Dzień Trzydziesty Drugi - Zabójczy Duet
Stałem oparty o futrynę drzwi wejściowych obserwując z uśmiechem na ustach sadzącą właśnie ryż Valencię. Jak się dowiedziałem, była ona członkinią jednej z mocno zaawansowanych technicznie frakcji planety, gdzie zajmowała się przede wszystkim uprawą roślin, jednak i używanie broni palnej nie było dla niej obce i jak twierdziła całkiem nieźle strzelała z broni dalekiego zasięgu. Niestety wskutek najazdu czegoś co nazywała "Mechanicznymi Kosiarzami" straciła dom i aby dowództwo aby ochronić resztki ocalałych z ataku postanowiło użyć sarkofagów hibernacyjnych. Był to jedyny sposób, by ochronić się przed wyczuwającymi ciepłotę ciała mechanoidami.
- Więc tak naprawdę ile masz lat? - spytałem przy kolacji.
Valencia zerknęła niepewnie na mnie po czym szybko odwróciła wzrok.
- Biologicznie czy fizycznie?
- Tak i tak.
Zanim odpowiedziała wzięła do ust solidny haust wody.
- Biologicznie mam dwadzieścia sześć lat - nastąpiło pełne napięcia milczenie, po czym dodała - a fizycznie, czyli licząc cały ten czas w kapsule to byłoby ponad dwieście pięćdziesiąt.
Odetchnąłem z ulgą.
- Nie tak źle! Słyszałem kiedyś plotki, że Aisling Duval ma więcej.
- Chodzi ci o tę maskotkę Imperium? - wtrąciła Colon, która właśnie pojawiła się wewnątrz salonu.
- Tak o tę - kiwnąłem głową
Valencia wydała się wyraźnie zaskoczona
- Co to za Imperium?
Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia z Colon. Przyjaciółka po raz kolejny dała mi działać po swojemu. Zwróciłem się ponownie ku Valencii. Miała piękne błękitne oczy.
- Być może zdziwi cię fakt, że...
I tak zacząłem jej opowiadać o wielkiej galaktycznej społeczności sześć tysiecy lat świetlnych stąd, o wielkich kosmicznych potęgach i systemach pełnych dryfujących w przestrzeni, orbitujących miastach. Opowiadałem o swoim domu, o Skrzydlatej Husarii, której byłem częścią, o tym kim naprawdę jestem i jak koniec końców tu trafiłem. Valencia chłonęła informacje i zadawała masę pytań od ważnych dla zrozumienia jej pochodzenia np. czy ludzie stąd pochodzą właśnie z tamtej odległej przestrzeni, aż po zupełnie nieistotne jak choćby nazwa mojego statku.
- I mówisz, że od miesiąca próbujecie go naprawić?
- Szczerze powiedziawszy jeszcze nie zaczęliśmy nad tym pracować - westchnąłem - wciąż staramy się zrozumieć co konkretnie jest uszkodzone.
- Na pewno dasz sobie radę - uśmiechnęła się tak uroczo, że niemal spadłem z krzesła z wrażenia. Z trudem, ale utrzymując równowagę spytałem.
- Wiem, że jesteś tutaj od niedawna ale pomyślałem sobie...
I wtedy rozległ się alarm. Systemy ostrzegania dalekiego zasięgu wskazywały dwóch uzbrojonych piratów, którzy parli wprost na nasze umocnienia.
Wybiegłem z bazy. Dochodziła północ, a na zewnątrz szalała burza z piorunami. Przekląłem w duchu - wybrali sobie idealną porę. Valencia biegła za mną.
- Wracaj do środka! - krzyknąłem, jednak dziewczyna nie reagowała
- Chcę pomóc. - powiedziała kręcąc głową w geście odmowy.
- To nie jest zabawa - wycedziłem nie kryjąc wściekłości, a powietrze przeszył donośny grzmot.
Zaledwie chwila a ja już byłem przemoczony od stóp do głów.
- Ale ja wcale nie żartuje - zapewniła Nana, a ja dopiero teraz zauważyłem, że w rękach dzierży karabin.
- Skąd to masz do cholery?
- Pożyczyłam - skinęła niewinnie na broń.
W międzyczasie dołączyła do nas Colon, której wyraz twarzy wskazywał na brak jakiegokolwiek zaskoczenia zaistniałą sytuacją.
- Idziecie czy nie? - spytała kierując się w stronę bramy.
Wytrzeszczyłem na nią oczy.
- I ty jej na to pozwalasz?
Colon odwróciła się do nas pytająco. W mgnieniu oka zrozumiała.
- To, że tak wygląda nie znaczy jeszcze, że nie umie korzystać z broni ty szowinistyczny dupku.
Zaczerwieniłem się ze wstydu. Colon, jak żadna inna osoba potrafiła zgasić mnie w mgnieniu oka. Valencia nie zwróciła jednak na nią uwagi i wciąż wpatrywała się we mnie nie ruszając z miejsca.
- Jeśli chcesz to zostanę - powiedziała.
Machnąłem ręką dając za wygraną.
- Dobra chodź, tylko uważaj na siebie. To prawdziwe kule i prawdziwy ołów.
Pokiwała głową akceptując układ.
Było ich dwóch, lecz aura sprawiała, że celowanie i ocena odległości była niemal niemożliwa. Widziałem jedynie poruszające się w zmroku cienie. W dodatku czułem jakbym tonął we własnych butach, a podłoże stało się zbyt miękkie i grząskie wskutek siarczystej ulewy. Kiedy spostrzegłem mknący w moim kierunku pocisk było już za późno.
Eksplozja oszołomiła mnie i poczułem silny ból pleców. Nie była to jednak typowa rana postrzałowa, a coś innego, dużo bardziej gorącego i wgryzającego się w skórę.
- Jasny gwint ja płonę! - krzyknąłem przerażony i wybiegłem z okopu usiłując ugasić swoje ubranie. Na szczęście pomógł mi w tym deszcz i po kilku sekundach na mojej skórze zostało tylko drobne poparzenie. Spowodowało to jednak, że złamałem szyk.
Złamałem szyk! Było po nas.
Próbując określić swoje położenie usłyszałem krzyki Colon, nie byłem jednak w stanie określić, z której strony padały jej słowa, mimo, że były dość wyraźne.
- Zastrzel tego z wyrzutnią! - krzyczała
Rozległ się głuchy dźwięk karabinu. Nie byłem niestety w stanie określić, czy Valencia zaliczyła trafienie czy pudło.
- Brawo! - dobiegł mnie ponownie ten sam głos - został jeszcze jeden, nie widzę... Argh!
W strugach deszczu dostrzegłem niewyraźną sylwetkę Colon, która walczyła z kimś wręcz przy południowej ścianie.
- Giń, giń, giń!
Pobiegłem co sił w nogach. Pirat odepchnął dziewczynę i gotowy był by wystrzelić zabójczą serię ze swojego karabinu maszynowego. Colon upadła wprost na jeden z głazów jeszcze bardziej grzebiąc swoje szanse.
- Żebyś zgnił w piekle - przeklinała.
I wtedy jego głowa została rozsmarowana na skalnej ścianie jak gdyby ktoś rzucił w nią wiaderkiem czerwonej farby. W ostatniej chwili udało mi się uderzyć przeciwnika kolbą blastera.
Tammy była nieprzytomna.
- Valencia?!
Dziewczyna po chwili wyłoniła się zza linii jednego z okopów. Byłem szczęśliwy, że udało jej się to przeżyć, jednak nie było czasu o tym myśleć.
- Pomóż mi!
Podbiegła i chwyciliśmy krwawiącą mocno Colon za ręce i nogi.
- Co z nią będzie? - spytała nie kryjąc strachu.
Wiedziałem, że jeśli Colon przeżyje transport do bazy uda mi się przeprowadzić pierwszą pomoc i zatamować krwotok.
- Nie martw się, jestem lekarzem.
Odetchnęła.
- To dużo lepsze niż próba zaimponowania mi statystką celnych strzałów.
Zrozumiałem, że słowa te odnoszą się do naszego pierwszego spotkania. Było to przedwczoraj, a ja czułem jakby minął co najmniej tydzień.
- Tak naprawdę wcale nie mówią na mnie Terminator, Colon najczęściej nazywa mnie Idiotą.
- Wiem - stwierdziła Valencia patrząc z troską na nieprzytomną Colon - powiedziała mi.
- Masz z tego wyjść Colon - powtarzałem wciąż kiedy opatrywałem jej rany.
Straciła sporo krwi.
- Jestem Ci winien solidnego kopa.