21.02.2017, 22:16 UTC
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.02.2017, 02:14 UTC przez TeddyPanda.)
Dzień Sto Dwudziesty - Leczenie Ran
Obudziłem się wczesnym rankiem oparty głową o podwójne łóżko w swojej sypialni na którym odpoczywała Valencia. Dziewczyna spała, a krwotok ustąpił. Najważniejsze było, że żyła. Obejrzałem ją by sprawdzić jak goją się rany, a następnie ruszyłem do pozostałych. Pierwsza na liście była Colon. Kiedy otworzyłem drzwi do jej pokoju zastałem w środku Rene, który najwyraźniej czuwał przy niej całą noc, ponieważ wyglądał na niewyspanego.
- Co się wczoraj stało? - spytał od razu gdy mnie zobaczył.
- Stado dzików, a wręcz horda - powiedziałem
Rene pokręcił głową z niezadowoleniem
- Mam totalną dziurę w głowie. Nic nie pamiętam!
- Totalnie się załamałeś, nie dziwi mnie to
McClain westchnął
- Przepraszam - szepnął
- To nie twoja wina - odpowiedziałem klepnąwszy go w plecy - było bardzo ciężko
- Czy ona z tego wyjdzie?
Colon oddychała z wyraźnym trudem. To chyba pierwszy raz kiedy była tak bezbronna.
- Powinna się wylizać. Daj mi ją obejrzeć.
Rene posłusznie odsunął się od łóżka, a ja przystąpiłem do pracy. Jej rany goiły się zaskakująco szybko.
- Twarda z niej bestia! Dzień lub dwa i stanie na nogi! Aż cieżko mi w to uwierzyć! Przecież ona walczyła z trzema wściekłymi dzikami na raz!
Rene zagwizdał z podziwem. Tak, bez wątpienia ta dziewczyna miała dar!
- Idę odwiedzić pozostałych, bądź przy niej kiedy się obudzi.
Wyszedłem i skierowałem się w stronę korytarza, za którym umiejscowiony był pokój Gabeli. Wszedłem do środka. Dziewczyna była już zdrowa i zastałem ją podczas medytacji.
- Nic ci nie jest? - rzuciłem tylko
- Tak Tadeusz - odpowiedziała wychodząc na chwilę ze swego transu
- No to nie przeszkadzam!
Teraz kwatera Hectora. Wchodziło się tam z pomieszczenia rekreacyjnego. Hector leżał w łóżku, przytomny, ale jego twarz była wciąż przerażona.
- Cześć Hector
Daugherty odwrócił do mnie głowę akurat tą stroną po której nie miał ucha.
- Nie da się tego naprawić? - zapiszczał
- Obawiam się, że nie. Nie tutaj.
- A tam, tam pośród gwiazd się da?!
W jego oczach zapaliła się nadzieja.
- Oczywiście - powiedziałem - Moglibyśmy wyhodować nowy organ z twojego własnego DNA, nawet jeśli nie wiesz co to znaczy. W każdym razie jest to możliwe. Co prawda koszta są wysokie, ale mogę ci to sfinansować.
- Jesteś kochany! - Krzyknął Hector
Tym razem postanowiłem cynicznie wykorzystać nadarzającą się okazję.
- Pod jednym warunkiem.
- Jakim, jakim?! - zaśpiewał Hector
- Przestaniesz tak do mnie mówić! Nie obchodzi mnie twoja orientacja seksualna, poza tym jestem żonaty. Wkurzasz mnie tym swoim gadaniem. Ile razy ci mówiłem abyś przestał?
Nastąpiło długie milczenie, ale w końcu Hector przełamał się i odpowiedział.
- Okej już nie będę.
- W takim razie gdy wrócimy do bańki dopilnuję żeby cię poskładali. Lubię cię Hector, ale spróbuj jeszcze raz do mnie powiedzieć "Kochanie" albo zdrobnić moje imię, albo cokolwiek innego w tym stylu i możesz zapomnieć o uchu.
- Zrozumiałem.
Tuż koło pokoju Hectora znajdowała się kwatera Samanthy. Przekląłem gdy pomyślałem o tym jak paskudnie ta kobieta skończyła, i że teraz przyjdzie mi się z nią spotkać sam na sam. Powoli otworzyłem drzwi. Samantha siedziała przy ścianie i płakała.
- Jak ja teraz wyglądam - krzyknęła gdy tylko wszedłem do środka. Gdy podniosła głowę aż mnie odrzuciło do tyłu.
- To nic to wszystko da się...
- Jak to nic! - ryknęła jeszcze głośniej - To jest dla ciebie nic? Przecież widzę jak na mnie patrzysz. Z odrazą do cholery!
Niestety miała rację. Kątem oka spostrzegłem, że przy łóżku leży kilka pustych butelek piwa.
- Na pewno nie chcesz mnie teraz ze sobą zabrać! - lamentowała - Po co ci jakaś stara baba!
Byłe lekko pijana. Zastanawiałem się czy alkohol był już tu wcześniej czy zabrała go sobie przed chwilą, kiedy się ocknęła.
- Nie mam - zgodziłem się - Ale to dlatego, że drzesz się na mnie bez powodu!
- Spójrz na to co te bestie mi zrobiły - to nie jest powód?! - wskazała palcem na pokryte opatrunkiem oko.
- Gdyby nie ja już byś nie żyła - odpowiedziałem twardo
- I teraz zamierzasz mi to wypominać?! Może mam ci jeszcze dziękować do cholery!
Teraz naprawdę się wkurzyłem.
- No nie zaszkodziłoby!
I wyszedłem trzasnąwszy drzwiami.
Skierowałem swe kroki z powrotem do sypialni. Wszedłem do środka gdzie jak się okazało Valencia odzyskała przytomność.
- Siemka - powiedziałem.
Dziewczyna miała smutną minę.
- Cześć.
Usiadłem na łóżku.
- Jak się czujesz? Boli?
- Trochę - powiedziała Valencia po czym skinęła na swoje dłonie
Ja również na nie spojrzałem.
- Będziesz mnie kochać? Nawet taką? - spytała
- To żaden problem. Naprawimy dłonie! Gdybym miał odpowiedni sprzęt sam mógłbym to zrobić! Prosta operacja na poziomie studenckim!
- Nie o to pytałam
Włożyłem rękę pod kołdrę by upewnić się, że wczoraj niczego nie przeoczyłem. Upewniałem się tak przez jakiś czas, a gdy humor Valencii wystarczająco się poprawił wyciągnąłem ją z powrotem i wyszczerzyłem zęby.
- Cyckom nic się nie stało! Masz szczęście! Wycofuję pozew o rozwód!
- Och już się bałam! - i parsknęła śmiechem
Czasami warto walnąć coś głupiego aby rozładować sytuację. Dziewczyna w mgnieniu oka jakby przestała się przejmować tym co się jej stało. Wkrótce potem przyniosłem jej posiłek, po czym zrobiłem to samo dla pozostałych towarzyszy w czym chętnie pomogła mi Gabela. W przypadku Samanthy, która nadal była wściekła bez słowa położyłem jedzenie przy drzwiach i odszedłem. Następnie wraz z moją młodą pomocniczką zajęliśmy się sprzątaniem plam krwi i błota. Pozwoliłem też Rene, który wciąż odczuwał spore poczucie winy pozostać przy Colon. Gdy uprzątnęliśmy całą krew zabrałem się za naprawianie uszkodzonych automatycznych wieżyczek.
Obudziłem się wczesnym rankiem oparty głową o podwójne łóżko w swojej sypialni na którym odpoczywała Valencia. Dziewczyna spała, a krwotok ustąpił. Najważniejsze było, że żyła. Obejrzałem ją by sprawdzić jak goją się rany, a następnie ruszyłem do pozostałych. Pierwsza na liście była Colon. Kiedy otworzyłem drzwi do jej pokoju zastałem w środku Rene, który najwyraźniej czuwał przy niej całą noc, ponieważ wyglądał na niewyspanego.
- Co się wczoraj stało? - spytał od razu gdy mnie zobaczył.
- Stado dzików, a wręcz horda - powiedziałem
Rene pokręcił głową z niezadowoleniem
- Mam totalną dziurę w głowie. Nic nie pamiętam!
- Totalnie się załamałeś, nie dziwi mnie to
McClain westchnął
- Przepraszam - szepnął
- To nie twoja wina - odpowiedziałem klepnąwszy go w plecy - było bardzo ciężko
- Czy ona z tego wyjdzie?
Colon oddychała z wyraźnym trudem. To chyba pierwszy raz kiedy była tak bezbronna.
- Powinna się wylizać. Daj mi ją obejrzeć.
Rene posłusznie odsunął się od łóżka, a ja przystąpiłem do pracy. Jej rany goiły się zaskakująco szybko.
- Twarda z niej bestia! Dzień lub dwa i stanie na nogi! Aż cieżko mi w to uwierzyć! Przecież ona walczyła z trzema wściekłymi dzikami na raz!
Rene zagwizdał z podziwem. Tak, bez wątpienia ta dziewczyna miała dar!
- Idę odwiedzić pozostałych, bądź przy niej kiedy się obudzi.
Wyszedłem i skierowałem się w stronę korytarza, za którym umiejscowiony był pokój Gabeli. Wszedłem do środka. Dziewczyna była już zdrowa i zastałem ją podczas medytacji.
- Nic ci nie jest? - rzuciłem tylko
- Tak Tadeusz - odpowiedziała wychodząc na chwilę ze swego transu
- No to nie przeszkadzam!
Teraz kwatera Hectora. Wchodziło się tam z pomieszczenia rekreacyjnego. Hector leżał w łóżku, przytomny, ale jego twarz była wciąż przerażona.
- Cześć Hector
Daugherty odwrócił do mnie głowę akurat tą stroną po której nie miał ucha.
- Nie da się tego naprawić? - zapiszczał
- Obawiam się, że nie. Nie tutaj.
- A tam, tam pośród gwiazd się da?!
W jego oczach zapaliła się nadzieja.
- Oczywiście - powiedziałem - Moglibyśmy wyhodować nowy organ z twojego własnego DNA, nawet jeśli nie wiesz co to znaczy. W każdym razie jest to możliwe. Co prawda koszta są wysokie, ale mogę ci to sfinansować.
- Jesteś kochany! - Krzyknął Hector
Tym razem postanowiłem cynicznie wykorzystać nadarzającą się okazję.
- Pod jednym warunkiem.
- Jakim, jakim?! - zaśpiewał Hector
- Przestaniesz tak do mnie mówić! Nie obchodzi mnie twoja orientacja seksualna, poza tym jestem żonaty. Wkurzasz mnie tym swoim gadaniem. Ile razy ci mówiłem abyś przestał?
Nastąpiło długie milczenie, ale w końcu Hector przełamał się i odpowiedział.
- Okej już nie będę.
- W takim razie gdy wrócimy do bańki dopilnuję żeby cię poskładali. Lubię cię Hector, ale spróbuj jeszcze raz do mnie powiedzieć "Kochanie" albo zdrobnić moje imię, albo cokolwiek innego w tym stylu i możesz zapomnieć o uchu.
- Zrozumiałem.
Tuż koło pokoju Hectora znajdowała się kwatera Samanthy. Przekląłem gdy pomyślałem o tym jak paskudnie ta kobieta skończyła, i że teraz przyjdzie mi się z nią spotkać sam na sam. Powoli otworzyłem drzwi. Samantha siedziała przy ścianie i płakała.
- Jak ja teraz wyglądam - krzyknęła gdy tylko wszedłem do środka. Gdy podniosła głowę aż mnie odrzuciło do tyłu.
- To nic to wszystko da się...
- Jak to nic! - ryknęła jeszcze głośniej - To jest dla ciebie nic? Przecież widzę jak na mnie patrzysz. Z odrazą do cholery!
Niestety miała rację. Kątem oka spostrzegłem, że przy łóżku leży kilka pustych butelek piwa.
- Na pewno nie chcesz mnie teraz ze sobą zabrać! - lamentowała - Po co ci jakaś stara baba!
Byłe lekko pijana. Zastanawiałem się czy alkohol był już tu wcześniej czy zabrała go sobie przed chwilą, kiedy się ocknęła.
- Nie mam - zgodziłem się - Ale to dlatego, że drzesz się na mnie bez powodu!
- Spójrz na to co te bestie mi zrobiły - to nie jest powód?! - wskazała palcem na pokryte opatrunkiem oko.
- Gdyby nie ja już byś nie żyła - odpowiedziałem twardo
- I teraz zamierzasz mi to wypominać?! Może mam ci jeszcze dziękować do cholery!
Teraz naprawdę się wkurzyłem.
- No nie zaszkodziłoby!
I wyszedłem trzasnąwszy drzwiami.
Skierowałem swe kroki z powrotem do sypialni. Wszedłem do środka gdzie jak się okazało Valencia odzyskała przytomność.
- Siemka - powiedziałem.
Dziewczyna miała smutną minę.
- Cześć.
Usiadłem na łóżku.
- Jak się czujesz? Boli?
- Trochę - powiedziała Valencia po czym skinęła na swoje dłonie
Ja również na nie spojrzałem.
- Będziesz mnie kochać? Nawet taką? - spytała
- To żaden problem. Naprawimy dłonie! Gdybym miał odpowiedni sprzęt sam mógłbym to zrobić! Prosta operacja na poziomie studenckim!
- Nie o to pytałam
Włożyłem rękę pod kołdrę by upewnić się, że wczoraj niczego nie przeoczyłem. Upewniałem się tak przez jakiś czas, a gdy humor Valencii wystarczająco się poprawił wyciągnąłem ją z powrotem i wyszczerzyłem zęby.
- Cyckom nic się nie stało! Masz szczęście! Wycofuję pozew o rozwód!
- Och już się bałam! - i parsknęła śmiechem
Czasami warto walnąć coś głupiego aby rozładować sytuację. Dziewczyna w mgnieniu oka jakby przestała się przejmować tym co się jej stało. Wkrótce potem przyniosłem jej posiłek, po czym zrobiłem to samo dla pozostałych towarzyszy w czym chętnie pomogła mi Gabela. W przypadku Samanthy, która nadal była wściekła bez słowa położyłem jedzenie przy drzwiach i odszedłem. Następnie wraz z moją młodą pomocniczką zajęliśmy się sprzątaniem plam krwi i błota. Pozwoliłem też Rene, który wciąż odczuwał spore poczucie winy pozostać przy Colon. Gdy uprzątnęliśmy całą krew zabrałem się za naprawianie uszkodzonych automatycznych wieżyczek.