10.10.2023, 22:03 UTC
6.10.3309
/Izolacja pilota od zewnętrznych czynników stresogennych zakończona./
/Aktualny stan zdrowia zgodny z założeniami./
/Zdolności psychomotoryczne powróciły do stanu normalnego./
/Pilot przez pierwsze 3 dni podejmował wielokrotne próby rozruchu silników./
/Wszystkie zakończone niepowodzeniem, zgodnie z oczekiwaniami./
/Po pierwszej próbie nawiązania połączenia z HR 8444 odcięto komunikację dalekiego zasięgu./
/Zalecenia wypełnione, efekt zgodny z założeniami. Dalsza podróż możliwa./
/Zgoda na start zostanie wydana w najbliższych godzinach./
Sytuacja jest niepokojąca. Mocno niejasna. Statek zdaje się działać jak należy. A jednak nie mogę zmusić go do współpracy. Wszystkie systemy sprawne, ale silniki milczą niezależnie co bym robił. Zastanawiające jest, że po rozebraniu połowy statku na kawałki i odłączeniu silników od komputera okazało się, że działają. Tylko na co mi działający silnik podpięty jedynie do zasilania na kilka kabli. Nie rozumiejąc co właściwie się dzieje uznałem, że może faktycznie nie zaszkodzi zastosować się do zaleceń komputera pokładowego, skoro i tak nijak nie mogę zaradzić problemowi. Uznajmy, że mam wakacje. Nie wiadomo na jak długo. Wiadomo za to, że zabranych zapasów przy oszczędzaniu starczy mi na jakieś 2 miesiące. 2/3 racji dziennie przez tydzień, jak się nie uwolnię, to potem połowa. I tak są spore, więc się tym na razie nie będę martwił. I tak to nic nie zmieni. W każdym razie na lepsze. W pierwszej chwili chciałem skontaktować się z centralą TWH i poprosić o radę. Nie jestem technikiem ani nie wiadomo jakim komputerowcem. Z rozłożeniem i złożeniem statku z powrotem do kupy, nawet średnio rozgarnięty szympans ze śrubokrętem sobie poradzi prędzej czy później. Ale zrozumieć zawiłości sterowania tym wszystkim, to inna bajka. Na chęci się skończyło. Komunikacja odmówiła współpracy. Nie wiem czemu. Stanęło na tym, że jestem sam ze sobą. Odpocznę i powoli na spokojnie może coś wymyślę. A może nie. Nieważne to teraz. Nerwy nie pomogą.
/Przerwanie ekspedycji przed osiągnięciem celu nie do zaakceptowania./
Cmdr Rolenton
7.10.3309
/Ósma se*(^&5Gjhków za5*ńczo_K./
/AU845)%^lna odległość od HR 8444 ni#<OKliwa do ok&*Ienia, błąd pomiaru./
/Sys6**m Fro&%(*#AJKE_P b10J@_%#2./
/Plane)#(*RI87JKK_!4 a./
Nie jestem pewny czy raport dotrze. Uszkodzenia są krytyczne. Ehh... Po kolei na spokojnie, bo działo się sporo. Mam dużo wolnego czasu na pisanie, więc piszę. Ale nie uprzedzajmy faktów...
Jak tylko posprzątałem cały bajzel po testach silników i skończyłem bawić się z porcjowaniem racji żywnościowych zaskrzeczał głośnik w kokpicie informując o włączeniu komunikacji. Nie zaradziłem temu paskudnemu dźwiękowi nadal. Od razu wskoczyłem w fotel i uruchomiłem procedurę startu. Odruchowo tak. Statek się wzniósł. Działało wszystko jak należy. Uznałem, że skoro jest dobrze, nie ma co głowy zawracać starszyźnie TWH. Bez dodatkowego namysłu ruszyłem dalej. Straciłem już dostatecznie dużo czasu.
Nie było żadnych dodatkowych technicznych niespodzianek, więc znowu włączył mi się tryb automatyczny. Nie wiem ile skoków wykonałem, ale trafiłem w końcu na system, który zaciekawił mnie na tyle, że spędziłem tam dłuższą chwilę. Jedna planeta była bardzo interesująca. Atmosfera amoniakowa, grawitacja 0.17G, temperatura nawet znośna. Powierzchnia... Jak by to określić... Powodowała pojawienie się z tyłu głowy wrażenia jakby... śmierci. Czegoś złego. Tragedii wielkiej. Jakby odwiedzać nocą mroczny stary cmentarz. Miejsce niepokojące, nieszczęśliwe, złe, niechcące gości. Nie potrafię bliżej nazwać tego wrażenia. Czułem się jak intruz. I to bardzo.
Ale skupmy się na bardziej namacalnych obserwacjach. Powierzchnia wygląda jakby normalnie żyjący świat po prostu wysechł. Jakby momentalnie odparowała cała wilgoć. Nie wiem czy była tu woda, czy jakaś inna ciecz, ale bardzo dokładnie widać dawną linię brzegową wielkiego oceanu. Książkowy przykład. Wzgórza, równina, brzeg, szelf, stok oceaniczny i dno. Nawet znalazłem koryto rzeki. I tu dochodzimy do najciekawszego, co by potwierdzało "życie" tej planety. Dopiero teraz zwróciłem uwagę na oczywiste. U ujścia dawnej rzeki był naniesiony przez nią osad. Kolorystycznie odznaczał się tak bardzo, że moja głowa widać uznała to za coś na tyle normalnego, że wcześniej go nie spostrzegłem. Miał barwę gór z których zdawał się spływać. Dalej rozumując tym tropem dało się zauważyć jak tworzyły się kolejne warstwy zabarwionego różnie na różnych głębokościach osadu. Tu zmieniam wcześniejsze spostrzeżenie. Nie wyparowało tu wszystko momentalnie. Raczej w bardzo krótkim czasie, najpewniej uśmiercając nieprzygotowane na taką zmianę organizmy. Niezrozumiałe jest za to jedno. Planeta jest dosłownie usiana ogromnymi kraterami. Pierwsze co się na myśl nasuwa, to kolizja z wieloma "kosmicznymi kamulcami". Po namyśle jednak wydaje się to mało prawdopodobne. Planeta jest w zielonej strefie. Zaraz obok dwa wodne światy z czego jeden nadający się do terraformacji. Cały układ wręcz idealnie stabilny. Sprawia wrażenie tak nieskazitelnie idealnego, że aż wiecznego. Kratery te nie mogły powstać w efekcie całkowicie naturalnego kosmicznego zdarzenia. Wszystkie 14 planet krążących wokół 2 gwiazd nie wykazuje żadnych anomalnych zmian orbit. Żadnych odchyłów od znowu książkowego zachowania takich ciał. Lecąc dalej zauważyłem ciekawe struktury. Wyglądało jakby nagle spod powierzchni wypiętrzyły się wielkie pasma górskie rozrywając i rozpychając na boki skorupę planety. Niespotykany widok. Po kolejnej chwili przykuła mój wzrok ciemna mniej więcej okrągła plama na której środku stała samotna góra. Sprawiała upiorne wrażenie. Po zbliżeniu zaczęła wyglądać jak wielki stary wulkan kalderowy. Decyzja o wylądowaniu właśnie tam była całkowicie oczywista. No bo gdzie indziej będzie łatwiej o próbki gleby z głębin planety?
Równie oczywiste było, że zaaferowany odkryciami nie będę zbyt... delikatny. Zbyt gwałtowne zejście z orbity i nieudany przez to lot ślizgowy spowodował o wiele za mocne nagrzanie kadłuba tarciem atmosfery. To z kolei poskutkowało jak sądzę przepaleniem jakiegoś czujnika czy czegoś, co zaowocowało blokadą sterowania. Przepustnica nie dawała żadnego oporu. Ster przeciwnie, ani drgnął. Statek nie reagował. Nie wiem jak to możliwe. Ciężko było wytrzymać przyspieszenie. Po krótkiej chwili kolejny kłopot. Najpierw szybki odpływ powietrza, potem gwałtowny wzrost ciśnienia i niewyobrażalne gorąco. Widocznie jakaś łata puściła i kokpit się rozszczelnił. Zrobiło mi się słabo z przerażenia. Cudem zdążyłem założyć hełm. Zła planeta. Wszechobecne potęgujące się z każdą chwilą wrażenie śmierci. Nie zrobiłem mądrze. Bywam nadal zbyt porywczy, mimo słusznego wieku. I niewiele mądrzejszy. Nie byłem w stanie utrzymać kursu. Ręka odmawiała posłuszeństwa. Z resztą szarpanie drążka nie dawało żadnego efektu. Zaczął się niekontrolowany spadek. Próbując choć trochę zwolnić wysunąłem podwozie, ręcznie przełączyłem silniki na ciąg wsteczny, próbowałem otworzyć klapę ładowni, ale ta nie reagowała. Wysunąłem co się dało. Efekt był. Minimalny, ale był. Niewiele więcej pamiętam z momentu przed uderzeniem. Działo się za dużo i za szybko.
Poobijałem się mocno lecąc na przednią szybę razem z wystrzelonym wewnątrz fotelem pilota. Mocowania skrzyń z zapasami puściły i wszystko poleciało najpierw na mój fotel o zdradzieckim systemie katapultowania, potem na mnie. Na szczęście nie odpaliły się główne ładunki do wyrzutu fotela, bo by została ze mnie bezkształtna miazga. Nie brałem pod uwagę, że gmeranie przy systemach bezpieczeństwa i montowanie własnego sposobu na szybkie opuszczenie statku w razie konieczności nie jest rozsądne. Ogłuszony uderzeniem nie mogłem się ruszyć. Po dłuższej chwili jak już trochę doszedłem do siebie i uznałem, że jednak żyję i nie połamałem nic ważnego udało mi się wygramolić spod tej sterty wszystkiego, a potem przez wyjście awaryjne. Statek wyglądał jakby nadawał się na szrot w najlepszym razie. Jedna płoza wygięta, drugiej nie było wcale, trzecia się schowała, szyba pokruszona, poszycie powyginane z kilkoma dziurami od ostrych skał i ogromna chmura pyłu. Niska grawitacja skutecznie utrudniła mu opadanie. Obraz nędzy i rozpaczy. Nie mogłem skupić myśli. Stałem i patrzyłem. Na swój sposób zabawne, że pierwsze co do mnie dotarło, to refleksja, że racje na 2 miesiące, to może być mało. O ile kadłub i płozy da się przywrócić do stanu powiedzmy używalności jeśli znajdę tę drugą, to ta szyba... Hmm... Będzie ciężko. Tyle dobrze, że trafiłem centralnie w ten wulkan, więc można powiedzieć, że wylądowałem w wyznaczonym miejscu. Ta... Zabawne...
/$%^&(wanie '[spedyc<!@Gkh8(&>.siągnięcie*%lu ni#&*B>yfg<kceptowania./
Cmdr Rolenton
/Izolacja pilota od zewnętrznych czynników stresogennych zakończona./
/Aktualny stan zdrowia zgodny z założeniami./
/Zdolności psychomotoryczne powróciły do stanu normalnego./
/Pilot przez pierwsze 3 dni podejmował wielokrotne próby rozruchu silników./
/Wszystkie zakończone niepowodzeniem, zgodnie z oczekiwaniami./
/Po pierwszej próbie nawiązania połączenia z HR 8444 odcięto komunikację dalekiego zasięgu./
/Zalecenia wypełnione, efekt zgodny z założeniami. Dalsza podróż możliwa./
/Zgoda na start zostanie wydana w najbliższych godzinach./
Sytuacja jest niepokojąca. Mocno niejasna. Statek zdaje się działać jak należy. A jednak nie mogę zmusić go do współpracy. Wszystkie systemy sprawne, ale silniki milczą niezależnie co bym robił. Zastanawiające jest, że po rozebraniu połowy statku na kawałki i odłączeniu silników od komputera okazało się, że działają. Tylko na co mi działający silnik podpięty jedynie do zasilania na kilka kabli. Nie rozumiejąc co właściwie się dzieje uznałem, że może faktycznie nie zaszkodzi zastosować się do zaleceń komputera pokładowego, skoro i tak nijak nie mogę zaradzić problemowi. Uznajmy, że mam wakacje. Nie wiadomo na jak długo. Wiadomo za to, że zabranych zapasów przy oszczędzaniu starczy mi na jakieś 2 miesiące. 2/3 racji dziennie przez tydzień, jak się nie uwolnię, to potem połowa. I tak są spore, więc się tym na razie nie będę martwił. I tak to nic nie zmieni. W każdym razie na lepsze. W pierwszej chwili chciałem skontaktować się z centralą TWH i poprosić o radę. Nie jestem technikiem ani nie wiadomo jakim komputerowcem. Z rozłożeniem i złożeniem statku z powrotem do kupy, nawet średnio rozgarnięty szympans ze śrubokrętem sobie poradzi prędzej czy później. Ale zrozumieć zawiłości sterowania tym wszystkim, to inna bajka. Na chęci się skończyło. Komunikacja odmówiła współpracy. Nie wiem czemu. Stanęło na tym, że jestem sam ze sobą. Odpocznę i powoli na spokojnie może coś wymyślę. A może nie. Nieważne to teraz. Nerwy nie pomogą.
/Przerwanie ekspedycji przed osiągnięciem celu nie do zaakceptowania./
Cmdr Rolenton
7.10.3309
/Ósma se*(^&5Gjhków za5*ńczo_K./
/AU845)%^lna odległość od HR 8444 ni#<OKliwa do ok&*Ienia, błąd pomiaru./
/Sys6**m Fro&%(*#AJKE_P b10J@_%#2./
/Plane)#(*RI87JKK_!4 a./
Nie jestem pewny czy raport dotrze. Uszkodzenia są krytyczne. Ehh... Po kolei na spokojnie, bo działo się sporo. Mam dużo wolnego czasu na pisanie, więc piszę. Ale nie uprzedzajmy faktów...
Jak tylko posprzątałem cały bajzel po testach silników i skończyłem bawić się z porcjowaniem racji żywnościowych zaskrzeczał głośnik w kokpicie informując o włączeniu komunikacji. Nie zaradziłem temu paskudnemu dźwiękowi nadal. Od razu wskoczyłem w fotel i uruchomiłem procedurę startu. Odruchowo tak. Statek się wzniósł. Działało wszystko jak należy. Uznałem, że skoro jest dobrze, nie ma co głowy zawracać starszyźnie TWH. Bez dodatkowego namysłu ruszyłem dalej. Straciłem już dostatecznie dużo czasu.
Nie było żadnych dodatkowych technicznych niespodzianek, więc znowu włączył mi się tryb automatyczny. Nie wiem ile skoków wykonałem, ale trafiłem w końcu na system, który zaciekawił mnie na tyle, że spędziłem tam dłuższą chwilę. Jedna planeta była bardzo interesująca. Atmosfera amoniakowa, grawitacja 0.17G, temperatura nawet znośna. Powierzchnia... Jak by to określić... Powodowała pojawienie się z tyłu głowy wrażenia jakby... śmierci. Czegoś złego. Tragedii wielkiej. Jakby odwiedzać nocą mroczny stary cmentarz. Miejsce niepokojące, nieszczęśliwe, złe, niechcące gości. Nie potrafię bliżej nazwać tego wrażenia. Czułem się jak intruz. I to bardzo.
Ale skupmy się na bardziej namacalnych obserwacjach. Powierzchnia wygląda jakby normalnie żyjący świat po prostu wysechł. Jakby momentalnie odparowała cała wilgoć. Nie wiem czy była tu woda, czy jakaś inna ciecz, ale bardzo dokładnie widać dawną linię brzegową wielkiego oceanu. Książkowy przykład. Wzgórza, równina, brzeg, szelf, stok oceaniczny i dno. Nawet znalazłem koryto rzeki. I tu dochodzimy do najciekawszego, co by potwierdzało "życie" tej planety. Dopiero teraz zwróciłem uwagę na oczywiste. U ujścia dawnej rzeki był naniesiony przez nią osad. Kolorystycznie odznaczał się tak bardzo, że moja głowa widać uznała to za coś na tyle normalnego, że wcześniej go nie spostrzegłem. Miał barwę gór z których zdawał się spływać. Dalej rozumując tym tropem dało się zauważyć jak tworzyły się kolejne warstwy zabarwionego różnie na różnych głębokościach osadu. Tu zmieniam wcześniejsze spostrzeżenie. Nie wyparowało tu wszystko momentalnie. Raczej w bardzo krótkim czasie, najpewniej uśmiercając nieprzygotowane na taką zmianę organizmy. Niezrozumiałe jest za to jedno. Planeta jest dosłownie usiana ogromnymi kraterami. Pierwsze co się na myśl nasuwa, to kolizja z wieloma "kosmicznymi kamulcami". Po namyśle jednak wydaje się to mało prawdopodobne. Planeta jest w zielonej strefie. Zaraz obok dwa wodne światy z czego jeden nadający się do terraformacji. Cały układ wręcz idealnie stabilny. Sprawia wrażenie tak nieskazitelnie idealnego, że aż wiecznego. Kratery te nie mogły powstać w efekcie całkowicie naturalnego kosmicznego zdarzenia. Wszystkie 14 planet krążących wokół 2 gwiazd nie wykazuje żadnych anomalnych zmian orbit. Żadnych odchyłów od znowu książkowego zachowania takich ciał. Lecąc dalej zauważyłem ciekawe struktury. Wyglądało jakby nagle spod powierzchni wypiętrzyły się wielkie pasma górskie rozrywając i rozpychając na boki skorupę planety. Niespotykany widok. Po kolejnej chwili przykuła mój wzrok ciemna mniej więcej okrągła plama na której środku stała samotna góra. Sprawiała upiorne wrażenie. Po zbliżeniu zaczęła wyglądać jak wielki stary wulkan kalderowy. Decyzja o wylądowaniu właśnie tam była całkowicie oczywista. No bo gdzie indziej będzie łatwiej o próbki gleby z głębin planety?
Równie oczywiste było, że zaaferowany odkryciami nie będę zbyt... delikatny. Zbyt gwałtowne zejście z orbity i nieudany przez to lot ślizgowy spowodował o wiele za mocne nagrzanie kadłuba tarciem atmosfery. To z kolei poskutkowało jak sądzę przepaleniem jakiegoś czujnika czy czegoś, co zaowocowało blokadą sterowania. Przepustnica nie dawała żadnego oporu. Ster przeciwnie, ani drgnął. Statek nie reagował. Nie wiem jak to możliwe. Ciężko było wytrzymać przyspieszenie. Po krótkiej chwili kolejny kłopot. Najpierw szybki odpływ powietrza, potem gwałtowny wzrost ciśnienia i niewyobrażalne gorąco. Widocznie jakaś łata puściła i kokpit się rozszczelnił. Zrobiło mi się słabo z przerażenia. Cudem zdążyłem założyć hełm. Zła planeta. Wszechobecne potęgujące się z każdą chwilą wrażenie śmierci. Nie zrobiłem mądrze. Bywam nadal zbyt porywczy, mimo słusznego wieku. I niewiele mądrzejszy. Nie byłem w stanie utrzymać kursu. Ręka odmawiała posłuszeństwa. Z resztą szarpanie drążka nie dawało żadnego efektu. Zaczął się niekontrolowany spadek. Próbując choć trochę zwolnić wysunąłem podwozie, ręcznie przełączyłem silniki na ciąg wsteczny, próbowałem otworzyć klapę ładowni, ale ta nie reagowała. Wysunąłem co się dało. Efekt był. Minimalny, ale był. Niewiele więcej pamiętam z momentu przed uderzeniem. Działo się za dużo i za szybko.
Poobijałem się mocno lecąc na przednią szybę razem z wystrzelonym wewnątrz fotelem pilota. Mocowania skrzyń z zapasami puściły i wszystko poleciało najpierw na mój fotel o zdradzieckim systemie katapultowania, potem na mnie. Na szczęście nie odpaliły się główne ładunki do wyrzutu fotela, bo by została ze mnie bezkształtna miazga. Nie brałem pod uwagę, że gmeranie przy systemach bezpieczeństwa i montowanie własnego sposobu na szybkie opuszczenie statku w razie konieczności nie jest rozsądne. Ogłuszony uderzeniem nie mogłem się ruszyć. Po dłuższej chwili jak już trochę doszedłem do siebie i uznałem, że jednak żyję i nie połamałem nic ważnego udało mi się wygramolić spod tej sterty wszystkiego, a potem przez wyjście awaryjne. Statek wyglądał jakby nadawał się na szrot w najlepszym razie. Jedna płoza wygięta, drugiej nie było wcale, trzecia się schowała, szyba pokruszona, poszycie powyginane z kilkoma dziurami od ostrych skał i ogromna chmura pyłu. Niska grawitacja skutecznie utrudniła mu opadanie. Obraz nędzy i rozpaczy. Nie mogłem skupić myśli. Stałem i patrzyłem. Na swój sposób zabawne, że pierwsze co do mnie dotarło, to refleksja, że racje na 2 miesiące, to może być mało. O ile kadłub i płozy da się przywrócić do stanu powiedzmy używalności jeśli znajdę tę drugą, to ta szyba... Hmm... Będzie ciężko. Tyle dobrze, że trafiłem centralnie w ten wulkan, więc można powiedzieć, że wylądowałem w wyznaczonym miejscu. Ta... Zabawne...
/$%^&(wanie '[spedyc<!@Gkh8(&>.siągnięcie*%lu ni#&*B>yfg<kceptowania./
Cmdr Rolenton

.png)
.png)