Nielegalne Eskapady z dziennika Vaye Anders
#21
Fajny pomysł na dziennik, czekam na następny wpis  Wink
Wiem, jestem dziwny. Ale to moja dziwność, teraz wy też będziecie musieli sobie z nią radzić.

A jak się nie podoba to krzyż na drogę i kulka w łeb.
Odpowiedz
#22
Małe PSA: Próbuję nieco innej kompozycji tekstu, dotychczasowa była trochę niemiła dla oka (przynajmniej mojego), mam nadzieję że ten wpis będzie się wygodniej czytało  Biggrin

17.05.3309/"Grubsza sprawa"

  Revenant znalazła się w obszernej sali konferencyjnej na Dietz Terminal. Całe szczęście strażnik po drugiej stronie drzwi nie zdołał wyniuchać małych "modyfikacji" w profilu komandorki. Razem z nią weszło pięcioro innych pilotów, kilku z nich spotkała raz czy dwa w strefie na Cartmill Gateway, jednak oni też nie rozpoznali w Rev znajomej twarzy. Usiadła na jednym z krzeseł stojących wokół masywnego dębowego stołu. Wreszcie z bocznego pokoiku odezwał się chrypliwym głosem Trotsky.
  – Oto przybyli moi dostojni obrońcy! Hehehe. – zacharczał. 
  Gdy pojawił się w progu drzwi, część ludzi w pomieszczeniu osłupiała. Kiedy to spodziewali się smukłego i zadbanego polityka, dbającego o idealny wizerunek, zamiast tego ich oczom ukazał się człowiek, który posturą bardziej przypominał wieloryba. Jedynie Revenant i pilotowi obok udało się zachować kamienną twarz. "A ja myślałam, że te 143 kilogramy wagi to jakiś błąd w danych..." – komandorka pomyślała sobie. Ivan spoczął na fotelu, który zaskrzypiał głośno, jakby błagając o litość.
  – Tak więc pierwsza sprawa. Przed szóstą wszyscy macie być gotowi do odlotu. – zaczął tłumaczyć. – Lecimy prosto do Clayakarmy, z kilkoma bardzo krótkimi postojami by zatankować statki... – Ivanowi w pół zdania przerwał jego ochroniarz, który nachylił się mu do ucha i coś wyszepnął. Revenant spojrzała w stronę kratki wentylacyjnej, za którą kryła się Eden. Komandorka podrapała się za prawym uchem - ustalony znak by SI spróbowała wyłapać słowa ochroniarza. Po chwili Eden błysnęła dyskretnie lampką, dając znak, że jej się udało. Trotsky od razu wrócił do wyjaśniania planu. Revenant przesiedziała całe spotkanie nie chcąc wzbuczić u nikogo z obecnych żadnych podejrzeń.


  Komandorka dotarła do "Beki bez Dna", dosyć sławnej w okolicy kantyny gdzie czekała na nią Eden. Zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu. Przybytek ten był obecnie przepełniony zmęczonymi kseno-łowcami i przepracowanym personelem stacji. Idealna mieszanka ludzi, którzy raczej na pewno nie byli chętni wchodzić w nie swój interes. Petra dojrzała swoją robotyczną kompankę ukrywającą się pod jednym ze stolików. Komandorka usiadła na kanapie i wystawiła rękę pod stolik by Eden mogła się po niej wdrapać na kanapę.
  – I co tam wyłapałaś? Mam nadzieje, że nie na darmo spędziłam dwie godziny słuchając tego oblecha? – powiedziała Revenant. Potem machnęła ręką do barmana i poprosiła gestem o drinka.
  – Pomijając nudne rzeczy, Trotsky kazał wysłać jakąś drużynę likwidatorów na Andrew's Plantation, ale oni nie chcą się tam zbliżyć bo teren często patroluje Meduza. – Eden tłumaczyła, w trakcie gdy kelner przyniósł na stół stalowy kubek wypełniony po brzegi Brandy. – Co tego tak dużo? – zapytała.
  – Specjalna okazja, właściciel wynosi się dalej od frontu, do tego czasu sprzedają za pół ceny. Po prostu pozbywają się towaru. – Revenant powiedziała, po czym ugrzęzła we własnych myślach. – "Nie wysyłałby likwidatorów w takie miejsce, gdyby nie miał czegoś konkretnego do ukrycia. – pomyślała.
  – To ja już pojdę szykować statek do wylotu. – rzekła Eden, ponownie wskakując w jakiś korytarzyk techniczny. 
  Komandorka rozsiadła się wygodniej na kanapie, delektując się momentem względnego spokoju. Już czuła się zmęczona po całym dniu latania po strefach konfliktu i zestrzeleniu Bazyliszka przy okazji, a tu jeszcze trzeba było cisnąć się do jakiejś zniszczonej bazy. Zanim się obejrzała, jej kubek był już pusty, samotne kontemplacje rzeczywiście ponaglały upływ czasu. Komandorka wstała z kanapy i ruszyła do hangaru.


  Krait rozpoczął szybowanie z dziobem wycelowanym w Andrew's Plantation. Na razie przy powierzchni nie było nawet śladu Meduzy, ale Revenant z doświadczenia wiedziała, że pojawi się gdy tylko jej statek zbliży się do bazy.
  – Dobra Eden, jak zwykle w 20 sekund lądujemy, wysiadam i znikasz. – Revenant tłumaczyła. – Zaraz za nami wlecą likwidatorzy, ściągną na siebie Meduzę i będę miała czas na przeszukanie.
  Statek zakończył szybować 5 kilometrów nad ziemią. Revenant pośpiesznie wylądowała, amortyzując tarczami uderzenie o glebę. Szybko wzięła broń i przecinarkę, po czym wybiegła na zewnątrz. Eden od razu podniosła statek i odleciała na orbitę, tymczasem ponad bazą niósł się już ryk Thargoida opuszczającego hiperprzestrzeń. Komandorka zaczęła biec w stronę kompleksu laboratoriów.
  – "A teraz pora na show." – pomyślała sobie, oglądając jak nad bazą pojawia się Orca z obstawą 2 Viperów. Orca stanęła w miejscu, kiedy pilot najpewniej skamieniał ze strachu. Meduza otworzyła ogień w stronę Orci, która rozleciała się na kawałki niemal natychmiast.

[Obrazek: TuITV5c.jpg]

  Revenant dotarła do kopuły hydroponicznej, to od niej szła najkrótsza trasa do laboratorium. Komandorka szybko wycięła panel techniczny i naładowała mechanizm drzwi. Tym razem była zmuszona dodatkowo przeciążyć obwody drzwi, nie była tu na żadnym oficjalnym kontrakcie więc musiała inaczej obejść autoryzację. Weszła do środka kopuły, w środku było kompletnie ciemno - Rev nie mogła sobie pozwolić na załączenie reaktora, bo ściągnęłoby to tylko niepotrzebną uwagę. System hydroponiczny stał nieaktywny już ponad tydzień, więc wszystkie hodowane tu rośliny doszczętnie powymierały. Komandorka od razu przeszła do pracy, przeszukiwała szafki, wygrzebywała dyski z komputerów i terminali. Jak narazie, wszędzie znajdowała przedmioty i dane jak w każdej placówce agrokulturalnej. Nawozy, neutralizatory PH, próbki jakichś pospolitych mikrobów.
  – "Przecież chyba nie hodował tu jakichś różyczek. Proszę, chociaż jedna podejrzana próbka..." – pomyślała.
  Komandorka zabrała się za aktywację kolejnych drzwi, kiedy jakieś stuknięcie zwróciło jej uwagę. Obejrzała się za siebie, ale pokój był pusty. Przeciążyła kolejny mechanizm, a jej oczom ukazało się małe laboratorium i...bingo! Ktoś na jednym ze stolików zostawił strzykawki z jakimś żółtawym płynem, był nawet na tyle miły by nie zrywać plakietek. "DuraMax" wedle plakietki były inhibitorami całkowicie blokującymi receptory bólu - towar absolutnie nielegalny w prawie całej galaktyce. Laboratorium było tego pełne, a dysk terminala tylko bardziej pogrążał Trotskyego. Liczne eksporty docierały na tereny wszystkich trzech mocarstw i kilkudziesięciu niezależnych systemów, kilka egzemplarzy nawet znalazło się w Kolonii. Komandorka zaczęła robić zdjęcia dowodów i kopiować dysk, wtedy znów usłyszała kilka przytłumionych stąpnięć. Sięgła po karabinek i obróciła się na pięcie dostrzegając, że trzy strzykawki, które zostawiła na stole nagle zmieniły się w dwie. Rev wytężyła słuch...znowu stąpnięcie po lewej.
  
  Naraz, laboratorium i korytarz na lewo rozświetliła seria z karabinu, komandorka wystrzeliła na ślepo pół magazynka po czym przylgnęła do rogu ściany. Wreszcie po drugiej stronie korytarza usłyszała sapanie. Już miała gnać w pościg kiedy zaraz przed nią zaczęło dobywać się głośnie pikanie. Rev instynktownie przeskoczyła przez stoliki pośrodku na drugą stronę pomieszczenia. Granat eksplodował rozbijając przy tym mnóstwo fiolek i pojemników z nielegalnymi substancjami, które wytworzyły gęstą, żółtą chmurę. Komandorka założyła hełm by nie zaciągnąć się substancją i wychyliła ponownie. Niestety za korytarzem pozostała już jedynie ciągnąca się po ziemi strużka krwi i zablokowane drzwi. Rev chciała kontynuować pościg ale usłyszała dźwięki sugerujące, że Meduza opuszczała bazę. Trzeba było zniknąć, zanim znudzi jej się ganianie Vipera po systemie.

  Na zewnątrz Rev też nie znalazła już ani śladu intruza. Prędko ruszyła w stronę Kraita, w końcu wciąż miała jakieś 700 metrów do przebiegnięcia, co nie było zbyt łatwe przy 1.21 G. Po kilku minutach biegu dotarła do kokpitu i przejęła stery.
  – Eden, nikt prócz nas i likwidatorów nie zbliżał się do bazy? – Zapytała dysząca ze zmęczenia komandorka.
  – No...nikt, jedynie jakieś 2 Vipery ale one były z likwidatorami. – Odpowiedziała Eden.
Rev obrała kurs na 63 Eridani gdzie czekał jej Carrier. Miała tylko nadzieję, że intruz nie był człowiekiem Trotskyego. Jednak była to zagadka na jutro, teraz komandorka potrzebowała dobrze odpocząć przed jutrzejszą robotą.
  – "Do czego sprowadziło się moje życie..." – westchnęła w myślach, wciąż zniesmaczona tym wszystkim. Pomagała jej jedynie świadomość, że nie miała żadnego wyboru.
Pracując ze mną można zarobić 2 rzeczy: kredyty...albo kulkę w łeb. Statystycznie - to drugie zdarza się częściej, ale nie ma zabawy bez ryzyka, racja?

DZIENNIK POKŁADOWY
Odpowiedz
#23
18.05.3309/"Godzina Zero"

  Revenant czekała schowana wewnątrz małej wnęki w jednym z korytarzy na Dietzu. Przez ten właśnie korytarz Trotsky miał za niedługo skrócić sobie drogę do swojego statku. Jego wylot spóźniał się już o 50 minut dzięki małemu sabotażowi silników jego statku, dokonanym przez Eden. Była 6:50, na całej stacji zabrzmiały alarmy.
  — Alarm AX! To nie są ćwiczenia! Do stacji zbliża się pierwsza fala Thargoidów, wszyscy rezydenci proszeni są o zachowanie spokoju i cierpliwość w trakcie ewakuacji. — Tłumaczyła poprzez radiowęzeł administratorka stacji. — Prosimy o pozostanie na swoich miejscach, w sytuacji gdy Ty lub ktoś w pobliżu zostanie ranny, należy zgłosić się o pomoc do najbliższego punktu medycznego... — kontynuowała. Tymczasem na stacji dało się już usłyszeć przytłumione ryki obcych.
  Była 6:55, Revenant na moment utraciła równowagę gdy stacją zatrząsł impakt pierwszych eksplozji. Zaraz potem, echem rozniosły się okrzyki grozy i rozpaczy, dochodzące z wyższych pokładów. "No i gdzie ta świnia, jeszcze chwila i nie będę w stanie bezpiecznie odlecieć..." — pomyślała sobie. 
  — No już! Migiem! Ta puszka długo nie wytrzyma! — Ivan wykrzyknął zza rogu ochrypiałym głosem.
  Revenant wychyliła się z karabinkiem wycelowanym w korytarz. Prócz Trotskyego zauważyła czterech ochroniarzy, całe szczęście słabo wyposażonych, z czego dwóch było zajętych podnoszeniem swojego szefa, który potknął się o próg. Poszła pierwsza seria, dwóch na czole oberwało po torsie. Dwójka na tyłach puściła Ivana i próbowała odpalić tarcze. Jeden zanim zdążył wykonać ruch, wzbogacił się o cztery nowe dziury. Drugi zdążył w ostatniej chwili podnieść tarcze i zasłonić swojego szefa. Jego osłony długo nie wytrzymały ostrzału i tak samo jak swoi kompani skończył podziurawiony, jednak jego manewr dał Ivanowi czas na ucieczkę w jeden z licznych korytarzy technicznych.

  Komandorka pobiegła za Trotskym, nie miała pojęcia jakim cudem przeciskał się przez ciasne przejścia i korytarzyki, ale teraz nie był czas by o tym myśleć. W pościgu, zaczęła zbliżać się do Strefy Przeładunkowej - masywnej pustej przestrzeni wewnątrz stacji, po której poruszać się można było jedynie zawieszonymi w powietrzu kładkami i platformami. Rev wbiegła na Strefę, mijając przejście usłyszała obleśny śmiech Ivana. Zobaczyła go na równoległej kładce, majstrującego przy jakimś panelu.
  — Może zobaczymy, jak panna jest zwinna?! — krzyknął. Rev już prawie udało się wcelować w jego czoło, gdy kładka na której stała z trzaskiem złamała się w pół pod naciskiem staloweł łapy.
 Odskoczyła od rozpadającego się mostku, celując w kolejną kładkę dwa poziomy niżej. Z krzykiem runęła w dół, licząc by chociaż złapać się jakiejś barierki. Ledwo złapała się krawędzi kładki, po czym natychmiast przylgnęła do jej spodu, osłaniając się przed spadającym z góry metalem. Ivan znów zaśmiał się głośno i zniknął za kolejnym przejściem. Komandorka z trudem wdrapała się na kładkę, otrzepała szybko kombinezon i ruszyła. Ciężko było jej utrzymać równowagę w biegu, wraz z nasilającym się natarciem obcych, stacja trzęsła się coraz to mocniej. Do dźwięków eksplozji dołączył kłujący w uszy pisk rozrywanego metalu, poszycie stacji musiało poddawać się już nieustannemu ostrzałowi. Rev dogoniła Trotskyego i natychmiast oddała serię w jego stronę, raz trafiając go w nogę. Wskoczyła na najbliższą platformę, aby zbliżyć się do kładki, którą uciekał jej cel. Trotsky był teraz w stanie co najwyżej powolutku kuśtykać, dlatego komandorka nie miała problemu go złapać.
  — Ivanie Trotsky. Jesteś winny przemytu dużych ilości nielegalnych stymulantów bojowych na tereny Federacji. — Rev zaczęła typową gadkę, by znów dodać choć odrobinę autentyczności do tej roboty. — Wedle kodeksu karnego, zostajesz uznany za terrorystę szkodzącego Federacji. — Dokończyła, wycelowując broń w czoło Ivana.
  Polityk domyślił się co go czeka, opuścił głowę w dół. Czekał na wyrok, ale ten nie nadchodził. Dla Rev spust wydawał się teraz niewiarygodnie ciężki. Komandorka wzięła głęboki wdech, przymknęła oczy i strzeliła. Ivan padł martwy na ziemię. Revenant oparła się o barierkę, zrobiło jej się niedobrze. Prawda, że zabijała za mniejsze przestępstwa...czasami za inne powody, jednak w zabijaniu na zlecenie FIA wciąż było coś okropnego, co raniło duszę.
  — Reeeeeev?! Wracaj tu teraz! Na zewnątrz jest naprawdę grubo! — Eden wydarła się przez radio.
  — Ta...daj moment, już bieg... — Komandorka chciała powiedzieć, ale nagle na jej głowie zamknął się hełm, a po Strefie rozniósł się głośny trzask.
  Revenant oderwało od podłogi, zaczęła być wysysana w próżnię kosmosu przez ogromną wyrwę w poszyciu stacji. Przez chwilę udawało jej się trzymać barierki, ale uderzyła ją lecąca z dużą prędkością metalowa skrzynia. Uderzenie wprowadziło ją w bardzo szybki obrót, całe szczęście wraz z uciekającymi G uciekało również uczucie przeciążenia. Po drodze trzasnęła plecami w kolejny kawał metalu, gdzieś z jej ciała doniosło się głośne gruchnięcie. 
  Revenant znalazła się już w przestrzeni kosmicznej, dryfując obserwowała jak w oddali obrońcy stacji dzielnie chronili uciekające ze stacji liniowce, nie wszystkim się udawało. Od czasu do czasu jakis statek zmieniał się w ognistą chmurkę, na co Thargoidzi reagowali zwycięskim "okrzykiem". Próbowała przytykać palcami dosyć poważne pęknięcie na hełmie, przez które uciekał cenny zapas tlenu. Starała się utrzymać przytomność jak tylko mogła, ale niewiele dało się zrobić w totalnej próżni. Niestety po chwili, Revenant objęła ciemność.


  — Nie aż tak ostry skręt ty zero-jedynkowa fajtłapo! — Frank wydarł się na Eden.
  — A to moja wina, że z takim opóźnieniem czytasz ten skaner? — odkrzyknęła.
  — Skup się cholera jasna, bo zaraz kompletnie stracimy jej sygnał! 16 stopni w górę! — krzyknął.
  Eden pilotowała i znów przeczesała przestrzeń najpierw zwyczajną noktowizją, potem kamerą termalną. Pośród gwiazd dostrzegła jedno malutkie źródło ciepła. Zignorowała odczyty Franka i ruszyła w stronę czerwonawej kropki najszybciej jak mogła.
  — Czy ty PRÓBUJESZ ją zabić?! — wydarł się sfrustrowany agent. — Sygnał nadajnika jest w kompletnie inną stronę!
  — Cicho! Widzę ją. — powiedziała Eden.
  Frank bez słowa ruszył do śluzy. Gdy tylko statek stanął w miejscu, agent przypiął się liną do ściany i wyskoczył na zewnątrz. Zaczął ostrożnie zbliżać się do swojej córki, dryfującej bezwładnie przez próźnię. Odetchnął z ulgą widząc lekką mgiełkę na szkle hełmu, wciąż oddychała. Frank złapał ją i zaczął ostrożnie ciągnąć na pokład. Następnie zaniósł ją do malutkiego ambulatorium na pokładzie Kraita, tam Eden pomogła mu opatrzyć komandorkę.

  Eden i Frank podłączyli Revenant pod tlen i podali miks leków, który jakoś ją ustabilizuje, zanim dolecą do Altair. W międzyczasie Eden wysłała do Carriera rozkaz skoku do tego samego systemu. Potem agent i SI zaczęli wracać do kokpitu.
  — No to...kim właściwie jesteś i skąd wiedziałeś jak nas znaleźć? — Eden zapytała. Teraz już nie miała wątpliwości, że mężczyzna jednak ma dobre zamiary.
  — Franklin Ross, agent sama wiesz jakiej agencji...przy okazji ojciec twojej komandorki. — Frank wystawił dłoń na powitanie w stronę Eden, która wciąż używała pajęczakowatego drona. Lekko zmieszana, wystawiła stalową nogę w uścisk agenta.

  — Ale...zawsze mówiła mi że była sierotą... — Eden zastanowiła się.
  — Ta... — Frank widocznie posmutniał. — Nie dziwię jej się...Petra trochę przeszła w życiu przez nas...
  — Petra? — Eden zapytała, kompletnie zmieszana.
  — Zaraz...nawet nigdy nie przedstawiła ci się imieniem? Ha! — agent zaśmiał się.
  Eden gdyby mogła, zrobiłaby teraz najpiękniejsze, błyszczące oczka. Revenant pomimo, że była miła dla niej, nigdy nie miała ochoty dzielić się swoimi przeżyciami. Teraz stała przed nią wręcz kopalnia informacji o Rev...Petrze? Si była zaintrygowana już tak małym odkryciem.
  — Jeśli chcesz...mogę ci w drodze nieco o niej poopowiadać. — Frank przerwał ciszę. — W końcu muszę ci się jakoś odwdzięczyć za twoje zaufanie.
  Wkrótce Frank zatracił się w opowieściach o swojej córce, Eden słuchała uważnie każdej. Opowiadał jak Petra pobierała trening Marines w Eta Cassiopeiae i ile aktów niesubordynacji zdołała dokonać jednego roku. Powiedział też o pierwszej rodzinnej wycieczce do Sol, potem o safari w Lave. Następnie wspólnie naśmiewali się z nawyków komandorki, dziwne miny jakie robiła kiedy się złościła...i tak dalej. Tymczasem zbliżali się już do Altair.
  — I jakim cudem jest tak wiecznie wściekła? — powiedziała Eden. — Miała przecież takie fajne życie...
  Słysząc to, Frank zaniemówił na moment.
  — Widzisz, ona... nie jest moją córką z krwi, że się tak wyrażę... — powiedział drżącym głosem.
  — Hę?
  — Znalazłem ją i jej siostrę na zniszczonym nomadzkim megastatku. — zaczął wspominać smutnym tonem. — Jakiś admirał zaatakował klan nomadów, podejrzewał ich o przemyt jakichś nielegalnych fragmentów starego SI...
  — Jak...
  — Zostałem wysłany, razem z innymi agentami, by ukryć ślady. — kontynuował. — Taki incydent był materiałem na galaktyczny skandal...nie wiedzieliśmy jeszcze co zobaczymy na miejscu. Wszyscy dorośli członkowie klanu zginęli w walce, dzielnie walczyli do ostatniej kropli krwi, jednak słabo utrzymany megastatek i mała flota nie miały szans z Farragutem.
  — Ukryli dzieci?
  — Tak. Już mieliśmy wysadzać wrak na mniejsze kawałki, kiedy jeden z moich podwładnych znalazł ukrytą ładownię. — dalej wspominał, Eden dostrzegła łezkę kręcącą się mu w rogu oka. — Stała tam...ledwo 9 lat. Mierzyła do mojego oddziału z jakiejś starej strzelby, jej siostra kryła się za nią. Potem zobaczyliśmy więcej dzieci poukrywanych po pomieszczeniu.
  — Strzeliła?
  Agent przerwał opowieść i zaczął przeszukiwać kokpit, po jakimś czasie dokopując się do w połowie pustej butelki Laviańskiej, wziął ją ze sobą.
  — Nie odważyła się. Ale gdy trzymała nas na celowniku, zobaczyłem w jej oczach płomień, jakiego nie widziałem u żadnego żołnierza, bandyty...nikogo. W tamtej chwili chroniła cały swój mały świat...
  Eden wydała z siebie robotyczne westchnięcie.
  — Przechodząc do sedna...przygarnąłem je obydwie przysięgając, że odbuduję im ten świat, który zniszczyła głupota moich przełożonych. — Wziął potężnego łyka brandy. — Resztę dzieci też przygarnęły inne rodziny. Oh, mam nadzieję, że wszystkie wiodą dobre życia.
  Eden znów zamurowało, czy istniała jakakolwiek poprawna odpowiedź po usłyszeniu takiej historii? Nie wiedziała. Ustawiła kurs na Altair i włączyła FSD. Frank wyszedł z kokpitu, na wyjściu mówiąc tylko cicho, "Wybacz". SI nie wiedziała czy było to do niej, czy do Revenant, czy do jeszcze kogoś innego. Wkrótce dotarli na Biggs Colony, a komandorkę przyjął porządny szpital. Chyba jedyną zadowoloną z tego dnia osobą był Brecken...

  Frank pojawił się jeszcze tego dnia na pokładzie Kraita. Przyszedł po jakąś kurtkę, którą zostawił czy co innego.
  — Ah...Eden? — zwrócił się do SI.
  — Tak?
  — Dziękuję ci, że chociaż ty pilnowałaś jej przez te lata... — powiedział, po czym szybko opuścił pokład.
Pracując ze mną można zarobić 2 rzeczy: kredyty...albo kulkę w łeb. Statystycznie - to drugie zdarza się częściej, ale nie ma zabawy bez ryzyka, racja?

DZIENNIK POKŁADOWY
Odpowiedz
#24
02.11.3310/"Nowa przykrywka"


 Po kokpicie Razorwinga rozszedł się lekki świst inhalatora. Revenant wyrzuciła go do kosza razem z opakowaniami masy innych leków.Ggwałtowny ruch ręki ponownie wzbudził ból i przypomniał o roztrzaskanych żebrach. Revenant syknęła cicho i wróciła na fotel. Pilotka załączyła Duradrive i otworzyła plik wysłane przez Franka. Był to cyfrowy identyfikator - "Petra Ross. FIA", komandorka przeczytała w głowie, wzdychając. 

 Razorwing to Python Mk II, dopiero co kupiony. Revenant przez ostatnie kilka dni po powrocie z Colonii, latała z nim po inżynierach, teraz był już gotowy do każdej akcji. Pilotka poklepała panele holograficzne z dumą. Już miała zawołać Eden by przeprowadzić razem pierwszą oficjalną kontrolę przed lotem, "No tak, ja się męczę a moje SI bawi się z Frankiem na Foursythie." zaczęła narzekać w myślach.

 — Eden, Frank? Ktoś wreszcie raczy odebrać transmisję? — Pilotka powiedziała do komunikatora, spodziewając się jak zwykle braku odpowiedzi. — Mieliście dać mi namiary na waszą lokację, zaraz naprawdę pójdę zapytać jakiegoś mistyka odludka o drogę.

 Revenant ze znudzenia zaczęła stukać palcami o podłokietnik fotela, czasem pluła sobie w brodę, że nie wykorzystała urlopu żeby zabrać Carriera na inny kurs niż Colonia i uciec od cywilizacji, nie musiałaby się babrać z FIA, klonami i wzystkim innym. Martwiło ją jak często Frank i Eden spędzali razem czas po misji na Dietzu, co gorsza próbowali ją wciągać w swoje spotkania. Petra dobrze wiedziała, że Frank ciągle bedzie próbował wrócić do dawnych czasów, jakby te ostatnie 10 lat w ogóle nie istniało...nie miała zamiaru dać mu tej satysfakcji.
"Uhhh...nie wytrzymam z nimi." powiedziała sama do siebie i już miała ruszyć w stronę lodóweczki kiedy komunikator zaczął brzęczeć.

 — Jesteśmy gotowi! — głos Eden był jeszcze bardziej pełen energii niż zwykle. — Przepraszam za ciszę radiową, mieliśmy tu tyyyle do zrobienia!
 — Heh, jak ty z tą puszką wytrzymujesz tyle czasu, ja już jestem zmęczony. — zaśmiał się Frank. — Mamy dla ciebie niespodziankę na koniec urlopu!
Rev nie udało się powstrzymać lekkiego uśmiechu. Czasem zastanawiała się jak bardzo ma nie po kolei w głowie, że tak blisko przyjaźni się z SI, niektórzy podobno trafiają za to na zamkniety oddział. Jednak to właśnie w takich sytuacjach zawsze czuła, że w Eden jest coś wyjątkowego.
 — Mam tylko nadzieję, że nie będę musiała się przy tym zmęczyć. Tylko dziś trochę polatałam i już czuję wszystkie żebra. — powiedziała.
 — Spokojnie, nie będziesz musiała nawet kiwnąć palcem! — zapewnił Frank. — Wysyłam ci koordynaty, do zobaczenia!
 — Na razie... — Revenant rozłączyła komunikator. Znów poczuła tą pustkę w brzuchu, którą czuła przy każdej rozmowie z Frankiem.


 Razorwing przebił się przez chmury Foursytha. Przed oczami pilotki rozciagały się kilometry lasów i pól, a pośrod nich jedno konkretne wzgórze, na którym stała jakaś większa posiadłość.
 — Raczej nie kazaliby mi posadzić statku w środku lasu... — Rev powiedziała sama do siebie, przesyłając w stronę posiadłości prośbę o lądowanie.
 — Prosba zaakceptowana, prosimy skierować się na lądowisko nr 2. Witamy w Ross AgroTech! — odezwał się automat kontroli lotu.
 — Ross Agro...czy oni postradali umysły... — powiedziała zawiedziona komandorka.

 Lądowisko tak jak posiadłość okazało się naprawdę duże, na ziemi stały rożne statki transportowe, od Haulerów po T9-tki. Panował tam na dole chaos, kilka statków było wyładowywanych i załadowywanych w tym samym czasie. Całe szczęscie lądowisko nr 3 było oddzielone od placu załadunkowego. "Trójka" byla przyczepiona do dużego, samotnego wieżowca. Na froncie budynku świecił jasnym światłem neonowy szyld - "Ross AgroTech, przyszłość na twoim talerzu!". Petra z niedowierzaniem sama uszczypnęła się w rękę, po czym skierowała Razorwinga na swoje miejsce. Wieża miała też 5 innych lądowisk, na nich stał jeden Clipper, Orca i Python. "Znów rodzinka się zebrała..." pomyślała sobie Rev, czując jak jej gardło się zaciska.

 Revenant zjeżdżała na rampie Razorwinga spoglądając na horyzont. Zachodzące słońce spowijały coraz to gęstsze chmury. "Normalnie nie wierzę w przepowiednie ale..." powiedziała pod nosem. Z transu wybiło ją uderzenie platformy o grunt. Na lądowisku czekał na nią Hubert, ten sam lokaj z posiadłości w Altair. Nie widziała ani Franka, ani Eden. Wieża była zbudowana w stylu typowej Federalnej korpo-architektury - ciemna metalowa obudowa, ostre kąty, ciemne szyby i masa migoczących świateł kontrastujących mrok materiału.

 — Panna Ross. Witam w domu. — powiedział grzecznie Hubert, tylko potwierdzając obawy pilotki. — Reszta już czeka w środku, radzę się pośpieszyć, chyba zapowiada się na deszcz.
 — Hubert...myślałam, że opiekujesz się penthousem w Altair? — zapytała, próbując wyrwać odrobinę informacji.
 — Już nie. — odpowedział lokaj. — Tak jak i reszta.
Revenant podążyła za Hubertem wgłąb budynku. Spodziewała się jakiejś korpo-sali pełnej biur i przepracowanych korpo-szczurów, a jednak sala do której weszła była przydobiona i przytulna jak 'salon" w poprzedniej posiadłości.
 — Tu przyjmowani są goście i odbywają się będą spotkania biznesowe. — powiedział Hubert. — Kolejne dwa piętra to przestrzeń mieszkalna rodziny, dostać się tam można schodami bądź tą windą. Do obydwu będzie pannie potrzebna przepustka, proszę ją wgrać na swój Duradrive.
 Revenant wzięła od lokaja płytkę z przepustką.
 — Aha, no i Hubert... — pilotka zwróciła się do lokaja. — Przestań się do mnie zwracać jak do jakiejś baronessy, nie jesteśmy w Imperium.
Hubert uśmiechnał się na momencik, po czym powrócił do swojej profesjonalnej postawy.
 — Zawód nie pozwala. — stwierdził. — Poza tym, mamy obecnie gościa z Imperium i nie mówię o pani Dianie. Trzeba dziś szczególnie zachować decorum.



 Petra chciała zadać jeszcze jedno ważne pytanie, ale drzwi windy otworzyły się i jej oczom ukazało się centralne pomieszczenie apartamentu. Frank postarał się o nowe umeblowanie, nawet zmienił styl. Główny pokój był wyposażony w nowoczesne meble, duzy stalowo-szklany stół z wyswietlaczem holograficznym, stylowe heksagonalne półeczki na ścianach, proste komody i stoliki w odcieniach bieli i szarego.

 W środku przesiadywało kilka osób, ku zdziwieniu Revenant, rodzinę odwiedził też Brecken oraz jakiś nieznajomy w niezwykle zdobionym, białym stroju. Eileen, Diana i nieznajomy rozmawiali o czymś przy stole, Frank i Brecken popijali drinki na tyle pokoju. Komandorka skinęła głową do Diany i Eileen by czmychnąć po cichu obok, jednak nieznajomy wstał ze swojego siedzenia i zaszedł jej drogę.

 — Ah, to musi być sławna Petra! — powiedział, po czym ucałował dłoń komandorki. — Diana tyle o tobie opowiadała, tyle uratowanych istnień, nie wyobrażam soobie stanąć twarzą w twarz z jednym Thargoidem a ty...przepraszam, rozpędziłem się. Valcius Atreus, miło poznać.
Teraz to miało sens, jak inaczej szybko i bez podejrzeń wspiąć się po szczeblach Imperium, niż wyrywając sobie własnego Barona. Jednak Revenant nie potrafiła zrozumieć czemu jej siostra była tak odważna by zaprosić Imperialsa do grona agentów FIA.
 — A...też miło poznać. — Revenant odpowiedziała niezręcznie. — Wybacz, porozmawiałabym dłużej ale muszę pilnie pogadać z Frankiem.
 — Rozumiem, rozumiem, biznes jest najważniejszy! — na twarzy Valciusa pojawił się szeroki uśmiech, ciężko stwierdzić czy szczery.
Revenant podeszła do dwójki agentów, zadowolona, że Baron nie próbował zajmować jej czasu kolejnymi dworskimi uprzejmościami. Zarówno Frank i Brecken byli niezwykle wystrojeni, Petra mogła się założyć, że Eileen wybierała ich kreację. Komandorka spojrzała na zewnątrz przez gigantyczną szybę, niebo było już kompletnie zasłonięte przez czarne chmury, rozświetlane co chwila przez biel błyskawic.

 — Petra, wreszcie jesteś! Jak podobała ci się Colonia? — powiedział Frank. Widać było po nim, że jest już nieco wstawiony, gdy instynktownie zaczął nalewać Petrze szklankę Brandy i pochlapał przy tym stół. — No i powiedz też jak zagoiły się rany, dają jeszcze po sobie znać?
Brecken stał oparty o barek, również trzymając szklankę trunku. Tylko skinął w stronę Revenant z aprobatą, stary bydlak pewno nie spodziewał sie, że pilotka przeżyje.
 — Cóż, gwieźdzdziste widoki w Colonii były ładne, żebra też już tylko trochę bolą...możnaby powiedzieć, że urlop udany. — Odpowiedziała zgryźliwie. — No ale coś mi się wydaje, ze ten urlop nie był dany ze względu na żebra. Chyba należy mi się wreszcie nieco wyjaśnień po Dietzu.
 — Ah! To wyśmienicie! Nie tutaj. — Frank wplotł szeptem wśrodku zdania, kierując wzrok w stronę gościa. — Choć, oprowadzę cię po mieszkaniu.

 Po drodze minęli schludną kuchnię, mniejszy pokój z kilkoma fotelami i sofą, ustawionymi wokół holoprojektora i kilka zamkniętych drzwi, za którymi pewnie znajdowały się toaleta i sypialnie. Wreszcie dotarli do schodów na górę. Frank poprosil by komandorka poszła przodem. Wyszli do obszernego pokoju zajmującego całe piętro. Przy ścianie znajdowało się duże wygodne łózko, szafa i komody, klasyczna sypialnia. Jednak druga połowa pomieszczenia wzięła ją z zaskoczenia - wygladała trochę jak warsztat, trochę jak biuro. Było tam pojedyńcze szerokie biurko z krzesłem na kółkach otoczone monitorami, terminalami, wieszakami z narzędziami, stalowymi szafami i buczącymi serwerami. Przy biurku unosił się znajomy dron.
 — Niespodzianka! Witamy w Siedzibie 2.0 (kalkulacje lepszej nazwy wciąż trwają)! — Eden krzyknęła z radością. — Nowe terminale, najnowsze serwery i dyski z najświezszymi zabezpieczeniami i co najważniejsze!
Eden świsnęła między Rev i Frankiem, opadając na łóżko.
 — Wygodne wyrko na obolałe żebra! — Dodała.
Revenant usiadła na krawędzi łóżka, testując materac. Lepszego chyba nie dałoby się znaleźć, balans miękkości i twardosci zachowany, poszewka miła w dotyku. Rev znów poczuła przesyt, tak jak w poprzednim mieszkaniu ciężko było jej się przyzwyczaić do takiego luksusu po latach spania w twardych pryczach. Frank rzeczywiście się postarał.
 — I jak? — Frank wybudził Rev prostym pytaniem.
 — Wow...co ja mogę innego powiedzieć, dziękuję. Ale... — Rev spojrzała się Frankowi prosto w oczy. — AgroTech? Taki mieszczuch jak ty?
Revenant wzięła jabłko z miski na komodzie i podrzuciła do Franka. Agent złapał je w locie po czym wziął dużego kęsa.
 — No kochana widzisz. Teraz jak już jesteś oficjalnie agentką FIA, potrzebna ci jakaś przykrywka. — Frank zaczął, wpatrując się w ugryziony owoc. — No i...poprzednie mieszkanie nie było już bezpieczne...
 Revenant zbladła. Natychmiast do głowy przszyszło jej Andrew's Plantation i nieznajomy intruz. Wszystko teraz się układało, przymusowa wycieczka rzeczywiście nie była po to by Rev mogła się wykurować w jakimś odległym kurorcie, Frank potrzebował by znikła z radaru.
 — Gdy z Eden zabieraliśmy cię do szpitala, wtedy po Dietzu, ktoś włamał się do mieszkania. — Frank powiedział stając przed jedną z oszklonych ścian i wpatrujac się w szalejącą burzę. — Eileen...prawie ją dorwał. W ostatniej chwili aktywowała głosem systemy bezpieczeństwa. Niestety...nie zostało po intruzie żadnego śladu, to profesjonalista.
 Revenant nie miała pojęcia co odpowiedzieć, gdyby tylko nie zawaliła na koniec na Dietzu, wszyscy wróciliby do Altair i może nawet złapali tego kogoś...
 — Dlatego odesłałem ciebie i resztę rodziny na "wakacje". — Agent kontynuował. — A sami z Eden prowadziliśmy przeprowadzkę i zakrywaliśmy stare ślady. Od teraz masz utrzymywać przykrywkę Petry Ross, współwłaścicielki Ross AgroTech.
 — Ja? Współwłaścicielka? Eileen się na to zgodziła? — Revenant ledwo przetwarzała te wszystkie wieści. — Poza tym, jak ktoś pogrzebie głębiej w finansach firmy to chyba zorientuje się, że niedawno zmieniła właścicieli?
 — Nie bardzo! Okazuje się, że rodzina Ross posiada AgroTech już od kilku pokoleń jesli wierzyć danym finansowym i innym zapiskom. — wtrąciła szyderczo Eden.
 — Heh, ta twoja Eden jest niezastąpiona. Od ciebie wystarczy, że od czasu do czasu razem przesiedzimy spotkanie biznesowe tu w wieży, albo pokażemy się publicznie na jakichś targach. — wyjaśnił Frank. — A potem tajemnicza Revenant-4 może robić co chce i nikt nie da rady jej tu wyśledzić. Tylko te dwa piętra to część mieszkalna, cała reszta wieżowca to klasyczny labirynt biur, malo kto wie, że mieszkamy tu na stałe.
 Wtedy też zauważyła wiszący przy ścianie kombinezon, nie wierząc własnym oczom. Szaro-srebrny wzmocniony kombinezon, tors i biodra owinięte jasnobrązowym kevlarem przypominającym szaty i opancerzony zakapturzony hełm udający cienkie  szkło. Rev zaniemówiła.
 — A to prezent od Breckena i twoich nowych pracodawców. — dodał Frank. — Stylizowany po schematach twojego klanu...mam nadzieję, że to nie przywraca...
 — Jest idealny. — oczy Revenant rozjaśniały. — Nie widziałam takiego tyle lat.
 — Eee... tak, tylko Brecken pozwolił sobie dodać kilka modyfikacji. — agent odezwał się z ulgą w głosie. — Modulator głosu, projektory zakłócające wideo, miękkie podeszwy dla wyciszenia...i takie tam.
Revenant nie odpowiedziała, zagubiona we własnych myślach. Frank odwrócił się w stronę schodów, nie chcą znów wyrywać komandorki z zachwytu.
 — A, no i nie musisz fatygować się dziś na dół, z Breckenem zajmiemy Barona przez wieczór. — powiedział na odchodne. — Jutro zaczynasz kontrakt dla Winters, prawda? Odpocznij dobrze.
Frank zostawił Revenant i Eden same.
 — Takie wyposażenie... — powiedziała Eden, wpatrując się w "strefę roboczą" pomieszczenia. — Zaczyna mi się nawet podobać to FIA.
 — Mi też. — odpowiedziała Revenant, jeszcze raz przejeżdzając dłonią po rękawie kombinezonu. — Mi też.

NASTĘPNEGO PORANKA

 Eden skakała po kablach, przechodziła z procesora na procesor kalkulując taktowanie, sprawdziła parametry reaktora i status silników. Cyberprzestrzeń nowego statku była schludna, stabilna i bezpieczna, nie to co Krait. SI wróciła do kokpitu gdzie już czekała na nią pilotka. Revenant właśnie sprawdzała szczelność nowego kombinezonu.
 — Jak mnie słychać? — Revenant powiedziała zrobotyzowanym, groźnie brzmiącym głosem. — Huh...aż tak dramatycznej modulacji się nie spodziewałam.
 — Chyba trochę przesadzili...ale robi mocne wrażenie. — powiedziała Eden. — Pasuje ci.
 — No i świetnie. — stwierdziła pilotka. — To co? Pora zacząć służbę ku chwale pani Prezydent i Federacji?
Revenant prześmiewczo położyła dłoń na piersi, jak do hymnu.
 — Już nastawiam kurs na Twierdzę. — odpowiedziała Eden.
Razorwing uniósł się z lądowiska i ruszył w przestrzeń.
Pracując ze mną można zarobić 2 rzeczy: kredyty...albo kulkę w łeb. Statystycznie - to drugie zdarza się częściej, ale nie ma zabawy bez ryzyka, racja?

DZIENNIK POKŁADOWY
Odpowiedz
#25
10.11.3310/"Trójka"

 — ...20 czarnych skrzynek, 100 kapsuł, do tego 400 ton rzadkich... — Revenant wyklikiwała na padzie, wypełniając kolejny raport z systemu Mbambiva. — ...wyjdzie jakieś 7 tysięcy.
Rev odłożyła pada na bok i wstała z fotela, wywołując głośne strzelanie kości. Pilotka złapała się z bólem za kolana.
 — Chyba przydałoby ci się trochę rozprostować nogi. — Powiedziała Eden, przeskakując w powłokę drona. — Kontakt Winters ma tu dla nas paczkę z materiałami, może pójdziemy same ją odobrać?
 — Ta...czemu nie. I tak trzeba dokupić kawy, znowu się kończy. — Odpowiedziała, spoglądając na stosik brudnych kubków otaczający ekspres. "Potem się posprząta", wmawiała sobie po każdej kawie. Pilotka ruszyla w stronę rampy, zakładając hełm.
 — Jak to jest teraz chodzić cały czas w tym hełmie? — Zapytała Eden, podlatując do pilotki.
 — Nie ma co narzekać, przynajmniej nie muszę wąchać stacyjnego smrodu. — Powiedziała, załączając rampę statku.

 Revenant i Eden znalazły się na płycie lądowiska. Obserwowały przez moment jak technicy wyładowywali z Razorwinga zebrane przy patrolu graty. Komandorka ledwie ominęła nadjeżdżający z boku wózek widłowy przewożący ułożone jedna na drugiej kapsuły ratunkowe. Gillekens Platform ledwie dawała sobie radę z obecnym ruchem. Malutkie doki posterunku były przepełnione kapsułami, wrakami i innymi gratami odzyskanymi przez agentów Winters. Było ich tak dużo, że część z nich była przechowywana na korytarzach.
— Dopiero udało nam się przegonić Thargoidy i już wszyscy nawzajem rzuciliśmy się sobie do gardeł. Kto by pomyślał! — Sykła sarkastycznie Revenant, zaglądając przez szybkę uszkodzonej kapsuły. Komandorka pobladła widząc wewnątrz okropną lodową figurę. Nieszczęśnik wewnątrz został zamrożony w agonalnej pozie, wystarczyło do tego tylko małe rozerwanie w poszyciu kapsuły. Pilotka ruszyła dalej, nieskutecznie próbując wymazać makabryczny obraz z pamięci.

 Dwójka niebawem dotarła do "strefy mieszkalnej" posterunku, masę malutkich klitek poustawianych równo na kilku piętrach, które bardziej przypominały jakością kontener niż małe mieszkanie. Na placu pośrodku modułu zebrał się pokażny tłum ludzi, przewodził nim ubrany w łachmany mężczyzna. Po rogach chowali się już ochroniarze, gotowi rozegnać tłum w każdej chwili. Revenant przyśpieszyła kroku, nie chcąc znaleźć się w środku łapanki. Pilotkę interesowały podwójne drzwi z wymalowanym logiem Federacji, lokalna siedziba Parti Liberalnej i przy okazji kontakt dla agentów Winters. Revenant weszła do przytulnego lobby, nie pasującego do posterunku w którym się znajdowało. W środku siedziało kilku rezydentów stacji, najpewniej czekających w kolejce by otrzymać cotygodniowe pakiety pomocy wydawane przez urząd. Revenant podeszła do wzmocnionych przesuwnych drzwi oznaczonych "tylko dla personelu".

Drzwi otworzyły się same, co zdziwiło komandorkę. Gubernator stacji musiał ją obserwować już od wyjścia z hangaru, w końcu nie informowała nikogo żeby miała wpaść z wizytą. Po drugiej stronie czekał na nią jakiś mężczyzna w garniaku.
 — Komandorko, witamy na Gillekensie. Pani gubernator czeka na panią w swoim biurze. — powiedział, gestykulując ręką by Revenant ruszyła z nim wgłąb korytarza.
 — Nie rozumiem...ja tylko przyszłam odebrać paczkę od przedstawicielki partii. — powiedziała pilotka wchodząc na klatkę schodową. — Mam nadzieję, że nie sprawiłam przypadkiem jakichś problemów?
 — Nie, proszę się nie martwić. Gubernator jest w pokoju obok. — mężczyzna stanął obok drzwi i założył ręce za plecami, musiał być prywatnym ochroniarzem guberantorki.

 Revenant weszła do biura niepewnym krokiem. Pomieszczenie nie było szczególnie udekorowane, najzwyczajniejsze biuro jakie można znaleźć. Meble z jasnego drewna, ciemnoszara podłoga, mdłe beżowe ściany i brak jakichkolwiek ozdób czy kwiatków. Widać było, że to biuro było rzadko wykorzystywane, jeśli w ogóle. Po drugiej stronie biura, stała odwrócona plecami gubernator, uważnie obserwowała plac przed siedzibą. Wreszcie urzędniczka odwróciła się w stronę komandorki. Jej pomarszczona, kanciasta twarz i siwe włosy podkreślały wściekły wyraz twarzy. Gubernatorka mogła mieć moze nawet 180 lat na karku jeśli korzystała z terapii komórkami macierzystymi, a osoba jej statusu na pewno by korzystała.
 — Revenant-4... — gubernator odezwała się ochrypliwym głosem. — Wątpię by FIA wreszcie zainteresowało się sprawą Mbambivy, więc najpewniej jesteś tu by tłuc się z imperialnymi jak inne pionki naszej ukochanej prezydent.
 — Skąd t...pani wie kim jestem? — Revenant odpowiedziała, ciesząc się, że hełm wciąż kryje jej twarz spływającą potem. — No i chyba niemądrze tak mówić o głowie Federacji w obecności agentki? Mogłabym w każdej chwili zgłosić pewne podejrzenia.
 Twarz gubernatorki nabrała kolejnych zmarszczek, ukazujac miks złości i zadowolenia. Kobieta wyciągneła dłoń w stronę Revenant.
 — Alyssa Goldenbaum, miło poznać... — powiedziała łapiąc dłoń Revenant w powitalny uścisk. — ...a raczej, miło ledwo poznać. Dobrze wiedzieć, że FIA wreszcie zaczęło dbać o anonimowość rekrutów, jesteś pierwszą z Interwencyjnego, której tożsamości nie udało mi się odkopać.
 — Mam dobrych przełożonych. — odpowiedziała z ulgą komandorka. — Jeśli martwi panią niska stabilność systemu, proszę się nie martwić, to jak zwykle sprawka imperialnych lojalistów, z czasem wszystkich wyłapiemy.
 — Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. — Guberantor pokręciła głową. — Imperialsi są problemem Winters, nie moim. Natomiast zamieszanie spowodowane waszymi potyczkami jest idealną zasłoną dymną dla stron trzecich by zaatakować moją osobę. Udało mi się zdobyć raport pewnej akcji w Ebisu i widzę, że potrafisz pracować w nietypowych warunkach.
 Gubernator znów wtopiła wzrok w tłum na zewnątrz jakby czekała na coś. Kobieta znów obróciła się w stronę Revenant.
 — Potrzebuję twojej pomocy, FIA nie chce mi pomóc wiec oferuję ci kontrakt jako niezależnej pilotce. — powiedziała.
 — Będzie cię to kosztować. Mojemu szefowi nie spodoba się, że działam na własną rękę. — odpowiedziała komandorka.
 — Cóż, mogłabym zaaranżować małą serię "awansów" w pewnym dziale Marynarki Federalnej. Wy Komandorzy lubicie duże statki, prawda?
Revenant uśmiechnęła się, taka nagroda była o wiele lepsza niż jakiekolwiek sumy kredytów.
 — Gratulacje. Kupiłaś mnie. — Rev lekko zaklaskała. — No to teraz poproszę informacje.
 — Od tyogdnia we wszystkich portach pojawiają się "transporty medyczne", zarejestrowane pod firmę Amsitia Medical. — gubernator zaczęła historię. — Na początku myślałam, że to tylko ci Imperialni propagandziści rozwożą jakieś ulotki po cichu, ale w tym samym czasie docierały do mnie wieści o serii napadów z użyciem nezarejestrowanej broni. Chciałam oficjalnie zakazać Amsitii wstępu do systemu, problem w tym, że wedle oficjalnych rachunków rzeczywiście ich statki zaopatrują system w zapasy medyczne.
 — No i przez to masz związane ręce. — Wtrąciła Revenant, gestykulujac też do Eden by zaczęła grzebać w stacyjnej sieci.
 — Właśnie. Mam tu dla ciebie listę osób, kilku podejrzanych pracowników doków, brygadzistów, kontrolerów, strażników i tak dalej. — gubernator mowiła, przesyłając pliki do kombinezonu Rev. — No i przepustkę z moim podpisem, żadni strażnicy cię z nią nie zatrzymają, a jak spróbują to znaczy, że coś kryją. Znajdź wszystkich odpowiedzialnych i zabij, nie sprzątaj ciał ani wraków to ma być jasna  wiadomość dla wszystkich.
 — Zaraz, twoja reputacja na tym nie ucierpi? — Revenant zapytała ze zdziwieniem.
 — Nie utrzymuję władzy tyle lat dzięki ciepłym uśmiechom na paradach i zdjęciom z wesołymi rodzinkami. — Słabe oświetlenie biura zrobiło twarz gubernatorki jeszcze groźniejszą. — Ludzie mnie wybierają bo załatwiam problemy tak jak trzeba.


 — Huh...przy tej to Zemina Torval wygląda łagodnie. — Wtrąciła Eden. — Na pewno chcemy się tym zająć bez pozwolenia? Co jak Brecken się dowie?
 Revenant stała oparta o ścianę urzędu, wpatrzona w lidera motłochu. Mężczyzna ciągle coś wykrzykiwał, "Zabijają nas!", "Nikt nas nie chroni!, "Zostaliśmy sami!", jednak ku zdziwieniu Rev ani razu nie wymsknęła mu się wspominka o Cesarzowej, czy Księżniczce, generale czy kimkolwiek innym. Jego okrzyki skutecznie podburzały zebrany wokół tłum, jednak nie dążyły do żadnego motywu. Tak jakby zaczynał zadymę dla samego rozpoczęcia zadymy.
 — Jak uda nam się to rozwiązać, to góra zacznie na nas przychylniej patrzeć i Brecken nic nam nie zrobi. — powiedziała komandorka. — Poza tym, wolisz rozwikłać sprawę tajemniczych buntowników, czy robić kolejne godzinne kółko Pytonem po nanoleki i altairskie skóry?
 Eden nic nie powiedziała, tylko zrobiła lekki ruch w powietrzu imitujący wzruszenie ramion. Mężczyzna po środku tłumu na chwilę zamilkł i zaczął wydawać najbliższym ludziom jakieś karteczki lub ulotki. Nim Rev choć pomyślała by zbliżyć się do mężczyzny, karteczki się skończyły i tłum zaczął się rozchodzić.
 — Ja idę za nim, ty podkradnij komuś kartkę i do mnie przyleć. — powiedziała Rev i zaczęła śledzić lidera.
 

 Eden leciała wysoko ponad tłumem, zaraz przy suficie. Miała na oku rezydentkę stacji, której ulotka wystawała z kieszeni spodni. SI wysunęła z powłoki mały chwytak. Kiedy ruch w korytarzu nieco się wyrównał pojawiła się okazja by capnąć ulotkę. Eden podleciała do docelowej kieszeni, ludzie z tyłu zignorowali ją myśląc pewno, że to tylko jakis bot czyszczący. Uważnie wysunęła ulotkę z kieszeni, zaciskając chwytak. Już prawie by się udało, gdyby tylko kobieta nie zderzyła się z kimś idącym z naprzeciwka. Eden nie zdążyła się zatrzymać i uderzyła w jej plecy.
 — Patrz jak lezie... — kobieta przerwała w pół zdania i obróciła się do Eden, wciąż unoszącą się przy jej pasie. — CO TO ZA DIABELSTWO! WIESZCZ PRAWDĘ MÓWIŁ! DIABELSTWO ATAKUJE!
 — Yyy, ja tylko... — Eden zaczęła sie tłumaczyć i ledwo uniknęła lecącego w jej stronę mopa. — Cholera...
 — Pomocy! Ludzie! Diabelstwo się do mnie dobierało! — kobieta krzyknęła, większość ludzi spojrzało się na nią jak na wariatkę i poszło dalej, jednak kilku ludzi ruszyło na pomoc.
 Eden uniknęła kilku ciosów, jednak czwarte machnięcie mopa wypchało ją na najbliższą ścianę. Szybko susnęła przed zbliżajacymi się rękoma jakiegoś mieszkańca, w panice uderzajac tym razem o sufit. Nawet tu nie była bezpieczna, sufit okazał się nie być dość wysoki i przeklęty mop co chwila przelatywał obok niej. Po chwili znów oberwała i tym razem przyrząd czyszczący zepchnął ją na ziemię. Eden desperacko latała pomiędzy nogami przechodniów, powodując jeszcze większe zamieszanie. AI akurat w tym momencie cieszyła się, że jest AI, jednak nie mogła pozwolić by dron przepadł razem z ulotką. Robiąc kółka po korytarzu wreszcie ujrzała ratunek, dziurawą kratkę wentylacyjną. Nie miała pojęcia czy się zmieści ale innej opcji na ucieczkę nie widziała. Eden na pełnej prędkości wepchnęła się w kratkę, urywajac jeden z silniczków drona.
 — Rev, żebyś ty nie była daleko... — powiedziała sama do siebie.


 Przez holo-filmy Revenant nabrała kompletnie innego obrazu jak wygląda śledzenie kogoś. Wieszcz właściwie nawet raz nie obejrzał się za plecy, a nawet jeśli to nie na tyle by spojrzeć na nią. Zaczynała ziewać, obserwując już od godziny jak jakiś chłop w łachmanach wchodzi do budy z tanim żarciem na wynos, a potem idzie kupić zgrzewkę piwa w jakimś sklepie. Już miała się poddać kiedy zauważyła, jak mężczyzna robi dziurę w opakowaniu zgrzewki i wrzuca parę nośników na kredyty między puszki. Następnie skręcił w ciemny, zawalony śmieciami korytarzyk techniczny, po raz pierwszy w trakcie przechadzki rozglądając się wokół. Mężczyzna nagle wyprostował się i pewnym krokiem wszedł w zaułek. W środku na mężczyznę czekał inny bezdomny...który wyglądał identycznie do niego.
 — Tak jak wczoraj. — mężczyzna powiedział, stawiając torbę z jedzeniem i zgrzewkę na ziemi. — Poszwędasz się po mieszkalnym, jak cię zgarną albo ktoś zacznie wypytywać to wiesz co masz mówić.
 Mężczyzna zrzucił z siebie łachamny i sięgnał do torby po lepiej wyglądający strój.Potem wyciągnął mały grzebień i zaczął poprawiać blond włosy i brodę.
 — Panie kierownikuuuuu... — bezdomny odezwał się z silną chrypą, głosem kompletnie niepodobnym do wieszcza. — Trochę już dla kierownika się robi, podwyżka może jakaś?
 — Pfft, żartujesz sobie chyba. — "kierownik" parsknął na bezdomnego. — Wszystkie menele tej stacji by się nawzajem pozabijały, żeby dostać twoja fuchę, a ty masz czelnosć pytać o jakieś podwyżki.
 — Pardonsik, nie było tematu. — odpowiedział zasmucony bezdomny.
Wyglądając już porządnie, mężczyzna opuścił korytarzyk i skręcił w stronę doków. Revenant chciała dalej ruszyć za nim, ale zatrzymał ją znajomy głos.
 — Revenaaaaant... — przygasający głos Eden dobiegł zza pleców komandorki — ...łaaaaaaap drooon.
Pilotka złapała w ręce zdezelowanego drona, wciąż trzymającego ulotkę.
 — A tobie co? — zapytała Revenant. — Na ścianę wpadłaś?
 — Taaaaaaaaak... — wyzipiała Eden, po czym wyświetlacz drona przygasł.
 Piknięcie w hełmie oznaczało, że Eden teraz rozgościła sie w systemie kombinezonu. Komandorka wzięła ulotkę i schowała uszkodzonego drona do plecaka, po czym ruszyła za wieszczem, który całe szczęście jeszcze nie znikł jej z oczu. Rozwinęla ulotkę i szybko rzuciła okiem na zawartosć. Kartka była zapełniona różnego rodzaju teoriami spiskowymi besztającymi Federację oraz obietnicami ratunku i zbawienia. Na pierwszy rzut oka zwyczajne brednie mające jeszcze bardziej rozwścieczyć ludzi, jednak na rogu ulotki Rev dojrzała niepasujący do treści napis - "Gille-H3M7b"
 — Bzdety, no i co za wariat znaczy swoje teorie spiskowe jakimś kodem? — Rev sykła patrząc na papier.
 — Gillekens, Hangar trzeci, Magazyn siódmy...tylko to "b" nie wiem skąd. — odpowiedziała Eden jakby to była najoczywistsza rzecz w galaktyce.
 — Że co? — Rev zapytała z zaskoczeniem.
 — Tak tu na mapach i planach określają w skrócie poszczególne moduły stacji. — wyjaśniła Eden. — Na przykład mieszkanie 58 w strefie mieszkalnej skrócone by było do "M1-M58". W skrócie nie pasuje to "Gille" na początku no ale to na pewno znaczy po prostu "Gillekens", pewno rozdają też te ulotki w innych miejscach w systemie...no i to "b".
 — No na pewno jakiś boczny, mniejszy magazyn czy coś. — rzuciła szybko Revenant, próbując utrzymać kroku "kierownikowi". — No a poza tym zaraz się przekonamy.
 Komandorka przeszła przez grodzie oddzielające Hangar 3 od reszty posterunku. Już stąd widziała przez otwartą bramę T6-tkę należącą do Amsitia Medical w środku przeładunku. W pewnym momencie wieszcz zniknął w tłumie pracowników hangaru i maszyn wożących pojemniki z ładunkiem. Po kilku minutach błądzenia po hangarze, komandorka nareszcie znalazła bramę z numerem 7. Brama była zamknięta, ale świeże ślady kół i oleju świadczyły, że jeszcze przed chwilą magazyn był używany.
 — Miejmy nadzieję, że klucz uniwersalny zadziała. — Rev powiedziała, okazując przepustkę do skanera. Na jej szczęście, brama zaczęła się powoli otwierać. — Amatorzy...
 

 GODZINĘ PÓŹNIEJ
 
 Revenant powoli traciła cierpliwość. Każdy pojemnik, który sprawdzała rzeczywiście był pełen najzwyczajniejszych leków. W końcu zmęczona usiadła oparta o ogromny pojemnik.
 — No...to mój koniec. — powiedziała ściągając hełm i odpalając papierosa. — Wzięłam kontrakt od paranoiczki...Brecken zaraz się dowie. Swoją drogą Eden, jak myślisz jaki kolor stroju więziennego bardziej mi pasuje, staromodny pasiak czy oślepiająca pomarańcz nowoczesnych strojów?
 — Wymiary się nie zgadzają...Wymiary się nie zgadzają! — Eden krzykła przez audio hełmu. — Skończ się mazać i sprawdź tamtą ścianę!
 Revenant leniwie podeszła pod ścianę, zaczęła pukać po kilku miejscach słysząc jedynie typowe stuknięcia metalu. Chciała odgryźć się Eden, ale wtedy ujrzała w podłodze kratkę z odpływem...wpół zatopioną w ścianie.
 — Amatorzy...którzy postawili sztuczną ścianę niezauważeni. — odgryzła się Eden.
 Komandorka przeprowadziła dalszą inspekcję sciany, w pewnym momencie natrafiła na malutki skaner co oznaczało, że gdzieś tutaj było ukryte wejście. Sięgła po przecinarkę łukową.
 — Gdzieś tu powinna być jakaś ukryta brama albo drzwi...ale nie potrafię jej wyczuć. Muszę się przedrzeć na drugą stronę.
Miejmy nadzieję, że się nie mylimy. — Pomimo tego, że przed dekompresją chronił ją kombinezon, Rev przypomniała sobie zamrożonego w kapsule człowieka. Zastanawiała się ile jej zostało farta, nim skończy w podobny sposób.

 Zajęło to dłuższą chwilę, ale wreszcie fałszywa ściana poddała się i Revenant mogła bez trudu wypchnąć wyciętą metalową płytę. Przed nią ukazało się ukryte pomieszczenie wypełnione kolejnymi pojemnikami. Z zewnątrz wyglądały dokładnie tak samo jak te w prawdziwym magazynie...ale po otwarciu, przed nogi Revenant wysypał się zestaw karabinów i amunicji do nich.
 — Dobra...to było rozczarowująco proste. — powiedziała, oglądając jeden z karabinów. — Eden, wyślij wiadomość do...
 Rev przerwało donośne pukanie. Komandorce chwilę zajęło odnalezienie źródła dźwięku, ale wkrótce znalazła pojemnik z którego się niosło. Gdy tylko zwolniła blokadę, ku jej przerażeniu z wnętrza wypadł mężczyzna. Mężczyzna był blady i chudy, wnętrze pojemnika z którego wypadł zostało  zmienione w improwizowany system kriogeniczny, który ewidentnie nawalił dawno temu.
 — Światłoooooo... — powiedział cicho więzień.
 — P-pamiętasz swoje imię? — Revenant wydusiła z siebie próbując się upewnić, że człowiek leżący przed nią zachował choć resztki rozumu w tak długiej izolacji.
 — Adam? Nieee...nie Adam. Ai-Aiden? Tak. — mężczyzna dotarł do konkluzji. — Mieli nas zabrać...w lepsze miejsce. Mówili, że wybranców którzy to znajdą czeka nagroda...
 — Rev? Nie mogę nawiązać łączności z resztą stacji. — Eden powiedziała. Niestety brama magazynu zaczęła się otwierać, AI jeszcze nikogo nie wezwała.
 Mężczyzna na ziemi stracił przytomnosć, a Revenant wstała i wyszła skonfrontować właścicieli tajnego magazynu.


 Revenant osłupiała, osoba stojąca przed nią była jak lustro, jej twarz, jej kombinezon...jej głos.
 — Czwórka? Hah, witaj agentko Ross. — zaśmiała się kopia Petry. — Tak, wiem kim jesteś. Naprawdę myślałaś, że tożsamość Czwórki bedzie przykrywką na stałe? Amatorka.
 Ludzie towarzyszący klonowi byli tak samo zdębiali jak Petra. Wśród nich był także "pan kierownik".
 — Dlaczego ty jesteś jak...ja. — Petra zapytała, ukradkiem kierując dłoń ku pistoletowi.
 — Revenant-3, stworzona z oryginalnego kodu genetycznego zanim doktorek z szaleństwa zaczął masowo produkować klony. — Trójka ukłoniła się
prześmiewczo. — Miło poznać...
 — Trójka, co ty odwalasz?! Zabij ją wreszcie i skończymy załadunek, a pote... — "kierownik" krzyknął, niestety wypowiedź przerwała mu dziura w jego torsie. Mężczyzna osunął się na ziemię.
 — Nie, Brantford. Nasza umowa skończyła się gdy obecna tu Petra bez najmniejszego problemu wyśledziła cię tutaj i odkryła magazyn. — powiedziała Trójka, kończąc wypowiedź strzałem w głowę wspólnika.
 Revenant chciała wykorzystać moment i wycelowała w klona, jednak w tym samym momencie reszta obecnych wycelowała w nią broń. Oni nie byli wcale osłupiali, w tym momencie do komandorki dotarło, że ci ludzie nawet nie drgnęli przez całe spotkanie...aż do teraz.
 — Uuu, nie radzę. — Trójka obróciła się do Petry. — Widzisz, mamy tutaj dosyć niezręczną sytuację.
 — Niezręczną sytuację? — Revenant zapytała, nie opuszczając broni.
 — Ja nie jestem w stanie zabrać cię ze sobą bez zwracania uwagi, a ty nie jesteś w stanie mnie zabić. — Trójka uśmiechnęła się. — Miałam nadzieję, że przypadkiem złapałaś kulkę w tamtym laboratorium ostatnim razem, ale trudno. Muszę się dalej z tobą użerać. Na ten moment...uznajmy chwilowy rozejm i pójdźmy w swoje strony.
 Revenant naprawdę chciała pociągnąć za spust, ale Trójka miała rację - w przypadku konfrontacji żadna z nich nie uszłaby z życiem.
 — Zgoda. — powiedziała Revenant, chowając pistolet.
 — Kocham dyplomację! — odpowiedziała Trójka. — Przepraszam, że do kontraktu masz tylko jednego trupa...ale może gubernatorka bedzie zadowolona.

Z szyderczym uśmiechem, Trójka i jej kompani opuścili magazyn. Revenant i Eden zostały w magazynie same.
 — Powiadamiam gubernatorkę...i Breckena. — odezwała się wreszcie Eden.
 — Tak...chyba mamy tu grubszą sprawę... — odpowiedziała Revenant, patrząc jak Trójka dumnym krokiem opuszcza hangar.
Pracując ze mną można zarobić 2 rzeczy: kredyty...albo kulkę w łeb. Statystycznie - to drugie zdarza się częściej, ale nie ma zabawy bez ryzyka, racja?

DZIENNIK POKŁADOWY
Odpowiedz
#26
06.12.3310/"Wszędzie ci Thargoidzi"

 Revenant przewracała się z boku na bok w łóżku, "jak można spać w czymś tak miękkim?" pomyślała zatapiając się w materacu. Akceptując fakt, że nie uda jej się złapać nawet krótkiej drzemki, komandorka wstała z wyrka. Wyjrzała przez okno, na zewnątrz panował jeszcze wczesnoporanny półmrok.
 — Eden, podlecisz na dół zrobić kawę? To wyrko...Eden? — Revenant mówiła, choć nie miał kto jej słyszeć bo SI nie było w pokoju. Komandorka westchnęła po czym przebrała się w codzienne ciuchy, kombinezonu nie było co tykać odkąd Brecken rozkazał jej włamać się do Dziennika.
 Rev podeszła do terminala z podłączonym Dziennikiem, zapomniała go wczoraj wyłączyć. Dzięki temu ustrojstwu przynajmniej nie mogła narzekać na nudę przez ostatni miesiąc, choć czasem doprowadzało ją do frustracji. Dysk Dziennika był wypełniony prawie po brzegi, pełen krótkich wpisów z codziennego życia Vaye czy szkicami artykułów na Echo Przestrzeni. Prócz danych Hideakiego i krótkiego dokumentu o Projekcie Revenant, jedyną podejrzaną rzeczą były luki we wpisach i niemożliwe do otwarcia pliki. Petra wyłączyła terminal, nie chcąc z samego rana wciągnąć się w kolejny 12-godzinny maraton przeszukiwania Dziennika. Zeszła na dół, z zamiarem zaspokojenia krytycznego niedoboru kofeiny.


 — Hej! — Rev przywitała się zauważając w kuchni Eileen. Komandorka chciała włączyć ekspres, ale Eileen ją zatrzymała.
 — Tśś! Petra powiedz mi, że widzisz i słyszysz to samo... — Eileen powiedziała, wskazując na holoprojektor transmitujący GalNet.
 — ...w Sol, tylko Mars High, Galileo i Haberlandt Survey pozostają funkcjonalne... — projektor wyswietlał najnowsze fotografie z Sol, zniszczone statki i płonące stacje.
 — Sukinsyny wiedzą, że przegrywają to uderzyli tam gdzie boli najbardziej. — syknęła Revenant.
 — Brecken czeka na ciebie w konferencyjnej. — Eileen powiedziała, odrywajac wzrok od projektora. — Ja muszę się skontaktować z kilkoma osobami, cholerni kosmici...wybacz.
 Eileen pobiegła do innego pokoju, zostawiajac komandorkę samą. Rev pomasowała się po czole, sama myśl kolejnej odprawy z Breckenem potrafiła przyprawić o ból głowy. Naprawdę tęskiniła za czasami gdy nie musiała przejmować się żadnymi przełożonymi.

 — Szłoby o wiele szybciej jakbyś podzielił się z nami czymkolwiek! — wydarła się Eden. — Wiedziałeś o Revenant-3 i nic nie mówiłeś?!
 — Ty głucha puszko powiedziałem tylko, że obserwowałem Amsitia Medical bo Trotsky miał w niej udziały. — Brecken odepchnął lekko Eden, która latała mu metr przed twarzą. — Z czasem znalazłbym i "Trójkę" i jej wspólników, gdybyście bohatersko nie wpieprzyły się w sam środek sprawy! Cud, że same jeszcze do tego nie zginęłyście.
 — Możemy wreszcie przejść do obecnych spraw? Głowa pęka od waszych krzyków. — wtrąciła się Diana.
Kłótnia była zażarta i musiała już trochę trwać bo prócz Franka nikt nie zauważył Petry siadajacej przy stole.
 — Ekhem. Dobry. — Rev odezwała się popijając kawę. — Cóż takiego się stało, że tym razem jesteś tu osobiście, szefie?
 — A taki mały problemik. Nad moim domem obecnie wesoło hasają sobie roje morderczych kwiatków. — Twarz Breckena intensywnie się zaczerwieniła, znak żeby dalej nie brnąć w temat. — Jak Dziennik?
 — Oh...Dziennik dalej nie raczy podzielić się swoimi sekretami. — Petra zaczęła. — Bezpośrednie włamanie nie działa. Spalił już procesory 7 terminali i kiedyś prawie mojego Carriera więc...
 — Musimy spróbować czegoś innego. — dokończyła Eden. — Możliwe, że ktoś kto znał Anders wie jak dostać się do Dziennika.
Słysząc to Brecken od razu zaczął przeklikiwać na panelu projektora.
 — HKK. Husarska Kompania Ksenob...Kseno...no kompania AX — Brecken wydukał nie dając rady z nieznanym językiem. — Przez jakiś udzielała się w tej formacji. Chyba nie będzie ci się ciężko tam dostać, zważając na obecną sytuację?
 Revenant przytaknęła.
 — No i świetnie. — Brecken rozsiadł się wygodniej w krześle. — Masz swoje rozkazy, do dzieła!
 — Zaraz...a reszta odprawy? — Rev zapytała.
 — Jak oduczysz się na ślepo wtrącać w sprawy Agencji, wtedy pomyślę czy masz prawo wiedzieć więcej. — Brecken zagestykulował w stronę drzwi. — No już, odmaszerować!
 Revenant bez słowa wstała z krzesła i opuściła salę. Eden leciała obok niej.
 — No i co narobiłaś? — komandorka warknęła na Eden.
 — A nie mam racji? Jakbyśmy wiedziały o tej całej Amsitii to trzymałybyśmy się z daleka! — krzyknęła Eden.
 — Tak, tak. Ale pamiętaj, że już nie działamy na własną rękę. — Petra westchnęła. — FIA ma coś takiego jak hierarchia, a my jesteśmy teraz na samym dole.
 — A tobie co się stało? Revenant-4 nagle słucha się zasad? — Eden starała się rozdrażnić komandorkę.
 Revenant znów głośno westchnęła. Miała nadzieję, że przejęcie inicjatywy na Gillekensie pokaże Breckenowi, że potrafi sama przejąć dochodzenie. Niestety realia są takie, że w jej pozycji dostaje się rozkazy i mówi "Tak jest!", a własne pomysły to niesubordynacja. Teraz jednak musiała pomyśleć jak przerobić Razorwinga na kseno-łowcę.


 — Petra? — krzyknęła Diana. — Poczekaj chwilę!
 Revenant już wchodziła na rampę Razorwinga, gdy zobaczyła swoją siostrę wybiegającą z budynku.
 — Co jest? Brecken zapomniał czegos dodać? — zapytała komandorka.
 — Nie tym razem. A nie zapomniałaś czegoś? — Diana wysunęła w stronę Rev jej własny kombinezon.
 — Uh...no rzeczywiście. — Petra odpowiedziała ze wstydem, dopiero teraz zauważając, że wchodzi na pokład w zwyczajnych ubraniach. — ...dzięki.
 Revenant złapała za kombinezon, ale Diana go nie puszczała.
 — Amsitia 1. Tam Amsitia Medical ma centrum dystrybucyjne. — Diana szepnęła komandorce do ucha, nie puszczając kombinezonu. — Pewna Anders figurowała w ich rachunkach.
 — Przecież wiesz, ze Brecken mnie zabije jak się dowie. — Revenant odszepnęła.
 — No to zrób to tak, żeby nie wiedział. — Diana wreszcie puściła kombinezon. — Valcius będzie na ciebie czekał, firma jest pod imperialną frakcją i właśnie zmieniła właściciela. Pomożesz mu w "inspekcji".
 — Mogłaś zapytać czy... — Petra nie dała rady dokończyć.
 — No to powodzonka! Pa pa! — Diana odwrócila się na pięcie i z gracją godną baronessy ruszyła do drzwi apartamentu.
 Petra stała jeszcze chwilę na rampie z kombinezonem w rękach.
 — Zaczynam się gubić w tej twojej "hierarchii". — powiedziała Eden. — To co najpierw, HKK czy Amsitia?
 — Wolę Thargoida od Barona. — westchnęła Revenant. — Leć do kokpitu i ustaw kurs na Luyten's Star, trzeba się przygotować na polowanie.
Pracując ze mną można zarobić 2 rzeczy: kredyty...albo kulkę w łeb. Statystycznie - to drugie zdarza się częściej, ale nie ma zabawy bez ryzyka, racja?

DZIENNIK POKŁADOWY
Odpowiedz
#27
07.12.3310/"Replika repliki..."

 — Iii...bum! — Revenant krzyknęła wsłuchując się w krzyki umierającego Bazyliszka. — Z takim statkiem to można polować!
 Silniki Razorwinga rozświetlilły się przy kolejnym booście. Komandorka dawno nie miała takiej uciechy, wreszcie od ponad miesiąca mogła poczuć trochę adrenaliny w żyłach. Obawiała się, że brak Guardiańskich modułów przekreśli jej plany na tłuczenie robaków, a jednak Razorwing sprawiał się ze swoimi EMCkami lepiej niż gaussowy Krait. Cyklop, Cyklop, Bazyl, Cyklop...Goidy sypały się jeden po drugim pod burzą pocisków.

 — Orbita utrzymana, poszycie 97%, tarcze 78%. — Eden zaraportowała. — Wyglądają tak zabawnie jak nie umią nas trafić!
 Pomimo braku chłodzenia Interceptory nie dawały sobie rady z prowadzeniem ognia na orbitującego z prędkością 550 m/s Razorwinga. Okazjonalnie kwiatki jakby z frustracji zmieniały cel a Rev musiała je gonić.
 — Hydra! Walcie w nią wszystkim co macie! — Koordynator bitwy ogłosił na lokalnym.
 — Oj...tooo pora na nas, za wysokie progi. — komandorka powiedziała ustawiajac kurs na O'Brien Vision. Razorwing był dobry...na Bazyla i niżej. Potrafił w ostateczności wykończyć Meduzę, ale Hydrę EMCki mogły co najwyżej połaskotać.

 Rev przymrużyła oczy kiedy dosięgł ją ostry blask Syriusza B. Zawsze sądziła, że ucieszy ją widok płonących stacji Sirius Corpu...myliła się. Lecąc przez system czuła trwogę, nic tu się nie zgadzało. Thargoidzi w Sol jak dotąd uważałaby za jakiś szaleńczy wymysł kultystów Far Goda. Wojna zakończy się zwycięstwem ludzkości tak czy siak, ale miliardy straconych istnień w Sol pozostaną otwartą raną sprawiającą ból przez dziesiątki lat.
 — Skąd nagle ta zmiana planów. — rozmyślała Eden. — Goidy mogły zaatakować Sol cały ten czas i tego nie robiły?
 — Seo Jin-ae. Thargoidzi musieli grzebać jej w głowie, kiedy miała ten atak...biedaczka. — odpowiedziała Rev. — No i tak się dowiedzieli o Sol...
 Razorwing wypadł z Supercruise przy O'Brien Vision, jedynego aktywnego portu w Syriuszu. Komandorka odwiedziła Frontline Solutions i skasowała obligacje. Miała teraz jak potwierdzić swoje kseno-łowcze osiągnięcia.
 — No dobra...kierunek HR 8444. — powiedziała.

KILKA GODZIN PÓŹNIEJ
 Revenant znów zawitała w głównej hali Maskelyne Vision. Wciąż czuła się tu dziwnie, jakby Anders stała jej za plecami i ciągle oceniała. "Czemu nie dotarłaś do mnie szybciej?" mówiłaby oskarżającym tonem. Petra ruszyła w stronę kwatery HKK, uczucie smutnej nostalgii nie opuszczało jej przez całą drogę. Sama zdążyła tu spędzić ledwie rok, a korytarze Maskelyne dawały poczucie bezpieczeństwa, co musiała czuć Vaye gdy chodziła tymi korytarzami?
 — To tutaj. — powiedziała Rev, stając przed podwójnymi metalowymi drzwiami. Położyła rękę na panelu drzwi i "bzzzt" panel zaświecił się na czerwono sygnalizując, że drzwi są zamknięte. — Co jest?
 — Petra? Mamy problem. — powiedziała Eden, wskazując na ogłoszenie na ścianie.
 — Koncówka wojny...bla, bla...rekrutacja zamknięta...nosz cholera! — Rev wymamrotała. — Przecież nie mogę czekać aż wyklują się nowe Tytany...
 — Pozostaje tylko jedna opcja... — Eden podleciała pod kratkę wentylacyjną. — Klasyk!
 — O nie nie nie! — Petra machała rękoma. — Akurat wiem ile rzeczy czai się w TEJ wentylacji.
 — A widzisz jakąś inną drogę? — Eden zapytała, otwierając kratkę.
 Petra z grymasem na twarzy wcisnęła się w szyb, Eden wleciała za nią zamykając kratkę.

 Pani Jadzia akurat kończyła zmywać podłogę w korytarzu. Wesoło sobie nuciła gdy za rogiem zauważyła jakąś babkę wciskającą się w wentylację.
 — Pffft, turyści. Same dziwaki tutaj ostatnio przylatują. — parsknęła, po czym podeszła do drzwi kwatery HKK i szybko nacisnęła dwukrotnie panel. Drzwi zrobiły "pik" i szeroko się otworzyły ukazując lobby, w którym panią Jadzię przywitała sekretarka.

 Rev dotarła do rozwidlenia, były tylko dwie odnogi w których będzie w stanie się zmieścić.
 — Dobra, na lewo jest strefa magazynowa HKK. — powiedziała Eden.
 — Zaraz...przepustka... — mruknęła Revenant. — Musimy obrócić do Echa.
 — Ale jesteśmy już w połowie drogi... — odpowiedziała Eden.
 — Wystarczy skrecić tu w prawo to niedaleko. Moja karta otwiera tylko drzwi do redakcji, jak chcemy się poruszać po HKK to musimy mieć kartę Anders. — tłumaczyła Rev. — Raz widziałam jej kartę w szufladzie biurka...
 — Yhh, no dobra... — powiedziała niechętnie Eden.
 Komandorka odepchnęła kratkę. Jej oczom ukazały się znajome rzędy biurek i terminali. Rozejrzała się po pomieszczeniu, nikogo akurat nie było w środku. Wszystkie biurka były pokryte grubą warstwą kurzu prócz jednego z plakietką "scanner_GT". Revenant westchnęła, przypominając sobie wpisy Vaye o tym jak żywa była kiedyś redakcja. Komandorka podeszła do biurka oznaczonego aliasem "Revenant-4", a dokładniej papierka z tym aliasem, który zasłaniał prawdziwy grawerunek "Vaye Anders". Rev nie musiała szukać długo, prócz kilku starych kostek pamięci jedynymi przedmiotami w szufladzie biurka była karta Anders i skitrana prawdopodobnie od kilku lat butelka Świńskiego Ryja. Rev zabrała obydwie rzeczy.

 Petra już miała się wcisnąć z powrotem w wentylację, ale usłyszała jakiś ruch przy jednym z biurek. Wtedy zobaczyła stare biurko Ryczypiora i tą przeklętą doniczkę, z której właśnie wysuwała się jakaś gałązko-podobna kończyna.
 — CO TO JEST?! — krzyknęła Eden.
 — Nie ruszaj się, żyjątko Ryczego chyba jest spragnione. — powiedziała Revenant zamierając w bezruchu. — Może jak nie będziemy się ruszać to się znudzi...
 Nie znudziło się. Revenant ledwo uniknęła kolców lecących w jej stronę. Rozjuszony Kuktas w pełni wyłonił się ze swojej doniczki.
 — UCIEKAMY! — krzyknęła komandorka rzucając się w stronę wentylacji. Revenant nigdy wcześniej nie czołgała się tak szybko jak teraz słysząc kolce roślinki ocierające się o metal szybu. Po kolejnym zakręcie, wreszcie ujrzała wyjście z wentylacji. Jej radość przerwało krótkie ukłucie w nodze, krótkie bo po nim nie czuła w niej już nic. Kuktas zdążył dziabnąć ją w kostkę. Pełna adrenaliny, komandorka dała susa trzema wciąż sprawnymi kończynami. Wyleciała przez kratkę i uderzyła o podłogę kilka metrów niżej.

 Petra leżała na ziemi ledwo łapiąc oddech. Obróciła się na plecy i zobaczyła jako gałązko-łapki Kuktasa wciąż na ślepo wiercą się przy kratce wentylacyjnej. Po chwili kolczaste łapy wycofały się w głąb wentylacji zniechęcone nieudanymi łowami.
 — Aaaaałaaaaa...chyba...chyba dalej nie jest w stanie się wyciągnąć... — wysapała z zadowoleniem komandorka.
 — Rev! Twoja noga! — krzyknęła Eden oglądając łydkę pilotki. — To coś cię dziabło!
 — Ah, nie martw się. Jad jest mocny ale szybko się rozchodzi...podobno. — Petra powiedziała, próbując ruszyć nogą bez skutku. — Muszę chwilę poleżeć...


 Rzeczywiście po kilku minutach komandorka mogła wreszcie stanąć na nogi. Rozejrzała się po otoczeniu, dzięki czemu szybko odkryła co to za pomieszczenie. Złapała w ręce pocisk 20mm AX(E), taki sam jakim dziś faszerowała Goidy. W innym rogu w pojemnikach stabilizujących lewitowały Guardiańskie kryształy.
 — Hmm, skład amunicji... — Rev powiedziała odkładając pocisk na miejsce. — Czas sprawdzić czy aktualizowali zabezpieczenia.
 Komandorka ze strachem przyłożyła kartę do czytnika, nie chciała się potem tłumaczyć ochronie stacji jak to "przypadkiem" znalazła się w srodku składu amunicji. Całe szczęście drzwi bez problemu się otworzyły. Rev przeszła do większej hali całej wypełnionej kseno-trofeami, tu już poruszali się ludzie. Komandorka kryła się od wzroku innych tak bardzo jak mogła chodząc za gablotami. Gabloty trzymały w środku odłamki Interceptorów, serca, silniki, bio-mechaniczne części...jakby ktoś chciał, mógłby złożyć Interceptora do kupy używajac samej zawartosci gablot. Rev wreszcie dotarła do korytarza opisanego jako "magazyny osobiste". Tu już nie była w stanie ominąć nieznajomych oczu, mijajac dwójkę techników starała się nie wyglądać podejrzanie...co z jej kombinezonem było trudne. Skinęła głową na powitanie, dzięki czemu technicy wrócili do swoich zajęć, a przynajmniej udawali.
 Musiała się trochę nachodzić ale wreszcie przy samym końcu korytarza zobaczyła kilka przejść. Wszystkie nie dość że były zamknięte, to do tego zostały pozastawiane pudłami. Widocznie tak długo nikt tu nie przychodził, że obsługa zaczęła wykorzystywać kącik jako dodatkową przestrzeń magazynową. Petra obejrzała się za siebie, technicy zniknęli jej z widoku więc miała moment by bez niczyjej uwagi tu pogrzebać. Po kilku minutach przesuwania pudeł, znalazła drzwi magazynu należącego do Anders. Przesunęła kartą przez czytnik, który całe szczęście piknąl na zgodę i aktywował drzwi.
 — Uff, w końcu idzie dobrz... — radość komandorki przerwał gruchot w mechaniźmie drzwi, które stanęły w miejscu zostawiając tylko wąską szparę. — No tak.
 Komandorka złapała drzwi i zaczęła je rozpychać, implanty wzmacniające siłę znów się przydały.



 Revenant weszła do środka magazynu i natychmiast zrozumiała czemu drzwi zdechły. Osobisty magazyn Vaye też był przyozdobiony kseno-trofeami, które bez żadnego nadzoru zaczęły się rozkładać. Przy suficie wisiał nawet urwany "płatek" Interceptora, który wydzielał większość kaustycznej mazi zdobiącej podłogę i ściany pomieszczenia. Komandorka zaczęła uważnie przeszukiwać magazyn, chodziła od szafki do szafki, przeskakując przez zielone kałuże. Maź była na tyle stara by nie przepalić się poza magazyn, ale pewnie wciąż była na tyle silna by zmienić ludzką kończynę w chmurkę dymu. Minęło kilkanaście minut "morderczego Twistera" nim Rev dotarła do biurka naprzeciwko wejścia. Próbowała załączyć terminal stojący przy biurku, ale dopiero po kilku nieskutecznych próbach zauważyła świecącą się zieloną dziurę z tyłu obudowy. Zaczęła dokładnie przeszukiwać szuflady i szafkę biurka ale nic nie znalazła. Poddana komandorka usiadła na krzesełku przed biurkiem.
 — Chyba ślepy zaułek. — Rev z frustracji rzuciła starym długopisem w jedną z zielonych kałuż wywołując krotkie psssst jak plastik zmieniał się w chmurkę dymu.
 — Sprawdziłaś za ukrytymi schowkami? — zapytała Eden.
 — Daj spokój, Anders nie była żadnym szpiegiem, a to zwykłe biurko posłuch... — Rev wyśmiewczo zapukało o dno szuflady. Zamarła gdy rzeczywiscie usłyszała dźwięk pustego drewna. — No dobra, wygrałaś.
 Revenant wyciągnęła nóż bojowy i podważyła nim dno szuflady. Drewno rzeczywiście się poddało i ukazało mały schowek. W schowku krył się nośnik danych, Rev dla testu spróbowała podpiąć go do Dziennika...pasował.
 — Eden, jesteś genialna. — Rev powiedziała z aprobatą. Foldery w Dzienniku, które wcześniej wyglądały na bezsensowne, uszkodzone śmieci teraz miały poprawne nazwy opisane datami. Foldery były pełne brakujących wpisów, co prawda wciąż większość z nich była zaszyfrowana, ale kilka z nich dało się teraz odczytać. Zanim zdołała otworzyć jeden z wpisów, jej uwagę odwróciły kroki w drzwiach.

 — Proszę, proszę...tyle czasu próbujemy się tu dostać, a ty od tak otwierasz drzwi. — odezwała się technik z korytarza, znów głosem Rev. Jej twarz wciąż zakrywał standardowy hełm robotniczy jednak Petra nie miała wątpliwości, że to jedna z jej klonów. Klonowi towarzyszyły jeszcze dwa inne, też w tych samych jaskrawożółtywch kombinezonach. Żadna z nich nie miała broni palnej, za to miały ciężkie narzędzia. Petra też już kładła dłoń na kaburze, ale przypomniała sobie, że strzały wzniecą alarm i znowu będzie po akcji jak na Gillekensie.
 — Niech zgadnę, Trójka wam kazała? — Petra zapytała kładąc dłonie na ukrytych w ramionach kombinezonu ostrza, wyglądając jakby tylko złożyła ręce.
 — Otóż to! I ostrzegła nas przed pewną agentką wtrącającą się w nie swoje sprawy. — replikantka stwierdziła załączając wiertarkę, którą trzymała w rękach.

 Na tym wymiana zdań się zakończyła. Następne kilka sekund wydłużały się w minuty. Wreszcie replikantka z wiertarką zrobiła ruch, rzuciła się w stronę Petry z włączonym wiertłem, przewidywalne. Komandorka w mgnieniu oka wyciągnęła ostrza i odskoczyła od zbliżającego się wiertła. Pierwszym ciosem nacięła rękę replikantki, zmuszając ją do upuszczenia wiertarki. Drugi cios poleciał prosto w szyję agresorki, malując podłogę na czerwono.
 Petra ledwo uchyliła się przed lecącym w jej głowę kluczem francuskim. Jednym ostrzem cięła replikantkę przez piszczel, ściągając ją do parteru. Prostując się kopnęła klona wrzucając ją w zieloną kałużę. Petra stanęła prosto i spojrzała na trzecią replikę. Poczuła ból w ramieniu, replikantka strzeliła w nią pistoletem na gwoździe. Jednak zanim replika oddała kolejny strzał w jej klatce utkwiło ostrze. Petra dodatkowo wykręciła je, przez co klon upuścił broń.
 — Ughhh...Eden, zajrzyj czy na korytarzu jest czysto. — Petra krzyknęła, opierając się o ścianę. Z sykiem wyciągneła gwóźdź ze swojego ramienia i sięgnęła po apteczkę. Ściągneła hełm by lepiej widzieć.
 — Yhh...to tyyy... — Trzecia replikantka odezwała się krztusząc krwią. Też resztą sił zdjęła hełm. Wyglądała tak samo jak Petra, tylko że mocno zdeformowana. Jej twarz była pokryta grudami i odbarwieniami, jej lewe oko ciągle na wpół przymknięte przez przeszkadzającą narośl. — Dlaczego nas...opuściłaś...ekhe...
 Petrze zabrakło słów, zamarła i tylko wpatrywała się w umierającą replikantkę. Klon wyciągnął rękę w jej kierunku.
 — Dlaczego nami pogardzasz?! Dlaczego!!! — Replikantka krzyknęłą, dławiąc się krwią. Wtedy też osunęła się bez życia na podłogę, jej twarz wciąż zamrożona w ekspresji czystej furii.
 — Przepraszam... — Petra wyszeptała podchodząc do klona i przymykając dłonią jej powieki. Komandorce zrobiło się niedobrze.

PÓŁ GODZINY PÓŹNIEJ
 
 Petra siedziała oparta o ścianę, właśnie skończyła opatrywać swoje ramię. Eden latała pomiędzy ciałami klonów, bez przerwy robiąc skany i pobierając próbki.
 — Eden błagam cię...przestań wreszcie... — Rev prosiła. — Masz coś czy nie?
 — Nie...to znaczy mam! — Eden rzuciła. — To są twoje klony ale...nie ma markera...zawsze są oznaczone!
 Eden stanęła w powietrzu, znak że przeprowadzała jakieś kalkulacje.
 — Ktoś robi nowe klony...i niezbyt mu wychodzi... — Rev znów spojrzała na zdeformowaną twarz replikantki.
 — Kod teoretycznie się zgadza...ale jest pełen błędów i mutacji... — Eden zamyśliła się. — Jakby ktoś klonował klona...który jest klonem...klona...
 Zarówno Rev jaki i Eden nie odzywały się przez dobre kilka minut, obydwie grzebiące w myślach. Revenant w końcu stanęła na nogi.
 — Leć zająć stolik w 11 Parsekach...ja...zajmę się tym. — Revenant powiedziała, po czym przeciągła jedno z ciał w środek żrącej kałuży.
 — D-dobra... — Eden szybko odleciała, nie chcąc dalej mówić na ten temat.

KOLEJNE ZBYT DŁUGIE PÓŁ GODZINY PÓŹNIEJ

 Petra siedziała z Eden w oddzielonej loży w 11 Parsekach. Na stole leżało kilka pustych szklanek i jedna na wpół wypełniona brązowo-pomarańczowym "nektarem". Komandorka próbowała poskładać się do kupy. Widziała już wcześniej swoje klony, zabiła "czwórkę" kiedy ją zaatakowała...ale takich klonów nie widziała nigdy. Miała dalej gubić się w głębinach swoich myśli, ale obudził ją dźwięk komunikatora. Nowa wiadomość...
 "Droga Inspektorko Generalna von Valancius, jutro o godzinie 12:00 czasu galaktycznego odbędzie się niezapowiedziana inspekcja firmy Amsitia Medical. Będę czekał w Hotelu 'Horizon'. Do zobaczenia, V. Atreus. PS Diana nie powiedziała jaki rozmiar munduru. PPS po prostu wziąłem kilka rozmiarów."
 — Nie ma zmiłuj... — Revenant powiedziała, wypijając resztkę Ryja jednym łykiem i chwiejnie wstając z kanapy. — Trza iść trzeźwieć.
 Komandorka z demonami zmierzy się innym razem...albo jutro.
Pracując ze mną można zarobić 2 rzeczy: kredyty...albo kulkę w łeb. Statystycznie - to drugie zdarza się częściej, ale nie ma zabawy bez ryzyka, racja?

DZIENNIK POKŁADOWY
Odpowiedz




Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości