24.01.2017, 22:21 UTC
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.02.2017, 17:29 UTC przez TeddyPanda.)
Dzień Jedenasty - Fioletowe Plemię
- Słyszysz to?
Tammy szturchnęła mnie w ramię, gdy siedziałem z rękami wyciągniętymi na stół cierpiąc już na wczesne objawy udaru słonecznego. To już trzeci dzień, a upały nie ustają. Na zewnątrz panowało istne piekło, a ja chcąc nie chcąc byłem zmuszony raz po raz opuszczać bazę, choćby po to by uzupełnić paliwo w generatorze, a także kilkukrotnie naprawić drobne awarie przewodów i paneli słonecznych.
- Po prostu daj mi umrzeć - powiedziałem nie podnosząc głowy znad stołu.
Tammy prychnęła ze złością, po czym usłyszałem trzask drzwi. Niech sobie strzela te fochy jeśli chce! Drzwi trzasnęły jeszcze raz i usłyszałem jak Tammy wbiega do jadalni oraz jej ciężki oddech.
- To fioletowi! - krzyknęła
A teraz chce się mścić. Typowe.
- To fioletowi! Rusz tyłek! Pięciu albo sześciu!
Dopiero po chwili dotarło do mnie jak poważna była sytuacja.
Zerwałem się na równe nogi i chwyciłem karabin i wybiegłem na zewnątrz. Spora grupa ubranych w plemienne stroje ludzi przekroczyła już nasze umocnienia i szybko zbliżali się w naszym kierunku. Gdy tylko wycelowałem w jednego z nich by oddać strzał barczysty, maszerujący na tyłach grupy mężczyzna, którego charakteryzował spleciony sięgający do połowy pleców warkocz zawołał.
- Nie strzelać. My nie przyszli walczyć. My szukać nasz towarzysz. Czy wy go przypadkiem nie widzieć?
Stanąłem jak wryty.
- Słucham?
- Czego blada twarz nie rozumieć. My szukać zwiadowca.
Przekląłem domyślając się o kogo im chodzi, a przed oczami stanęła mi Tammy okładająca po czaszce ich przyjaciela.
- Ja tu nikogo nie widzieć - powiedziałem niepewnie, a przywódca grupy spojrzał na mnie spode łba.
- Łindzia rozejrzeć się, blada twarz nie przeszkadzać!
Tamy podbiegła do mnie z pytającym wyrazem twarzy.
- Spokojnie, panuję nad sytuacją - szepnąłem.
- Pozwoliłeś tym troglodytom tutaj wejść!
Jeden z plemiennych ludzi właśnie szturchał patykiem panel słoneczny.
- Powęszą i sobie pójdą.
Sytuacja z minuty na minutę robiła się coraz bardziej napięta, a my, wiedząc, że przeciwnik jest w sporej przewadze pozwoliliśmy przeszukać, obwąchać i wymacać każdy przedmiot i każdy skrawek ziemi na naszym terenie. Starałem się obejmować wzrokiem wszystkich wrogów na raz trzymając broń w pogotowiu. W końcu przywódca ponownie się odezwał, wyraźnie niezbyt zadowolony.
- Gdybyście spotkać Zwiadowca, wy go związać i przyprowadzić do wioska. Wódz dużo zapłacić w srebro i skóry.
- My tak zrobić - odpowiedziałem nie ukrywając ulgi
- Łindzia żegnać
I skierowali się z powrotem w stronę północnych umocnień, jednak w tym samym momencie dostałem silnego udaru słonecznego, a w mojej głowie zamigotały napisy - srebro, kredyty, kredyty, srebro, profit, Robigo (Robigo to stara miejscówka do nabijania masy kasy w Elitce Madziu).
- Łindzia czekać!
Cała grupka odwróciła się do mnie ze spojrzeniem jakbym wypowiedział w ich stronę jakąś obrzydliwą obelgę.
- Blada twarz znaleźć taka maczuga! - podbiegłem szybko do składziku, podniosłem leżącą tam maczugę należącą wcześniej do zwiadowcy i podrzuciłem łapiąc raz w lewą, raz w prawą dłoń niczym nieudolny akwizytor chcący wcisnąć swoją tandetę losowemu naiwniakowi.
- Wódz nie chcieć przypadkiem pohandlować?!
Tammy nie odzywała się do mnie przez całą resztę dnia.
- Słyszysz to?
Tammy szturchnęła mnie w ramię, gdy siedziałem z rękami wyciągniętymi na stół cierpiąc już na wczesne objawy udaru słonecznego. To już trzeci dzień, a upały nie ustają. Na zewnątrz panowało istne piekło, a ja chcąc nie chcąc byłem zmuszony raz po raz opuszczać bazę, choćby po to by uzupełnić paliwo w generatorze, a także kilkukrotnie naprawić drobne awarie przewodów i paneli słonecznych.
- Po prostu daj mi umrzeć - powiedziałem nie podnosząc głowy znad stołu.
Tammy prychnęła ze złością, po czym usłyszałem trzask drzwi. Niech sobie strzela te fochy jeśli chce! Drzwi trzasnęły jeszcze raz i usłyszałem jak Tammy wbiega do jadalni oraz jej ciężki oddech.
- To fioletowi! - krzyknęła
A teraz chce się mścić. Typowe.
- To fioletowi! Rusz tyłek! Pięciu albo sześciu!
Dopiero po chwili dotarło do mnie jak poważna była sytuacja.
Zerwałem się na równe nogi i chwyciłem karabin i wybiegłem na zewnątrz. Spora grupa ubranych w plemienne stroje ludzi przekroczyła już nasze umocnienia i szybko zbliżali się w naszym kierunku. Gdy tylko wycelowałem w jednego z nich by oddać strzał barczysty, maszerujący na tyłach grupy mężczyzna, którego charakteryzował spleciony sięgający do połowy pleców warkocz zawołał.
- Nie strzelać. My nie przyszli walczyć. My szukać nasz towarzysz. Czy wy go przypadkiem nie widzieć?
Stanąłem jak wryty.
- Słucham?
- Czego blada twarz nie rozumieć. My szukać zwiadowca.
Przekląłem domyślając się o kogo im chodzi, a przed oczami stanęła mi Tammy okładająca po czaszce ich przyjaciela.
- Ja tu nikogo nie widzieć - powiedziałem niepewnie, a przywódca grupy spojrzał na mnie spode łba.
- Łindzia rozejrzeć się, blada twarz nie przeszkadzać!
Tamy podbiegła do mnie z pytającym wyrazem twarzy.
- Spokojnie, panuję nad sytuacją - szepnąłem.
- Pozwoliłeś tym troglodytom tutaj wejść!
Jeden z plemiennych ludzi właśnie szturchał patykiem panel słoneczny.
- Powęszą i sobie pójdą.
Sytuacja z minuty na minutę robiła się coraz bardziej napięta, a my, wiedząc, że przeciwnik jest w sporej przewadze pozwoliliśmy przeszukać, obwąchać i wymacać każdy przedmiot i każdy skrawek ziemi na naszym terenie. Starałem się obejmować wzrokiem wszystkich wrogów na raz trzymając broń w pogotowiu. W końcu przywódca ponownie się odezwał, wyraźnie niezbyt zadowolony.
- Gdybyście spotkać Zwiadowca, wy go związać i przyprowadzić do wioska. Wódz dużo zapłacić w srebro i skóry.
- My tak zrobić - odpowiedziałem nie ukrywając ulgi
- Łindzia żegnać
I skierowali się z powrotem w stronę północnych umocnień, jednak w tym samym momencie dostałem silnego udaru słonecznego, a w mojej głowie zamigotały napisy - srebro, kredyty, kredyty, srebro, profit, Robigo (Robigo to stara miejscówka do nabijania masy kasy w Elitce Madziu).
- Łindzia czekać!
Cała grupka odwróciła się do mnie ze spojrzeniem jakbym wypowiedział w ich stronę jakąś obrzydliwą obelgę.
- Blada twarz znaleźć taka maczuga! - podbiegłem szybko do składziku, podniosłem leżącą tam maczugę należącą wcześniej do zwiadowcy i podrzuciłem łapiąc raz w lewą, raz w prawą dłoń niczym nieudolny akwizytor chcący wcisnąć swoją tandetę losowemu naiwniakowi.
- Wódz nie chcieć przypadkiem pohandlować?!
Tammy nie odzywała się do mnie przez całą resztę dnia.