało coś w kierunku tego miasta. Chyba statek. Wielki, jasnozielony, bez ostrych krawędzi. Sprawiał wrażenie organicznego w pewnym sensie. Zostawiał za sobą jasną smugę podobną jak nasze silniki. Starałem się jak najwięcej w jak najkrótszym czasie zapamiętać.. Tak już mam. Wszędzie wkoło było życie.  Żółto-niebiesko-zielone życie. Coś jak trawa ciągnęło się we wszystkich kierunkach. Trawa… Niskie wyrastające z ziemi, to dla mnie trawa. Gdzieniegdzie były drzewa. Drzewa… Wysokie wyrastające z ziemi, to dla mnie drzewa. Byłby z tego niezły pejzaż, jakbym umiał malować. Usłyszałem znowu zbliżający się dźwięk, tylko inny. Głębszy. Bardziej stanowczy. Zrobiło się ciemniej. Spojrzałem w górę. Słońce zasłaniał prawdziwy moloch. Inna konstrukcja. Przeogromny okręt długości niemal klasy Majestic. Tylko o wiele szerszy. Sprawiał wrażenie tak masywnego, że nie miał prawa się unosić. Ciemny z wieloma intensywnie czerwonymi punktami. Usłyszałem krzyki przerażenia z oddali. Nie… To było coś więcej jak przerażenie. Przerażenie, rozpacz, histeria, zawodzenie… Czerwone punkty na kadłubie zaczęły jaśnieć coraz bardziej. Poczułem lekki wstrząs i uderzenie w tył mojego statku. Szybko się obróciłem i zobaczyłem ewidentne przepalanie śluzy. Na zewnątrz nagle zrobiło się czerwono. Jakby cała planeta płonęła. Przeraziłem się. Kolejny wstrząs wytrącił mnie z równowagi i upadłem uderzając się w głowę. Ciemność.

     Obudził mnie wstrząs. Z przerażeniem zerwałem się na równe nogi. Coś się dzieje. Wypadłem ze statku. Ziemia drżała. Wychodzi na to, że faktycznie jakaś tektonika tu występuje. A ja siedzę w wulkanie. Niepokojące. Bardzo niedobrze. Trzeba się zająć naprawami konkretnie, bo może być niewesoło. Posypało się trochę skał z góry. Sporo pyłu. Ten… nazwijmy smog utrzymywał się w powietrzu już do wieczora. W nocy będzie i tak ciemno, więc mi to bez różnicy. Na szybko przyciągnąłem znalezione elementy statku bliżej warsztatu i po bliższych oględzinach zająłem się podwoziem. O ile płoza i elementy goleni nie popękały przesadnie i dało się je bez większego problemu połączyć na nowo, to siłownik był w kawałkach. Nic nie dało się z nim zrobić. Trudno. Trzeba będzie sobie poradzić bez niego. Ważne, że reszta przetrwała. Podczas montażu dotarło do mnie, że czuję się jakbym nie jadł od kilku dni. Dziwne. Wróciłem na pokład zrobić sobie przerwę obiadową, bo miałem lekkie zawroty głowy przy szybszych ruchach. Zjadłem porcję. Smakowało jakoś… nietypowo. Coś sporo się tych dziwności i nietypowości robić zaczyna. Nic to.

     Wstępna ocena uszkodzeń kadłuba wykazała, że może być problem z ilością dziur. Mało materiału na łaty. Najwyżej spróbuję użyć podłogi z kokpitu. Nie była raczej projektowana z myślą o takim zastosowaniu, ale cóż zrobić. Głowa mnie rozbolała od tych problemów, więc poszedłem się “przewietrzyć”. Muszę odszukać glebę z odpowiednią zawartością krzemu. Najpewniej przyjdzie mi przyciągnąć tu sporo tego… piachu. Powinienem móc odfiltrować i oczyścić materiał na zalepienie szyby. Palnik mam, pojemnik odpowiedni też się znajdzie. Przygotowałem wszystko, co niezbędne i ruszyłem na miejsce gdzie pobrałem wcześniej próbki z największą ilością potrzebnego materiału.

     W drodze nie działo się nic ciekawego, to i opisywać nie ma co. Poszedłem, zebrałem płachtę piachu, wróciłem. Tylko, że podchodząc do tego przeklętego wulkanu uświadomiłem sobie, że mam sypki towar, a przede mną jest 150 metrowa ściana. Przenosić po wiadrze, nie ma sensu, bo albo serce mi nie wytrzyma, albo plecak odrzutowy posłuszeństwa odmówi. Nie wiem co gorsze. Albo śmierć na miejscu, albo rozłożona w czasie po upadku. Słabo.

     Z zamyślenia nad sposobem przeniesieniem towaru wyrwało mnie nagłe olśnienie. No po co? Stary dureń… Najprostsze rozwiązanie jest zwykle najtrudniejsze do wymyślenia. Taka ludzka natura, żeby komplikować wszystko. Nie potrzebuję dostarczyć tego TAM. Potrzebuję mieć wszystko w jednym miejscu. Tyle. Wezmę trochę piachu ze sobą, na miejscu popracuję nad tym nibyszkłem. Jak się uda, najnormalniej w świecie spróbuję uruchomić statek i przelecieć tutaj. Jeśli wszystko będzie działało jak należy. Tak. Tak trzeba zrobić. A jak nic z tego nie wyjdzie, to przynajmniej oszczędzę trochę energii. Jak pomyślałem, tak też zrobiłem. Szybka wspinaczka, potem kilka skoków i już jestem przy statku. Przygotowałem wszystko i rozpocząłem zabawę w wytapiacza. Okazało się, że wyniki podane przez komputer pokładowy były zakłamane. Albo trafiłem na jakieś złoże. Teraz to nieważne. Ważne, że nie będę potrzebował wiele materiału. Próbka okazała się nad podziw czysta. Niewiele zanieczyszczeń. Dobrze. Nie wiedziałem jak dokładnie wyglądał proces wytwarzania szkła, bo niby do czego mi taka wiedza. Metodą prób i błędów udało się uzyskać coś na tyle lepkiego przed wystygnięciem, żeby dało się formować. Jako tako. I na tyle twardego po zastygnięciu, żeby wytrzymało ciśnienie. Prawdopodobnie. Na wszelki wypadek może będzie bezpieczniej nie napełniać kokpitu powietrzem. Oszczędzi to system podtrzymywania życia, a ja sobie poradzę tak czy inaczej. Skafander działa przecież. Pozostało tylko zająć się poszyciem kadłuba. Młotek zdziałał cuda. Palnik też się przydał. Naprostowałem co się dało. Wyciąłem, co się naprostować nie dało. Na łaty zużyłem ponad połowę podłogi kokpitu, ale było warto. Akurat byłem już przyzwyczajony do widoku bebechów na wierzchu, więc nie miałem oporów. Teraz trzeba wskrzesić system, wczytać się w raport na temat stanu statku i mieć nadzieję, że będzie dobrze. Albo przynajmniej, że system pozwoli wystartować, bo to też wcale oczywiste nie jest. Nie mam bezpośredniego dostępu do wielu podzespołów, a rozbieranie całości na części i testowanie po kolei tak jak wcześniej zrobiłem z silnikami, nie wchodzi w grę. Za długo by to zajęło. Ale to jutro. Od rana wezmę się za walkę z systemem.

     Padałem już na twarz ze zmęczenia, więc położyłem się… chciałem powiedzieć na podłodze, ale już jej nie było. Więc położyłem się w tych kablach, rurkach, zaworach i wszystkim co zwykle jest schowane pod podłogą, szybko zasypiając.

Tak minął kolejny dzień.

/Przerwanie ekspedycji przed osiągnięciem celu nie do zaakceptowania./
Cmdr Rolenton
Odpowiedz




Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości