Eksploracje CMDR Ryczypióra
#1
HALO! Otwieram mój dziennik... log! Ten no, Dajary log, Captains log, COMMANDERS LOG!
- bzzzzt....
No tak... wpatruję się w te gwiazdę już trzeci dzień i komputer pokładowy dostał chyba udaru. Najpewniej. Bo na przykład chcę coś zjeść i proszę o jajka, to mi zableblabluje - High level of cholesterol... no i tlumacze maszynie - cholesterol dobry, jajka dobre, papu musieć w buzie, bo komandor kipnąć!
No to właśnie, moi drodzy, dostałem dwa jaja, w skorupkach. Nie zrozumcie mnie źle - dwa jaja w skorupkach, fajnie, myślę, ale stukam w jedno - sie rozbija i rozlewa - no nic, z dwóch będzie jajówa. Rozbijam drugie - 2 pukniecia, odpowiada mi puknięcie ze środka... Dla pewności i rozwiania wszelkich wątpliwości, że dopadła mnie samotność stukam jeszcze raz, tym razem delikatniej - odpowiada mi stuk tak mocny, że jajo rozbija się od wewnątrz. Najpierw powolutku, a później wyskakuje zółta główka z dziobkiem oraz węgielkową parą oczu twierdząca, że ĆWIR ĆWIR. No dobra, halucynacje, albo jakas symulacja, ale kurczak w żółtym mówiący do mnie ćwir? Z podajnika papu?
W tym momencie poziom mojej irytacji na kulinarne intrygi maszyny przerodził się w furię, no bo jak to? Jedzenie nie dość, że surowe, to do mnie mówi?!
Podchodzę ponownie do maszyny, wyklikuję J A J A   N A   B O C Z K U... nagle chwytak łapie mnie za klejnoty rodowe i wykręca w stronę lewego boku. JAK NIC MASZYNA DOZNAŁA USZKODZEŃ! JAK NICCCC! ANULUJ! ANULUJ! ANULUUUUJ! Uff....
No dobra, żyję, nadal mogę mieć potomka... Tyle że tuż obok mnie coś ćwira z dezaprobatą, a przed sobą mam kulę wydobywającą z siebie niesamowite pokłady energii...
No dobra, podajnik żywności nie działa, albo działa ale "inaczej", a mi towarzyszy mała kura >dziób!!!< eeee, mały kogut. I jestem na tyle głodny, żeby zastanawiać się nad jego ugotowaniem >dziób!!!< tzn nie, nie jestem aż tak głodny...
cdn.
[Obrazek: 70464.png]
Odpowiedz
#2
Dziennik komandorski, data gwiezdna 20.07.3033, dzisiaj będę mówił cicho, nie chcę by mnie usłyszeli...
Zrobiłem dzisiaj, tak dla urozmaicenia podróży, przegląd systemów statku, bo o ile z papukreatorem zawarliśmy niepisany rozejm - ten nie rozpoczyna buntu maszyn, a ja nie pytam co jest w tej ciapciaji, którą mi z wyrzutem (dosłownie! Latające talerze w kosmosie...) serwuje, to lewy thruster /w oddali słychać wzmocniony ciąg silników manewrowych... - Turning left/ ... echh. No w każdym razie siedzę w diagnostyce i widzę - OOooo, nowe moduły założone jeszcze w Kuanes, a ja cały czas miałem je wyłączone! /- Engines off/ ... no to je włączyłem /- Engines on/ ... #@!$ /- No hostiles in range/ ... No i uruchomiłem /- Engines already on/ A.S.T.R.A. Voice Pack z VoiceAttack oraz EDDI. Myślę sobie /- Hardpoints deployed/ ustawię kilka komend głosowych, pobawię się /- Hardpoints retracted, cargo scoop deployed - Throttling full speed/... no i co to ja? A, ustawiłem w systemie /słychać ustawianie pipsów energii na systemy i czuć szarpnięcie zwalniającego silnika/ kilkadziesiąt komend uśmiechając się do siebie co chwila nad własną twórczością. Reszta to jakieś domyślnie wgrane komendy. Pełen radości z testowania nowej technologi zasiadłem w fotelu pasażera i zagajam:
- Wio kobyło!
- Throttling full speed

Wysłużone silniki zawyły, a pobliski ammonia world z fikuśną nazwą, której nie pamiętam zaczął dość szybko się zbliżać... trochę za szybko, ZA SZYBKO!!!
- PRRRR! STOP, STOPSTOP, W LEWO, LEFT!
Silniki zawyły ciągiem wstecznym, oba głosy się rozgadały, poczułem przeciążenie w prawą stronę. Ufff... Usłyszałem niemal równoczesne:
- Heat sink deployed
- Deploying heat sink
Tak, ja też prawie popuściłem. Morał? Testy nowej technologii należy przeprowadzać z przeczyszczonymi trzewiami. Odłączyłem więc hełm ustawiłem hełmofon w tryb głośnomówiący, 1/4 prędkości i poszedłem tam, gdzie nawet król piechotą chodzi.
Nie będę się rozwodził nad czynnościami toaletowymi, powiem tylko, że pierwszy odgłos przebiegającego procesu spowodował zatrzymanie statku (PRRRR, teraz to się zatrzymujesz?).

Otwieram sobie GalNet, żeby sprawdzić co tam w bańce a tu na cały statek:
- There are 14 new GalNet articles. First article is the news titled...
Ło matko! To EDDI, zapomniałem o nim! Nagle statkiem zaczęło miotać, szarpać, wszelkie siły w ciasnej wygódce rzucały jej zawartością (łącznie ze mną) jak w szejkerze wprawnego barmana.
- [...] opposite to next target [...]
- Next target
- [...] and even jump farther [...]
- Frameshift Drive Charging... 3... 2... 1... Engage!
- You are approaching to new system [...]
- [...] that should be left behind [...]
- Turning left
I tak dyskusja trwała w najlepsze, w kokpicie zrobiło się jak na babskim targu. Było trochę skręcania w lewo, trochę skoków w normalną przestrzeń, hiperprzestrzeń i supercruise... No i słyszę że mamusia dzwoni... do tej pory wydawało mi się, że ustawienie utworu Kris Krossa "Jump" jako dzwonka w telefonie jest świetnym pomysłem...
- Jump, jump! You should know, you should know thaat
- Emergency drop to normal cruise
- Frameshift Drive Charging... 3... 2... 1... Engage!
- [...] and stop famine in [...]
Wybiegam jak łania z lasu. kilkoma susami dopadam hełm, wyłączam tryb głośnomówiący, wyłączam telefon (sorry mamuś, oddzwonię, mam tu technologię poza kontrolą) i mówię STOOOP! PRRRRR! OFF!
Zrobiło się cicho... nadzwyczaj cicho... tia system podtrzymywania życia też się wyłączył... Patrzę na pobojowisko... ciapciaja pozostała po śniadaniu ozdobiła ściany i ospale spływała z przedniej szyby. Pozostałości kawy... no, były wszędzie... tzn mam nadzieję, że to jest kawa...
Gdzie ja jestem? Jak ten system się nazywa?
- Hi, my name is A.S.T.R.A.
Epilog.
W niemal totalnej ciszy, bez hełmu staram się wyłączyć modyfikacje dodając ten wpis do dziennika tak cicho, jak się tylko da. Morał z dzisiejszego dnia jest taki: nadmiar technologii szkodzi!
No, wyłączone uff... /- Deploying heat sink - Heat sink deployed/ Aha, jeszcze reset.
[Obrazek: 70464.png]
Odpowiedz
#3
Dziennik AŁA!!! komandorski, data gwiezdna 22.07.3033 AŁŁAAAA! POWIEDZIAŁEM!
Miałem sen... koszmar... zbliżam się moją kobyłką do stacji naziemnej, babka znudzonym głosem potwierdziła, Maj frend, of course, Maj frend, you can approche to langing pad, maj frend, no. 6. Podziękowałem jej grzecznie łamaną angielszczyzną: "fakju *), maj frend" i chyba się obraziła, bo zaraz się landing pad przełączył na ten po drugiej stronie bazy z lodowatym "sorry, maj frend, landing pad no. 16"... no to lece powolutku obniżam się, ale chyba za szybko, wyrównuję, thrustery pełną parą, a ja cały czas ląduję za szybko... czyli SPADAM!, Cisnę drążek, nic, przepustnica - nic, sięgam klawiatury, klawisz RRRRRRRRRRRR NIC! Grunt zbliżał się coraz szybiej, zdążyłem odnotować High gravity warning i... BUMS!
Ciemno przed oczami, okropny ból w plecach, i w prawej ręce. Zacząłem się tykać, sprawdzać, czy wszystkie członki na miejscu... To nie powinno tak boleć, powinienem się obudzić rześki i cały na ostatniej stacji, gdzie zachowali cyfrową kopię mego bio. Czyli jednak sen, nadal jestem w kobyłce, przed czerwonym karłem... nie, to F-ka, tylko oczy mi czerwienią zaszly z bólu.
Tak, spadłem z pryczy. Piętrowej. Nie wiem dlaczego, ale lubiłem spać na piętrze. Efektem był wytrącony bark. Gdy tak majaczyłem na progu snu i jawy, rzeczywistość starała się mnie przywrócić z sadystyczną satysfakcją zadawania bólu mojemu barkowi. Pomyślałem - się wystawił, ale spoko, gdzieś czytałem, że wystarczy z odpowiednią siłą przywalić w ścianę wytrąconym barkiem, żeby mieć go na miejscu.
Zabieram się więc do taranowania ściany między klitką sypialną, a tylnią częścią statku... Raz, Dwa, Trzy, LECEENiieeeee, a może tak zostawić? Quasimodo w końcu też znalazł dziewczynę nie? Ale przy każdym ruchu bolało jak nie-powiem-jaki syn, to jeszcze raz.... Raz, Dwa, Trzy, LECEENiiieeee... Może się położę na chwilę i bot ambulatoryjny...
Pomyślałem sobie o tych igłach, strzykawkach, niepewnych substancjach i stalowych ramionach... Raz, Dwa, Trzy, LECEEEEEEEĘĘ!!!
Spodziewałem się jakiegoś łomotu, ale nagle ściana się rozstąpiła i wypadłem w puste cargo racki. Zapomniałem, kazałem przecież zamontować śluzę bezpośrednio z kajuty, by sprawdzać korozję... Upadek z dwóch metrów przy sztucznej grawitacji boli tak samo jak przy tej prawdziwej, do tego do wytrąconego barku dołączyło otwarte złamanie prawicy i pewnie zamknięte w kilku innych miejscach, choć dotarło to do mnie po wielokroć, gdy adrenalina opadła.
Wezwałem lewą ręką bota medycznego, ten wziął mój zewłok mimo mego dość cichego protestu i położył na dolnej pryczy (w cobrze niewiele się mieści, nie mam ambulatorium).
Oczywiście - igła, strzykawki, dziwne płyny, metalowe ramiona nastawiające bark. Pociemniało w oczach, niemal zemdlałem. Robot zaczął się krzątać, a ja dochodząc do siebie, nagle poczułem metalowy chwytak na złamanej prawicy, który zaczyna nią trząść AŁAAAAAAAA!!! Ledwie z bólu patrzę na oczy, a na małym ekraniku bota jest napisane: "Czy odczuwa Pan/Pani ból? TAK/NIE"
Ten mi majta ręką, ja ledwo się obracam, żeby trafić mini przycisk na ekranie, wciskam TAK, wybiera NIE... AŁAAAAAAAA!!!!! Amplituda majtania ręką wzrasta, "Czy teraz odczuwa Pan/Pani ból? TAK/NIE". TAAAAŁAAAAAAAK! Skupiam wszystkie swoje myśli i nerwy, wewnętrzne JA sięga po starożytny buddyzm, który prowadzi mój palec w kierunku przycisku "TAK"... "W skali od 1 - 10, gdzie 1 to słaby, a 10 bardzo silny - jaki Pan/Pani czuje ból?" i 10 przycisków... NOSZ KURCZE PIECZONE MARYNOWANE W OSTRYM SOSIE PODAWANE!!! Trzepnąłem bota zdrową lewicą, zamrugało, "podana odpowiedź: 100"... Ale fajtanie ręką nie ustało doprowadzając do szału obszary mózgu odpowiedzialne za ból całej prawej części ciała. Robot zaaplikował mi niespodziewanie serię zastrzyków w szyję, rękę i miejsca, o których wolę nie wspominać. I nagle jakby coś się sttaałło, wiesszcie, no... dziwne... ninieee booli tak baawzo, nafef f ofóle ne bofi... wifne ftefkfal... tali... mie... fe.. fofie...

*) Jak się po angielsku mówi "Thank you"?
[Obrazek: 70464.png]
Odpowiedz
#4
Analyzing scan... PSSST!
Dziennik Komandorski, data gwiezdna 26.07.3303

Czytam sobie W SPOKOJU GalNet, straciłem chyba poczucie czasu, bo dotarłem do dowcipów... HAHAh ten Mahon! Hehhh, no ale zacząłem czytać skanując pobliską gwiazdę, a tu po kilku godzinach kończę i gwiazda skanuje się nadal!
O, widzę, że jest znów "Analyzing scan" już chcę puszczać następne ciało w przestrzeni a to pssst i znów "Scanning...". Czekam, sytuacja się powtarza czterokrotnie, co daje mi oręż wobec stwierdzenia "Do trzech razy sztuka".

Wyciągnąłem nośnik skanów i gładko włożyłem go w slot komputera głównego, patrzę na ostatnie wpisy - trochę danych binarnych i w pewnym miejscu dane audio! Przepuściłem przez filtr - "BZZttzz, szzzkkkkzssszzz i nie dopuści Cię aż do śmierci... bzzzz..." CO?!
Następny skan - "BzzzzT, Frrrrr, sssszzzzkkkzsszzzz jest nieśmiertelna, a My się jej podobaaaamy... bzzzz..."...

No tak, w pobliżu jest jakaś cywilizacja i jej radio sieje jak diabli o Bogu (Bogach?) zagłuszając wszystko inne... szukam systemu... 750LY! Kurcze! Skąd to ma takie nadajniki!? No dobra - myślę - przyda się trochę podreperować podsystemy, może uda się sprawić, że podajnik papu będzie dawał, to co chcę, a thrustery zaczną reagować w czasie rzeczywistym... no i ten skaner - trza go uodpornić na zakłócenia.

No to biorę na cel gwiazdę. Dolatując - coraz więcej indoktrynacji w skanach, tak jakby najpierw chcieli przekonać mój komputer pokładowy do zmiany wiary. Dolatuję do Skaudai... lądowanie. Jest lądowisko na planecie - 3G! Lądowało się na gorszych... No to pora sprawdzić... Lockdown... ok...

Sprzedam trochę danych kartograficznych i zreperuję statek.. o ile się ruszę z miejsca... No to zakładam pałatkę i wychodzę. Kilka kroków w przód i nagle prawie przewracam się o coś... o kogoś? Spoglądam w dół, jakieś 60cm w obwodzie, na górze ciemne oczka łypią na mnie... okręcam swą brodę jak dama szynszyla i próbuję sobie na żywo przypomnieć, jak wygląda grymas uśmiechu. Chyba nie wyszło, bo kuleczek (tak go nazwałem, a może to ona) odbiegł ode mnie na krótkich nóżkach krzycząc: "ŁAAAAA!!! BOROSTWÓÓÓÓóóóórrrrrr,,,,....".
Przemyślałem moje postępowanie z targetem: "Jak ja mogę teraz wyglądać" i wykonałem w tył zwrot do kobyłki. W "prywatnych kwaterach" uśmiechnąłem się podobnie jak do kuleczka. Moim oczom ukazał się klaun z horrorów klasy C i... z koszmarów...
No to toaleta - chwila moment i zapycham brodowym włosiem odpływ... trudno, trzeba się pozbyć, najwyżej będzie dla łysięjących dzieci z ROSS. Po chwili stałem nago przed lustrem, a podobizna mniej więcej pokazywała mnie, jakiego pamiętam.

Sięgnąłem po husarskie ciuchy, żeby wiedzieli, że przyleciał do nich ktoś ważny... trochę przyciasne, może rzeczywiście podajnik papu miał rację? ALE... CO... TO... DLA... KADETA!.... Dopiąłem się!
Nagle słychać >pfiuuu< i jeden z guzików z logo husarów zniszczył lustro... ok, nic to.
"Jestem przedstawicielem skrzydlatych hu..." i gdy zaczynam to mówić kolejny guzik: >pfiuuu< tymm razem trafił w ścianę... ciężko go wyciągnąć... Echhh, trzeba schudnąć.

Patrzę się na siebie w lustrze, kombinezon opina mnie jak baleron w soli, spodnie lekko drą się na łączeniach, no ale nie jest chyba tak źle. A broda? W końcu znów jest moda na drwalopodobnych... Wychodzę ponownie - do mechanika: Panie, napraw Pan to, zamaluj decale jak trzeba, a z podajnika papu usuń Pan ten program od cholesterolu.
Ten mnie mierzy, ja do niego - taka moda teraz...

Wsiadam do SRV, jadę pod siedzibę kartografów, sprzedam co nieco, będzie kasa na naprawę i na bułeczki. Wychodzę, wita mnie taki trochę kurdupel, chyba rdzenny mieszkaniec. Patrzy na mnie, mówi - taka moda, co? - i prowadzi do salki.
W salce wyciągam mój nośnik, Pani zza wielkiego plafona mówi:
- Ale Pan tu tego nigdzie nie wsadzi, musi Pan iść do Corinth, tam jej Pan to wsadzi bez problemu!
- A gdzie znajdę Corinth? - Zapytałem
- Pierwsze piętro, pokój 118, pytać o Corinth.

Z taką wiedzą wskrabałem się na pierwsze piętro. Przy tej grawitacji to jednak dość trudne. Gdy dotarłem:
- Czy jest Corinth, chciałbym jej wsadzić to, co na dole się nie dało.
Powinienem był chyba usystematyzować pytanie, bo część z Pań z rakiem na twarzy opuściła pomieszczenie.
- Mam takie coś (pokazując nośnik z danymi), muszę to gdzieś wsadzić!
Widać pewną nieśmiałość u pracującej dziewczyny, ale odpowiedziała:
- Mamy tu takie... hmmm... wejście... hmmm..., może Pan tu to wsadzić i, myślę, że jakoś poleci...

To wszystko rzeczywiście brzmiało głupio, ale po wsadzeniu rozpoczął się proces sprzedawania danych. Corinth na to:
- Ja Pana zostawię teraz z kolegą... on to wszystko od Pana przyjmie... hmmm... może kawę?
Podziękowałem, z aprobatą przyjąłem propozycję napitku, a przede mną usiadł krępy, niski facecik.
- Heeheh - powiedziałem
- Eheeeeheh - odpowiedział
I tak z 5 minut wpatrywaliśmy się w siebie z uśmiechem, nagle - "Congratulations!" - Gratuluję!, jako pierwszy odkrył Pan...
- Ooo, dziękuję - wstaję, chcę wychodzić, ale...
- To pierwsze 50 systemów, właśnie weryfikuję kolejne...
I znów kilka minut patrzenia się w swoje uśmiechnięte nieszczerze twarze.
- ehehehh
- heeeheheh
Chcę jakoś zagaić, powiedzieć, że ładna architektura stacji i ludzie mili, zagajam i...
- A wiesz Pan... >pfiuuuuu< patrzę, jak kartograf osuwa się na ziemię.

Kolejny guzik z płaszcza huzarów poleciał wprost ku jego czołu odbijając się i zostawiając na środku czoła wielkiego guzioła z emblematem The Winged Hussars...
- Jak Jaffa - pomyślałem przypominając sobie serial Stargate SG-1 - będzie miał pamiątkę po huzarach... A na przyszłość jakiś nowy strój na eksplorację, albo schudnąć.

Lekko spanikowany, że tu oficjela obezwładniam tajną bronią husarów stawiam go na fotel, w samą porę - wchodzi Pani z kawą:
- Mam kawę dla Panów, czy mogę....
- Tooook - odpowiadam zza krzesła kartografa imitując akcent i machając jego bezwładną ręką - prosszzz Tu! - klepnąłem jego ręką w blat biurka.
- Tak jest, dyrektorze, ave hiperbolia!
- AVE! - odpowiadam bezmyślnie
- Ave co?
- NO AVE, NIE PRZESZKADZAĆ!
Zniknęła szybko, nie wiem, czy dobrze, czy źle odpowiedziałem, ale spojrzałem na ekran komputera - Congratulations! - ooooo, skończyło się! Wyrywam resztę danych ze stacji i kieruję się w stronę SRV. W środku już czuję się bezpieczny, jadę w kierunku kobyłki, ale przy niej widzę tłumek gapiów z widłami i pochodniami... może lepiej tam nie iść? Włączyłem głośnik nasłuchu zewnętrznego - BOROSTWÓR! PRZESTRASZYŁ MACIUSIA! DIABOŁ!

Nie no, lockdown - nie wyjade, Maciusia nie przeproszę, bo nie widzę, a i tak jestem diaboł. Postanowiłem na pełnej petardzie wjechać pod moją kobyłkę - dlaczego zamiast trupich czach ma teraz serduszka w decalsach?! Nie ważne, ważne by odlecieć. Siedzę przy sterach, chcę powiedzieć przez megafon kilka słów usprawiedliwienia, ale widzę, jak nadjeżdża SRV z nieprzytomnym kartografem...
W chwili paniki mówię tylko:
- BUUUUU!!!! Będę ział ogniem w wiernych i niewiernych!!!" - co okazało się dość przyzwoitym ostrzeżeniem, by bezpiecznie, nie uszkadzając nikogo odlecieć w przestrzeń.
[Obrazek: 70464.png]
Odpowiedz
#5
Ryczypior , za Borostwora masz repa Smile nie wpadłbym na to , naprawdę, a też lubię takie texty, musiałem dac sobie chwilę na uspokojenie zanim przeczytałem do końca Smile
Z takim piórem to polecam zainteresować się skrzydłem specjalnym Zawisza Smile
Odpowiedz
#6
Fajnie, dzięki Biggrin dobrze wiedzieć, że ktoś to czyta Wink
[Obrazek: 70464.png]
Odpowiedz
#7
Czytam i zawsze z uśmiechem na ustach Biggrin. Fajnie piszesz. Nie chciałem spamować w wątku ale skoro Ci to nie przeszkadza to postanowiłem napisać posta Smile. Repa dostałeś już za pierwszy wpis.
Odpowiedz
#8
... --- ... / ... --- ... / ... --- ...
Dziennik... ten... koman..doski... komandorski... echhh... Data eee gwiezdna... Który to dzisiaj?... CO!? 08.08.3303
Ledwie sobie przypominam ostatni tydzień. W głowie mam chyba cały magazynek gwoździ z nail guna z tym, że fizycznie żaden zadzior mi z czachy nie wystaje (sprawdzałem kilka razy!). Co to było?

Pamiętam, że w środę, pierwszego sierpnia skanowałem kolejnego Keka (tak sobie zwykłem nazywać gwiazdy typu K) i odebrałem sygnał SOS. Pierwsza myśl - pora na obiad. Druga myśl - sos porowy - no kurka, mniam. Trzecia myśl - sos porowo-kurkowy! Zaczynam sobie w myślach organizować menu, ale komputer pokładowy postanowił puścić SOS na głośniki w częstotliwości 1750 Hz wwiercając się w mój mózg tak, że myśli o obiedzie musiały schować się gdzieś w zakamarkach szarej materii... No już dobra, dobra, sprawdzam - Unidentified Signal Source.
- Tutaj? - powiedziałem na głos - jeśli to pirat, to jego cierpliwość przebija nawet sekwoje... albo głupota.
Sprawdziłem w bazie danych kartografów - jestem tu pierwszy, może ktoś się zgubił... Distress Call, threat 1... No nic, zobaczę, co się dzieje, jako Huzar powinienem przynajmniej sprawdzić, inaczej będę tchórz itp.

Wyszedłem z SC, widzę - Beluga - nietknięta, ale sygnał na 100% dobiega z niej. Do tego doszedł kolejny:
-... .-. .- -.- / .--. .- .-.. .. .-- .- --..-- / -... .-. .- -.- / -- --- --.. .-.. .. .-- --- ... -.-. .. / .-.. --- - ..- --..-- / ... -.-- ... - . -- -.-- / .-- / ..- ... .--. .. . -. .. ..- --..-- / -.-. .... --- .-.. --- - .- / -. .- / .--. --- -.- .-.. .- -.. --.. .. . / --.. -.-- .--- .
I tak kilka razy.
Nagle z komunikatora słyszę:
- de..la..cy... Romeo... Jankes... Jak fo sie szyta? Szarli!
- Tu Delacy Romeo Yankee Charlie, CMDR Ryczypiór, w czym mogę pomóc?
- Tuuu, eee... Sodkugar eee... Omega... jak to szło?
Patrzę na zarejestrowaną nazwę pilota - Oleg Stablov
- Saud Kruger Oscar Lima Echo, czy potrzebujecie pomocy?
- Romeo... eee... ufff... kieeerowniku... - zaczął zachrypniętym głosem - dejno... z świarteczkę paliwka... utknęlim tu...
W tle słychać było odgłosy walki... trochę mnie zmroziło, bo na hardpointach same heat sink, nic, czym mógłbym się bronić, ale Huzar! HUZAR!
- Saud Kruger, co się stało?! - pytam
- Romeo!... No!... lesim do Maia sobaszyś targogłowych! I... się chyba... tego... paliwo... nie ma...
- No, do Maii to w drugą stronę - odpieram patrząc na obecną pozycję... tia Prua Phoe...
- To szo? Daszzz? - zapytał pilot z błaganiem w głosie
- No, nie wiem... - zawahałem się

Koleś nie wyłączył nadawania
- Zzzichuu, Machsiiiu, do pterodachtyli i weźsie go... no... zaje....
Tak - myślę - teraz mnie myśliwce dopadną. Postanowiłem zginąć jak huzar - z dumą i bez zbędnego pitu pitu. Wyłączyłem komunikator, wyłączyłem silniki i dumnie stanąłem w miejscu, na ucieczkę nie ma szans. Dwa myśliwce z Belugi wyfrunęły w dość niecodzienny sposób - jeden zahaczając o wylot, drugi koziołkując względem swego środka ciężkości. Zostałem chyba namierzony. Chyba, bo komputer pokładowy stwierdził namiar i utratę namiaru.. tak kilka razy. Myśliwce okrążyły mnie, kilka strzałów pomknęło jednak w przestrzeń. W radiu zawrzało...
- Oleg, on nam tu sze krensi! Uszeka jakosz! - mówił pierwszy głos.
- Zzidzichuu, co Ty odper$!@sz, seluj w jego, nie we miee! - mowi drugi.
- Maksiu, no so ty, seluje i sze krenszi!
I tak orbitowali wkoło mnie co jakiś czas wypuszczając serię laserem impulsowym w przestrzeń. Mnie, gotowego na śmierć, niemego obserwatora całego zajścia. Nagle ich orbity chyba się połączyły, bo zobaczyłem błysk i nastąpiła cisza w radio. Oleg zaskamlał:
- Masiu, Zzisiu... chłopy...


Po kilku minutach dotarł do mnie sygnał:
- Kierownikuuuu, ale wiessszzzz, to po przyjasielsku chsieliśmy... no... To szo? Daszzzz?
- Ale muszę przybić, bo nie mam sprzętu, otwórzcie jakąś gródź - odparłem po namyśle
Po dłuższej chwili milczenia nie usłyszałem, ale zauważyłem, że z Belugi wydostaje się kilka ciał konwulsyjnie wyginając się w ostatnich chwilach, mnóstwo sprzętu i innych rzeczy pozostawionych w śluzach.
- Otworzyłeś wszystkie śluzy... - raczej stwierdziłem, niż zapytałem.
- Sorrrry ser Romeo... - odpowiedział

Podłączyłem się pod pierwszą otwartą śluzę, zadbałem, by była pełna hermetyzacja. Ciśnienie w Beludze było bardzo niskie, ale zdatne do życia. Przed wejściem na pokład sprawdziłem, czy przy boku nadal mam miniprzybornik Błyskawicy, na który składał się pistolet plazmowy oraz kilka drobiazgów typu ucieknij-bądź-zgiń. Wyszedłem w ciemność. Włączenie nagłównej latarki nic nie dało, oprócz tego, że widziałem dym. Skład atmosfery na statku mniej więcej pozwalał na przeżycie, więc zdjąłem hełmofon, do moich nozdrzy dotarł mdły zapach palonych ziół zmieszany z różnymi grupami alkoholi...
Zaciągnąłem się tym i to był mój pierwszy błąd - starałem się powstrzymać nagłe przypływy fal wymiotów połykając to, co przypadkiem wydostało się do przełyku.

Idę przedziałem pasażerskim starając się oddychać płytko i powoli. Dźwięki, które brałem za odgłosy walki wydobywały się spośród półprzytomnych pasażerów oddających to, co mięli w sobie. Docieram do kokpitu. Oleg patrzy na mnie szklistymi, półotwartymi oczyma i pyta:

- Czo sz tym palifkiem, kierowniku?!
- Mam, z ładowni zaraz podeślę pół tony... ale zaatakowaliśnie mnie, po co? Co tu się stało?
- Nissss - i wręczył mi szklaneczkę, ładnie zrobioną, na kryształ.
W środku był na pewno jakiś alkohol, pociągnąłem łyka - taaaak, na pewno był.
- Zapaliszzz? - w jego ręku pojawił się krzywy pręcik
- Nie - stwierdziłem, ale to w szklance - dobre, co to jest?
- ŚŚśśfinski Ryj! Od husaróf mamm...

To był mój drugi błąd, tak myślę...

Oddałem w sumie tonę swojego paliwa, ledwie zebranego z Keka. Podlecieliśmy bliżej gwiazdy. Przez cumowanie mojego statku, tona ledwie wystarczyła, by dolecieć. Przed uruchomieniem fuel scoop postanowiłem odłączyć swoją kobyłkę na niskiej orbicie gwiazdy załączając jednocześnie sterownik autonomicznego prowadzenia statku. Najadłem się trochę strachu, nigdy nie widziałem, żeby ktoś "tankował" w gwieździe zanurzając się niemal w jej powierzchnię, ale przed tym i po tym Oleg poczęstował mnie kolejną porcją Ryja.

Po tankowaniu, chwiejnym krokiem postanowiłem powrócić na swój statek - ale najpierw trzeba go znów przywołać, przycumować... to co? Kolejna szklaneczka? I kolejna? I kolejjjnnaaa? - trzeci błąd, ale do trzech razy sztuka?

Po pewnym czasie stwierdziliśmy, że Ryj się ocieplił, no to trzeba dać trochę lodu. Dostałem jakiś palec - ktoś stwierdził, że w ekonomicznej są zamrożeni i nawet nie zauważą... później ktoś przyniósł dopalacz - a taka mała kostka z przedziału paliwowego - ponoć kawałek słońca - dosłownie. To chyba był czwarty błąd, ale z tego już niewiele pamiętam, więc myślę, że trzeci poleciał kaskadą... Na pewno wycałowałem Olega, jakąś nieprzytomną panią z przedziału bussiness i chyba przykleiłem się językiem próbując całować kogoś zamrożonego w przedziale ekonomicznym... albo to niewolnik z cargo...

Teraz milion szpil wtapia się w mój mózg, Świński Ryj w połączeniu z paliwem zebranym z Keka... a właśnie! Gdzie jest Kek?! Gdzie ja jestem?! >Bla Blai.....< Nie to tylko opróżniłem zawartość żołądka. to nadal Prua Phoe... >Blae Bloae....<

[Obrazek: ro5K4tM.png]

PS. Przepis na Barnacle w sosie jakimśtam jednak w następnym wpisie Smile
[Obrazek: 70464.png]
Odpowiedz
#9
Dziennik komandorski... zieeew... data gwiezdna 28.08.3303

Wróciłem do bańki. A właściwie to jestem w HR 8444. Powodów tego było kilka, a jednym z nich była wbijająca się w strategiczne miejsca, wystająca z pryczy na 1,5cm ostra sprężyna, z którą nic nie dało się zrobić. Spojrzałem na promieniejącego Keka (gwiazda typu K) za szybą, powiedziałem: I'll be back, zaświeciłem jeszcze czerwonym laserkiem, żeby nie było i rozpocząłem podróż powrotną.

Wróciłem po ponad 13h podróży - jednocześnie monotonnej i niebezpiecznej, bo każdy jej element wyglądał tak samo - skok do systemu, żłopanko paliwka przy gwieździe (kobyłka chleje mocno), odpalenie FSD z jednoczesnym odbiciem. Było, dosłownie, gorąco. Procent nagrzania systemów nie spadał poniżej 65, a często sięgał 99% (za to tylko 2x odpalałem heat sinka).
No i jestem! Ułożyłem się w swojej kwaterce, na średnio twardym materacu, bez szpikulca i... pierwszy raz od kilkunastu dni się wyspałem.

Poszedłem do stoczni sprawdzić, jak tam moja kobyłka. Zaraz po wyjściu z kwatery spotkałem grupę komandorów.
- Czołem Komandorzy! - krzyknąłem na powitanie
- Ej, patrzcie, to ten hologram! Jak on się dostał do kwater, przecież tu są filtry... - powiedział do innych jednocześnie podchodząc do mnie i wymachując rękami, jakby chciał mnie rozwiać.
Dostałem dość mocno w twarz... No tak, "NIKT nie spodziewał się Hiszpańskiej Inkwizycji". Tamten równie zaskoczony co ja, rozcierając bolącą rękę, podszedł i zaczął przepraszać. Nic się nie stało, będzie limo tylko.

W drodze do stoczni sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy, zacząłem próbować unikać, a nawet ostrzegać, że nie jestem... >ŁUPS!<... Skatują mnie, zanim dojdę... Tak, NIC SIĘ NIE STAŁO!

[Obrazek: r8TkDDz.png]

Kobyłka była w kiepskim stanie... ja z resztą też - koniec z Holo-me na przyszłość. Technik się przywitał i od razu zapytał:
- Komandorze, Tyś przez środek gwiazdy przeleciał? Wszystko popalone! Zobacz - pokazał mi lśniące przewody ze stopu platyny i czegoś tam jeszcze
- Noo, ładne, czyste, nie?
- NIE! One powinny mieć grubą izolację, która u Ciebie wyparowała!
- Aha... to na kiedy będzie?
Technik zaburczał pod nocem coś o laictwie i braku szacunku - Na jutro rano - odpowiedział.

No nic, jestem uziemiony. Poszedłem do sali odpraw. Czytam okólnik... Nagle czuję, jak silny cios od tyłu na chwilę wyłącza mi komunikację mózg - nogi i osuwam się na podłogę. Po chwili słyszę - Przepraszam, myślałem że to hologram. Niewyraźna postać pomogła mi wstać i szybko się ulotniła - nawet nie dojrzałem kto to...

Cały obolały postanowiłem wstąpić do 11 Parseków, by napić się czegoś mocniejszego. Tym razem idących ku mnie komandorów z wyciągniętymi łapami postanowiłem odpychać, podcinać nogi, itd - zanim mnie jeszcze dopadną. Zrobił się ze mni taki mały street fighter, ale w końcu dotarłem. Barman nalewając mi poczwórną szkocką wskazał na moją opuchniętą twarz:
- Co, ząb boli?
- Młe - odpowiedziałem nie wdając się w szczegóły.
Wyciągnąłem elektronicznego papierosa i puściłem kilka dymków. Lubię tak przy szkockiej trochę "popalić" i pomyśleć. Nagle widzę - leci do mnie kolejne zombie... Wymachuje tymi łapami i coś krzyczy... Taaa, peeewnieeee, taaa, holograaam, co? I zanim jeszcze zdążył do mnie dotrzeć, wybiłem się ze stołka i wyprowadziłem cios... Bardzo celny lewy sierpowy. Cała sala w osłupieniu patrzyła, jak biedak okręca się wokół własnej osi i upada na twarz. Nagle poczułem silny uścisk na obu ramionach - to Barry i Varry. Część komandorów będących najbliżej znokautowanego podbiegła do niego:
- Komandorze DYoda! Oficerze! Nic Panu nie jest?
- T..tu... nie wolno... palić... - wychrypiał półprzytomny DYoda.

No i tak kończy się pierwszy dzień w Maskelyne Vision. Dostałem grzywnę 500cr za palenie w miejscu niedozwolonym oraz 7 dni aresztu za atak na oficera. Hetman wziął pod uwagę okoliczności łagodzące wynikające z mojej opowieści, więc te 7 dni to wcale nie jest źle... Pisząc to siadłem na pryczy... AŁA!... wystawała z niej ostra, długa na ok. 1,5cm sprężyna...
[Obrazek: 70464.png]
Odpowiedz
#10
Haha... dobry odcinek Biggrin

I małe sprostowanie Dyoda chociaż kolor podobny to nie jest Oficerem Wink No chyba, że to alternatywna wersja rzeczywistości to przepraszam.
"Make peace with life, make good of ails, make done all wins and fails, before you follow into shadows the Silver Comet's trail" - Tales From The Frontier


Odpowiedz


Podobne wątki
Wątek: Autor Odpowiedzi: Wyświetleń: Ostatni post
  [LORE] [CMDR RUSAŁKA] Dziennik pokładowy misji "Czerwona Panda". Rusałka 7 4,635 20.04.2023, 15:18 UTC
Ostatni post: Rusałka
  Neural Log - CMDR ShiMan ShiMan 32 21,954 09.08.2022, 19:56 UTC
Ostatni post: ShiMan
  CMDR MAGNUM354 MAGNUM354 10 13,232 07.11.2021, 18:03 UTC
Ostatni post: MAGNUM354
  CMDR DYoda DYoda 64 71,484 16.02.2019, 21:45 UTC
Ostatni post: DYoda
  Dziennik pokładowy: Cmdr Mathias Shallowgrave Mathias Shallowgrave 41 57,605 20.01.2019, 03:14 UTC
Ostatni post: Mathias Shallowgrave



Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości