26.02.2017, 01:17 UTC
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.02.2017, 06:39 UTC przez TeddyPanda.)
Dzień Sto Pięćdziesiąty - Sen i Kontakt
Przez ostatnie dni atmosfera w Koloni stała się dużo bardziej przygnębiająca. Każdy zajmował się przydzielonymi mu obowiązki i nikt nie miał ochoty zbytnio ze sobą rozmawiać. Od dwóch nocy dręczyły mnie koszmary. Widziałem okropną bezoką twarz Samanthy, która oskarżała mnie o swoją śmierć i zawiadając zemstę, a następnie biegłem przez ciemny labirynt zbudowany z czarnych obsydianowych cegieł i jedyne co wskazywało mi kierunek to echo odbijające się od ścian. Echo, które brzmiało jak rój małych mechanicznych owadów. Gdy w końcu udawało mi się wydostać na zewnątrz widziałem płonącą Kolinię. Mechanoidy wdarły się do środka i za pomocą wielkich wieżyczek laserowych osadzonych na ich tułowiach z pogiętego metalu niszczyły kolejne zabudowania z mechaniczną precyzją. Po drodze widziałem ciała martwych towarzyszy: Hectora, Gabelę i Rene, jednak za nic w tym krajobrazie śmierci i zniszczenia nie mogłem znaleźć Valencii.
Ktoś chwycił mnie za nogawkę spodni, odwróciłem się gwałtownie i spojrzałem na ziemię. To była konająca Tammy. Oddychała z trudem opierając się o niewielki wystający murek. Była cała we krwi.
- Zabrały dziewczynę - szepnęła, dławiąc się własną krwią
Spojrzałem w kierunku ciągnących się zabudowań. Wielkie wije zniszczyły właśnie doszczętnie szpital. Budynek zawalił się z hukiem a na zgliszczach zapłonął ogień.
- Gdzie byłeś kiedy przyszły? - spytała patrząc mi prosto w oczy - Dlaczego nam nie pomogłeś?!
- Nie wiem - powiedziałem - Uwięziły mnie w jakimś cholernym labiryncie!
Colon chociaż konająca miała jeszcze dość siły aby parsknąć śmiechem.
- W labiryncie?
- Co w tym śmiesznego? Tak w labiryncie!
Odwróciła ode mnie głowę i przekręciła ją raz w lewą raz w prawą stronę.
- Nie widzę tu żadnego labiryntu Tadek.
Również się rozejrzałem. Labirynt faktycznie zniknął.
- Przed chwilą tu był! - zaprotestowałem
- A może po prostu chciałeś aby to się stało? - spytała a jej oczy zapłonęły - Może jesteśmy dla ciebie tylko narzędziami w walce o przeżycie!
Wstałem, ale Colon chwyciła mnie za nadgarstek. Usiłowałem się wyrwać, ale uścisk był zbyt mocny.
- Gówno prawda - zaprzeczyłem - puść mnie do cholery!
Nie ustępowała. Poczułem jak jej długie paznokcie wbijają mi się w skórę.
- Miałam cię za przyjaciela Tadek! Chcesz mnie tutaj tak zostawić!
Teraz nie tylko oczy ale cała jej twarz zajęła się ogniem. Na szczęście po krótkiej szarpaninie udało mi się wyrwać. Mechanoidy już odchodziły, ruszyłem biegiem, jednak nie byłem w stanie ich dogonić.
- Nigdy jej nie znajdziesz, nigdy jej nie znajdziesz! - krzyczała za moimi plecami Colon
Obudziłem się zlany potem. Valencia spała obok mnie cała i zdrowa. Zszedłem z łóżka, narzuciłem na siebie ubranie i spojrzałem na zegarek - była czwarta nad ranem. Wiedziałem jednak, że tej nocy i tak już nie zasnę.
Dzień wcześniej ukończyliśmy badania nad uszkodzonym systemem podtrzymywania życia, a mając dość komponentów mogłem wytworzyć zamienniki dla uszkodzonych części. Postanowiłem zająć się tym od razu po przebudzeniu. Musiałem się skupić na czymś co wymaga sporej uwagi i pozwoli mi nie myśleć o koszmarach. Dzięki ostatniej wizycie na pokładzie statku wiedziałem dokładnie jakie naprawy będziemy musieli wykonać i już po kilku godzinach ukończyłem całą pracę.
![[Obrazek: qZMjNCG.png]](http://i.imgur.com/qZMjNCG.png)
- Wcześnie wstałeś - powiedziała Valencia, kiedy dołączyłem do niej pomagając przy zbiorach.
- Ostatnio gorzej sypiam - odpowiedziałem odwracając wzrok.
- Wiem.
Podszedłem w jej pobliże i usiadłem na trawniku chwytając się za głowę.
- Powiedz mi - rozpocząłem, ale Nana błyskawicznie mi przerwała.
- Tadek każdy z nas wiedział na co się pisze dołączając do ciebie - powiedziała stanowczo Valencia
- Te maszyny nie przyszły tu po nią tylko po ten ten cholerny statek! Gdyby nie on nadal by żyła! - pokręciłem głową z dezaprobatą
- A myślisz, że by chciała? - Odparła Valencia.
- Co masz na myśli? - Spytałem mrużąc oczy.
- Pomyśl ile warte było jej życie zanim się tutaj znalazła. Albo ile warte jest moje życie?
Milczałem nie mogąc znaleźć odpowiedzi. Valencia zbliżyła się do mnie tak blisko, że czułem na twarzy jej ciepły oddech.
- Gdyby nie ty zapewne skończyłaby w jakiejś dziurze, pewnie jako niewolnica tyrając od dnia do nocy dla jakiejś bandy dzikusów. - Valencia przełknęła ślinę, a jej twarz jeszcze bardziej spoważniała - A ja? Pomyśl jak skończyłabym ja gdybyś wtedy nie odpowiedział przez radio - dodała powoli i ze strachem.
- Każdy zrobiłby to samo na moim miejscu. - odparłem drapiąc się po czole
- Może w twoim świecie - zaprzeczyła Valencia - tutaj każdy dba tylko o własną dupę.
Nie odpowiedziałem.
- Tadek zrozum, że dałeś jej nadzieję! Ba! Dałeś nam wszystkim nadzieję! - Valencia uśmiechnęła się i położyła dłoń na moim ramieniu - I to nie jakąś zmyśloną bajkę! Ten twój statek, przecież każdy z nas go widział! Och nawet byliśmy na jego pokładzie! Powiedz mi czy za to nie warto się bić, czy nie warto za to umierać?!
- Nie wiem - bąknąłem mrugając na nią oczami.
- Jestem ci wdzięczna mimo, że nigdzie jeszcze nie polecieliśmy! - powiedziała podnosząc się
Te słowa nieco poprawiły mi humor. Nie zaszkodzi spróbować - pomyślałem po czym rzuciłem w stronę Valencii.
- Możesz to jakoś udowodnić?
- Mogę - zachichotała - ale wieczorem!
- Trzymam za słowo! - odpowiedziałem udając surowość po czym wróciłem do pracy.
Kilkanaście godzin później, kiedy byliśmy już w łóżku stało się coś nadzwyczaj niespodziewanego. Połączenie przychodzące.
- Nie odbieraj - wymamrotała leniwie Valencia podnosząc lekko głowę znad mojego torsu.
Patrzyłem na multinarzędzie nie kryjąc szoku. W końcu!
- Co tak zbladłeś? Coś nie tak? - spytała badawczo dziewczyna
Komunikat na wyświetlaczu nie mógł kłamać. Połączenie przychodzące, Cmdr Quarion! Oczywiście połączenie odbywało się za pomocą komunikatora kwantowego umieszczonego na Horyzoncie, a multinarzędzie było z nim zintegrowane co pozwalało też między innymi na zdalne sterowanie statkiem, a także rzecz jasna odbieranie i nawiązywanie połączeń bez martwienia się dystansem jaki nas dzielił.
Odebrałem.
- No kurde w końcu się dodzwoniłem! - krzyknął ucieszony Quarion a przed oczami zaświeciła mi uśmiechnięta twarz jednego z największych śmieszków Husarii - Tadek powiedz mi gdzie ty do cholery... - urwał w połowie zdania
- Siemasz Quarion - odpowiedziałem - dobrze widzieć znajomą twarz! Już się za tobą stęskniłem!
I na potwierdzenie szybko przeczesałem galnet aby wysłać mu jeden filmik.
- Ty mi tu nie gadaj tylko mów co to za dupeczka?! - spytał wesoło Quarion
Valencia dopiero wtedy zrozumiała, że jest obserwowana i zasłoniła się kołdrą?
- To długa historia hehe - odpowiedziałem chwytając dziewczynę za ramię - To mój kolega z TWH - szepnąłem.
Quarion przebywał aktualnie w barze Jedenaście Parseków, który był słynnym miejscem spotkań Husarzy na Maskeline Vision. Otaczały go, bo jakżeby inaczej dwie młode kobiety.
- Stary dopiero co zdekodowaliśmy twój sygnał! - stwierdził Husarz podnosząc w górę kielicha - Ale w końcu się udało! Twoje zdrowie! - I wlał sobie do ust całą zawartość kieliszka krzywiąc się nieco, ale niczym nie przepijając.
- Widzę, że Margrabia nie próżnuje! - pochwaliłem go
Quarion spojrzał raz w prawo raz w lewo na towarzyszące mu dziewczyny po czym rzucił zadowolony.
- Przecież wiesz jak one piszczą kiedy im powiesz, że rządzisz całą marchią!
Pokiwałem z aprobatą głową.
- Ale mów dokładnie co się stało! Wysłałeś sygnał SOS!
- Nie wiem - odparłem - Jestem sobie na eksploracji, normalne skanowanie Earthlike, wiesz honk, a potem skaner powierzchni. I nagle jak coś mi nie pierdyknie...!
- Co to było? Może Thargoidzi? - zasugerował Quarion
- Thargoidzi wyrzucają ludzi z hyperspace a nie z supercruisa - powiedziałem pewnym głosem
- To był rój! - wtrąciła Valencia
- I rozbiłeś się na planecie pełnej takich ślicznotek! - Stwierdził Quarion szczerząc zęby do Valencii - Chyba nie masz czego żałować co?!
Dziewczyny towarzyszące Quarionowi zrobiły obrażone miny.
- Myślę, że Valencia ma rację. Ta planeta zamieszkana jest przez jakieś dziwne owadopodobne maszyny.
- Maszyny i laseczki, nono Tadek ja bym chyba tam został!
- Quarion czy ty nie możesz ani na chwilę być poważny?
Quarion w odpowiedzi podsunął sobie pod nos kielicha i wypił go trzęsąc głową.
- Świński Ryj - powiedział - zarąbisty rocznik!
Nie muszę chyba tłumaczyć jak rozumieć to zachowanie.
- Quarion! - warknąłem
- No dobrze już, dobra kurde! Dziewczyny poczekajcie oooooo tam! - wskazał jakieś miejsce poza moim polem widzenia - Zaraz do was przyjdę!
Towarzyszki Husarza wstały z krzeseł i zniknęły z kadru.
- A ona? - spytał wskazując na Valencię
- Ona zostaje - powiedziałem głaszcząc dziewczynę po ramieniu
- Ach to tak Tadek?! Myślałem, że to poufne rozmowy będą! - Krzyknął waląc pięścią w stół.
- Owszem, tyle, że to ja tu jestem niebieski - przestrzegłem go ze spokojem
- Tja! Typowi oficjer! Jak argumentów brakuje to się immunitetem zasłania! - Odparł wściekły.
Uśmiechnąłem się do niego szeroko.
- Quarion przecież dobrze wiem, że chcesz aby Valencia wstała tylko po to by móc sobie popatrzeć.
Twarz Quariona zbladła po czym i on się uśmiechnął.
- No dobra, mów o co chodzi!
- Tak lepiej. Po pierwsze na tej planecie żyje jakaś dziwna wroga rasa maszyn, która najprawdopodobniej jest zdolna do ściągania na powierzchnię statków kosmicznych. Pokaż mi mapę.
Quarion za pomocą swojego multinarzędzia wyświetlił holograficzny obraz drogi mlecznej.
- Nie mogę podać swojej dokładnej pozycji, ale myślę, że to któraś z gwiazd w tym sektorze - wskazałem palcem na część galaktyki pomiędzy Ramieniem Oriona Cygni, a Confluxem wysoko ponad płaszczyzną ekliptyki.
Quarion spojrzał na miejsce jakie mu pokazałem i westchnął.
- To nadal tysiące gwiazd Tadek! W życiu cię tam nie znajdziemy - stwierdził bez przekonania
- Nie szukajcie, poradzę sobie. Po prostu przekaż pozostałym, najlepiej Hetmanowi aby przestrzegli ludzi przed wlatywaniem w to miejsce. Przynajmniej dopóki nie wiemy, który to system - poleciłem
- To masz jak w banku - obiecał Quarion
- Druga rzecz, nie wiem ile jeszcze będę tutaj siedział dlatego proszę abyś zaopiekował się moją Pandą!
- Eeee - bąknął
- Jedna już mi gdzieś uciekła - powiedziałem ze smutkiem
- Czy to nie jest zadanie dobre dla Kadeta? - spytał niezadowolony
- Myślę, że to jest idealne zadanie dla ciebie! - powiedziałem radośnie
- A myślałeś może o Tumirze? On już ma te swoje owce - spróbował wymigać się Quarion
Pokręciłem odmownie głową.
- Naprawdę? Muszę? - teraz jego głos miał już błagalny ton
Nagle do naszej sypialni wpadła Colon. Oczy Quariona natychmiast się zaświeciły gdy dziewczyna podeszła do naszego łóżka.
- A to co to za piękność? - rzekł patrząc z podziwem na atrybuty Tammy
- A to co to za przystojniak? - odpowiedziała mu błyskawicznie i przez chwilę zastanawiałem się czy była to ironia czy może jednak nie - Tadek wstawaj, Gabela nam się tak rozpiła, że zezgonowała
- Coraz lepiej, coraz lepiej - powiedział ucieszony Quarion
Przez ostatnie dni atmosfera w Koloni stała się dużo bardziej przygnębiająca. Każdy zajmował się przydzielonymi mu obowiązki i nikt nie miał ochoty zbytnio ze sobą rozmawiać. Od dwóch nocy dręczyły mnie koszmary. Widziałem okropną bezoką twarz Samanthy, która oskarżała mnie o swoją śmierć i zawiadając zemstę, a następnie biegłem przez ciemny labirynt zbudowany z czarnych obsydianowych cegieł i jedyne co wskazywało mi kierunek to echo odbijające się od ścian. Echo, które brzmiało jak rój małych mechanicznych owadów. Gdy w końcu udawało mi się wydostać na zewnątrz widziałem płonącą Kolinię. Mechanoidy wdarły się do środka i za pomocą wielkich wieżyczek laserowych osadzonych na ich tułowiach z pogiętego metalu niszczyły kolejne zabudowania z mechaniczną precyzją. Po drodze widziałem ciała martwych towarzyszy: Hectora, Gabelę i Rene, jednak za nic w tym krajobrazie śmierci i zniszczenia nie mogłem znaleźć Valencii.
Ktoś chwycił mnie za nogawkę spodni, odwróciłem się gwałtownie i spojrzałem na ziemię. To była konająca Tammy. Oddychała z trudem opierając się o niewielki wystający murek. Była cała we krwi.
- Zabrały dziewczynę - szepnęła, dławiąc się własną krwią
Spojrzałem w kierunku ciągnących się zabudowań. Wielkie wije zniszczyły właśnie doszczętnie szpital. Budynek zawalił się z hukiem a na zgliszczach zapłonął ogień.
- Gdzie byłeś kiedy przyszły? - spytała patrząc mi prosto w oczy - Dlaczego nam nie pomogłeś?!
- Nie wiem - powiedziałem - Uwięziły mnie w jakimś cholernym labiryncie!
Colon chociaż konająca miała jeszcze dość siły aby parsknąć śmiechem.
- W labiryncie?
- Co w tym śmiesznego? Tak w labiryncie!
Odwróciła ode mnie głowę i przekręciła ją raz w lewą raz w prawą stronę.
- Nie widzę tu żadnego labiryntu Tadek.
Również się rozejrzałem. Labirynt faktycznie zniknął.
- Przed chwilą tu był! - zaprotestowałem
- A może po prostu chciałeś aby to się stało? - spytała a jej oczy zapłonęły - Może jesteśmy dla ciebie tylko narzędziami w walce o przeżycie!
Wstałem, ale Colon chwyciła mnie za nadgarstek. Usiłowałem się wyrwać, ale uścisk był zbyt mocny.
- Gówno prawda - zaprzeczyłem - puść mnie do cholery!
Nie ustępowała. Poczułem jak jej długie paznokcie wbijają mi się w skórę.
- Miałam cię za przyjaciela Tadek! Chcesz mnie tutaj tak zostawić!
Teraz nie tylko oczy ale cała jej twarz zajęła się ogniem. Na szczęście po krótkiej szarpaninie udało mi się wyrwać. Mechanoidy już odchodziły, ruszyłem biegiem, jednak nie byłem w stanie ich dogonić.
- Nigdy jej nie znajdziesz, nigdy jej nie znajdziesz! - krzyczała za moimi plecami Colon
Obudziłem się zlany potem. Valencia spała obok mnie cała i zdrowa. Zszedłem z łóżka, narzuciłem na siebie ubranie i spojrzałem na zegarek - była czwarta nad ranem. Wiedziałem jednak, że tej nocy i tak już nie zasnę.
Dzień wcześniej ukończyliśmy badania nad uszkodzonym systemem podtrzymywania życia, a mając dość komponentów mogłem wytworzyć zamienniki dla uszkodzonych części. Postanowiłem zająć się tym od razu po przebudzeniu. Musiałem się skupić na czymś co wymaga sporej uwagi i pozwoli mi nie myśleć o koszmarach. Dzięki ostatniej wizycie na pokładzie statku wiedziałem dokładnie jakie naprawy będziemy musieli wykonać i już po kilku godzinach ukończyłem całą pracę.
![[Obrazek: qZMjNCG.png]](http://i.imgur.com/qZMjNCG.png)
- Wcześnie wstałeś - powiedziała Valencia, kiedy dołączyłem do niej pomagając przy zbiorach.
- Ostatnio gorzej sypiam - odpowiedziałem odwracając wzrok.
- Wiem.
Podszedłem w jej pobliże i usiadłem na trawniku chwytając się za głowę.
- Powiedz mi - rozpocząłem, ale Nana błyskawicznie mi przerwała.
- Tadek każdy z nas wiedział na co się pisze dołączając do ciebie - powiedziała stanowczo Valencia
- Te maszyny nie przyszły tu po nią tylko po ten ten cholerny statek! Gdyby nie on nadal by żyła! - pokręciłem głową z dezaprobatą
- A myślisz, że by chciała? - Odparła Valencia.
- Co masz na myśli? - Spytałem mrużąc oczy.
- Pomyśl ile warte było jej życie zanim się tutaj znalazła. Albo ile warte jest moje życie?
Milczałem nie mogąc znaleźć odpowiedzi. Valencia zbliżyła się do mnie tak blisko, że czułem na twarzy jej ciepły oddech.
- Gdyby nie ty zapewne skończyłaby w jakiejś dziurze, pewnie jako niewolnica tyrając od dnia do nocy dla jakiejś bandy dzikusów. - Valencia przełknęła ślinę, a jej twarz jeszcze bardziej spoważniała - A ja? Pomyśl jak skończyłabym ja gdybyś wtedy nie odpowiedział przez radio - dodała powoli i ze strachem.
- Każdy zrobiłby to samo na moim miejscu. - odparłem drapiąc się po czole
- Może w twoim świecie - zaprzeczyła Valencia - tutaj każdy dba tylko o własną dupę.
Nie odpowiedziałem.
- Tadek zrozum, że dałeś jej nadzieję! Ba! Dałeś nam wszystkim nadzieję! - Valencia uśmiechnęła się i położyła dłoń na moim ramieniu - I to nie jakąś zmyśloną bajkę! Ten twój statek, przecież każdy z nas go widział! Och nawet byliśmy na jego pokładzie! Powiedz mi czy za to nie warto się bić, czy nie warto za to umierać?!
- Nie wiem - bąknąłem mrugając na nią oczami.
- Jestem ci wdzięczna mimo, że nigdzie jeszcze nie polecieliśmy! - powiedziała podnosząc się
Te słowa nieco poprawiły mi humor. Nie zaszkodzi spróbować - pomyślałem po czym rzuciłem w stronę Valencii.
- Możesz to jakoś udowodnić?
- Mogę - zachichotała - ale wieczorem!
- Trzymam za słowo! - odpowiedziałem udając surowość po czym wróciłem do pracy.
Kilkanaście godzin później, kiedy byliśmy już w łóżku stało się coś nadzwyczaj niespodziewanego. Połączenie przychodzące.
- Nie odbieraj - wymamrotała leniwie Valencia podnosząc lekko głowę znad mojego torsu.
Patrzyłem na multinarzędzie nie kryjąc szoku. W końcu!
- Co tak zbladłeś? Coś nie tak? - spytała badawczo dziewczyna
Komunikat na wyświetlaczu nie mógł kłamać. Połączenie przychodzące, Cmdr Quarion! Oczywiście połączenie odbywało się za pomocą komunikatora kwantowego umieszczonego na Horyzoncie, a multinarzędzie było z nim zintegrowane co pozwalało też między innymi na zdalne sterowanie statkiem, a także rzecz jasna odbieranie i nawiązywanie połączeń bez martwienia się dystansem jaki nas dzielił.
Odebrałem.
- No kurde w końcu się dodzwoniłem! - krzyknął ucieszony Quarion a przed oczami zaświeciła mi uśmiechnięta twarz jednego z największych śmieszków Husarii - Tadek powiedz mi gdzie ty do cholery... - urwał w połowie zdania
- Siemasz Quarion - odpowiedziałem - dobrze widzieć znajomą twarz! Już się za tobą stęskniłem!
I na potwierdzenie szybko przeczesałem galnet aby wysłać mu jeden filmik.
- Ty mi tu nie gadaj tylko mów co to za dupeczka?! - spytał wesoło Quarion
Valencia dopiero wtedy zrozumiała, że jest obserwowana i zasłoniła się kołdrą?
- To długa historia hehe - odpowiedziałem chwytając dziewczynę za ramię - To mój kolega z TWH - szepnąłem.
Quarion przebywał aktualnie w barze Jedenaście Parseków, który był słynnym miejscem spotkań Husarzy na Maskeline Vision. Otaczały go, bo jakżeby inaczej dwie młode kobiety.
- Stary dopiero co zdekodowaliśmy twój sygnał! - stwierdził Husarz podnosząc w górę kielicha - Ale w końcu się udało! Twoje zdrowie! - I wlał sobie do ust całą zawartość kieliszka krzywiąc się nieco, ale niczym nie przepijając.
- Widzę, że Margrabia nie próżnuje! - pochwaliłem go
Quarion spojrzał raz w prawo raz w lewo na towarzyszące mu dziewczyny po czym rzucił zadowolony.
- Przecież wiesz jak one piszczą kiedy im powiesz, że rządzisz całą marchią!
Pokiwałem z aprobatą głową.
- Ale mów dokładnie co się stało! Wysłałeś sygnał SOS!
- Nie wiem - odparłem - Jestem sobie na eksploracji, normalne skanowanie Earthlike, wiesz honk, a potem skaner powierzchni. I nagle jak coś mi nie pierdyknie...!
- Co to było? Może Thargoidzi? - zasugerował Quarion
- Thargoidzi wyrzucają ludzi z hyperspace a nie z supercruisa - powiedziałem pewnym głosem
- To był rój! - wtrąciła Valencia
- I rozbiłeś się na planecie pełnej takich ślicznotek! - Stwierdził Quarion szczerząc zęby do Valencii - Chyba nie masz czego żałować co?!
Dziewczyny towarzyszące Quarionowi zrobiły obrażone miny.
- Myślę, że Valencia ma rację. Ta planeta zamieszkana jest przez jakieś dziwne owadopodobne maszyny.
- Maszyny i laseczki, nono Tadek ja bym chyba tam został!
- Quarion czy ty nie możesz ani na chwilę być poważny?
Quarion w odpowiedzi podsunął sobie pod nos kielicha i wypił go trzęsąc głową.
- Świński Ryj - powiedział - zarąbisty rocznik!
Nie muszę chyba tłumaczyć jak rozumieć to zachowanie.
- Quarion! - warknąłem
- No dobrze już, dobra kurde! Dziewczyny poczekajcie oooooo tam! - wskazał jakieś miejsce poza moim polem widzenia - Zaraz do was przyjdę!
Towarzyszki Husarza wstały z krzeseł i zniknęły z kadru.
- A ona? - spytał wskazując na Valencię
- Ona zostaje - powiedziałem głaszcząc dziewczynę po ramieniu
- Ach to tak Tadek?! Myślałem, że to poufne rozmowy będą! - Krzyknął waląc pięścią w stół.
- Owszem, tyle, że to ja tu jestem niebieski - przestrzegłem go ze spokojem
- Tja! Typowi oficjer! Jak argumentów brakuje to się immunitetem zasłania! - Odparł wściekły.
Uśmiechnąłem się do niego szeroko.
- Quarion przecież dobrze wiem, że chcesz aby Valencia wstała tylko po to by móc sobie popatrzeć.
Twarz Quariona zbladła po czym i on się uśmiechnął.
- No dobra, mów o co chodzi!
- Tak lepiej. Po pierwsze na tej planecie żyje jakaś dziwna wroga rasa maszyn, która najprawdopodobniej jest zdolna do ściągania na powierzchnię statków kosmicznych. Pokaż mi mapę.
Quarion za pomocą swojego multinarzędzia wyświetlił holograficzny obraz drogi mlecznej.
- Nie mogę podać swojej dokładnej pozycji, ale myślę, że to któraś z gwiazd w tym sektorze - wskazałem palcem na część galaktyki pomiędzy Ramieniem Oriona Cygni, a Confluxem wysoko ponad płaszczyzną ekliptyki.
Quarion spojrzał na miejsce jakie mu pokazałem i westchnął.
- To nadal tysiące gwiazd Tadek! W życiu cię tam nie znajdziemy - stwierdził bez przekonania
- Nie szukajcie, poradzę sobie. Po prostu przekaż pozostałym, najlepiej Hetmanowi aby przestrzegli ludzi przed wlatywaniem w to miejsce. Przynajmniej dopóki nie wiemy, który to system - poleciłem
- To masz jak w banku - obiecał Quarion
- Druga rzecz, nie wiem ile jeszcze będę tutaj siedział dlatego proszę abyś zaopiekował się moją Pandą!
- Eeee - bąknął
- Jedna już mi gdzieś uciekła - powiedziałem ze smutkiem
- Czy to nie jest zadanie dobre dla Kadeta? - spytał niezadowolony
- Myślę, że to jest idealne zadanie dla ciebie! - powiedziałem radośnie
- A myślałeś może o Tumirze? On już ma te swoje owce - spróbował wymigać się Quarion
Pokręciłem odmownie głową.
- Naprawdę? Muszę? - teraz jego głos miał już błagalny ton
Nagle do naszej sypialni wpadła Colon. Oczy Quariona natychmiast się zaświeciły gdy dziewczyna podeszła do naszego łóżka.
- A to co to za piękność? - rzekł patrząc z podziwem na atrybuty Tammy
- A to co to za przystojniak? - odpowiedziała mu błyskawicznie i przez chwilę zastanawiałem się czy była to ironia czy może jednak nie - Tadek wstawaj, Gabela nam się tak rozpiła, że zezgonowała
- Coraz lepiej, coraz lepiej - powiedział ucieszony Quarion
