10.02.2017, 22:41 UTC
Dzień Siedemdziesiąty Drugi - Przybycie
W nocy obudził mnie dziwny dźwięk. Usłyszałem wybuch jakby coś uderzyło z trzaskiem o powierzchnię planety, a następnie cichy szum przypominający nieco fale pływowe rozbijające się o skalisty brzeg. Zaświeciłem światło sypialni, nałożyłem spodnie, buty oraz koszulę. Nana jak zawsze spała jak zaczarowana dlatego nie musiałem zbytnio uważać by jej nie obudzić. Wyszedłem z naszego pokoju do salonu, gdzie spotkałem już Colon.
- Też to usłyszałeś.
Skwitowałem to skinięciem głowy. Colon miała równie lekki sen co ja i byle szmer był w stanie natychmiast ją obudzić. W bezpiecznym miejscu ta cecha jest niezwykle uciążliwa. Wielokrotnie, sypiając na Maskeline Vision budziłem się jedynie przez to, że jakiś nieostrożny pilot otarł się ze zgrzytem o wlot stacji. Tutaj jednak taki sen działał niczym system wczesnego ostrzegania.
- Dochodzi gdzieś z północy - powiedziałem wsłuchując się w dźwięk, jednostajny i rytmiczny.
Po chwili coś trzasnęło, a następnie zasyczało. I wtedy po raz pierwszy to usłyszałem. Coś jakby... "dźwięk przypominający rój owadów, jakby stada szarańczy, ale stworzonych z materiałów syntetycznych".
- Jasna cholera! - krzyknąłem - Do broni!
Zanim zdążyłem nadać komunikat alarmowy usłyszałem wrzask Valenci.
- Argh!
W mgnieniu oka wskoczyłem z powrotem do sypialni. Dziewczyna wciąż była w łóżku otulona w kołdrę. Patrzyła na mnie spod niej z przerażeniem.
- Już myślałam, że cię zabrały!
- Jestem, jestem - wymamrotałem - to one?
Oczy dziewczyny powiększyły się, a ramiona zadygotały. Skuliła się mocno jakby samo wspomnienie o maszynach powodowało ból.
- Tak - mruknęła - to rój
- Ubieraj się - powiedziałem stanowczo głosem oficera. Tak to był wojskowy rozkaz i nie było sprzeciwu.
Valencia słysząc ten ton opuściła swoje schronienie, nałożyła ubranie, a następnie sięgnęła po oparty o ścianę karabin snajperski. Wszystkie te czynności udało jej się wykonać w zaskakująco szybkim tempie, oczywiscie jak na kobietę.
- Gotowa?
- Tak.
Wyszliśmy z sypialni, gdzie czekała na nas Colon, Hector i Rene. Wszyscy zwarci i gotowi do walki.
- Zanim wyjdziemy - zwróciłem się do Valencii - powiedz nam co wiesz o tym Roju.
- Niewiele - powiedziała bez przekonania dziewczyna - dźwięk, który wydzielają może doprowadzić do stanu psychozy
- Czyli czas działa na ich korzyść - stwierdził Rene
Nana kiwnęła głową.
- Co jeszcze?
- Dzielą się głównie na dwa rodzaje. Małe i szybke, ale słabe i duże, powolne i niecelne ale bardzo wytrzymałe
- Zupełnie jak w jakiejś grze video
Valencia zmierzyła mnie wzrokiem jakby nie wiedząc o czym mówię
- No i posiadają zaawansowaną broń - rzuciła okiem na blaster, który trzymałem na ramieniu - coś jak twoja tylko pięć razy większe
- Nieciekawie
- Nic więcej nie wiem
- Na pewno? - spytała Colon nie kryjąc wściekłości - przecież te konserwy starły na popiół twoją wiochę
Twarz Valencii przybrała bladą barwę, jakby ktoś właśnie ukłuł ją jakimś ostrym narzędziem
- Spokojnie Colon - położyłem dłoń na ramieniu Valencii - Nana opowiadała nam, że nie walczyła w trakcie rajdu
Słowa te dodały jej otuchy.
- Tak, zostaliśmy zamknięci w schronie pod miastem
- Więc masz prawo niewiele wiedzieć - dokończyłem za nią
Colon prychnęła wzgardliwie.
- Dobra wychodzimy. Powoli i ostrożnie w kierunku źródła tego cholernego bzyczenia - wydałem rozkaz, a następnie szepnąłem do Valencii - a ty masz trzymać się z tyłu
Kiwnęła głową.
Las płonął, a pośród rozszalałego ognia dostrzegliśmy coś co mogło być statkiem kosmicznym, ale równie dobrze też stertą pogiętego gruzu i metalu. Bzyczenie, niskie i przeraźliwie regularne wwiercało mi się w mózg jakby otaczało mnie stado szarańczy. Później usłyszałem głosy pochodzące jakby z wnętrza mojej głowy.
- Zabij ich - namawiał mnie z rozkoszą słodki, kobiecy głos - Zabij ją - dodał.
Spojrzałem za siebie. Valencia szła posłusznie na tyle grupy. Zastanawiałem się przez chwile czy i ona słyszy coś podobnego.
Wtedy podniosła głowę. Jej spojrzenie było tak obojętne i pozbawione emocji jakbyśmy nigdy w życiu się nie spotkali, jakbym był dla niej zwykłym, losowym przechodniem na ulicy. O dziwo było mi to obojętne jak nigdy wcześniej.
- To minie - powiedziała czytając mi w myślach - słyszę to samo o tobie.
Rozstawiłem ludzi wokół statku.
- Otoczymy to cholerstwo - powiedziałem podnosząc rękę - na na mój sygnał
Otworzyłem ogień, a gdy tylko pierwsze kule odbiły się od kadłuba wypełzło z niego coś przypominającego olbrzymią, mechaniczną stonogę.
- Ognia!
Wszystko trwało niespełna minutę. Kule i pociski energetyczne pomknęły w kierunku stwora szatkując go na kawałki. Cyborg posiadał potężny karabin energetyczny, jednak był on bardzo niecelny i pod naporem naszych kul już po chwili padł, a jego czerwone, mechaniczne oko, które znajdowało się na czole zabłysło i zgasło. Wynik starcia był jednostronny, nie ponieśliśmy żadnych strat! Po chwili jego statek eksplodował, a tajemnicze bzyczenie ustąpiło.
Zaniepokojony spojrzałem na Valencię. Ku swojej uciesze nie stwierdziłem żadnych oznak psychozy, podobała mi się jeszcze bardziej niż wcześniej i nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu. Ta jednak wpatrywała się z uwagą w potwora.
- To tylko zwiadowca - powiedziała - będzie ich więcej, dużo więcej
Kiedy wracaliśmy podeszła do mnie Colon, która również wydawała się być zdziwiona tak bezproblemowym triumfem.
- Nana powiedziała, że to był skaut
- Wiem - odpowiedziała Colon - chciały wiedzieć czy statek jest chroniony
- Daliśmy im odpowiedź
- Wrócą
- A my będziemy wtedy gotowi
W nocy obudził mnie dziwny dźwięk. Usłyszałem wybuch jakby coś uderzyło z trzaskiem o powierzchnię planety, a następnie cichy szum przypominający nieco fale pływowe rozbijające się o skalisty brzeg. Zaświeciłem światło sypialni, nałożyłem spodnie, buty oraz koszulę. Nana jak zawsze spała jak zaczarowana dlatego nie musiałem zbytnio uważać by jej nie obudzić. Wyszedłem z naszego pokoju do salonu, gdzie spotkałem już Colon.
- Też to usłyszałeś.
Skwitowałem to skinięciem głowy. Colon miała równie lekki sen co ja i byle szmer był w stanie natychmiast ją obudzić. W bezpiecznym miejscu ta cecha jest niezwykle uciążliwa. Wielokrotnie, sypiając na Maskeline Vision budziłem się jedynie przez to, że jakiś nieostrożny pilot otarł się ze zgrzytem o wlot stacji. Tutaj jednak taki sen działał niczym system wczesnego ostrzegania.
- Dochodzi gdzieś z północy - powiedziałem wsłuchując się w dźwięk, jednostajny i rytmiczny.
Po chwili coś trzasnęło, a następnie zasyczało. I wtedy po raz pierwszy to usłyszałem. Coś jakby... "dźwięk przypominający rój owadów, jakby stada szarańczy, ale stworzonych z materiałów syntetycznych".
- Jasna cholera! - krzyknąłem - Do broni!
Zanim zdążyłem nadać komunikat alarmowy usłyszałem wrzask Valenci.
- Argh!
W mgnieniu oka wskoczyłem z powrotem do sypialni. Dziewczyna wciąż była w łóżku otulona w kołdrę. Patrzyła na mnie spod niej z przerażeniem.
- Już myślałam, że cię zabrały!
- Jestem, jestem - wymamrotałem - to one?
Oczy dziewczyny powiększyły się, a ramiona zadygotały. Skuliła się mocno jakby samo wspomnienie o maszynach powodowało ból.
- Tak - mruknęła - to rój
- Ubieraj się - powiedziałem stanowczo głosem oficera. Tak to był wojskowy rozkaz i nie było sprzeciwu.
Valencia słysząc ten ton opuściła swoje schronienie, nałożyła ubranie, a następnie sięgnęła po oparty o ścianę karabin snajperski. Wszystkie te czynności udało jej się wykonać w zaskakująco szybkim tempie, oczywiscie jak na kobietę.
- Gotowa?
- Tak.
Wyszliśmy z sypialni, gdzie czekała na nas Colon, Hector i Rene. Wszyscy zwarci i gotowi do walki.
- Zanim wyjdziemy - zwróciłem się do Valencii - powiedz nam co wiesz o tym Roju.
- Niewiele - powiedziała bez przekonania dziewczyna - dźwięk, który wydzielają może doprowadzić do stanu psychozy
- Czyli czas działa na ich korzyść - stwierdził Rene
Nana kiwnęła głową.
- Co jeszcze?
- Dzielą się głównie na dwa rodzaje. Małe i szybke, ale słabe i duże, powolne i niecelne ale bardzo wytrzymałe
- Zupełnie jak w jakiejś grze video
Valencia zmierzyła mnie wzrokiem jakby nie wiedząc o czym mówię
- No i posiadają zaawansowaną broń - rzuciła okiem na blaster, który trzymałem na ramieniu - coś jak twoja tylko pięć razy większe
- Nieciekawie
- Nic więcej nie wiem
- Na pewno? - spytała Colon nie kryjąc wściekłości - przecież te konserwy starły na popiół twoją wiochę
Twarz Valencii przybrała bladą barwę, jakby ktoś właśnie ukłuł ją jakimś ostrym narzędziem
- Spokojnie Colon - położyłem dłoń na ramieniu Valencii - Nana opowiadała nam, że nie walczyła w trakcie rajdu
Słowa te dodały jej otuchy.
- Tak, zostaliśmy zamknięci w schronie pod miastem
- Więc masz prawo niewiele wiedzieć - dokończyłem za nią
Colon prychnęła wzgardliwie.
- Dobra wychodzimy. Powoli i ostrożnie w kierunku źródła tego cholernego bzyczenia - wydałem rozkaz, a następnie szepnąłem do Valencii - a ty masz trzymać się z tyłu
Kiwnęła głową.
Las płonął, a pośród rozszalałego ognia dostrzegliśmy coś co mogło być statkiem kosmicznym, ale równie dobrze też stertą pogiętego gruzu i metalu. Bzyczenie, niskie i przeraźliwie regularne wwiercało mi się w mózg jakby otaczało mnie stado szarańczy. Później usłyszałem głosy pochodzące jakby z wnętrza mojej głowy.
- Zabij ich - namawiał mnie z rozkoszą słodki, kobiecy głos - Zabij ją - dodał.
Spojrzałem za siebie. Valencia szła posłusznie na tyle grupy. Zastanawiałem się przez chwile czy i ona słyszy coś podobnego.
Wtedy podniosła głowę. Jej spojrzenie było tak obojętne i pozbawione emocji jakbyśmy nigdy w życiu się nie spotkali, jakbym był dla niej zwykłym, losowym przechodniem na ulicy. O dziwo było mi to obojętne jak nigdy wcześniej.
- To minie - powiedziała czytając mi w myślach - słyszę to samo o tobie.
Rozstawiłem ludzi wokół statku.
- Otoczymy to cholerstwo - powiedziałem podnosząc rękę - na na mój sygnał
Otworzyłem ogień, a gdy tylko pierwsze kule odbiły się od kadłuba wypełzło z niego coś przypominającego olbrzymią, mechaniczną stonogę.
- Ognia!
Wszystko trwało niespełna minutę. Kule i pociski energetyczne pomknęły w kierunku stwora szatkując go na kawałki. Cyborg posiadał potężny karabin energetyczny, jednak był on bardzo niecelny i pod naporem naszych kul już po chwili padł, a jego czerwone, mechaniczne oko, które znajdowało się na czole zabłysło i zgasło. Wynik starcia był jednostronny, nie ponieśliśmy żadnych strat! Po chwili jego statek eksplodował, a tajemnicze bzyczenie ustąpiło.
Zaniepokojony spojrzałem na Valencię. Ku swojej uciesze nie stwierdziłem żadnych oznak psychozy, podobała mi się jeszcze bardziej niż wcześniej i nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu. Ta jednak wpatrywała się z uwagą w potwora.
- To tylko zwiadowca - powiedziała - będzie ich więcej, dużo więcej
Kiedy wracaliśmy podeszła do mnie Colon, która również wydawała się być zdziwiona tak bezproblemowym triumfem.
- Nana powiedziała, że to był skaut
- Wiem - odpowiedziała Colon - chciały wiedzieć czy statek jest chroniony
- Daliśmy im odpowiedź
- Wrócą
- A my będziemy wtedy gotowi
