22.01.2017, 14:47 UTC
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.01.2017, 18:01 UTC przez TeddyPanda.)
Dzień Trzeci - Obcy
Obudziłem się w środku nocy przez wydawać by się mogło czyjąś rozmowę.
Szybko wdarło się we mnie przerażenie połączone z szokiem i niedowierzaniem.
Jak to do cholery jest możliwe.
Wytężyłem słuch, chociaż po chwili nie musiałem bo z sekundy na sekundę głosy stawały się coraz bardziej doniosłe.
Intruzi - pomyślałem. Jakim cudem? Jestem ponad sześć tysięcy lat świetlnych od HR, na niezamieszkanej, obcej planecie. Nigdy o niej wcześniej nie słyszałem, nie widniała w żadnych bazach danych, w żadnych bibliotekach pamięciowych, w żadnej kapsule informacyjnej nie było wzmianki o ty miejscu, aż tu nagle, i już będąc pewny, że nie oszalałem i nie mam żadnych omamów słuchowych słyszę rozmowę dwóch osób.
Czytałem kiedyś, że w pierwszej erze eksploracji ludzkość wysłała statki kolonizacyjne do odległych światów... Te statki-arki nie miały napędów FSD, były niezwykle wolne, a kolonistów zamrażano w kapsułach kriogenicznych, w których mieli przetrwać setki lat podróży. Mówiono, że duża ilość z nich nie dotarła do celu, że wiele zaginęło wskutek źle obliczonych trajektorii lotów przeistaczając się wielkie, stalowe sarkofagi, pełne wciąż śniących o zdobyciu gwiazd pionierów, mające krążyć po galaktyce przez eony.
Myśl o tym napełniła mnie jeszcze większym strachem.
Ale plotki mówiły też, że część z tych wielkich statków faktycznie osiągnęła swój cel, jednak w jaki sposób i to się z nimi działo było zagadką.
Czy to możliwe, że trafiłem w jedno z takich miejsc?
A jeśli tak, to jak bardzo te stulecia separacji wpłynęły na tych ludzi? Starałem się szybko ułożyć kilka możliwych scenariuszy od tych optymistycznych, w których okazywało się, że ludzie żyjący na tej planecie nie różnią się zbytnio od innych, aż po najbardziej przerażające, w których okaże się, że nie wykraczają oni rozwinięciem ponad czasy wczesnego paleolitu, gdzie niewielkie plemiona walczyły ze sobą o każdy skrawek terenu, o każdą kroplę wody, każdy kawał mięsa.
Chwyciłem za broń.
- Halo! Jest tam kto?
Dotarł do mnie wołanie jednego z ludzi. Człowiek ten był ubrany jedynie w krótkie szorty i bandamę śmiało zbliżał się do mojej chaty. Tuż za nim wlókł się, powłócząc nogami i krzywiąc się jego gruby kompan, z którym przed chwilą tak zaciekle o czymś dyskutował. Wydawało mi się, że wiedziałem o czym
Jeden na dwóch - pomyślałem. Jednak mam przewagę zaskoczenia i przy odrobinie szczęścia byłbym w stanie wyeliminować tego pierwszego, a gruby, który raczej nie grzeszył zręcznością nie byłby w stanie nawet zareagować. Zacząłem powoli zaciskać palec na spuście mojego blastera i starając się opanować bicie serca - przymierzyłem.
- Przestań we mnie celować idioto!
Ryknął nagle Gruby, chociaż mój celownik skupiony był na jego mniejszym towarzyszu. Zamarłem. Jakim cudem taka kupa mięcha jest w stanie coś dostrzec spomiędzy tego tłuszczu.
Moja pozycja była już jednak spalona i nie mając innego wyjścia rzuciłem przez drzwi.
- Stać. Ani kroku dalej! Kim jesteście?!
Obaj uśmiechnęli się i mimo, że panował zmrok zauważyłem na tych uśmiechach cień ironii.
- Mając na uwadze obiektywną ocenę sytuacji, to my powinniśmy spytać o to ciebie. To nie my spadliśmy z nieba - chrząknął gruby kiwając głową w kierunku zbocza góry gdzie wciąż tkwiła moja Anaconda.
Zamrugałem po czym cofnąłem się o krok i przybrałem bojową pozycję niczym lwica chcąca chronić swe potomstwo.
- Spokojnie, nie mamy złych zamiarów - powiedział chudy gestykulując porozumiewawczo - jesteśmy z klanu Tailor Mesa, niespełna trzy dni temu zobaczyliśmy na niebie ten wielki, żółty pojazd spadający z chmur, a burmistrz Daniel przysłał nas abyśmy sprawdzili co się stało.
- Szliśmy dwa dni! - dodał z wyrzutem Gruby.
Chudy spojrzał na niego z politowaniem.
- Tobie się akurat przydała odrobina ruchu!
Roześmiał się po czym zwrócił swe oczy ponownie do mnie.
- Nazywam się Tony, a ten tłuścioch to Laine - mój obserwator. Witaj na Agei Przybyszu z Gwiazd!
Obudziłem się w środku nocy przez wydawać by się mogło czyjąś rozmowę.
Szybko wdarło się we mnie przerażenie połączone z szokiem i niedowierzaniem.
Jak to do cholery jest możliwe.
Wytężyłem słuch, chociaż po chwili nie musiałem bo z sekundy na sekundę głosy stawały się coraz bardziej doniosłe.
Intruzi - pomyślałem. Jakim cudem? Jestem ponad sześć tysięcy lat świetlnych od HR, na niezamieszkanej, obcej planecie. Nigdy o niej wcześniej nie słyszałem, nie widniała w żadnych bazach danych, w żadnych bibliotekach pamięciowych, w żadnej kapsule informacyjnej nie było wzmianki o ty miejscu, aż tu nagle, i już będąc pewny, że nie oszalałem i nie mam żadnych omamów słuchowych słyszę rozmowę dwóch osób.
Czytałem kiedyś, że w pierwszej erze eksploracji ludzkość wysłała statki kolonizacyjne do odległych światów... Te statki-arki nie miały napędów FSD, były niezwykle wolne, a kolonistów zamrażano w kapsułach kriogenicznych, w których mieli przetrwać setki lat podróży. Mówiono, że duża ilość z nich nie dotarła do celu, że wiele zaginęło wskutek źle obliczonych trajektorii lotów przeistaczając się wielkie, stalowe sarkofagi, pełne wciąż śniących o zdobyciu gwiazd pionierów, mające krążyć po galaktyce przez eony.
Myśl o tym napełniła mnie jeszcze większym strachem.
Ale plotki mówiły też, że część z tych wielkich statków faktycznie osiągnęła swój cel, jednak w jaki sposób i to się z nimi działo było zagadką.
Czy to możliwe, że trafiłem w jedno z takich miejsc?
A jeśli tak, to jak bardzo te stulecia separacji wpłynęły na tych ludzi? Starałem się szybko ułożyć kilka możliwych scenariuszy od tych optymistycznych, w których okazywało się, że ludzie żyjący na tej planecie nie różnią się zbytnio od innych, aż po najbardziej przerażające, w których okaże się, że nie wykraczają oni rozwinięciem ponad czasy wczesnego paleolitu, gdzie niewielkie plemiona walczyły ze sobą o każdy skrawek terenu, o każdą kroplę wody, każdy kawał mięsa.
Chwyciłem za broń.
- Halo! Jest tam kto?
Dotarł do mnie wołanie jednego z ludzi. Człowiek ten był ubrany jedynie w krótkie szorty i bandamę śmiało zbliżał się do mojej chaty. Tuż za nim wlókł się, powłócząc nogami i krzywiąc się jego gruby kompan, z którym przed chwilą tak zaciekle o czymś dyskutował. Wydawało mi się, że wiedziałem o czym
Jeden na dwóch - pomyślałem. Jednak mam przewagę zaskoczenia i przy odrobinie szczęścia byłbym w stanie wyeliminować tego pierwszego, a gruby, który raczej nie grzeszył zręcznością nie byłby w stanie nawet zareagować. Zacząłem powoli zaciskać palec na spuście mojego blastera i starając się opanować bicie serca - przymierzyłem.
- Przestań we mnie celować idioto!
Ryknął nagle Gruby, chociaż mój celownik skupiony był na jego mniejszym towarzyszu. Zamarłem. Jakim cudem taka kupa mięcha jest w stanie coś dostrzec spomiędzy tego tłuszczu.
Moja pozycja była już jednak spalona i nie mając innego wyjścia rzuciłem przez drzwi.
- Stać. Ani kroku dalej! Kim jesteście?!
Obaj uśmiechnęli się i mimo, że panował zmrok zauważyłem na tych uśmiechach cień ironii.
- Mając na uwadze obiektywną ocenę sytuacji, to my powinniśmy spytać o to ciebie. To nie my spadliśmy z nieba - chrząknął gruby kiwając głową w kierunku zbocza góry gdzie wciąż tkwiła moja Anaconda.
Zamrugałem po czym cofnąłem się o krok i przybrałem bojową pozycję niczym lwica chcąca chronić swe potomstwo.
- Spokojnie, nie mamy złych zamiarów - powiedział chudy gestykulując porozumiewawczo - jesteśmy z klanu Tailor Mesa, niespełna trzy dni temu zobaczyliśmy na niebie ten wielki, żółty pojazd spadający z chmur, a burmistrz Daniel przysłał nas abyśmy sprawdzili co się stało.
- Szliśmy dwa dni! - dodał z wyrzutem Gruby.
Chudy spojrzał na niego z politowaniem.
- Tobie się akurat przydała odrobina ruchu!
Roześmiał się po czym zwrócił swe oczy ponownie do mnie.
- Nazywam się Tony, a ten tłuścioch to Laine - mój obserwator. Witaj na Agei Przybyszu z Gwiazd!