23.10.2023, 13:19 UTC
- Nie obraź się, ale bredzisz.
Kolejny cios spadł na spodziewającą się dokładnie tego ofiarę, a mimo to człowiek i tak niemalże złożył się na pół.
- Przysięgam! To szczera prawda! - pospieszną wypowiedź przerwało ciche plaśnięcie wyplutej krwi. - Dobrze wiesz, że bym cię nie okłamał.
Cichy pomruk, który przy dużej dozie optymizmu możnaby uznać za śmiech, przetoczył się echem po pustej ładowni.
- Obrażanie mnie niewiele ci pomoże, a obaj doskonale wiemy, że okłamał byś mnie nawet gdybym spytał o drogę do kibla.
- Ale gdybym nie próbował, to byś mnie nie szanował - posiniałe policzki nieznacznie wydęły się w uśmiechu.
- W tej przeżartej syntolem głowie zrodziła się jakaś myśl? I to jeszcze taka, że bym cię szanował? Musiałbym cię nie znać i być ślepym, a do tego jeszcze głuchym. Gadaj co chcę wiedzieć, bo wrócimy do znanej ci już formy przesłuchania.
- Oj Shah, tortury nie są skuteczną metodą otrzymania wiarygodnych informacji - krótkie szarpnięcie głową zrzuciło długie włosy z czoła na ich prawowite miejsce na karku. - Co innego wytwory współczesnej chemii.
- Przysięgam na Żywe Światło Gwiazd, jeszcze raz w jakikolwiek sposób zasugerujesz, że za działkę zaczniesz sypać, to pożegnasz się z jakimś kawałkiem swojego ciała.
Przez moment zapadła grobowa cisza, urozmaicana jedynie nierównym oddechem, chrapliwie wychodzącym ze złamanego nosa.
- Ja naprawdę nie wiem o kim ty mówisz. Nie znam typa. W ży...
Niespodziewany hałas przerwał kolejną litanię kłamstw.
- Zabieraj te łapy blaszanko! Idź na przegląd czy coś! - dało się słyszeć zachrypiały głos, gdy tylko grodzia otworzyły się i dwie postacie weszły do przestronnej hali. - Nie macie prawa mnie przetrzymywać, wy federalistyczne świnie!
- Sir, udało się znaleźć kolej...
- Widzę, dziękuję Arczi - skinął głową w kierunku posłusznego droida. - Nie spodziewałem się tyłu znajomych na raz - nagły kopniak przewrócił skutego człowieka. - Mówiłeś, że lecisz sam!
Powalona postać uśmiechnęła się niewinnie, jednocześnie próbując wstać, co wyraźnie jej nie wychodziło. Podłoga była wygodnym i tymczasowo dość bezpiecznym miejscem, ale pozbawienie się świadomości sytuacyjnej było warte więcej, dlatego obolałe mięśnie i nadwyrężone kości dawały z siebie wszystko, by umożliwić pobitemu choć spojrzeć na sytuację.
- O żesz kur... Shah... - szept dotychczas wrzeszczącego zdawał się głośniejszy niż niedawne krzyki. Mężczyzna był średniego wzrostu, z lekkim brzuszkiem, w prastarym, granatowym skafandrze, z narzuconą polarową kurtką o odcieniu gnijącej marchwi. Na twarzy z parodniowym zarostem pojawiły się pierwsze, drobne kropelki zimnego potu.
- We własnej osobie. Widzę nie spodziewałeś się naszego ponownego spotkania - paskudny uśmiech odsłonił perliste zęby wraz z kłami i teraz pilot przypominał bardziej pumę szykującą się do skoku, by przegryźć gardło przerażonej ofierze. - W sumie ja też, ale zobacz jaki ten los przewrotny...
- Shah, spokojnie, przecież wszystko jest w porządku, a to były tylko interesy, nic osobistego, naprawdę, bądźmy profesjonalistami, zrobiłbyś tak samo, no przecież nie bierz tego do siebie, tyle la... - zaklinanie rzeczywistości co raz szybciej wydukanymi słowami zdawało się nie działać, bo drapieżny uśmiech nie schodził z twarzy Shahbaza, a jedynie w oczach figlarne płomyki rozbawienia znaczyły ustępować chłodnemu spojrzeniu politowania.
- Zamknij się. Odezwij się nie pytany, a Gus będzie musiał czyścić z ciebie ładownię, zrozumiałeś? - przekaz choć był wyjątkowo spokojny, bez podnoszenia głosu, to wywarł oczekiwany efekt.
Do niedawna hardy i wrzaskliwy, nowy więzień teraz jedynie skulił się w sobie i pokiwał głową nie chcąc ryzykować niepotrzebnych słów. Strach ma swój zapach. Nikt nie potrafi go określić, ale gdy już go poczuje, to wie, że to on. Ludzie często przegapiali tą ulotną woń, ale bestia nigdy. A szeroko otwarte nozdrza i jeszcze szerszy uśmiech, w połączeniu z głodnym spojrzeniem wskazywały, że Shabaz wyczuwa tą kuszącą woń prawdziwego przerażenia.
- Doskonale. Gus, naprawdę pracujesz dla tego krętacza? Zawsze myślałem, że mimo wypalonych chemikaliami komórek mózgowych stać cię na trochę więcej.
Długowłosy pilot odkaszlnął krwią. Nie udało mu się wstać, ale siedział całkiem pewnie jak na człowieka poobijanego i skutego, uśmiechając się nawet zębami pokrytymi krwią z pękniętych warg i rozerwanych dziąseł.
- Wiesz jak jest, Sev ma dryg do układów. Lokalni piraci nas nie tykają, jak co jakiś czas machniemy dla nich jakiś kursik, celnikom w łapę nie trzeba dużo dać, a paru dilerów ma z nami układ i na krystelit zawsze są chętni. Zostaje niezła prowizja. Myślę, że wobec tak... Angażującej nas sytuacji - Gus wyraźnie starał się wspiąć na wyżyny swoich zdolności negocjacyjnych, korzystając z metodycznego kiwania głową Shahabza - możnaby w imię dawnej przyjaźni odpalić ci co nieco. Na pewno wtedy podszedłbyś do tego całego... Nieporozumienia, właściwie ogromnego nieporozumienia, o wiele... O wiele bardziej wyrozumiale. Bo chyba tak... Tak uczciwa próba rozstrzygnięcia sporu... A właściwie nawet nie sporu co drobnej niezgodności opinii, powinna naprawić nasze stosunki, a właściwie nawet nie naprawić, co pomóc w odświeżeniu relacji, bo przecież same stosunki nie są takie złe, bo chyba nie chowasz uraz, co Shah?
- Pozwoliłem ci za długo gadać i zaczałeś odpływać - rzucił z politowaniem. - Nie obchodzą mnie wasze pieniądze, możesz mnie uważać za głupiego, ale nie mam zamiaru dorabiać się na dilerce. Jeszcze jedna rzecz, zanim przejdziemy do spraw aktualnych. Co z Hann?
Cisza była dłuższa i bardziej nieprzenikniona niż Shahbaz się spodziewał, a na tyle na ile znał się na ludziach wiedział, że nawigatorka długo nie podtrzyma współpracy z takimi indywiduami i był pewien, że rozmowa o tym nie będzie prosta. Gus, który już myślał, że zaczyna poprawiać swoją sytuację, spuścił wzrok i niesforne pasma długich włosów znów przesłoniły jego twarz.
- Sev? Obstawiam, że wiesz - zwrócił się do drugiego przesłuchiwanego, który choć podczas przytaczania przez współpracownika jakże hojnej oferty próbował posłać sympatyczne i pełne fałszywego ciepła spojrzenie, to nagle również zaczął pałać zainteresowaniem do obserwacji absolutnie każdego kąta ładowni, który akurat był w innym miejscu niż spojrzenie Shahabza.
Cisza zaczynała być coraz bardziej męcząca, prawdopodobnie nawet bardziej dla Shahbaza niż dla przesłuchiwanych, choć ci musieli uznawać duszącą, lepką ciszę za jeden z najgorszych momentów swojego przecież pełnego trudnych chwil życia. Co było z każdą niezmąconą ludzkim głosem chwilą coraz bardziej problematyczne.
- Gadać.
Słowo wypowiedziane o wiele ciszej niż poprzednie zdania widocznie przełamało ostatnie bariery, bo człowiek w uścisku maszyny zwiotczał, zaczął nieco głębiej oddychać, ale przede wszystkim zaczął mówić.
- Ona nie żyje.
- Łżesz! - Shabaz nie pozwolił ciszy wybrzmieć. Nie mógł dopuścić, by słowa przemytnika zawisły w powietrzu dłużej niż to potrzebne. - Gadaj prawdę!
- On ma rację - nagły przypływ odwagi Gusa pozwolił wyrwać się kolejnym słowom ze ściśniętej przerażeniem krtani. - miesiąc po akcji z tobą, chciała się wycofać z interesu i Szafa ją kropnął. Sam widziałem. Od kiedy ciebie zabrakło siatka zaczęła się sypać i nawet Smark zaczął coś gadać o zmianie układu. No wiesz, Szafa nie mógł tego tak zostawić, a Hann się napatoczyła. Zrozum, to nie było nic osobistego, przecież wiesz jak wy...
Słowa przerwał charkot żuchwy przestającej stawiać opór pod naporem rozpędzonego kolana. Na pokład tym razem trafiły nie tylko niewielkie strużki krwi, ale i kilka połamanych zębów. Z takim trudem siedzący Gus znów przydzwonił głową o przystosowany do uniwersalnych zamków mocowań ładunku pas zbrojenia podłogi.
- Sev, gadaj, nie waż się czegokolwiek ukryć i gadaj. Czy to prawda? - podszedł do stojącego człowieka, który mimo wertykalnej postawy i braku poważnych obrażeń, zdawał się kulić nie gorzej niż ten poobijany, leżący w strugach własnej krwi. - Jak będę miał jakiekolwiek podejrzenie, że kłamiesz, to cię rozwalę tu i teraz. Wierz mi, tamten Shabaz, którego znałeś już zginął w tej kapsule. Tym razem nie drgnie mi ręka. Gadaj, psia twoja mać!
Wyciągnięcie pistoletu z kabury unaoczniło niekwestionowalną władzę Łowcy nad przechwycony statkiem. Ludzkość ewoluowała społecznie od tysięcy lat, ale były to tylko pozory. Najpierw panowali wodzowie, potem książęta z tytułem należnym z urodzenia, potem królowie, z woli bożej i narodu, parlamentarzyści z nadania demokratycznego, technokraci na mocy umowy społecznej i inni na mocy różnych mieszanek wszystkiego. A to wszystko było kłamstwem. Jedynym źródłem prawa i władzy jest siła i zdolność do jej zastosowania. Wszystko inne jest tylko fasadą dla tej odwiecznej prawdy. W hangarze przemytniczego statku nie było żadnych fasad. Nie było eufemizmów, pola do dyskusji czy manewru. Był człowiek z pistoletem i człowiek bez pistoletu. Nic poza tym się nie liczy.
- To prawda. Co do słowa - powiedział Sev bez zawahania i bez zastanowienia, ale niespodziewanie pewnie, jakby godząc się ze swoim losem. - Hann nie spodobało się to, co się z tobą stało i przegięło to pałę goryczy.
- Powiedziałeś jej co się ze mną stało? Dlaczego nie wróciłem? Powiedziałeś jej prawdę?
- Wiesz, że nie mogłem - odparł po chwili milczenia. - Powiedziałem tylko, że nie żyjesz, co zdawało się być prawdą.
- Tak, rozumiem... Mimo wszystko lepiej by było powiedzieć całą prawdę - posłał smutny uśmiech.
Powietrzem wstrząsnęły gwałtowne wibracje, niosące huk strzału. Sev jak ściety padł najpierw na kolana, a potem resztą ciała. Jedynie głową nie uderzyła w pokład, zdobiąc teraz sporą część ściany i mały kawałek sufitu. Amunicja wybuchająca była jedyną powszechnie stosowaną metodą, by kinetycznie przełamać ochronę skafandra, jednak bez tej warstwy opancerzenia demonstrowała całą swoją niszczycielską moc na miękkim celu, jakim się stała twarz i to co za nią.
- Dalej uważasz, że zadawanie ci bólu nie pomoże dotrzeć do prawdy? - zagaił odwracając się do leżącego człowieka.
Ten zaczął kręcić nerwowo głową, podrzucając bezkształtną oraz równie bezwładną szczękę i próbował usunąć obolałe ciało z drogi kroczącego w jego stronę Shahbaza. Ciało jednak nie chciało słuchać poleceń.
- Gdzie jest Kazik?
Ten sam drapieżny uśmiech teraz tym bardziej przypominał pumę, od kiedy w okolicy prawej skroni i lewego policzka pojawiła się krew świeżo zabitego. A Gus nie chciał sprawdzać czy bestia już się nasyciła.
- Kooonja! Kooohonja! Oest oooni! - połamana żuchwa paliła bólem przy każdej próbie powiedzenia czegokolwiek, ale ból był bardziej przemijający niż śmierć.
- Chcesz mi wmówić, że chcesz wykupić swoje życie bezwartościową informacją, że człowiek lecący jak po sznurku szlakiem Colonia Bridge, leci do Kolonii? - Shabaz się zaśmiał, ale oczy Gusa jedynie coraz bardziej rozszerzały się w przerażeniu. - Przynajmniej znasz swoją wartość. Nie lubię pyszałków. Ale jednak to trochę mało, nie sądzisz?
Pistolet powoli skierował się wprost między oczy przerażonego człowieka. Z tej odległości strzał był pewny, a eksplozja z pewnością przyozdobiłaby całą twarz strzelca karmazynową posoką, co z pewnością zadowoliłoby żądną krwi bestię.
- Aain eyt! Edzie y aain eyt!
- Wiesz, musisz mówić trochę wyraźniej.
Głowa Gusa opadła na bok w niemocy. Nagle poderwała się ponownie. Połamane ciało niechętnie przeturlało się na brzuch. Skrwawiony nos częściowo zasłonięty przed oczami Shahabza przez długie włosy zaczął przesuwać się po i tak już znaczonym krwią pokładzie. Po chwili już nie tylko usta pilota zdobił okropny uśmiech, ale i oczy śmiały się do tego, co zobaczył.
- Widzisz, jak chcesz to potrafisz. A co on tam będzie robił?
- On ma am umhaa. On a am ughii. Ohi heaoą.
Zapanowała cisza. Nawet chrapliwy oddech był przytłumiony. To było przerażenie. Niepewność. Władca mógł zrobić wszystko, a nędzny, obolały robak nie mógł już nic. Zrobił już wszystko co mogło go uratować, ale teraz najcenniejsze co miał, było jedynie igraszką dla człowieka z pistoletem. Gus był już całkowicie niezdolny do okłamania zdającego się wszechmocnym władcy życia i śmierci. Został pokonany. Złamany. Omnipotentny przeciwnik nie wszedł w grę przemytnika, nie zdobywał jednej baszty oporu po drugiej, nie przekonywał, nie ustępował, nie targował się. W jednym momencie wszystko przebiegało normalnie, standardowe pytania, bicie, wszystko czego można się było spodziewać I wszystko to, czego przemytnik nie raz doświadczał. Zawsze ktoś o coś pytał, zawsze miał przewagę i prawie zawsze towarzyszyła temu ukierunkowana przemoc. Dlatego w pierwszym momencie nawet się cieszył, że zadziałał znany scenariusz. Może niezbyt przyjemny, ale znany i dobrze przyswojony. A w drugim wszystko przestało mieć sens, świat zaczął się sypać, schematy przestały istnieć. Oprawca przestał trzymać się scenariusza. Przetoczył się po psychice, zerwał wszelkie pozostałości po ułudzie bezpieczeństwa, rozniósł tak wyćwiczone logiczne przygotowania, rozbił wszelką pewność, a potem we wszystkie luki, wyłomy i gruzy wtłoczył strach. Strach prawdziwy i namacalny. Strach, wobec którego nie można było się przeciwstawić i który paraliżował wszelkie drogi postępowania inne, niż jak najskuteczniejsze ratowanie życia. Wobec tak otulającego jak gryzący koc strachu nie da się kłamać. Strach zaczął topić człowieka, a ten miał tylko jedną możliwość by nabrać powietrza. Ale czy bestia o tym wie? Czy bestia czuła kiedyś taki strach? Czy bestia mimo to pozwoli robakowi żyć, czy może ją nasycić jedynie krew, tryskająca pod dużym ciśnieniem na wszystkie strony, oznaczając nieunikniony koniec robaka?
- Mam nadzieję, że już więcej się nie spotkamy. Nie szukaj mnie. Zapomnij o mnie. Nie waż się choćby spróbować utrudnić mi życie.
Głos przepełniający grozą skulonego człowieka jeszcze pobrzmiewał w oddalonych kątach pomieszczenia, gdy kajdanki przestały krępować ręce potakującego, wciąż przerażonego Gusa, a pistolet wrócił do swojego miejsca w kaburze i zabójczy przedmiot znów był niczym wściekły pies na łańcuchu - w budzie był zdecydowanie mniej groźny. Droid Shahbaza powoli zmierzał w stronę śluzy oddzielającej ładownię od rękawa cumowniczego. Sam pilot omiótł raz jeszcze wzrokiem całą ładownię, na chwilę zatrzymując spojrzenie na pozbawionych głowy zwłokach. Następnie spojrzał w stronę powoli gramolącej się na nogi postaci, ale bynajmniej nie na człowieka, który obecnie był już bezużyteczny i jedynie litość Shahbaza trzymała go przy życiu, ale na napis z krwi na pokładzie, który był niczym dobranie wysokiej karty w kolejnym rozdaniu. Shabaz przyzwyczaił się do grania słabym kartami, ale to nie znaczyło, że pogardzi takim kozyrem. Gdy szedł już rękawem cumowniczym, wpisał nazwę do datapada, by dowiedzieć się więcej o miejscu, gdzie miał nastąpić przełom pościgu. Ale informacje na datapadzie był kompletnie oderwane od myśli pilota. Najpierw jedna kropla, potem druga, a potem już po kilka słonych kropli na raz uderzało o wyświetlacz, wyostrzając fragmenty nazwy, gdzieniegdzie pozwalając dostrzec artefakty niedoskonałej techniki.
"Gagarin Gate"
Kolejny cios spadł na spodziewającą się dokładnie tego ofiarę, a mimo to człowiek i tak niemalże złożył się na pół.
- Przysięgam! To szczera prawda! - pospieszną wypowiedź przerwało ciche plaśnięcie wyplutej krwi. - Dobrze wiesz, że bym cię nie okłamał.
Cichy pomruk, który przy dużej dozie optymizmu możnaby uznać za śmiech, przetoczył się echem po pustej ładowni.
- Obrażanie mnie niewiele ci pomoże, a obaj doskonale wiemy, że okłamał byś mnie nawet gdybym spytał o drogę do kibla.
- Ale gdybym nie próbował, to byś mnie nie szanował - posiniałe policzki nieznacznie wydęły się w uśmiechu.
- W tej przeżartej syntolem głowie zrodziła się jakaś myśl? I to jeszcze taka, że bym cię szanował? Musiałbym cię nie znać i być ślepym, a do tego jeszcze głuchym. Gadaj co chcę wiedzieć, bo wrócimy do znanej ci już formy przesłuchania.
- Oj Shah, tortury nie są skuteczną metodą otrzymania wiarygodnych informacji - krótkie szarpnięcie głową zrzuciło długie włosy z czoła na ich prawowite miejsce na karku. - Co innego wytwory współczesnej chemii.
- Przysięgam na Żywe Światło Gwiazd, jeszcze raz w jakikolwiek sposób zasugerujesz, że za działkę zaczniesz sypać, to pożegnasz się z jakimś kawałkiem swojego ciała.
Przez moment zapadła grobowa cisza, urozmaicana jedynie nierównym oddechem, chrapliwie wychodzącym ze złamanego nosa.
- Ja naprawdę nie wiem o kim ty mówisz. Nie znam typa. W ży...
Niespodziewany hałas przerwał kolejną litanię kłamstw.
- Zabieraj te łapy blaszanko! Idź na przegląd czy coś! - dało się słyszeć zachrypiały głos, gdy tylko grodzia otworzyły się i dwie postacie weszły do przestronnej hali. - Nie macie prawa mnie przetrzymywać, wy federalistyczne świnie!
- Sir, udało się znaleźć kolej...
- Widzę, dziękuję Arczi - skinął głową w kierunku posłusznego droida. - Nie spodziewałem się tyłu znajomych na raz - nagły kopniak przewrócił skutego człowieka. - Mówiłeś, że lecisz sam!
Powalona postać uśmiechnęła się niewinnie, jednocześnie próbując wstać, co wyraźnie jej nie wychodziło. Podłoga była wygodnym i tymczasowo dość bezpiecznym miejscem, ale pozbawienie się świadomości sytuacyjnej było warte więcej, dlatego obolałe mięśnie i nadwyrężone kości dawały z siebie wszystko, by umożliwić pobitemu choć spojrzeć na sytuację.
- O żesz kur... Shah... - szept dotychczas wrzeszczącego zdawał się głośniejszy niż niedawne krzyki. Mężczyzna był średniego wzrostu, z lekkim brzuszkiem, w prastarym, granatowym skafandrze, z narzuconą polarową kurtką o odcieniu gnijącej marchwi. Na twarzy z parodniowym zarostem pojawiły się pierwsze, drobne kropelki zimnego potu.
- We własnej osobie. Widzę nie spodziewałeś się naszego ponownego spotkania - paskudny uśmiech odsłonił perliste zęby wraz z kłami i teraz pilot przypominał bardziej pumę szykującą się do skoku, by przegryźć gardło przerażonej ofierze. - W sumie ja też, ale zobacz jaki ten los przewrotny...
- Shah, spokojnie, przecież wszystko jest w porządku, a to były tylko interesy, nic osobistego, naprawdę, bądźmy profesjonalistami, zrobiłbyś tak samo, no przecież nie bierz tego do siebie, tyle la... - zaklinanie rzeczywistości co raz szybciej wydukanymi słowami zdawało się nie działać, bo drapieżny uśmiech nie schodził z twarzy Shahbaza, a jedynie w oczach figlarne płomyki rozbawienia znaczyły ustępować chłodnemu spojrzeniu politowania.
- Zamknij się. Odezwij się nie pytany, a Gus będzie musiał czyścić z ciebie ładownię, zrozumiałeś? - przekaz choć był wyjątkowo spokojny, bez podnoszenia głosu, to wywarł oczekiwany efekt.
Do niedawna hardy i wrzaskliwy, nowy więzień teraz jedynie skulił się w sobie i pokiwał głową nie chcąc ryzykować niepotrzebnych słów. Strach ma swój zapach. Nikt nie potrafi go określić, ale gdy już go poczuje, to wie, że to on. Ludzie często przegapiali tą ulotną woń, ale bestia nigdy. A szeroko otwarte nozdrza i jeszcze szerszy uśmiech, w połączeniu z głodnym spojrzeniem wskazywały, że Shabaz wyczuwa tą kuszącą woń prawdziwego przerażenia.
- Doskonale. Gus, naprawdę pracujesz dla tego krętacza? Zawsze myślałem, że mimo wypalonych chemikaliami komórek mózgowych stać cię na trochę więcej.
Długowłosy pilot odkaszlnął krwią. Nie udało mu się wstać, ale siedział całkiem pewnie jak na człowieka poobijanego i skutego, uśmiechając się nawet zębami pokrytymi krwią z pękniętych warg i rozerwanych dziąseł.
- Wiesz jak jest, Sev ma dryg do układów. Lokalni piraci nas nie tykają, jak co jakiś czas machniemy dla nich jakiś kursik, celnikom w łapę nie trzeba dużo dać, a paru dilerów ma z nami układ i na krystelit zawsze są chętni. Zostaje niezła prowizja. Myślę, że wobec tak... Angażującej nas sytuacji - Gus wyraźnie starał się wspiąć na wyżyny swoich zdolności negocjacyjnych, korzystając z metodycznego kiwania głową Shahabza - możnaby w imię dawnej przyjaźni odpalić ci co nieco. Na pewno wtedy podszedłbyś do tego całego... Nieporozumienia, właściwie ogromnego nieporozumienia, o wiele... O wiele bardziej wyrozumiale. Bo chyba tak... Tak uczciwa próba rozstrzygnięcia sporu... A właściwie nawet nie sporu co drobnej niezgodności opinii, powinna naprawić nasze stosunki, a właściwie nawet nie naprawić, co pomóc w odświeżeniu relacji, bo przecież same stosunki nie są takie złe, bo chyba nie chowasz uraz, co Shah?
- Pozwoliłem ci za długo gadać i zaczałeś odpływać - rzucił z politowaniem. - Nie obchodzą mnie wasze pieniądze, możesz mnie uważać za głupiego, ale nie mam zamiaru dorabiać się na dilerce. Jeszcze jedna rzecz, zanim przejdziemy do spraw aktualnych. Co z Hann?
Cisza była dłuższa i bardziej nieprzenikniona niż Shahbaz się spodziewał, a na tyle na ile znał się na ludziach wiedział, że nawigatorka długo nie podtrzyma współpracy z takimi indywiduami i był pewien, że rozmowa o tym nie będzie prosta. Gus, który już myślał, że zaczyna poprawiać swoją sytuację, spuścił wzrok i niesforne pasma długich włosów znów przesłoniły jego twarz.
- Sev? Obstawiam, że wiesz - zwrócił się do drugiego przesłuchiwanego, który choć podczas przytaczania przez współpracownika jakże hojnej oferty próbował posłać sympatyczne i pełne fałszywego ciepła spojrzenie, to nagle również zaczął pałać zainteresowaniem do obserwacji absolutnie każdego kąta ładowni, który akurat był w innym miejscu niż spojrzenie Shahabza.
Cisza zaczynała być coraz bardziej męcząca, prawdopodobnie nawet bardziej dla Shahbaza niż dla przesłuchiwanych, choć ci musieli uznawać duszącą, lepką ciszę za jeden z najgorszych momentów swojego przecież pełnego trudnych chwil życia. Co było z każdą niezmąconą ludzkim głosem chwilą coraz bardziej problematyczne.
- Gadać.
Słowo wypowiedziane o wiele ciszej niż poprzednie zdania widocznie przełamało ostatnie bariery, bo człowiek w uścisku maszyny zwiotczał, zaczął nieco głębiej oddychać, ale przede wszystkim zaczął mówić.
- Ona nie żyje.
- Łżesz! - Shabaz nie pozwolił ciszy wybrzmieć. Nie mógł dopuścić, by słowa przemytnika zawisły w powietrzu dłużej niż to potrzebne. - Gadaj prawdę!
- On ma rację - nagły przypływ odwagi Gusa pozwolił wyrwać się kolejnym słowom ze ściśniętej przerażeniem krtani. - miesiąc po akcji z tobą, chciała się wycofać z interesu i Szafa ją kropnął. Sam widziałem. Od kiedy ciebie zabrakło siatka zaczęła się sypać i nawet Smark zaczął coś gadać o zmianie układu. No wiesz, Szafa nie mógł tego tak zostawić, a Hann się napatoczyła. Zrozum, to nie było nic osobistego, przecież wiesz jak wy...
Słowa przerwał charkot żuchwy przestającej stawiać opór pod naporem rozpędzonego kolana. Na pokład tym razem trafiły nie tylko niewielkie strużki krwi, ale i kilka połamanych zębów. Z takim trudem siedzący Gus znów przydzwonił głową o przystosowany do uniwersalnych zamków mocowań ładunku pas zbrojenia podłogi.
- Sev, gadaj, nie waż się czegokolwiek ukryć i gadaj. Czy to prawda? - podszedł do stojącego człowieka, który mimo wertykalnej postawy i braku poważnych obrażeń, zdawał się kulić nie gorzej niż ten poobijany, leżący w strugach własnej krwi. - Jak będę miał jakiekolwiek podejrzenie, że kłamiesz, to cię rozwalę tu i teraz. Wierz mi, tamten Shabaz, którego znałeś już zginął w tej kapsule. Tym razem nie drgnie mi ręka. Gadaj, psia twoja mać!
Wyciągnięcie pistoletu z kabury unaoczniło niekwestionowalną władzę Łowcy nad przechwycony statkiem. Ludzkość ewoluowała społecznie od tysięcy lat, ale były to tylko pozory. Najpierw panowali wodzowie, potem książęta z tytułem należnym z urodzenia, potem królowie, z woli bożej i narodu, parlamentarzyści z nadania demokratycznego, technokraci na mocy umowy społecznej i inni na mocy różnych mieszanek wszystkiego. A to wszystko było kłamstwem. Jedynym źródłem prawa i władzy jest siła i zdolność do jej zastosowania. Wszystko inne jest tylko fasadą dla tej odwiecznej prawdy. W hangarze przemytniczego statku nie było żadnych fasad. Nie było eufemizmów, pola do dyskusji czy manewru. Był człowiek z pistoletem i człowiek bez pistoletu. Nic poza tym się nie liczy.
- To prawda. Co do słowa - powiedział Sev bez zawahania i bez zastanowienia, ale niespodziewanie pewnie, jakby godząc się ze swoim losem. - Hann nie spodobało się to, co się z tobą stało i przegięło to pałę goryczy.
- Powiedziałeś jej co się ze mną stało? Dlaczego nie wróciłem? Powiedziałeś jej prawdę?
- Wiesz, że nie mogłem - odparł po chwili milczenia. - Powiedziałem tylko, że nie żyjesz, co zdawało się być prawdą.
- Tak, rozumiem... Mimo wszystko lepiej by było powiedzieć całą prawdę - posłał smutny uśmiech.
Powietrzem wstrząsnęły gwałtowne wibracje, niosące huk strzału. Sev jak ściety padł najpierw na kolana, a potem resztą ciała. Jedynie głową nie uderzyła w pokład, zdobiąc teraz sporą część ściany i mały kawałek sufitu. Amunicja wybuchająca była jedyną powszechnie stosowaną metodą, by kinetycznie przełamać ochronę skafandra, jednak bez tej warstwy opancerzenia demonstrowała całą swoją niszczycielską moc na miękkim celu, jakim się stała twarz i to co za nią.
- Dalej uważasz, że zadawanie ci bólu nie pomoże dotrzeć do prawdy? - zagaił odwracając się do leżącego człowieka.
Ten zaczął kręcić nerwowo głową, podrzucając bezkształtną oraz równie bezwładną szczękę i próbował usunąć obolałe ciało z drogi kroczącego w jego stronę Shahbaza. Ciało jednak nie chciało słuchać poleceń.
- Gdzie jest Kazik?
Ten sam drapieżny uśmiech teraz tym bardziej przypominał pumę, od kiedy w okolicy prawej skroni i lewego policzka pojawiła się krew świeżo zabitego. A Gus nie chciał sprawdzać czy bestia już się nasyciła.
- Kooonja! Kooohonja! Oest oooni! - połamana żuchwa paliła bólem przy każdej próbie powiedzenia czegokolwiek, ale ból był bardziej przemijający niż śmierć.
- Chcesz mi wmówić, że chcesz wykupić swoje życie bezwartościową informacją, że człowiek lecący jak po sznurku szlakiem Colonia Bridge, leci do Kolonii? - Shabaz się zaśmiał, ale oczy Gusa jedynie coraz bardziej rozszerzały się w przerażeniu. - Przynajmniej znasz swoją wartość. Nie lubię pyszałków. Ale jednak to trochę mało, nie sądzisz?
Pistolet powoli skierował się wprost między oczy przerażonego człowieka. Z tej odległości strzał był pewny, a eksplozja z pewnością przyozdobiłaby całą twarz strzelca karmazynową posoką, co z pewnością zadowoliłoby żądną krwi bestię.
- Aain eyt! Edzie y aain eyt!
- Wiesz, musisz mówić trochę wyraźniej.
Głowa Gusa opadła na bok w niemocy. Nagle poderwała się ponownie. Połamane ciało niechętnie przeturlało się na brzuch. Skrwawiony nos częściowo zasłonięty przed oczami Shahabza przez długie włosy zaczął przesuwać się po i tak już znaczonym krwią pokładzie. Po chwili już nie tylko usta pilota zdobił okropny uśmiech, ale i oczy śmiały się do tego, co zobaczył.
- Widzisz, jak chcesz to potrafisz. A co on tam będzie robił?
- On ma am umhaa. On a am ughii. Ohi heaoą.
Zapanowała cisza. Nawet chrapliwy oddech był przytłumiony. To było przerażenie. Niepewność. Władca mógł zrobić wszystko, a nędzny, obolały robak nie mógł już nic. Zrobił już wszystko co mogło go uratować, ale teraz najcenniejsze co miał, było jedynie igraszką dla człowieka z pistoletem. Gus był już całkowicie niezdolny do okłamania zdającego się wszechmocnym władcy życia i śmierci. Został pokonany. Złamany. Omnipotentny przeciwnik nie wszedł w grę przemytnika, nie zdobywał jednej baszty oporu po drugiej, nie przekonywał, nie ustępował, nie targował się. W jednym momencie wszystko przebiegało normalnie, standardowe pytania, bicie, wszystko czego można się było spodziewać I wszystko to, czego przemytnik nie raz doświadczał. Zawsze ktoś o coś pytał, zawsze miał przewagę i prawie zawsze towarzyszyła temu ukierunkowana przemoc. Dlatego w pierwszym momencie nawet się cieszył, że zadziałał znany scenariusz. Może niezbyt przyjemny, ale znany i dobrze przyswojony. A w drugim wszystko przestało mieć sens, świat zaczął się sypać, schematy przestały istnieć. Oprawca przestał trzymać się scenariusza. Przetoczył się po psychice, zerwał wszelkie pozostałości po ułudzie bezpieczeństwa, rozniósł tak wyćwiczone logiczne przygotowania, rozbił wszelką pewność, a potem we wszystkie luki, wyłomy i gruzy wtłoczył strach. Strach prawdziwy i namacalny. Strach, wobec którego nie można było się przeciwstawić i który paraliżował wszelkie drogi postępowania inne, niż jak najskuteczniejsze ratowanie życia. Wobec tak otulającego jak gryzący koc strachu nie da się kłamać. Strach zaczął topić człowieka, a ten miał tylko jedną możliwość by nabrać powietrza. Ale czy bestia o tym wie? Czy bestia czuła kiedyś taki strach? Czy bestia mimo to pozwoli robakowi żyć, czy może ją nasycić jedynie krew, tryskająca pod dużym ciśnieniem na wszystkie strony, oznaczając nieunikniony koniec robaka?
- Mam nadzieję, że już więcej się nie spotkamy. Nie szukaj mnie. Zapomnij o mnie. Nie waż się choćby spróbować utrudnić mi życie.
Głos przepełniający grozą skulonego człowieka jeszcze pobrzmiewał w oddalonych kątach pomieszczenia, gdy kajdanki przestały krępować ręce potakującego, wciąż przerażonego Gusa, a pistolet wrócił do swojego miejsca w kaburze i zabójczy przedmiot znów był niczym wściekły pies na łańcuchu - w budzie był zdecydowanie mniej groźny. Droid Shahbaza powoli zmierzał w stronę śluzy oddzielającej ładownię od rękawa cumowniczego. Sam pilot omiótł raz jeszcze wzrokiem całą ładownię, na chwilę zatrzymując spojrzenie na pozbawionych głowy zwłokach. Następnie spojrzał w stronę powoli gramolącej się na nogi postaci, ale bynajmniej nie na człowieka, który obecnie był już bezużyteczny i jedynie litość Shahbaza trzymała go przy życiu, ale na napis z krwi na pokładzie, który był niczym dobranie wysokiej karty w kolejnym rozdaniu. Shabaz przyzwyczaił się do grania słabym kartami, ale to nie znaczyło, że pogardzi takim kozyrem. Gdy szedł już rękawem cumowniczym, wpisał nazwę do datapada, by dowiedzieć się więcej o miejscu, gdzie miał nastąpić przełom pościgu. Ale informacje na datapadzie był kompletnie oderwane od myśli pilota. Najpierw jedna kropla, potem druga, a potem już po kilka słonych kropli na raz uderzało o wyświetlacz, wyostrzając fragmenty nazwy, gdzieniegdzie pozwalając dostrzec artefakty niedoskonałej techniki.
"Gagarin Gate"