10.02.2017, 11:15 UTC
Dzień Sześćdziesiąty Trzeci - Finalne Rozstanie
Dzisiaj w okolicy ponownie rozbiła się kapsuła z rozbitkiem. Po krótkich przygotowaniach, ponieważ było to dość daleko ruszyłem na ratunek. Po godzinie marszu byłem na miejscu, udzieliłem pierwszej pomocy, zabezpieczyłem nieszczęśnika i zaniosłem do prowizorycznego szpitala, który znajdował się wewnątrz bazy. Po drodze dopadła mnie jednak Valencia.
- Nie wierzę! To znowu on! - stwierdziła patrząc z odrazą na nieprzytomnego rozbitka.
- On czyli kto? - spytałem ze zdziwieniem
- Jego! - ryknęła dziewczyna - to mój były!
A już chciałem go rekrutować.
- Mówisz poważnie?
- Nie próbuj przypadkiem tego matoła rekrutować!
- Dobrze, tylko się już tak nie denerwuj głupolu.
Położyłem rozbitka na łóżku i przystąpiłem do leczenia. Po chwili do środka ponownie wpadła Valencia.
- Nic mu nie jest?
Gdy rozbitek usłyszał Valencię natychmiast się obudził.
- Val... Va... Valencia. Ty... tutaj? - wymamrotał
Pomyślałem, że może lepiej będzie jeśli zostawię tę dwójkę sam na sam. Skonfundowany ruszyłem w stronę drzwi, jednak dziewczyna chwyciła mnie za ramię i szepnęła.
- Zostań.
Skinąłem głową i stanąłem obok niej.
- Tak to ja Grey - powiedziała powoli dziewczyna
- Dź... Dziękuje za ratunek - odparł Grey ciężko dysząc
- Nie ja cię uratowałam tylko mój mąż.
Twarz Valencii wydawała mi sie zimna i obca. Nigdy nie widziałem jej tak zobojętniałej.
- Jak to twój mąż? - spytał Grey wybałuszając oczy znad łóżka i rzucając na mnie chłodne spojrzenie
- Normalnie - rzuciła niedbale Valencia - Tadek opatrzy cię i ofiaruje nieco sprzętu, a potem rób co chcesz.
- To znaczy, że to koniec?
- Tak, to koniec. Nie chcę cię więcej widzieć.
I wyszła.
- Tyyyyyy.... - zwrócił się do mnie gniewnie Grey.
Podszedłem do niego kładąc przy łóżku prosty posiłek.
- Nie obchodzi mnie to co zaszło między wami - zakomunikowałem ostro
- Ta dz...
Szybki prawy prosty załatwił sprawę. Grey zasnął jak dziecko.
- Mówiłem, że mnie to nie obchodzi - rzuciłem gniewnie i również wyszedłem ze szpitala.
Następnego dnia Grey był już sprawny. Otrzymał kilka racji żywnościowych, prostą maczugę oraz plecak, zapałki, śpiwór i kilka uncji srebra, które na tej planecie stanowiło walutę. Spojrzał jeszcze raz na zajmującą się roślinami Valencię po czym ruszył w drogę.
- Na pewno tego chciałaś? - spytałem dziewczyny patrząc na oddalającego się Greya
- Na pewno - potwierdziła - zresztą gdybym ci o nim opowiedziała to pewnie byś go zastrzelił
- Wierzę na słowo
- Nie przeżyje zbyt długo - stwierdziła Colon, która przez ten czas stała tuż obok
Grey po chwili zniknął z pola widzenia i przepadł. Mimo wszystko zrobiło mi się go żal.
Dzisiaj w okolicy ponownie rozbiła się kapsuła z rozbitkiem. Po krótkich przygotowaniach, ponieważ było to dość daleko ruszyłem na ratunek. Po godzinie marszu byłem na miejscu, udzieliłem pierwszej pomocy, zabezpieczyłem nieszczęśnika i zaniosłem do prowizorycznego szpitala, który znajdował się wewnątrz bazy. Po drodze dopadła mnie jednak Valencia.
- Nie wierzę! To znowu on! - stwierdziła patrząc z odrazą na nieprzytomnego rozbitka.
- On czyli kto? - spytałem ze zdziwieniem
- Jego! - ryknęła dziewczyna - to mój były!
A już chciałem go rekrutować.
- Mówisz poważnie?
- Nie próbuj przypadkiem tego matoła rekrutować!
- Dobrze, tylko się już tak nie denerwuj głupolu.
Położyłem rozbitka na łóżku i przystąpiłem do leczenia. Po chwili do środka ponownie wpadła Valencia.
- Nic mu nie jest?
Gdy rozbitek usłyszał Valencię natychmiast się obudził.
- Val... Va... Valencia. Ty... tutaj? - wymamrotał
Pomyślałem, że może lepiej będzie jeśli zostawię tę dwójkę sam na sam. Skonfundowany ruszyłem w stronę drzwi, jednak dziewczyna chwyciła mnie za ramię i szepnęła.
- Zostań.
Skinąłem głową i stanąłem obok niej.
- Tak to ja Grey - powiedziała powoli dziewczyna
- Dź... Dziękuje za ratunek - odparł Grey ciężko dysząc
- Nie ja cię uratowałam tylko mój mąż.
Twarz Valencii wydawała mi sie zimna i obca. Nigdy nie widziałem jej tak zobojętniałej.
- Jak to twój mąż? - spytał Grey wybałuszając oczy znad łóżka i rzucając na mnie chłodne spojrzenie
- Normalnie - rzuciła niedbale Valencia - Tadek opatrzy cię i ofiaruje nieco sprzętu, a potem rób co chcesz.
- To znaczy, że to koniec?
- Tak, to koniec. Nie chcę cię więcej widzieć.
I wyszła.
- Tyyyyyy.... - zwrócił się do mnie gniewnie Grey.
Podszedłem do niego kładąc przy łóżku prosty posiłek.
- Nie obchodzi mnie to co zaszło między wami - zakomunikowałem ostro
- Ta dz...
Szybki prawy prosty załatwił sprawę. Grey zasnął jak dziecko.
- Mówiłem, że mnie to nie obchodzi - rzuciłem gniewnie i również wyszedłem ze szpitala.
Następnego dnia Grey był już sprawny. Otrzymał kilka racji żywnościowych, prostą maczugę oraz plecak, zapałki, śpiwór i kilka uncji srebra, które na tej planecie stanowiło walutę. Spojrzał jeszcze raz na zajmującą się roślinami Valencię po czym ruszył w drogę.
- Na pewno tego chciałaś? - spytałem dziewczyny patrząc na oddalającego się Greya
- Na pewno - potwierdziła - zresztą gdybym ci o nim opowiedziała to pewnie byś go zastrzelił
- Wierzę na słowo
- Nie przeżyje zbyt długo - stwierdziła Colon, która przez ten czas stała tuż obok
Grey po chwili zniknął z pola widzenia i przepadł. Mimo wszystko zrobiło mi się go żal.