14.05.2023, 22:17 UTC
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.05.2023, 08:50 UTC przez Revenant-4.)
13.05.3309/"Niefortunne spotkanie"
Stacja Solo Orbital wciąż cieszyła oko paletą ciepłych barw, łaskotała nos kawalkadą zapachów wydobywajacych się ze sklepików i egzotycznych restauracji posianych na całą długość pokładu. Neonowa metropolia nie dawała po sobie znaku żadnych problemów ani zmartwień mimo, że Altair przyjmowało znaczną część uchodźców z frontu. Trwała tu wieczna impreza, korytarze zatłumione mieszanką mieszkańców i bogatych turystów odwiedzających Biggs Colony.
Revenant przebijała się przez tłum wgłąb stacji. Rozejrzała się uważnie wokół, po czym lekko stuknęła dwukrotnie w swój plecak. "Eden, daleko do tej budy z ramenem?" powiedziała, po czym z wnętrza plecaka lekko wychylił się dron.
"Jeszcze 70 metrów tym pasażem, potem skręcisz w alejkę na prawo. No i radzę się pośpieszyć, zanim Hideaki zorientuje się, że jego kolega spóźnia się zbyt bardzo." Dron, którym kierowała Eden, wysunął się bardziej z plecaka, skanując tłum. Jej powłoka przeszła kilka zmian, głównie wymianę silników na system kończyn przypominajacy pajęcze nogi i instalację zaawansowanego multi-narzędzia. "Nie widzę nigdzie ochrony, pora na mój ruch. Powodzenia Rev" powiedziała, po czym wyskoczyła z plecaka na ziemię i zniknęła pośród tłumu. Revenant dalej przedzierała się przez tłum, gdy w końcu do jej nozdrzy dotarł niemożliwy do pomylenia zapach taniego ramenu.
Zaraz za zakrętem, w oczy komandorki zaświecił zrobiony byle jak, neonowy szyld 'Yi Long Ramen'. Komandorka weszla do środka, mijając po drodze kilku tutejszych alkoholików i jakichś bezdomnych. Tak samo jak alejka, lokal był biedny i brudny. Głośniki puszczały jakąś kiczowatą składankę galaktycznych hitów. Revenant przeszła się po lokalu, obserwujac klientelę. Często pociągała nosem, powietrze tutaj było przepełnione smrodem smażonego po nasty raz oleju i rozgotowanych, tanich klusek. W końcu dojrzała swój cel, siedzący w najciemniejszym rogu pomieszczenia.
Hideaki wyglądał tragicznie. Na twarzy nosił krzywo przygolony, kilkudniowy zarost. Jego oczy były przysłonięte przez długie do szyi, tłuste i poklejone włosy, które chyba nawet nie wiedziały jak wygląda szczotka. Mężczyzna rozglądał się na boki i machał nerwowo dłońmi. Gdy Revenant bez ostrzeżenia przysiadła się po drugiej stronie jego stolika, zamarł w bezruchu.
"Kolejna...przecież mieli was wszystkie wybić..." Hideaki spoglądał jakby zobaczył ducha. Mężczyzna ruszył ręką pod stołem, ale zatrzymał się gdy Revenant pierwsza położyła odbezpieczoną broń na stole.
"Siedź spokojnie. Powiesz mi to co chcę wiedzieć i pozwolę ci wrócić do swojego żałosnego życia." Revenant uśmiechnęła się szeroko. Tak jak się spodziewała, Hideaki za wszelką cenę wyskoczył z krzesła i zaczął biec w stronę wyjścia. Już miał przeskoczyć przez próg kiedy w przejściu opadła stalowa zasłona. Hideaki uderzył i odbił sie od stali, lądując na ziemi. Gdy otworzył oczy, Revenant stała już nad nim z założonymi rękoma. "No nie ładnie..." komandorka wzięła Hideakiego za fraki i zaciągła z powrotem na siedzenie. Ani właściciel, ani klientela nie zareagowali niczym więcej niż kilkoma podirytowanymi warknięciami - takie akcje to musiała być tu norma.
Revenant ponownie usiadła naprzeciw mężczyzny. "Nie masz co próbować. Moje koleżanka odcięła wszystkie wyjścia z tej budy." powiedziała, Hideaki nawet nie podniósł wzroku. "Teraz grzecznie powiesz mi gdzie znajduje się Kompleks 'Eternity' oraz kody dostępu do terminali." Revenant złapała mężczyznę za podbródek i siłą uniosła mu głowę tak by ich wzrok się skrzyżował.
Hideaki zaczął się śmiać. "Po Eternity został co najwyżej dymiący krater, sprawka Imperialsów. No ale to nie nimi powinnaś się teraz martwić." Hideaki wyrwał się z dłoni komandorki, po czym wstał i stanął po środku lokalu. Revenant wycelowała w niego i spojrzała pytająco. "Jeszcze przed chwilą jedno z nas miało szansę uciec, właśnie zniszczyłaś nas obydwoje." mężczyzna wyciągnał ręce do góry i spojrzał w sufit, jakby doznawał jakiegoś objawienia. Sfrustrowana Revenant wstała i zaczęła iść w jego stronę, nie spuszczajac szaleńca z celownika.
"Coś ty zrobił?! Siadaj z powrotem natych-" zdanie komandorki przerwał huk eksplozji, która właśnie roztrzaskała stalową zasłonę. Fala uderzeniowa rzuciła Revenant pod przeciwną ścianę, przy tym wbijając odłamek stali prosto w jej ramię. Chwilę potem przez dziurę w ścianie do lokalu weszła grupa uzbrojonych strażników. Jeden z nich zaczął wydzierać się na całe gardło: "FIA! Wszyscy na glebę i ręce za głowę!". Agenci rozeszli się po lokalu, trzech z nich stanęło nad Hideakim, który leżał martwy z kawałkiem stali wbitym w czaszkę, dwóch stanęło nad zwijającą się z bólu komandorką. Jeden z nich przyklękł i wycelował w nią skaner.
"Te, Bob patrz na to. Niezła sztuka nam się trafiła." powiedział strażnik, odkładajac przyrząd na bok. Kolejny strażnik, który wyglądał na lidera grupy z zaciekawieniem podszedł bliżej Revenant, w trakcie rozmawiając z kimś przez komunikator: "Tak szefie. Pan Hideaki nie żyje.". Potem spojrzał bezpośrednio na Revenant i wyciągnął broń z kabury. "Ale mamy coś ciekawszego..." lider wycelował broń w komandorkę "...wygląda na zbiegłego nielegalnego klona!". Strażnika już korciło by pociągnąć za spust, na jego twarzy było już widać ten chory uśmiech mordercy.
"Kurwa..." Revenant zamknęła oczy i czekała na wyrok, miała jedynie nadzieję, że nie znaleźli Eden. Czekała...i czekała...zaczęło jej się wydawać że broń strażnika ma chyba zbyt ciężki spust. Odważyła sie spojrzeć jednym okiem - lider, który przed chwilą był tak chętny ją dobić, teraz grzecznie odłożył spluwę i przytakiwał co chwila, słuchając czyjejś tyrady przez komunikator. "Aha...rozumiem. Jeff! Donald! Jaki ona ma kolor oczu?" dwójka przydupasów teraz siłą otworzyła komandorce oczy, po czym zaczęli sie przyglądać. "Dziwne jakieś. Jedno zielone, drugie piwne." Jeff zwrócił się do swojego szefa. Uśmiech lidera już kompletnie zrzedł. "Chłopaki grubsza sprawa, posprzątajcie Hideakiego, a dla niej dobranocka i zabieramy na bazę."
Revenant pewnie i tak zemdlałaby zaraz od ran, ale poczuła jakies lekkie ukłucie i szybko urwał jej się film.
Eden z przerażeniem obserwowała sytuację z kanału wentylacji. Szarpało ją od środka, miała ochotę rzucić się na tych ludzi, ale przypomniała sobie zasady jakimi powinna się kierować. SI wróciła do hangaru i wdrapała się do Kraita. Przejęła stery statku i poleciała w stronę Carriera.
14.05.3309/"Przymusowy zlot rodzinny"
Revenant z trudem otworzyła oczy, spojrzała wokół i osłupiała. Zamiast celi więziennej, zobaczyła obszerną, wystawna salę. Po środku stał długi udekorowany stół, i to nie byle jaka stalowa płyta, ale kunsztowny drewniany mebel. Sama równiez siedziała przykuta do drogo zdobionego krzesła. Po pomieszczeniu niósł się kwiecisty aromat, tworzony przez świece zapachowe stawiane tu i tam, akompaniowala im puszczana z głośników muzyka klasyczna. Rev nie wiedziała jakiego typu snu lub koszmaru właśnie doznawała...ale był naprawdę realistyczny. Spojrzała przed siebie i zobaczyła oszkloną ścianę - a po drugiej stronie masywnych okien stały szczyty luksusowych wieżowców w których odbijał się blask zachodzącego słońca.
Był też dosyć duży balkon, na którym stał jedyny człowiek prócz Revenant w tym miejscu. Mężczyzna opierał się o szklaną balustradę, patrząc za horyzont. Najgorsze dla komandorki było to, że to wszystko wydawało się nieprzyjemnie znajome. W końcu mężczyzna na balkonie spojrzał na Revenant, obrócił się i wszedł z balkonu do środka. Teraz Revenant już kompletnie zgłupiała - zbyt dobrze znała agenta, który właśnie pojawił się w pomieszczeniu. Komandorka, choć nie było to w jej stylu, zaczęła się wierzgać na krześle.
Mężczyzna wciąż z pełnym spokojem podszedł do barku z jakimiś napojami i sięgnął po dwie szklanki. Obrócil się do komandorki i wreszcie odezwał: "Indi Bourbon, czy Lavian Brandy?". Revenant znów jakby skamieniała i patrzała się na mężczyznę jak głupia "Uh...Brandy...". Agent zaczął napełniać szklanki alkoholem. "Wiedziałem, że wciąż coś jednak po mnie masz." powiedział stawiając jedną szklankę przed Revenant, a drugą przed siedzeniem obok. Sam również usiadł i położył dłoń na ramieniu komandorki.
"Petra, zanim cokolwiek zrobisz gdy uwolnię ci ręce, musisz wiedzieć..." zaczął tłumaczyć, powoli odblokowując kajdanki na rękach komandorki. "...jesteś teraz w bardzo ciężkiej sytuacji, już ciąży na tobie wyrok śmierci i czeka na ciebie już za tamtymi drzwiami. Więc może ten jeden raz, pozwól sobie pomóc, hm?" Agent uwolnił ręce komandorki po czym wziął dużego łyka Brandy, Revenant zrobiła to samo.
"Prędzej spodziewałam się po tobie, że z uśmiechem na ustach oddasz mnie w ręce władz." Komandorka melancholijnie zawiesiła wzrok na swojej szklance. "Czyli wszyscy już wiedzą...ile?" Odwróciła wzrok w stronę agenta. Frank, z kamienną twarzą odpowiedział "90 milionów, większość od Imperialnych i niezależnych sponsorów". Komandorka znów zawiesiła wzrok na swojej szklance i zamyślila się.
"Cóż, udało mi się przekonać Breckena, że bardziej opłaca się ciebie zrekrutować niż zabić..." Frank wziął kolejnego, porządnego łyka. "No więc w końcu będziesz miała okazję zobaczyć się ze mną i z resztą rodziny." agent, uśmiechnął się. Jednak Revenant nie była w stanie tego uśmiechu odwzajemnić. Komandorka chłodno powiedziała "Co TY z tego wszystkiego masz?". Frank słysząc to, zgubił swój uśmiech, z nerwów zacisnął dłoń. Niewiele obelg mogło złamać tego człowieka ze stali, jednak rodzina zawsze zna twoje słabe punkty.
"Co JA z tego mam?! CO JA Z TEGO MAM?!" Frank nerwowo wstał z krzesła. "Mam to samo co miałem lata temu kiedy wyciagnąłem ciebie i twoja siostrę z tamtego wraku. Kiedy w końcu skończysz zachowywać się jak dziecko i zrozumiesz, że chodzi mi tylko i WYŁĄCZNIE o wasze dobro?" Agent kończąc zdanie walnął pięścią w stół, wyrzucając swoje emocje. "Zrozum, że znowu ryzykuję całą swoją cieżko zarobioną reputację by cię ratować. Naprawdę wydaje ci się, że robię to dla zysku?" już chciał kontynuować swoją tyradę, jednak przerwało mu szuranie otwierających się drzwi.
W drzwiach pokazał się dostojnie ubrany lokaj. "Panie Ross, żona i córka właśnie przybyły, życzy pan sobie by podać kolację?" powiedział lokaj. Frank tylko skinął ręką potwierdzająco, nie chciał pokazywać lokajowi zaczerwienionej twarzy i rozwalonej fryzury. Petra oparła się wygodniej na krześle i znów utknęła we własnych myślach. Już od dłuższego czasu, jedyna rodzina jaką uznawała, składała się z Eden i swoich statków. Frank, Eileen, jej siostra Diana byli w jej wspomnieniach jak blizna, w każdej chwili gotowa by ponownie się otworzyć i krwawić.
Frank i Petra siedzieli w ciszy, próbując zapanować nad własnymi emocjami. Całe szczęście ich zadumę znów przerwały otwierające się drzwi. "Frank! Ah, ten zachód jest piękny! Dlatego Altair jest moim ulubionym..." Frank i Eileen jak każda para zaczęli się witać i obściskiwać, tymczasem Diana usiadła obok Revenant.
"Kopę lat Diana wyglądasz...wow, Duvalowie by zazdrościli" Komandorka powiedziała, oglądając swoją siostrę. Diana wyglądała, prosto mówiąc - niczym z Imperialnego dworu, a nawet mogła stamtąd być, wnioskując po Imperialnych insygniach. Jedwabne suknie, złote akcesoria i dobrze skomponowana fryzura wyglądały nie gorzej niż garderoba samej księżny Aisling.
"A ty Petra, wyglądasz jak gówno." Diana odpowiedziała zgryźliwie. "Wszyscy myśleliśmy, że nie żyjesz. Masz nawet dosyć ładny pusty grób niedaleko." powiedziała, bez skrupułów siegając po szklankę komandorki by wziąść dużego łyka.
"Mam dziwne wrażenie, że sama chętnie byś mnie do niego posłała." powiedziała Revenant, smutniejąc na twarzy. "Przepraszam, że cię zostawiłam. Byłaś wtedy jeszcze za młoda i-" Petra próbowała się tłumaczyć, ale Diana zatrzymała ją gestem, po czym dołączyła do Eileen i Franka.
Mijały kolejne chwile a trójka wesoło rozmawiała o codziennych sprawach, prawie w ogóle nie zwracając uwagi na Petrę. Wreszcie obsługa zaczęła przynosić kolację na stół. Wtedy komandorka zauważyła przed sobą jakieś papiery - wcześniej rozmowa z Frankiem tak ją zajęła, że w ogóle ich nie zauważyła.
Zaczęła czytać. Były to papiery rekrutacyjne na jej nazwisko, rzeczywiście Frank przygotował jej solidną posadę...posadę wymagającą lojalności wobec Federacji. Sama myśl o pracy dla Federalnych ją brzydziła, jednak jeśli odmówi stworzyła by zagrożenie dla siebie, Eden i nawet całej załogi swojego Carriera. Komandorka nigdy jeszcze nie czuła się tak niepewnie.
"I kogo moje oczy widzą?" Eileen odezwała sie do Revenant. "Panienka w tarapatach przypomniała sobie, że istniejemy?" kobieta zaczęła się śmiać, Frank pokazywał jej, że ma się uspokoić ale nie dało to żadnego efektu. Kolacja czekała już na stole i wszyscy zaczęli siadać na swoje miejsca. Frank spojrzał na dokumenty, które zostawił córce, odetchnął ze spokojem widząc podpis na każdej stronie.
Nadeszła noc na Biggs Colony. Frank, siedząc przy stole z kamienną twarzą dzielił się doswiadczeniami z pracy, na tyle ile mógł. Eileen chwaliła się osiagnięciami reżyserskimi, opowiadając ze szczegółami o każdym pojedyńczym holofilmie w jakim pojawiało się jej nazwisko. Diana dzieliła się dworskimi intrygami i tytułem Baronessy, jakby miała całe mocarstwo na dłoni.
W końcu i Petra po kilku głębszych zaczęła opowiadać o swojej walce z Sirius Corporation, o pierwszym polowaniu na Thargoidów w Ebisu, o Skrzydlatej Husarii i innych zdarzeniach. W końcu po raz pierwszy od dawna miała malutki uśmiech na twarzy.
Jednak z tyłu głowy nie dawało jej spokoju, że właśnie podpisała pakt z diabłem.
Pracując ze mną można zarobić 2 rzeczy: kredyty...albo kulkę w łeb. Statystycznie - to drugie zdarza się częściej, ale nie ma zabawy bez ryzyka, racja?
DZIENNIK POKŁADOWY
DZIENNIK POKŁADOWY

.png)