Husarska Kolonia
#41
Dzień Trzydziesty Piąty - Wiertło

To była intensywna noc.

Nie wiem jakim cudem udało mi się to usłyszeć, zwłaszcza, że padał mocny deszcz. Coś mnie obudziło. Coś jakby wiercenie.
Otworzyłem oczy, rozejrzałem się.

[Obrazek: 55RFt06.png]

- Co do...?
Valencia spała jak suseł i to ewidentnie nie było jej chrapanie jak wstępnie założyłem. To było coś z zewnątrz. W mgnieniu oka podniosłem się, ubrałem spodnie, koszulę i buty. Wybiegłem z bazy, wiercenie stało się głośniejsze i pochodziło jakby z przeciwległej strony wzgórza. Zbliżyłem się do skalnej ściany na północy i przystawiłem do niej ucho.
Ktoś próbował przewiercić ścianę! 
Alarm, alarm! Wysłałem sygnał przez swój podręczny interfejs i po okolicy rozległo się wycie syreny. Ryknąłem przez interkom.
- Alarm! Wstawać dziewczyny, łapać za broń! Mamy intruzów!
Po chwili zobaczyłem biegnącą Valencię. Trzymała w rękach wyrzutnię.
- Czemu nie jesteś przy umocnieniach?
- Ktoś próbuje się do nas przewiercić - i wskazałem na kamienny blok. Valencia przyłożyła do niego ucho.
- Faktycznie. Co zamierzasz?
Szybko oceniłem sytuację. W tym miejscu nie mieliśmy żadnych fortyfikacji jednak mogliśmy wykorzystać zarówno skały na wschodzie jak i gęstą roślinność.
W międzyczasie dołączyła do nas Colon. Nie odzywała się. Widocznie wciąż była zła.
- Musimy schować się między drzewami, nic innego nam nie zostaje. Skoro nie użyli dynamitu przejście powinno być niewielkie. Skoncentrowany ogień szybko załatwi problem.
Valencia skinęła i wybrała pozycję po mojej prawej. Colon postanowiła ustawić się nieopodal miejsca, z którego najprawdopodobniej nadejść miał atak.
- Wciąż jest zła? - wtrąciła Valencia.
- Przejdzie jej.
Czekaliśmy w zniecierpliwieniu coraz bardziej przemakając. Valencia próbowała znaleźć sobie dogodne miejsce pod wysokimi gałęziami drzew by chociaż trochę osłonić się przed deszczem z kolei Colon stała dumnie przygotowana do ataku jakby w ogóle nie przeszkadzała jej ulewa. 
W końcu wiercenie stało się uciążliwie głośne, usłyszałem już nawet rozmowy intruzów i uderzające o ziemię rozłupywane skalne bloki.
- Przygotować się! - poleciłem celując karabinem w źródło hałasu.
I wtedy nastąpiła jatka.
Zobaczyłem szybujące ku nam dwie zielone, metalowe piłki. W mgnieniu oka zrozumiałem czym są.
- Granaty! Wycofać się! - ryknąłem w ostatniej chwili odskakując ze swojej pozycji. Granat eksplodował z hukiem w miejscu, w którym stałem dosłownie dwie sekundy wcześniej - Nana żyjesz?!
Dziewczyna była na swojej pozycji, na szczęście tylko jeden rzut był celny.
- Nic mi nie jest!
I wypaliła w przesmyk ze swojej wyrzutni. Pocisk poszybował ku wynurzającemu się właśnie z przejścia piratowi i wybuchł prosto pod jego stopami. Zginął na miejscu, a siła eksplozji wyrzuciła go w powietrze.

[Obrazek: fC41rKU.png]

Przymierzyłem szukając kolejnego celu. Niestety Colon wdała się w walkę wręcz uniemożliwiając strzał. Sądząc po typie jej przekleństw wygrywała starcie. Pobiegłem w stronę przesmyku gdzie kątem oka dostrzegłem granadiera. Wypaliłem w jego kierunku krótką serię z biodra co uniemożliwiło mu kolejny rzut i wykorzystałem powstałą w ten sposób okazję podbiegając w jego kierunku. Granadier zauważył to i rzucił się do ucieczki. Ruszyłem za nim. Za małym korytarzem powstałym wskutek odwiertu mieściła się olbrzymia polana oraz małe jeziorko, lecz nie byłem w stanie dogonić uciekiniera, który był wyraźnie szybszy. Spróbowałem trafić go krótką serią z biodra ale i to się nie udało. Wiedząc, że nie dam rady utrzymać tempa pozwoliłem mu uciec. 

Wróciłem na pole bitwy. Widocznie moja pogoń i tak trwała dość długo bo nie zastałem na zewnątrz ani Colon ani Valencii, a jedynie ślad po tym, że Tammy wygrała starcie - zmasakrowane od uderzeń pałki zwłoki.

Ruszyłem do bazy. Nana czekała na mnie w środku i nie chciała spać.

Odpowiedz
#42
Przeczytałem od dech do dechy. Świetnie się czyta, mam nadzieję, że nie zabraknie Ci zapału na kolejne części. Smile

PS
Mam nadzieję, że wątek erotyczny nie spowoduje rozłamu w ekipie, polubiłem Colon Wink
Odpowiedz
#43
(01.02.2017, 21:23 UTC)TeddyPanda napisał(a): Nana czekała na mnie w środku i nie chciała spać.

Tadzio szleje po nocach Biggrin Fiu fiu Biggrin
Odpowiedz
#44
(02.02.2017, 12:02 UTC)Quarion napisał(a):
(01.02.2017, 21:23 UTC)TeddyPanda napisał(a): Nana czekała na mnie w środku i nie chciała spać.

Tadzio szleje po nocach Biggrin Fiu fiu Biggrin

Żeby nie było, taki opis wymusił ten oto event Biggrin

[Obrazek: wLWZZpA.png]

W następnych odcinkach pojawią się nowi Koloniści. Jestem przy dniu 120, a w okolicach 110 dnia Kolonia naprawdę oberwie, jedna osoba skończy bez oka, a jedna bez kciuka.

Zapału nie braknie mam screeny chyba na z 20 odcinków do przodu Smile

Możliwe, że zrobię też wymyślone eventy, które skupiać się będą na pogłębieniu relacji między postaciami.

A i ogólnie już planuję dwójkę, być może ze znanymi postaciami albo Husarzami Smile

Odpowiedz
#45
(02.02.2017, 12:17 UTC)TeddyPanda napisał(a): (...)pogłębieniu relacji(...)

Wink
Odpowiedz
#46
Dzień Trzydziesty Dziewiąty - Rozbitek

Smugi płonących odłamków spowiły niebo  i wyglądało to tak jakby ktoś wziął gigantyczny nóż i podzielił je na nierówne kawałki. Chwilę później usłyszałem głośny huk za północnym wzgórzem. Spojrzałem na widok z sondy fotograficznej, która w tym miejscu świetnie sprawdzała się jako mały, niewidzialny niemal zwiadowca. Coś przetrwało i była to kapsuła.

- Na co czekasz? Biegnij go uratować! - powiedziała Valencia gdy pokazałem jej widok z sondy na moim osobistym interfejsie. 
- A co jeśli ma nieprzyjazne zamiary?
- Ja bym to nawet założyła - wtrąciła Colon.
Odetchnąłem z ulgą. Czyżby w końcu jej przeszło? Spojrzałem na nią nie kryjąc radości.
- Nie gniewasz się już?
Colon nie odpowiedziała.
- Jesteś lekarzem Tadek, nieważne jakie ma zamiary - słusznie wypunktowała Valencia, wciąż jednak czekałem na odpowiedź Tammy.
- Nie jestem - wycedziła w końcu patrząc na mnie z wściekłością
- No to idę!

Ruszyłem przed siebie zostawiając za sobą obie dziewczyny. Dopiero teraz zrozumiałem, że Colon faktycznie nie jest na mnie zła, a po prostu nie lubi z jakiegoś powodu Valencii. Spojrzałem za siebie i już ich nie było, pewnie nawet nie zamieniły ze sobą słowa.

W końcu po kilkunastu minutach przedzierania się przez bujną roślinność zobaczyłem naszego rozbitka. 

[Obrazek: GexxBBg.png]

- Ja latam! - krzyczał wijąc się w szczątkach kapsuły.
Wydawał się mocno poobijany, ale o dziwo sprawny. Podszedłem do niego tak by mógł mnie zobaczyć.
- Witaj. Jestem Tadek i jestem lekarzem. Nie stawiaj oporu, a pomogę Ci przeżyć.
Rozbitek spojrzał na mnie zakłopotany.
- Jesteś z ruchu oporu?
- Co?
Dopiero teraz to zauważyłem. Ten gość był naprawdę mocno naćpany.
- Nieważne - rzuciłem i chwyciłem go w pas.
- Argh! Zabierasz mnie do siedziby ruchu oporu? Ja nic nie wiem! - krzyczał, ale nie próbował się oswobodzić, a choćby nawet to był w takim stanie, że wystarczyło klepnąć go w plecy aby stracił przytomność.
- Zabieram cię w bezpieczne miejsce ćpunie.

Gdy wkroczyliśmy na teren bazy czekała już na nas Valencia gotowa aby mi pomóc.

- Gdzie go taszczymy? - spytała
- W środku mamy jeden nieużywani pokój na takie okazje.
Rozejrzałem się szukając wzrokiem Colon.
- Siedzi przy badaniach - Valencia wyczuła natychmiast za kim się rozglądam.
- Mam wrażenie, że się nie lubicie - zacząłem powoli.
Dziewczyna prychnęła.
- Nie rozmawiam z nią i tyle! Wiesz jak mnie nazwała?
- Nie chcę wiedzieć, ale czy wy kobiety zawsze musicie się ze sobą kłócić?
- To ona zaczęła!
- Dobra skończmy - powiedziałem przeczuwając co może się zaraz zacząć.
Weszliśmy do wnętrza bazy, po czym przekroczyliśmy przez jadalnię, za którą znajdował się mały korytarz prowadzący do nie używanego wcześniej ciemnego pomieszczenia. Ułożyliśmy rozbitka na łóżku, a ja natychmiast ruszyłem do magazynu po leki.
- Valencia. - powiedziałem jeszcze za nim się rozdzieliliśmy
- Czo?
- Postaraj się być bardziej miła dla Colon.
Skinęła głową.
- Roger that!

[Obrazek: xJS698F.png]

Odpowiedz
#47
Dzień Czterdziesty Drugi - Opowieść Valencii

Valencia jak zwykle zaczynała swój dzień od doglądania zasianych roślin. Od czasu kiedy przybyła do osady nasze uprawy powiększyły się o pola bawełny, truskawek, ryżu, a także niezwykle cennego leczniczego korzenia, dzięki któremu mogłem bez problemu poradzić sobie z większością schorzeń i obrażeń zarówno wywołanych przez pogodę jak i kule. Dziewczyna w przeszłości zajmowała się ponoć właśnie hodowlą, na co wskazywała też jej mocna opalenizna, ale z drugiej strony dłonie miała ona niezwykle delikatne i kruche jakby nie zostały stworzone do tak ciężkiej pracy.
- Opowiedz mi o swym domu - poprosiłem gdy po raz kolejny obserwowałem ją gdy obsiewała jedno z pól.
Spojrzała ukradkiem w moim kierunku chwytając mocniej koszyk, w którym trzymała świeżo zebrane kolby kukurydzy.
- W sensie o Koloni Kirk?
- Taką miała nazwę?
Oczy Valencii stały się mętne i odległe, a chwilę później pełne bólu jakby sięgnęła pamięcią do złego wspomnienia.
- Tak przynajmniej do czasu, aż przyszedł Rój.
- Rój? Ach chodzi ci o tych "Mechanicznych Kosiarzy", wyrżnęli twoją wioskę? - rzuciłem lekceważącym tonem.
Po chwili pożałowałem, że nie ugryzłem się w język. Dziewczyna upuściła kosz po czym usiadła na świeżo obsianym poletku i wybuchła płaczem.
- Jak możesz tak mówić! Tam zginęli wszyscy moi bliscy! - krzyknęła przez łzy, jednak krzyk ten był stłumiony, pełny grymasu i kaszlu.

Niekiedy zdarza mi się coś powiedzieć zanim pomyślę, chyba nawet robię to za często. Dla Valencii te wydarzenia nie były odleglejsze niż kilka tygodni. Każdego dnia, w którym byliśmy razem, każdego poranka i wieczoru tłumiła w sobie ból po utracie najbliższych osób, próbowała zapanować nad uczuciami straty i zwątpienia, a mimo to potrafiła się uśmiechać, potrafiła tryskać poczuciem humoru, potrafiła walczyć, a przede wszystkim jak nikt inny potrafiła kochać.

Przystąpiłem do niej i usadowiłem się tuż obok. Sięgnąłem po kosz leżący nieopodal, szybko zebrałem całą kukurydzę, która z niego wypadła po zwróciłem go do rąk Valencii. Przyjęła podarunek bez słowa, a ja otuliłem ją ramieniem. Po chwili Dziewczyna położyła wygodnie głowę na mojej klatce piersiowej.
- Opowiedz mi - poprosiłem ponownie bawiąc się kosmyk jej długich brązowych włosów.
Valencia zaczęła mówić.

Kolonia Kirk była w czasach świetności, czyli około dwieście pięćdziesiąt lat temu jedną z największych osad na kontynencie Terra, czyli tym na którym się znajdujemy. 
- Terra? Skąd ta nazwa?
- Nie przerywaj!
Wszystkiego dowiesz się po kolei, także genezy tej nazwy. Wychowałam się na obrzeżach tego miejsca jako córka bogatych farmerów. Szczerze powiedziawszy nigdy nie uprawiałam ziemi ręcznie, bo w miejscu, w którym kiedyś żyłam nie było to potrzebne. Co prawda znałam podstawy, ale i tak strasznie się bałam, że coś zepsuję. W Kirk mieliśmy od tego wielkie, kołowe maszyny.
- Coś jak kombajny?
- Pewnie tak chociaż nie wiem co masz na myśli.
- Nieważne, mów dalej.
Życie mijało mi więc przede wszystkim na zabawie z rówieśnikami, polowaniach na dziką zwierzynę i okazjonalnemu doglądaniu upraw by pewnego dnia przejąć interes rodziców.
- A Kirk? Jaki to było miasto?
Och wspaniałe! Najbardziej zaawansowane technologicznie miejsce na tej planecie i szczerze wątpię by istniało tutaj coś podobnego nawet teraz. Handel rozwijał się prężnie ponieważ osada była olbrzymim centrum przerzutowym miesząc między rzeką Eurią i Aoją.
- Te nazwy też mi coś przypominają!
Kwitnął rozwój sztuki i edukacji, Starsi wybierani głosami Elektorów, których to z kolei wybierano przez większość na terenie okręgów byli o krok od odgadnięcia tajemnicy pochodzenia.
- W sensie czego?
Tego jak tu przybyliśmy! Ta tajemnica czczona była w Kirk niczym religia! Nigdy nie wierzyłam w tą jak wtedy myślałam głupią wiarę, to znaczy że gdzieś tam pośród gwiazd istnieją ludzie tacy jak my w wyższej, zaawansowanej społeczności, że żyją oni pośród gwiazd! Nigdy nie wierzyłam ojcu, który zawsze na dobranoc, gdy kładłam się spać obiecywał mi, że pewnego dnia Starsi stworzą wielki okręt i zabiorą nas do naszego prawdziwego domu, że złączymy się z tymi wyższymi ludźmi. A potem spotkałam ciebie i wszystko co mówili okazało się prawdą.
- Chyba zaczynam rozumieć skąd te pokręcone nazwy.
Starsi, którzy rządzili osadą posiadali strzępy informacji na temat naszych przodków. Wiele rzeczy i miejsc było nazwane na ich cześć jak choćby te dwie rzeki, o których wspomniałam. To nazwy krain w jak to nazywali "Prawdziwym Domu".
- Mylili się - wypunktowałem.
- Jak to?
- Z tymi nazwami! Tak naprawdę te krainy to Azja i Europa. 
Valencia wyszczerzyła zęby.
No może faktycznie nie byli nieomylni, ale jesteś dowodem na to, że i tak mieli rację. Gdzieś tam istniał prawdziwy dom, a jedyne co nas od niego dzieliło to tajemnica jak podróżować przez kosmos. Specjalne brygady poszukiwaczy przeczesywały planetę by odnaleźć artefakty przodków, lecz wiedzieliśmy jedynie, że ich okręty, czyli wasze okręty potrafią pokonywać olbrzymie odległości korzystając z napędu przenoszącego ich do innego wymiaru gdzie nie działało konwencjonalne rozumienie czasu oraz przestrzeni.
- To dzika przestrzeń. Sami do końca jej nie rozumiemy - potwierdziłem
Nasz lud był bliski opracowania prototypu potrafiącego przenieść się w ten inny wymiar!
- A wiedział jak z niego wyjść?
Valencia przełknęła ślinę.
Nie wiem, bo to i tak nieważne. Zaatakował nas rój.
- Cyborgi!
Nazywaj je jak chcesz. Były ich setki, może nawet tysiące czy dziesiątki tysięcy. Maszyny wysokie i szerokie na kilka metrów zbudowane ze stali i grafenu. Wydzielały z siebie dźwięk przypominający rój owadów, jakby stada szarańczy, ale stworzonych z materiałów syntetycznych. Kierowały się prosto na siedzibę Starszych.
- Chciały prototypu - stwierdziłem
Valencia pokiwała głową
- Nie umiały podróżować do gwiazd - dodałem po namyśle.
Wojna była krótka lecz niezwykle brutalna i krwawa. Zginęły tysiące, jednak my, czyli ja i moja rodzina zostaliśmy oddelegowani do jednej z kapsuł hibernacyjnych mieszczących się pod miastem. Widziałam jak moi przyjaciele giną szatkowani i rozczłonkowywani przez te cholerstwa. Całe miasto stało w ogniu nim zdążyliśmy w ogóle odpowiedzieć. Nie mięliśmy zbyt dużej armii, bo Kirk nie miało nigdy wrogów. Wszyscy korzystali na handlu z nami dlatego osady broniło jedynie kilka słabo przeszkolonych oddziałów. Moi rodzice, którzy zanim postanowili zająć się farmerstwem byli myśliwymi, co sprawiło, że posiadali większe umiejętności strzeleckie niż zawodowa armia Kirk.
- Ruszyli do walki.
Valencia cicho załkała.
Tak ostatni raz widziałam ich wpychających mnie siłą do bunkra, a gdy się obudziłam po mieście nie zostały nawet ruiny. Wszystko złupione, tak jakby nigdy ono nie istniało. Jednak mój sarkofag został otwarty i zrobili to piraci, to znaczy jakaś prymitywna banda, która pierwsze co chciała zrobić to mnie rozebrać. Zaczęłam uciekać i nadałam sygnał sos. No i odezwałeś się ty.
- To miejsce, w którym ciągle walczy ze sobą kilka frakcji, nic dziwnego, że na nich trafiłaś.
- Raczej nic dziwnego, że te frakcje są w tym miejscu. Pewnie wciąż szukają ruin.
- Czy te maszyny skradły prototyp?
- Nie wiem, na pewno go tam nie było, ale możemy to sprawdzić!
- Jak? Przecież minęły ponad dwa wieki! Jeżeli nie zabrał go Rój, to zrobili to bandyci.
- Poczekamy.
Kompletnie nie zrozumiałem o co jej chodzi. Valencia popatrzyła mi prosto w oczy, a następnie przeniosła wzrok w stronę piętrzącej się za nami góry.
- Pomyśl głuptasie
W końcu moje szare komórki zatrybiły i już wiedziałem. Zimny pot zalał moje czoło, a serce zabiło mocniej.
- Masz coś czego chcą - powiedziała powoli Valencia - i one po to przyjdą - Rój chce ruszyć do gwiazd, a ty właśnie przywiozłeś im coś co to umożliwi.
- Colon też tu rozbiła swój statek! 
One zapewne już o tym wiedzą. I wkrótce na nas ruszą.
Cholera, cholera, cholera!
- Przestań Valencia, damy im radę!
- Jasne, że damy - potwierdziła Valencia
- Naprawdę w to wierzysz? - spytałem zbity z tropu tą nagłą falą optymizmu
- Tak. Tata obiecał mi, że zobaczę kiedyś Ziemię. Nigdy nie mówił, że zrobimy to razem.
Akurat tej nazwy nie przekręcili.
- Zabiorę cię tam gdy tylko się stąd wydostaniemy.
- Zapamiętam to! 
I wtedy poczułem, że to odpowiedni moment. Taki, który zdarza się tylko raz.
- Ale mam pewien warunek.
- Jaki?! - spytała ze śmiechem - zrobię wszystko!
- Naprawdę? - odwzajemniłem uśmiech, jednak próbując zrobić przy tym chytrą, zadziorną minę
Valencia szybko zrozumiała co mam na myśli.
- Nie może nie wszystko!
- Ok w takim razie wyjdziesz za mnie? 
Dziewczyna wydała się być zaskoczona, a następnie zmieszana, przestraszona, zamyślona, a pod koniec zadowolona. Obserwowałem jej kolejne inkarnacje jakby co chwilę zmieniała stan skupienia.
- Tak - powiedziała w końcu
Tego dnia postanowiliśmy zrobić sobie dzień wolny.

Odpowiedz
#48
Dzień Czterdziesty Trzeci - Snajper 

Schwytaliśmy więźnia! Zadanie to okazało się dużo łatwiejsze niż przypuszczaliśmy, bo przyszedł sam, a zdradził go chybiony strzał, który trafił w panel słoneczny ciężko go uszkadzając. Strzelec nie posiadał najwyraźniej zbyt wielkich umiejętności w posługiwaniu się swoja bronią, bo koszmarnie chybił, a jedyne miejsce, skąd mógł paść strzał były południowe umocnienia. Nic więc dziwnego, że snajperem okazał się być jeden z plemiennych ludzi. Colon bez problemu ogłuszyła dzikusa i odebrała mu broń.

- Najlepiej go od razu odstrzelmy - powiedziała celując nową zabawką w nieprzytomnego. 
- Nie. Nie zabijamy bezbronnych.
- To co z nim zamierzasz kurde zrobić?

Przypatrzyłem się z uwagą Dzikusowi. Jego twarz nie przejawiała najmniejszych oznak inteligencji.

- Nie wiem. Zamkniemy go, a potem pomyślimy.
- Jak sobie chcesz - stwierdziła zrezygnowana Colon wręczając mi do rąk karabin.
Kiedy wracaliśmy do bazy transportując więźnia wybiegła ku nam Valencia.
- I jak? Udało się?
- Tak i nawet przeżył spotkanie z Colon!
Valencia roześmiała się po czym stwierdziła wesoło - Gratki Tammy!
Colon przez dłuższą chwilę walczyła ze sobą jednak w końcu i ona lekko się uśmiechnęła.
- No rozchmurz twarz - zachęciłem ją co o dziwo zadziałało
- Dzięki - powiedziała w stronę Valencii nadzwyczaj miłym tonem - a czy ty przypadkiem kiedyś nie gadałaś, że dobrze strzelasz?
- To prawda! Rodzice brali mnie często na polowania!
Colon wskazała palcem karabin wiszący mi na ramieniu.
- Ten kretyn miał ze sobą całkiem niezłą snajperkę. Ja nie chce, ale może ty?
- Dzięki! Pewnie! W końcu będę mogła pozbyć się tej durnej wyrzutni!
- No niczego nie podpalisz - dodała Colon
- A nasz gość? - zmieniłem w pośpiechu temat - doszedł już do siebie?
- Tak! Postanowił do nas dołączyć!

Świetnie. Zawsze to dodatkowa para rąk do pracy!

Odpowiedz
#49
Mała aktualizacja:
- Obecnie jestem już na bardzo zaawansowanym etapie rozwoju
- Jedyne czego brakuje aby zakończyć rozgrywkę to złóż uranu, których nie mogę nigdzie znaleźć / zdobyć
- Dzień 200, zajmuje się aktualnie składaniem screenów do odcinków

Odpowiedz
#50
Dzień Czterdziesty Czwarty - Zazdrość

[Obrazek: 4QmhFll.png]

W ostatnich dniach temperatura znacząco się obniżyła, a nawet spadł śnieg. Nasz nowy kolega nazywał się McClain i jak opowiedział pochodził on z niewielkiej wioski rybackiej położonej na wybrzeżach kontynentu, jednak został schwytany przez łowców niewolników. Szczęśliwie udało mu się uciec z pokładu statku kosmicznego, gdzie był przetrzymywany. McClain ze zgrozą opowiadał o tajemniczych, wydających głos brzęczenia maszynach, małych, jednak liczonych w setkach, które totalnie rozłupiły statek i wybiły jego załogę. I o tym jak ledwo uszedł z życiem wykorzystując ostatnią kapsułę ewakuacyjną.

- Jakim cudem ty w ogóle żyjesz? - parsknęła Colon, kiedy opowiadał on swoją historię.

McClain spojrzał na Colon, a ja natychmiast zauważyłem, że przypadła mu do gustu. On jej zresztą też i nie ma co się dziwić, bo był przystojny i umięśniony (a raczej atletycznej budowy). W żaden sposób nie mógłbym się z nim równać.

- Było ciężko, ale dałem radę. No i udało mi się zniszczyć jedną z tych konserw! - i na dowód wyciągnął z kieszeni coś co można było określić jedynie słowami "mechaniczne oko"

Colon zagwizdała z uznaniem. Dlaczego nigdy do mnie tak nie zagwizdała? Oparłem głowę o stół udając znudzenie. W zasadzie nie zależało mi już na względach Colon, w końcu z Valencią naprawdę dobrze się nam układało, ale ten koleś mnie po prostu wkurzał. 

Rozmawiali ze sobą przez chwilę a ja całkowicie się zamknąłem i gdy chciałem już wyjść do Valencii, która wycinała rośliny zrobiła to Colon.

- Idę trochę poogarniać na zewnątrz! - rzuciła na odchodne i trzasnęła za sobą drzwi. Słowa te skierowane były tylko i wyłącznie w stronę McClaina. Naprawdę byłem duchem.

McClain przysunął do mnie swoje krzesło i klepnął mnie w plecy tak mocno, że aż zabolało. Miałem mu ochotę oddać pięścią w te śliczne białe ząbki.

[Obrazek: 8YafcdJ.png]

- Stary śpisz!? - spytał
Podniosłem głowę krzywiąc się.
- A co?
- Ta Colon to całkiem niezła laska co nie?!
Był uśmiechnięty do ucha do ucha i miałem wrażenie, jakby na siłę chciał stać się moim kumplem.
- Może być - stwierdziłem udając ziewnięcie
Zerknął na mnie w sposób jakby chciał prześwietlić mój umysł. 
- Rozumiem, że ty i ...
Tak myślałem, że o to zapyta.
- Tja... To znaczy nie. To tylko przyjaciółka, moja dziewczyna to Valencia.
McClain jeszcze bardziej się rozchmurzył uzyskując odpowiedź jakiej chciał.
- No Valencia też niczego sobie - powiedział z tonem jakby miał to być komplement - I te jej... Nieważne! Jaka ona jest?
- Kto Colon?
- Tak Colon! Możesz mi coś o niej powiedzieć?
- Wkurza mnie.

Odpowiedz




Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości