Nielegalne Eskapady z dziennika Vaye Anders
#21
Fajny pomysł na dziennik, czekam na następny wpis  Wink
Wiem, jestem dziwny. Ale to moja dziwność, teraz wy też będziecie musieli sobie z nią radzić.

A jak się nie podoba to krzyż na drogę i kulka w łeb.
Odpowiedz
#22
Małe PSA: Próbuję nieco innej kompozycji tekstu, dotychczasowa była trochę niemiła dla oka (przynajmniej mojego), mam nadzieję że ten wpis będzie się wygodniej czytało  Biggrin

17.05.3309/"Grubsza sprawa"

  Revenant znalazła się w obszernej sali konferencyjnej na Dietz Terminal. Całe szczęście strażnik po drugiej stronie drzwi nie zdołał wyniuchać małych "modyfikacji" w profilu komandorki. Razem z nią weszło pięcioro innych pilotów, kilku z nich spotkała raz czy dwa w strefie na Cartmill Gateway, jednak oni też nie rozpoznali w Rev znajomej twarzy. Usiadła na jednym z krzeseł stojących wokół masywnego dębowego stołu. Wreszcie z bocznego pokoiku odezwał się chrypliwym głosem Trotsky.
  – Oto przybyli moi dostojni obrońcy! Hehehe. – zacharczał. 
  Gdy pojawił się w progu drzwi, część ludzi w pomieszczeniu osłupiała. Kiedy to spodziewali się smukłego i zadbanego polityka, dbającego o idealny wizerunek, zamiast tego ich oczom ukazał się człowiek, który posturą bardziej przypominał wieloryba. Jedynie Revenant i pilotowi obok udało się zachować kamienną twarz. "A ja myślałam, że te 143 kilogramy wagi to jakiś błąd w danych..." – komandorka pomyślała sobie. Ivan spoczął na fotelu, który zaskrzypiał głośno, jakby błagając o litość.
  – Tak więc pierwsza sprawa. Przed szóstą wszyscy macie być gotowi do odlotu. – zaczął tłumaczyć. – Lecimy prosto do Clayakarmy, z kilkoma bardzo krótkimi postojami by zatankować statki... – Ivanowi w pół zdania przerwał jego ochroniarz, który nachylił się mu do ucha i coś wyszepnął. Revenant spojrzała w stronę kratki wentylacyjnej, za którą kryła się Eden. Komandorka podrapała się za prawym uchem - ustalony znak by SI spróbowała wyłapać słowa ochroniarza. Po chwili Eden błysnęła dyskretnie lampką, dając znak, że jej się udało. Trotsky od razu wrócił do wyjaśniania planu. Revenant przesiedziała całe spotkanie nie chcąc wzbuczić u nikogo z obecnych żadnych podejrzeń.


  Komandorka dotarła do "Beki bez Dna", dosyć sławnej w okolicy kantyny gdzie czekała na nią Eden. Zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu. Przybytek ten był obecnie przepełniony zmęczonymi kseno-łowcami i przepracowanym personelem stacji. Idealna mieszanka ludzi, którzy raczej na pewno nie byli chętni wchodzić w nie swój interes. Petra dojrzała swoją robotyczną kompankę ukrywającą się pod jednym ze stolików. Komandorka usiadła na kanapie i wystawiła rękę pod stolik by Eden mogła się po niej wdrapać na kanapę.
  – I co tam wyłapałaś? Mam nadzieje, że nie na darmo spędziłam dwie godziny słuchając tego oblecha? – powiedziała Revenant. Potem machnęła ręką do barmana i poprosiła gestem o drinka.
  – Pomijając nudne rzeczy, Trotsky kazał wysłać jakąś drużynę likwidatorów na Andrew's Plantation, ale oni nie chcą się tam zbliżyć bo teren często patroluje Meduza. – Eden tłumaczyła, w trakcie gdy kelner przyniósł na stół stalowy kubek wypełniony po brzegi Brandy. – Co tego tak dużo? – zapytała.
  – Specjalna okazja, właściciel wynosi się dalej od frontu, do tego czasu sprzedają za pół ceny. Po prostu pozbywają się towaru. – Revenant powiedziała, po czym ugrzęzła we własnych myślach. – "Nie wysyłałby likwidatorów w takie miejsce, gdyby nie miał czegoś konkretnego do ukrycia. – pomyślała.
  – To ja już pojdę szykować statek do wylotu. – rzekła Eden, ponownie wskakując w jakiś korytarzyk techniczny. 
  Komandorka rozsiadła się wygodniej na kanapie, delektując się momentem względnego spokoju. Już czuła się zmęczona po całym dniu latania po strefach konfliktu i zestrzeleniu Bazyliszka przy okazji, a tu jeszcze trzeba było cisnąć się do jakiejś zniszczonej bazy. Zanim się obejrzała, jej kubek był już pusty, samotne kontemplacje rzeczywiście ponaglały upływ czasu. Komandorka wstała z kanapy i ruszyła do hangaru.


  Krait rozpoczął szybowanie z dziobem wycelowanym w Andrew's Plantation. Na razie przy powierzchni nie było nawet śladu Meduzy, ale Revenant z doświadczenia wiedziała, że pojawi się gdy tylko jej statek zbliży się do bazy.
  – Dobra Eden, jak zwykle w 20 sekund lądujemy, wysiadam i znikasz. – Revenant tłumaczyła. – Zaraz za nami wlecą likwidatorzy, ściągną na siebie Meduzę i będę miała czas na przeszukanie.
  Statek zakończył szybować 5 kilometrów nad ziemią. Revenant pośpiesznie wylądowała, amortyzując tarczami uderzenie o glebę. Szybko wzięła broń i przecinarkę, po czym wybiegła na zewnątrz. Eden od razu podniosła statek i odleciała na orbitę, tymczasem ponad bazą niósł się już ryk Thargoida opuszczającego hiperprzestrzeń. Komandorka zaczęła biec w stronę kompleksu laboratoriów.
  – "A teraz pora na show." – pomyślała sobie, oglądając jak nad bazą pojawia się Orca z obstawą 2 Viperów. Orca stanęła w miejscu, kiedy pilot najpewniej skamieniał ze strachu. Meduza otworzyła ogień w stronę Orci, która rozleciała się na kawałki niemal natychmiast.

[Obrazek: TuITV5c.jpg]

  Revenant dotarła do kopuły hydroponicznej, to od niej szła najkrótsza trasa do laboratorium. Komandorka szybko wycięła panel techniczny i naładowała mechanizm drzwi. Tym razem była zmuszona dodatkowo przeciążyć obwody drzwi, nie była tu na żadnym oficjalnym kontrakcie więc musiała inaczej obejść autoryzację. Weszła do środka kopuły, w środku było kompletnie ciemno - Rev nie mogła sobie pozwolić na załączenie reaktora, bo ściągnęłoby to tylko niepotrzebną uwagę. System hydroponiczny stał nieaktywny już ponad tydzień, więc wszystkie hodowane tu rośliny doszczętnie powymierały. Komandorka od razu przeszła do pracy, przeszukiwała szafki, wygrzebywała dyski z komputerów i terminali. Jak narazie, wszędzie znajdowała przedmioty i dane jak w każdej placówce agrokulturalnej. Nawozy, neutralizatory PH, próbki jakichś pospolitych mikrobów.
  – "Przecież chyba nie hodował tu jakichś różyczek. Proszę, chociaż jedna podejrzana próbka..." – pomyślała.
  Komandorka zabrała się za aktywację kolejnych drzwi, kiedy jakieś stuknięcie zwróciło jej uwagę. Obejrzała się za siebie, ale pokój był pusty. Przeciążyła kolejny mechanizm, a jej oczom ukazało się małe laboratorium i...bingo! Ktoś na jednym ze stolików zostawił strzykawki z jakimś żółtawym płynem, był nawet na tyle miły by nie zrywać plakietek. "DuraMax" wedle plakietki były inhibitorami całkowicie blokującymi receptory bólu - towar absolutnie nielegalny w prawie całej galaktyce. Laboratorium było tego pełne, a dysk terminala tylko bardziej pogrążał Trotskyego. Liczne eksporty docierały na tereny wszystkich trzech mocarstw i kilkudziesięciu niezależnych systemów, kilka egzemplarzy nawet znalazło się w Kolonii. Komandorka zaczęła robić zdjęcia dowodów i kopiować dysk, wtedy znów usłyszała kilka przytłumionych stąpnięć. Sięgła po karabinek i obróciła się na pięcie dostrzegając, że trzy strzykawki, które zostawiła na stole nagle zmieniły się w dwie. Rev wytężyła słuch...znowu stąpnięcie po lewej.
  
  Naraz, laboratorium i korytarz na lewo rozświetliła seria z karabinu, komandorka wystrzeliła na ślepo pół magazynka po czym przylgnęła do rogu ściany. Wreszcie po drugiej stronie korytarza usłyszała sapanie. Już miała gnać w pościg kiedy zaraz przed nią zaczęło dobywać się głośnie pikanie. Rev instynktownie przeskoczyła przez stoliki pośrodku na drugą stronę pomieszczenia. Granat eksplodował rozbijając przy tym mnóstwo fiolek i pojemników z nielegalnymi substancjami, które wytworzyły gęstą, żółtą chmurę. Komandorka założyła hełm by nie zaciągnąć się substancją i wychyliła ponownie. Niestety za korytarzem pozostała już jedynie ciągnąca się po ziemi strużka krwi i zablokowane drzwi. Rev chciała kontynuować pościg ale usłyszała dźwięki sugerujące, że Meduza opuszczała bazę. Trzeba było zniknąć, zanim znudzi jej się ganianie Vipera po systemie.

  Na zewnątrz Rev też nie znalazła już ani śladu intruza. Prędko ruszyła w stronę Kraita, w końcu wciąż miała jakieś 700 metrów do przebiegnięcia, co nie było zbyt łatwe przy 1.21 G. Po kilku minutach biegu dotarła do kokpitu i przejęła stery.
  – Eden, nikt prócz nas i likwidatorów nie zbliżał się do bazy? – Zapytała dysząca ze zmęczenia komandorka.
  – No...nikt, jedynie jakieś 2 Vipery ale one były z likwidatorami. – Odpowiedziała Eden.
Rev obrała kurs na 63 Eridani gdzie czekał jej Carrier. Miała tylko nadzieję, że intruz nie był człowiekiem Trotskyego. Jednak była to zagadka na jutro, teraz komandorka potrzebowała dobrze odpocząć przed jutrzejszą robotą.
  – "Do czego sprowadziło się moje życie..." – westchnęła w myślach, wciąż zniesmaczona tym wszystkim. Pomagała jej jedynie świadomość, że nie miała żadnego wyboru.
Pracując ze mną można zarobić 2 rzeczy: kredyty...albo kulkę w łeb. Statystycznie - to drugie zdarza się częściej, ale nie ma zabawy bez ryzyka, racja?

DZIENNIK POKŁADOWY
Odpowiedz
#23
18.05.3309/"Godzina Zero"

  Revenant czekała schowana wewnątrz małej wnęki w jednym z korytarzy na Dietzu. Przez ten właśnie korytarz Trotsky miał za niedługo skrócić sobie drogę do swojego statku. Jego wylot spóźniał się już o 50 minut dzięki małemu sabotażowi silników jego statku, dokonanym przez Eden. Była 6:50, na całej stacji zabrzmiały alarmy.
  — Alarm AX! To nie są ćwiczenia! Do stacji zbliża się pierwsza fala Thargoidów, wszyscy rezydenci proszeni są o zachowanie spokoju i cierpliwość w trakcie ewakuacji. — Tłumaczyła poprzez radiowęzeł administratorka stacji. — Prosimy o pozostanie na swoich miejscach, w sytuacji gdy Ty lub ktoś w pobliżu zostanie ranny, należy zgłosić się o pomoc do najbliższego punktu medycznego... — kontynuowała. Tymczasem na stacji dało się już usłyszeć przytłumione ryki obcych.
  Była 6:55, Revenant na moment utraciła równowagę gdy stacją zatrząsł impakt pierwszych eksplozji. Zaraz potem, echem rozniosły się okrzyki grozy i rozpaczy, dochodzące z wyższych pokładów. "No i gdzie ta świnia, jeszcze chwila i nie będę w stanie bezpiecznie odlecieć..." — pomyślała sobie. 
  — No już! Migiem! Ta puszka długo nie wytrzyma! — Ivan wykrzyknął zza rogu ochrypiałym głosem.
  Revenant wychyliła się z karabinkiem wycelowanym w korytarz. Prócz Trotskyego zauważyła czterech ochroniarzy, całe szczęście słabo wyposażonych, z czego dwóch było zajętych podnoszeniem swojego szefa, który potknął się o próg. Poszła pierwsza seria, dwóch na czole oberwało po torsie. Dwójka na tyłach puściła Ivana i próbowała odpalić tarcze. Jeden zanim zdążył wykonać ruch, wzbogacił się o cztery nowe dziury. Drugi zdążył w ostatniej chwili podnieść tarcze i zasłonić swojego szefa. Jego osłony długo nie wytrzymały ostrzału i tak samo jak swoi kompani skończył podziurawiony, jednak jego manewr dał Ivanowi czas na ucieczkę w jeden z licznych korytarzy technicznych.

  Komandorka pobiegła za Trotskym, nie miała pojęcia jakim cudem przeciskał się przez ciasne przejścia i korytarzyki, ale teraz nie był czas by o tym myśleć. W pościgu, zaczęła zbliżać się do Strefy Przeładunkowej - masywnej pustej przestrzeni wewnątrz stacji, po której poruszać się można było jedynie zawieszonymi w powietrzu kładkami i platformami. Rev wbiegła na Strefę, mijając przejście usłyszała obleśny śmiech Ivana. Zobaczyła go na równoległej kładce, majstrującego przy jakimś panelu.
  — Może zobaczymy, jak panna jest zwinna?! — krzyknął. Rev już prawie udało się wcelować w jego czoło, gdy kładka na której stała z trzaskiem złamała się w pół pod naciskiem staloweł łapy.
 Odskoczyła od rozpadającego się mostku, celując w kolejną kładkę dwa poziomy niżej. Z krzykiem runęła w dół, licząc by chociaż złapać się jakiejś barierki. Ledwo złapała się krawędzi kładki, po czym natychmiast przylgnęła do jej spodu, osłaniając się przed spadającym z góry metalem. Ivan znów zaśmiał się głośno i zniknął za kolejnym przejściem. Komandorka z trudem wdrapała się na kładkę, otrzepała szybko kombinezon i ruszyła. Ciężko było jej utrzymać równowagę w biegu, wraz z nasilającym się natarciem obcych, stacja trzęsła się coraz to mocniej. Do dźwięków eksplozji dołączył kłujący w uszy pisk rozrywanego metalu, poszycie stacji musiało poddawać się już nieustannemu ostrzałowi. Rev dogoniła Trotskyego i natychmiast oddała serię w jego stronę, raz trafiając go w nogę. Wskoczyła na najbliższą platformę, aby zbliżyć się do kładki, którą uciekał jej cel. Trotsky był teraz w stanie co najwyżej powolutku kuśtykać, dlatego komandorka nie miała problemu go złapać.
  — Ivanie Trotsky. Jesteś winny przemytu dużych ilości nielegalnych stymulantów bojowych na tereny Federacji. — Rev zaczęła typową gadkę, by znów dodać choć odrobinę autentyczności do tej roboty. — Wedle kodeksu karnego, zostajesz uznany za terrorystę szkodzącego Federacji. — Dokończyła, wycelowując broń w czoło Ivana.
  Polityk domyślił się co go czeka, opuścił głowę w dół. Czekał na wyrok, ale ten nie nadchodził. Dla Rev spust wydawał się teraz niewiarygodnie ciężki. Komandorka wzięła głęboki wdech, przymknęła oczy i strzeliła. Ivan padł martwy na ziemię. Revenant oparła się o barierkę, zrobiło jej się niedobrze. Prawda, że zabijała za mniejsze przestępstwa...czasami za inne powody, jednak w zabijaniu na zlecenie FIA wciąż było coś okropnego, co raniło duszę.
  — Reeeeeev?! Wracaj tu teraz! Na zewnątrz jest naprawdę grubo! — Eden wydarła się przez radio.
  — Ta...daj moment, już bieg... — Komandorka chciała powiedzieć, ale nagle na jej głowie zamknął się hełm, a po Strefie rozniósł się głośny trzask.
  Revenant oderwało od podłogi, zaczęła być wysysana w próżnię kosmosu przez ogromną wyrwę w poszyciu stacji. Przez chwilę udawało jej się trzymać barierki, ale uderzyła ją lecąca z dużą prędkością metalowa skrzynia. Uderzenie wprowadziło ją w bardzo szybki obrót, całe szczęście wraz z uciekającymi G uciekało również uczucie przeciążenia. Po drodze trzasnęła plecami w kolejny kawał metalu, gdzieś z jej ciała doniosło się głośne gruchnięcie. 
  Revenant znalazła się już w przestrzeni kosmicznej, dryfując obserwowała jak w oddali obrońcy stacji dzielnie chronili uciekające ze stacji liniowce, nie wszystkim się udawało. Od czasu do czasu jakis statek zmieniał się w ognistą chmurkę, na co Thargoidzi reagowali zwycięskim "okrzykiem". Próbowała przytykać palcami dosyć poważne pęknięcie na hełmie, przez które uciekał cenny zapas tlenu. Starała się utrzymać przytomność jak tylko mogła, ale niewiele dało się zrobić w totalnej próżni. Niestety po chwili, Revenant objęła ciemność.


  — Nie aż tak ostry skręt ty zero-jedynkowa fajtłapo! — Frank wydarł się na Eden.
  — A to moja wina, że z takim opóźnieniem czytasz ten skaner? — odkrzyknęła.
  — Skup się cholera jasna, bo zaraz kompletnie stracimy jej sygnał! 16 stopni w górę! — krzyknął.
  Eden pilotowała i znów przeczesała przestrzeń najpierw zwyczajną noktowizją, potem kamerą termalną. Pośród gwiazd dostrzegła jedno malutkie źródło ciepła. Zignorowała odczyty Franka i ruszyła w stronę czerwonawej kropki najszybciej jak mogła.
  — Czy ty PRÓBUJESZ ją zabić?! — wydarł się sfrustrowany agent. — Sygnał nadajnika jest w kompletnie inną stronę!
  — Cicho! Widzę ją. — powiedziała Eden.
  Frank bez słowa ruszył do śluzy. Gdy tylko statek stanął w miejscu, agent przypiął się liną do ściany i wyskoczył na zewnątrz. Zaczął ostrożnie zbliżać się do swojej córki, dryfującej bezwładnie przez próźnię. Odetchnął z ulgą widząc lekką mgiełkę na szkle hełmu, wciąż oddychała. Frank złapał ją i zaczął ostrożnie ciągnąć na pokład. Następnie zaniósł ją do malutkiego ambulatorium na pokładzie Kraita, tam Eden pomogła mu opatrzyć komandorkę.

  Eden i Frank podłączyli Revenant pod tlen i podali miks leków, który jakoś ją ustabilizuje, zanim dolecą do Altair. W międzyczasie Eden wysłała do Carriera rozkaz skoku do tego samego systemu. Potem agent i SI zaczęli wracać do kokpitu.
  — No to...kim właściwie jesteś i skąd wiedziałeś jak nas znaleźć? — Eden zapytała. Teraz już nie miała wątpliwości, że mężczyzna jednak ma dobre zamiary.
  — Franklin Ross, agent sama wiesz jakiej agencji...przy okazji ojciec twojej komandorki. — Frank wystawił dłoń na powitanie w stronę Eden, która wciąż używała pajęczakowatego drona. Lekko zmieszana, wystawiła stalową nogę w uścisk agenta.

  — Ale...zawsze mówiła mi że była sierotą... — Eden zastanowiła się.
  — Ta... — Frank widocznie posmutniał. — Nie dziwię jej się...Petra trochę przeszła w życiu przez nas...
  — Petra? — Eden zapytała, kompletnie zmieszana.
  — Zaraz...nawet nigdy nie przedstawiła ci się imieniem? Ha! — agent zaśmiał się.
  Eden gdyby mogła, zrobiłaby teraz najpiękniejsze, błyszczące oczka. Revenant pomimo, że była miła dla niej, nigdy nie miała ochoty dzielić się swoimi przeżyciami. Teraz stała przed nią wręcz kopalnia informacji o Rev...Petrze? Si była zaintrygowana już tak małym odkryciem.
  — Jeśli chcesz...mogę ci w drodze nieco o niej poopowiadać. — Frank przerwał ciszę. — W końcu muszę ci się jakoś odwdzięczyć za twoje zaufanie.
  Wkrótce Frank zatracił się w opowieściach o swojej córce, Eden słuchała uważnie każdej. Opowiadał jak Petra pobierała trening Marines w Eta Cassiopeiae i ile aktów niesubordynacji zdołała dokonać jednego roku. Powiedział też o pierwszej rodzinnej wycieczce do Sol, potem o safari w Lave. Następnie wspólnie naśmiewali się z nawyków komandorki, dziwne miny jakie robiła kiedy się złościła...i tak dalej. Tymczasem zbliżali się już do Altair.
  — I jakim cudem jest tak wiecznie wściekła? — powiedziała Eden. — Miała przecież takie fajne życie...
  Słysząc to, Frank zaniemówił na moment.
  — Widzisz, ona... nie jest moją córką z krwi, że się tak wyrażę... — powiedział drżącym głosem.
  — Hę?
  — Znalazłem ją i jej siostrę na zniszczonym nomadzkim megastatku. — zaczął wspominać smutnym tonem. — Jakiś admirał zaatakował klan nomadów, podejrzewał ich o przemyt jakichś nielegalnych fragmentów starego SI...
  — Jak...
  — Zostałem wysłany, razem z innymi agentami, by ukryć ślady. — kontynuował. — Taki incydent był materiałem na galaktyczny skandal...nie wiedzieliśmy jeszcze co zobaczymy na miejscu. Wszyscy dorośli członkowie klanu zginęli w walce, dzielnie walczyli do ostatniej kropli krwi, jednak słabo utrzymany megastatek i mała flota nie miały szans z Farragutem.
  — Ukryli dzieci?
  — Tak. Już mieliśmy wysadzać wrak na mniejsze kawałki, kiedy jeden z moich podwładnych znalazł ukrytą ładownię. — dalej wspominał, Eden dostrzegła łezkę kręcącą się mu w rogu oka. — Stała tam...ledwo 9 lat. Mierzyła do mojego oddziału z jakiejś starej strzelby, jej siostra kryła się za nią. Potem zobaczyliśmy więcej dzieci poukrywanych po pomieszczeniu.
  — Strzeliła?
  Agent przerwał opowieść i zaczął przeszukiwać kokpit, po jakimś czasie dokopując się do w połowie pustej butelki Laviańskiej, wziął ją ze sobą.
  — Nie odważyła się. Ale gdy trzymała nas na celowniku, zobaczyłem w jej oczach płomień, jakiego nie widziałem u żadnego żołnierza, bandyty...nikogo. W tamtej chwili chroniła cały swój mały świat...
  Eden wydała z siebie robotyczne westchnięcie.
  — Przechodząc do sedna...przygarnąłem je obydwie przysięgając, że odbuduję im ten świat, który zniszczyła głupota moich przełożonych. — Wziął potężnego łyka brandy. — Resztę dzieci też przygarnęły inne rodziny. Oh, mam nadzieję, że wszystkie wiodą dobre życia.
  Eden znów zamurowało, czy istniała jakakolwiek poprawna odpowiedź po usłyszeniu takiej historii? Nie wiedziała. Ustawiła kurs na Altair i włączyła FSD. Frank wyszedł z kokpitu, na wyjściu mówiąc tylko cicho, "Wybacz". SI nie wiedziała czy było to do niej, czy do Revenant, czy do jeszcze kogoś innego. Wkrótce dotarli na Biggs Colony, a komandorkę przyjął porządny szpital. Chyba jedyną zadowoloną z tego dnia osobą był Brecken...

  Frank pojawił się jeszcze tego dnia na pokładzie Kraita. Przyszedł po jakąś kurtkę, którą zostawił czy co innego.
  — Ah...Eden? — zwrócił się do SI.
  — Tak?
  — Dziękuję ci, że chociaż ty pilnowałaś jej przez te lata... — powiedział, po czym szybko opuścił pokład.
Pracując ze mną można zarobić 2 rzeczy: kredyty...albo kulkę w łeb. Statystycznie - to drugie zdarza się częściej, ale nie ma zabawy bez ryzyka, racja?

DZIENNIK POKŁADOWY
Odpowiedz




Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości