W cieniu gwiazd - Pamiętnik pilota
#1
*DANTE*

Niektórzy mówią, że romantyk w człowieku nie umiera nigdy. Po prostu pokrywa się warstwami przeżyć i emocji, które w końcu obracają go w gruboskórnego chama ... albo dziwaka. 
Gdy tłoczyliśmy się na jednym czy dwóch globach, każdy szukał odosobnienia. Oderwania od twarzy i spraw, które widział na "co dzień". Po 3000. roku ludzie rozproszeni po różnych układach zaczęli poszukiwać siebie nawzajem. Cóż za paradoks. Nigdy nie byliśmy rasą zadowoloną z czegokolwiek. Jesteśmy jak stado baranów, które boją się pozostać zbyt długo same na tej gwieździstej, nieskończonej łące.
Ale nie ja. Gdy ostatnim razem zaciągnęli mnie do medyka opowiadał mi o syndromie "dryfującego". Może właśnie za jego namową zacząłem pisać ten głupi pamiętnik. Bo wiesz, gdy zagłębiasz się w przestrzeń i nie chcesz już wracać, jest za późno. Gdy jesteś typem samotnika podobno łatwo stracić rozeznanie. Ogrom nieskończoności zaczyna przytłaczać, a choroba jest podstępna i atakuje niepostrzeżenie. Nim się zorientujesz, zostajesz małym dryfującym okruchem, o którym nikt nie pamięta. A wszystko przez to, że zapomniałeś wziąć kolejny oddech.
Nigdy nie uważałem się za takiego mięczaka. Samotnika - owszem. Wariata - może trochę. Samobójcę - nigdy. Przeszedłem przez piekło, żeby zdobyć swoją licencję. Czy legalnie? Skoro nadarzyła się okazja - czy to ważne? Ważne, że mogłem robić to, na czym zależało mi od dzieciaka. Wyrwać się z tej kisnącej skorupy i podróżować do niezliczonych układów. Swój statek zacząłem budować sam od podstaw już w wieku 12 lat. W końcu się udało. Nazwałem go "Dante".

Oczywiście, jak to zwykle z ludźmi bywa, nie wszystko okazało się tak satysfakcjonujące, jak to sobie dzieciak wyobrażał...

Miały być podróże, tam gdzie wzrok nie sięga ale do wszystkiego potrzebujesz kredytów. Więc pierwsze loty w nieznane muszą poczekać. Na pokładzie samodzielnie składanego statku przewożę surowce, narzędzia, medykamenty, odpady...
Ale w końcu trafiło mi się. Transport uranu. Drogi towar. Długi skok. Wypłata za robotę powinna wystarczyć na kilka cykli. W sam raz, by złapać drugi oddech i chociaż na chwilę zostawić zlecenia. Na szczęście Dante nie wymagał wielu przeróbek, by załadować cały balast do ładowni. No, pomijając zwinięcie systemu osłon, na rzecz kolejnych pojemników.
Opuszczasz stację. Wprowadzasz koordynaty. Ustalasz trajektorię i rozgrzewasz napęd. Jeszcze chwila i rozpocznie się najnudniejsza część pracy. Skok po raz pierwszy zapierał dech w piersiach. Za trzecim trochę mniej. Ale po dziesiątym, stało się to karą. Co z tego, że nauczyliśmy się przekraczać prędkość światła, skoro nadal podróże ciągną się w nieskończoność?
Ale na to też są sposoby. Są specyfiki, które potrafią umilić lot. Wystarczy kropla pod powiekę i przydługawy skok w hiperprzestrzeni przestaje być żmudnym wyczekiwaniem. Tkwiąc w półśnie, nie odczuwasz turbulencji. Zamiast tego, delikatne bujanie. Czasem pojawiają się wizje. Jak z holokronów z dawnych epok. Zabawa dzieci na jakichś prymitywnych antygrawitonach. Kąpiel w odsłoniętych zbiornikach wodnych, które nie są skażone toksycznymi pierwiastkami. Chwila relaksu, a w niedalekiej przeszłości wizja realnego zarobku.
Nie oceniajcie mnie źle. Nie lubię bezczynności. A tak się akurat zdarzyło, że nie miałem nic do czytania w czasie skoku. Wena także mnie opuściła. 
Ah! No tak, zapomniałem ostrzec, że jestem fanem literatury. Zupełnie nieprzydatne hobby, które jakoś równoważy moją smykałkę do mechaniki, która nie raz uratowała mi już życie.

***

[Obrazek: 608452416_640x360.jpg]

Środek przestawał już działać ale wciąż tkwiłem we mgle z marzeń, gdy nagłe szarpnięcie przesunęło mój żołądek w okolice przełyku. 
Co się dzieje mały? 
Dante zaczął gwałtownie wytracać prędkość. Awionika zaczęła się rozjeżdżać. Ustawiliśmy się pod kątem do kursu. Szybko, odklejając z mózgu resztki lepkiego otumanienia, zacząłem się zastanawiać, który układ mógł dokonać takiego sprzężenia. Przecież Dante jest zoptymalizowany najlepiej w całym sektorze. Przez tarcze, które wymontowałem nie przechodził zasilacz żadnego innego układu. Przecież ciężar uranu nie przekroczył... uran... Olśniło mnie w momencie, w którym "wypadliśmy" ze skoku. Kolejne szarpnięcie ocuciło mnie ale treść żołądkowa, rozleniwiona środkiem odurzającym, wydostała się do wnętrza kokpitu. Zakląłem szpetnie i rozejrzałem się po przestrzeni widocznej w wizjerach. Jak na zawołanie salwa, która ślizgnęła się po poszyciu, potwierdziła moje przypuszczenia. Pirat! Gnój zaczaił się na uran, który transportuję. Szybka konfiguracja i start. Czas na ucieczkę. Zwłaszcza, że przecież osłony nie są aktywne, by próbować z nim sił w tańcu.
Myślisz, że trafiłeś na łatwy kąsek? ... Być może pilot jest głupi ale ten statek nie podda się tak łatwo! Ryknąłem do wnętrza śmierdzącego wymiocinami kokpitu. Adwersarz nie miał prawa tego usłyszeć, w kosmosie nikt nie usłyszy Twojego krzyku... Nie mniej zacząłem dawać świadectwo tego, że ani ja, ani Dante, nie zamierzamy się poddać. Mimo balastu robiliśmy uniki i zwody, starając się omijać zabójcze serie, które raz po raz głaskały poszycie. 
Głupi! Głupi! Głupi! Powtarzasz innym, żeby chciwość nie wpędziła ich do grobu, a sam co robisz?! Zdejmujesz tarcze, bo zbierzesz więcej ładunku?! Frajer!
I tak kolejne manewry obronne, przy akompaniamencie siarczystych przekleństw i wycia silników. Ta ucieczka trwała znacznie dłużej, niż najdłuższa podróż, którą odbyłem. Przynajmniej tak mi się wydawało. Resztki narkotyku jeszcze krążyły w żyłach, dając o sobie znać. W pierwszej chwili nie zauważyłem, gdy wybuch rozświetlił przestrzeń. Latające tuż za mną fragmenty kadłuba wyprzedziły mnie, odbijając się od osmolonej "skóry" Dantego. Ale to nie moje części. Nie pamiętam żebym je kiedykolwiek montował. 
To resztki statku pirata. Ktoś go zestrzelił. Jakiś łowca. W naruszonym systemie łączności odezwał się zniekształcony głos wybawcy
"Bzzzz... bzzzz... Następnym razem uważaj żółtodziobie Bzzz... Nie lata się w szemranych sektorach z opuszczoną tarczą."
Tak, miał rację. Ale nie musiałem tego przyznawać.
"Masz szczęście, że ci go wprowadziłem pod celownik"
I ruszyliśmy w swoje strony. On po odbiór nagrody za głowę pirata. Ja, dokończyć zlecenie... i zafundować mycie tapicerki mojemu przyjacielowi - Dantemu.
Odpowiedz




Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości