18.05.3309/"Godzina Zero"
Revenant czekała schowana wewnątrz małej wnęki w jednym z korytarzy na Dietzu. Przez ten właśnie korytarz Trotsky miał za niedługo skrócić sobie drogę do swojego statku. Jego wylot spóźniał się już o 50 minut dzięki małemu sabotażowi silników jego statku, dokonanym przez Eden. Była 6:50, na całej stacji zabrzmiały alarmy.
— Alarm AX! To nie są ćwiczenia! Do stacji zbliża się pierwsza fala Thargoidów, wszyscy rezydenci proszeni są o zachowanie spokoju i cierpliwość w trakcie ewakuacji. — Tłumaczyła poprzez radiowęzeł administratorka stacji. — Prosimy o pozostanie na swoich miejscach, w sytuacji gdy Ty lub ktoś w pobliżu zostanie ranny, należy zgłosić się o pomoc do najbliższego punktu medycznego... — kontynuowała. Tymczasem na stacji dało się już usłyszeć przytłumione ryki obcych.
Była 6:55, Revenant na moment utraciła równowagę gdy stacją zatrząsł impakt pierwszych eksplozji. Zaraz potem, echem rozniosły się okrzyki grozy i rozpaczy, dochodzące z wyższych pokładów. "No i gdzie ta świnia, jeszcze chwila i nie będę w stanie bezpiecznie odlecieć..." — pomyślała sobie.
— No już! Migiem! Ta puszka długo nie wytrzyma! — Ivan wykrzyknął zza rogu ochrypiałym głosem.
Revenant wychyliła się z karabinkiem wycelowanym w korytarz. Prócz Trotskyego zauważyła czterech ochroniarzy, całe szczęście słabo wyposażonych, z czego dwóch było zajętych podnoszeniem swojego szefa, który potknął się o próg. Poszła pierwsza seria, dwóch na czole oberwało po torsie. Dwójka na tyłach puściła Ivana i próbowała odpalić tarcze. Jeden zanim zdążył wykonać ruch, wzbogacił się o cztery nowe dziury. Drugi zdążył w ostatniej chwili podnieść tarcze i zasłonić swojego szefa. Jego osłony długo nie wytrzymały ostrzału i tak samo jak swoi kompani skończył podziurawiony, jednak jego manewr dał Ivanowi czas na ucieczkę w jeden z licznych korytarzy technicznych.
Komandorka pobiegła za Trotskym, nie miała pojęcia jakim cudem przeciskał się przez ciasne przejścia i korytarzyki, ale teraz nie był czas by o tym myśleć. W pościgu, zaczęła zbliżać się do Strefy Przeładunkowej - masywnej pustej przestrzeni wewnątrz stacji, po której poruszać się można było jedynie zawieszonymi w powietrzu kładkami i platformami. Rev wbiegła na Strefę, mijając przejście usłyszała obleśny śmiech Ivana. Zobaczyła go na równoległej kładce, majstrującego przy jakimś panelu.
— Może zobaczymy, jak panna jest zwinna?! — krzyknął. Rev już prawie udało się wcelować w jego czoło, gdy kładka na której stała z trzaskiem złamała się w pół pod naciskiem staloweł łapy.
Odskoczyła od rozpadającego się mostku, celując w kolejną kładkę dwa poziomy niżej. Z krzykiem runęła w dół, licząc by chociaż złapać się jakiejś barierki. Ledwo złapała się krawędzi kładki, po czym natychmiast przylgnęła do jej spodu, osłaniając się przed spadającym z góry metalem. Ivan znów zaśmiał się głośno i zniknął za kolejnym przejściem. Komandorka z trudem wdrapała się na kładkę, otrzepała szybko kombinezon i ruszyła. Ciężko było jej utrzymać równowagę w biegu, wraz z nasilającym się natarciem obcych, stacja trzęsła się coraz to mocniej. Do dźwięków eksplozji dołączył kłujący w uszy pisk rozrywanego metalu, poszycie stacji musiało poddawać się już nieustannemu ostrzałowi. Rev dogoniła Trotskyego i natychmiast oddała serię w jego stronę, raz trafiając go w nogę. Wskoczyła na najbliższą platformę, aby zbliżyć się do kładki, którą uciekał jej cel. Trotsky był teraz w stanie co najwyżej powolutku kuśtykać, dlatego komandorka nie miała problemu go złapać.
— Ivanie Trotsky. Jesteś winny przemytu dużych ilości nielegalnych stymulantów bojowych na tereny Federacji. — Rev zaczęła typową gadkę, by znów dodać choć odrobinę autentyczności do tej roboty. — Wedle kodeksu karnego, zostajesz uznany za terrorystę szkodzącego Federacji. — Dokończyła, wycelowując broń w czoło Ivana.
Polityk domyślił się co go czeka, opuścił głowę w dół. Czekał na wyrok, ale ten nie nadchodził. Dla Rev spust wydawał się teraz niewiarygodnie ciężki. Komandorka wzięła głęboki wdech, przymknęła oczy i strzeliła. Ivan padł martwy na ziemię. Revenant oparła się o barierkę, zrobiło jej się niedobrze. Prawda, że zabijała za mniejsze przestępstwa...czasami za inne powody, jednak w zabijaniu na zlecenie FIA wciąż było coś okropnego, co raniło duszę.
— Reeeeeev?! Wracaj tu teraz! Na zewnątrz jest naprawdę grubo! — Eden wydarła się przez radio.
— Ta...daj moment, już bieg... — Komandorka chciała powiedzieć, ale nagle na jej głowie zamknął się hełm, a po Strefie rozniósł się głośny trzask.
Revenant oderwało od podłogi, zaczęła być wysysana w próżnię kosmosu przez ogromną wyrwę w poszyciu stacji. Przez chwilę udawało jej się trzymać barierki, ale uderzyła ją lecąca z dużą prędkością metalowa skrzynia. Uderzenie wprowadziło ją w bardzo szybki obrót, całe szczęście wraz z uciekającymi
G uciekało również uczucie przeciążenia. Po drodze trzasnęła plecami w kolejny kawał metalu, gdzieś z jej ciała doniosło się głośne gruchnięcie.
Revenant znalazła się już w przestrzeni kosmicznej, dryfując obserwowała jak w oddali obrońcy stacji dzielnie chronili uciekające ze stacji liniowce, nie wszystkim się udawało. Od czasu do czasu jakis statek zmieniał się w ognistą chmurkę, na co Thargoidzi reagowali zwycięskim "okrzykiem". Próbowała przytykać palcami dosyć poważne pęknięcie na hełmie, przez które uciekał cenny zapas tlenu. Starała się utrzymać przytomność jak tylko mogła, ale niewiele dało się zrobić w totalnej próżni. Niestety po chwili, Revenant objęła ciemność.
— Nie aż tak ostry skręt ty zero-jedynkowa fajtłapo! — Frank wydarł się na Eden.
— A to moja wina, że z takim opóźnieniem czytasz ten skaner? — odkrzyknęła.
— Skup się cholera jasna, bo zaraz kompletnie stracimy jej sygnał! 16 stopni w górę! — krzyknął.
Eden pilotowała i znów przeczesała przestrzeń najpierw zwyczajną noktowizją, potem kamerą termalną. Pośród gwiazd dostrzegła jedno malutkie źródło ciepła. Zignorowała odczyty Franka i ruszyła w stronę czerwonawej kropki najszybciej jak mogła.
— Czy ty PRÓBUJESZ ją zabić?! — wydarł się sfrustrowany agent. — Sygnał nadajnika jest w kompletnie inną stronę!
— Cicho! Widzę ją. — powiedziała Eden.
Frank bez słowa ruszył do śluzy. Gdy tylko statek stanął w miejscu, agent przypiął się liną do ściany i wyskoczył na zewnątrz. Zaczął ostrożnie zbliżać się do swojej córki, dryfującej bezwładnie przez próźnię. Odetchnął z ulgą widząc lekką mgiełkę na szkle hełmu, wciąż oddychała. Frank złapał ją i zaczął ostrożnie ciągnąć na pokład. Następnie zaniósł ją do malutkiego ambulatorium na pokładzie Kraita, tam Eden pomogła mu opatrzyć komandorkę.
Eden i Frank podłączyli Revenant pod tlen i podali miks leków, który jakoś ją ustabilizuje, zanim dolecą do Altair. W międzyczasie Eden wysłała do Carriera rozkaz skoku do tego samego systemu. Potem agent i SI zaczęli wracać do kokpitu.
— No to...kim właściwie jesteś i skąd wiedziałeś jak nas znaleźć? — Eden zapytała. Teraz już nie miała wątpliwości, że mężczyzna jednak ma dobre zamiary.
— Franklin Ross, agent sama wiesz jakiej agencji...przy okazji ojciec twojej komandorki. — Frank wystawił dłoń na powitanie w stronę Eden, która wciąż używała pajęczakowatego drona. Lekko zmieszana, wystawiła stalową nogę w uścisk agenta.
— Ale...zawsze mówiła mi że była sierotą... — Eden zastanowiła się.
— Ta... — Frank widocznie posmutniał. — Nie dziwię jej się...Petra trochę przeszła w życiu przez nas...
— Petra? — Eden zapytała, kompletnie zmieszana.
— Zaraz...nawet nigdy nie przedstawiła ci się imieniem? Ha! — agent zaśmiał się.
Eden gdyby mogła, zrobiłaby teraz najpiękniejsze, błyszczące oczka. Revenant pomimo, że była miła dla niej, nigdy nie miała ochoty dzielić się swoimi przeżyciami. Teraz stała przed nią wręcz kopalnia informacji o Rev...Petrze? Si była zaintrygowana już tak małym odkryciem.
— Jeśli chcesz...mogę ci w drodze nieco o niej poopowiadać. — Frank przerwał ciszę. — W końcu muszę ci się jakoś odwdzięczyć za twoje zaufanie.
Wkrótce Frank zatracił się w opowieściach o swojej córce, Eden słuchała uważnie każdej. Opowiadał jak Petra pobierała trening Marines w Eta Cassiopeiae i ile aktów niesubordynacji zdołała dokonać jednego roku. Powiedział też o pierwszej rodzinnej wycieczce do Sol, potem o safari w Lave. Następnie wspólnie naśmiewali się z nawyków komandorki, dziwne miny jakie robiła kiedy się złościła...i tak dalej. Tymczasem zbliżali się już do Altair.
— I jakim cudem jest tak wiecznie wściekła? — powiedziała Eden. — Miała przecież takie fajne życie...
Słysząc to, Frank zaniemówił na moment.
— Widzisz, ona... nie jest moją córką z krwi, że się tak wyrażę... — powiedział drżącym głosem.
— Hę?
— Znalazłem ją i jej siostrę na zniszczonym nomadzkim megastatku. — zaczął wspominać smutnym tonem. — Jakiś admirał zaatakował klan nomadów, podejrzewał ich o przemyt jakichś nielegalnych fragmentów starego SI...
— Jak...
— Zostałem wysłany, razem z innymi agentami, by ukryć ślady. — kontynuował. — Taki incydent był materiałem na galaktyczny skandal...nie wiedzieliśmy jeszcze co zobaczymy na miejscu. Wszyscy dorośli członkowie klanu zginęli w walce, dzielnie walczyli do ostatniej kropli krwi, jednak słabo utrzymany megastatek i mała flota nie miały szans z Farragutem.
— Ukryli dzieci?
— Tak. Już mieliśmy wysadzać wrak na mniejsze kawałki, kiedy jeden z moich podwładnych znalazł ukrytą ładownię. — dalej wspominał, Eden dostrzegła łezkę kręcącą się mu w rogu oka. — Stała tam...ledwo 9 lat. Mierzyła do mojego oddziału z jakiejś starej strzelby, jej siostra kryła się za nią. Potem zobaczyliśmy więcej dzieci poukrywanych po pomieszczeniu.
— Strzeliła?
Agent przerwał opowieść i zaczął przeszukiwać kokpit, po jakimś czasie dokopując się do w połowie pustej butelki Laviańskiej, wziął ją ze sobą.
— Nie odważyła się. Ale gdy trzymała nas na celowniku, zobaczyłem w jej oczach płomień, jakiego nie widziałem u żadnego żołnierza, bandyty...nikogo. W tamtej chwili chroniła cały swój mały świat...
Eden wydała z siebie robotyczne westchnięcie.
— Przechodząc do sedna...przygarnąłem je obydwie przysięgając, że odbuduję im ten świat, który zniszczyła głupota moich przełożonych. — Wziął potężnego łyka brandy. — Resztę dzieci też przygarnęły inne rodziny. Oh, mam nadzieję, że wszystkie wiodą dobre życia.
Eden znów zamurowało, czy istniała jakakolwiek poprawna odpowiedź po usłyszeniu takiej historii? Nie wiedziała. Ustawiła kurs na Altair i włączyła FSD. Frank wyszedł z kokpitu, na wyjściu mówiąc tylko cicho, "Wybacz". SI nie wiedziała czy było to do niej, czy do Revenant, czy do jeszcze kogoś innego. Wkrótce dotarli na Biggs Colony, a komandorkę przyjął porządny szpital. Chyba jedyną zadowoloną z tego dnia osobą był Brecken...
Frank pojawił się jeszcze tego dnia na pokładzie Kraita. Przyszedł po jakąś kurtkę, którą zostawił czy co innego.
— Ah...Eden? — zwrócił się do SI.
— Tak?
— Dziękuję ci, że chociaż ty pilnowałaś jej przez te lata... — powiedział, po czym szybko opuścił pokład.