DAEE Ewent "BOSKA UCIECZKA"
#14
Sala była na tyle obszerna, że gdyby przerobić ją na hangar, możnaby w niej pomieścić eskadrę Viperów, razem z niezbędnym do codziennej eksploatacji sprzętem i pomieszczeniem dla ich pilotów. Wysoki sufit zdawał się brać początek w odległych gwiazdach, ale na stałych bywalcach tego zacnego przybytku, sztuczki zmyślnych architektów nie robiły takiego wrażenia, jak na tłumie osób, które pojawiły się tu po raz pierwszy. Muzyka obijała się o ściany, ale nikt poza największymi melomanami nie zwracał uwagi na najwyższej klasy orkiestrę, wykonującą na żywo arcydzieła muzyki klasycznej. Jak to bywa na tak wytrawnych wydarzeniach, zaproszeni interesowali się głównie sobą nawzajem, a jedynie niedociągnięcia w przygotowaniach mogłyby być zauważone, dlatego brak komentarzy dotyczących wystroju, atmosfery, jedzenia i wina było właściwie największym komplementem, jaki organizator mógł odebrać, nie licząc oczywiście pochlebnych słów zza setek zakłamanych uśmiechów. Wielobarwny tłum zakutych w sztywne garnitury mężczyzn, prowadzących swoje towarzyszki w najwykwintniejszych kreacjach, był przetykany jeszcze sztywniejszy mi od garniturów, mundurami galowymi. Gwar rozmów, tłumionych śmiechów i udawanych westchnień wypełniał olbrzymią salę, rywalizując z zapachami kulinarnych cudów, które zerkały ze stołów ustawionych za szpalerem kolumn oddzielających główną część sali balowej od przeszklonego skrzydła pałacowego obserwatorium.

- ...prawda kochanie?

- Słucham? ...a, tak, oczywiście - odpowiedział nie bardzo wiedział na co Shahbaz, gdy delikatna dłoń chwyciła go za zgięty łokieć ręki trzymającej kieliszek.

- Oh, proszę wybaczyć, Shah pewnie wciąż jeszcze został na swoim okręcie - znów odezwał się słodki dla uszu pilota głos.

- Rozumiem - odparł lekko rozbawiony baryton. - Czasem to dobrze, że jednak porucznik jest za sterami, a nie za biurkiem. A może mogę już mówić pan major?

- Nie, nie, mój awans to tylko plotki. Oczywiście byłbym zaszczycony, ale jestem jedynie trybem w maszynie i nie widzę całości mechanizmu. Nie będę sam naciskał, by zmienić swoje miejsce. Wszak są ludzie nade mną, którzy mogą lepiej ocenić czy powinienem awansować czy nie - błyskawicznie odnalazł się wśród wyszukanych form towarzyskich i udawanej skromności. 

- Ale przecież to nieuniknione.

- Nie ma co się spieszyć... - zaczął Shahbaz, ale natychmiast mu przerwano.

- Pan porucznik ma rację, nie ma co się spieszyć, bo najpierw musi wpieprzyć paru gagatków do kicia.

Gwiazda mikroświatka o zasięgu kilku otaczających parę osób odwróciła się, by dostrzec posiadacza znajomego głosu, zaskakująco wysokiego jak na tak olbrzymią przeponę w tak wielkim ciele. Spaślak wyglądał dokładnie tak jakim go Shahbaz zapamiętał. Prawie dwa i pół metra wzrostu, dziedzictwo linii genetycznej gamma pierwszej fali kolonistów, otoczone co najmniej osiemdziesięcioma kilogramami potężnych jak prasa hydrauliczna mięśni, wciśniętych pod co najmniej drugie tyle tłuszczu. Jedynie jedna rzecz nie pasowała. Jakim cudem tak olbrzymi typ, który na swoim statku musiał wymienić fotel, żeby się w nim mieścić, znalazł krawca, który był w stanie uszyć wielki jak rodzinny namiot garnitur?

- Oh, Szafa, tu jesteś! Martwiłam się, że się zgubisz. Panie ambasadorze, Shahbaz właśnie jego musi teraz dopaść. Oczywiście nigdy mi o tym nie powiedział, ale gdybym była głupia, to raczej by się we mnie nie zakochał.

Shahbaz dopiero teraz zaczął dochodzić do wniosku, że coś chyba jest nie tak. Że coś dziwnego ma miejsce, on jest tego częścią i nie wie dlaczego. Że nie wie co właściwie tu robi. Że jedynie ciepła obecność jego towarzyszki pozwala jakoś zakotwiczyć jego świadomość w tym tak obcym mu miejscu.

- No, no... - ambasador z uznaniem pokiwał głową patrząc na Szafę, by po chwili odwrócić się z powrotem do Shahbaza. - Nie będzie panu łatwo. Ale jak pan skończy tutaj, to może Jego Wysokość wypożyczy mi takiego fachowca, żebyśmy w Farlight również mogli sobie poradzić z wzrostem przemytu narkotyków.

- Ja, nie wiem... - to było jedyne co Shahbaz był w stanie wydukać.

- Ha, pan porucznik może i łeb ma na karku, ale ja w tym biznesie jestem za długo, żeby mnie jakiś tam oficerek wykosił - huknął Szafa. - Na braciszków Kellig może starczyło mi oleju w głowie, ale już Weber prawie go załatwił. Shah, opowiadałeś panu ambasadorowi, jak pół dup... Przepraszam ekscelencjo. Jak pół rufy ci Weber odstrzelił.

- Nie, ja...

- Oj przestań go zawstydzać. Jeszcze zapomni mi się oświadczyć.

- To państwo od dawna razem? - zagadał grzecznie jakiś człowiek w nietypowym garniturze, Shahbaz przypominał sobie, że to chyba jakiś starszy duchowny jednej z popularnych w systemie religii.

- My to... - znów nie mógł wydobyć głosu Shahbaz.

- Będzie prawie dwa lata. Na początku po prostu myślał, że pomogę mu zinfiltrować gang Szafy.

- Ha, to wymyślił, rzeczywiście ciebie bym nie podejrzewał o wprowadzenie szpiona - mruknął wielki gangster z pewnym rozbawieniem.

- No, Shah jak się postara, to potrafi być sprytny, tylko się mój głuptasek zakochał - pacnęła pilota figlarnie w nos. - Powiem wam, że chce na najbliższym transporcie wciągnąć cały gang w pułapkę.

- Eee, za cienki jest - mruknęła jakaś postać tuż obok. - Będzie miał mnie na pokładzie, a ja pewnie się zorientuję.

Shahbaz nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć do kogo należał głos, a mimo to spojrzał prosto w oczy kolejnemu przemytnikowi. Za plecami Seva również zaczęli się przeciskać przez tłum kolejni bandyci, by być choć nieco bliżej wzbudzającego co raz większe zainteresowanie, co raz bardziej zdziwionego Shahbaza. Część znał z widzenia, część poznał osobiście, część kojarzył tylko z raportów i listów gończych. Wszyscy w nienagannych garniturach, uczesani, umyci, tak jak mogli wyglądać dopiero na stole w prosektorium, bo normalnie zawsze byli utytłani cieczami roboczymi, z włosami zlepionymi potem, w przecierających się kombinezonach o zestarzałych powłokach.

- No panie Shahbaz, a jeśli pana plan się uda, to co, wszyscy trafimy do pudła, albo do krematorium? - zapytał z przekorą niewysoki człowiek, którego pamiętał jako mechanika na pokładzie "Pijanego Proroka".

- Oh Sully, nie mów, że ci się nie należy - komentarz Hann wywołał falę krótkiego rechotu.

- Niech żyje pan porucznik! - podniósł się nagle wrzask z boku.

- Niech żyje! - zawtórowało centrum sali.

- Toast za zdrowie pana porucznika! - zawiwatował ktoś od strony okien, natychmiast wywołując falę uniesionych kieliszków w pokrytych bliznami i tatuażami dłoniach.

Sala wypełniła się okrzykami radości i życzliwości. Ambasadorowie, oficerowie, książęta i biskupi zniknęli gdzieś, zastąpieni przez naznaczone piętnami twarze, uśmiechy z niekompletnym uzębieniem, uniesione dłonie z odciskami od noszenia ładunków do skrytek między warstwami poszycia, albo palce z charakterystycznymi śladami poparzeń chemicznymi nadprzewodnikami.

- Widzisz, jednak dobrze, że tu przyszliśmy. Szkoda, że nie dałeś się przekonać do garnituru - dodała z zawodem. - Ale to nic, lubię cię takiego.

Shahbaz spojrzał w dół. Rzeczywiście nie miał na sobie koszuli, której mankiety tyle czasu spinał szpilkami z charakterystycznym godłem, spodnie, do których paska nie mógł znaleźć przez dobrą godzinę również zniknęły, to samo spotkało pantofle, które przeklinał, gdy zamyślony nałożył na nie za dużo pasty. Jego wieczorowy strój zastąpił jego zwykły kombinezon, z pełnymi różnych rzeczy kieszeniami i pasem z absolutnie wszystkim co lubił mieć pod ręką. Spojrzał z powrotem na swoją towarzyszkę nie mogąc wypowiedzieć słowa. Hann uśmiechnęła się lekko, kładąc dłoń tuż obok jego lewego policzka, na nieco przytartej podczas jednej akcji ściance hełmu.

- To teraz chcesz mi się oświadczyć? Tutaj?

Patrzył zdziwionym wzrokiem, odruchowo sięgając do kieszeni na lewo od splotu słonecznego.

- I na pochybel zdrajcom! - pojawiły się okrzyki tłumu dookoła.

- Na pochybel! - ryki przybrały na sile.

Otoczenie huczało. Sala tętniła życiem na równym oddechu wszechobecnego wrzasku. Zaczęły sypać się przekleństwa, ryki stawały się co raz bardziej zróżnicowane, ale dalej trzymały się jednego rytmu, niczym jedno bicie serca. Chrypiejące gardła przekrzykiwały się w co raz bardziej wymyślnych obelgach, by po kilku chwilach znów wrócić do wspólnego ryku, teraz jednak wszystkie głosy zdartych gardeł brzmiały jednakowo.

- Krwi! - wibrowały szyby przy kolumnowej galerii.

- Krwi! - jednostajna litania niosła się pod odległy sufit.

- Krwi! - odbijało się od gładkich ścian.

- Krwi! - wola tłumu była nieprzejednana.

- Dalej nie wiesz, czy cię kocham? - cichy głos przebił się przez wszechobecne skandowanie, podparty spojrzeniem błękitnych oczu wpatrujących się w duszę Shahbaza.

- Ja... Nie wiem... Ja bym...

Huk wystrzału uciszył głośną niczym ul salę. Potem padł kolejny strzał. I kolejny. I kolejny. I następny, i kanonada trwała już w najlepsze. Kolejne czerwone wykwity zaczęły zdobić prostą, ale gustowną suknię Hann, ale Shahbaz tego nie widział. Widział już tylko szklące się, błękitne oczy i słabszy niż zawsze, ale nadal nieniknący uśmiech.

- Czy to ty mnie zabiłeś?

Pytanie wżarło się w głowę pilota i całe ciało zaczęło być lodowate. Krew powoli przestawała krążyć. Shahbaz chciał się poruszyć, powiedzieć coś, ale nie mógł. Ciało już go nie słuchało, tężejąc wobec co raz bardziej zwalniającego przepływu krwi. A nawet gdyby mógł się odezwać, nie miał przecież nic do powiedzenia. Robiło się co raz chłodniej, szron na hełmie zaczął przesłaniać smutny uśmiech Hann i pijaną żądzą mordu salę, aż w końcu lodowa ściana odcięła go od świata. Chłód zaczął wyciszać tak ryki tłumu, z zauważalnym pokrzykiwaniem Szafy, jak i cichy łoskot co raz bardziej zwalniającego swoje uderzenia serca. Płuca zaczęło wypełniać charakterystyczne, chłodne pieczenie wtłaczanego przez system podtrzymywania życia gazowego koktajlu, mającego bezpiecznie wprowadzić użytkownika w hibernację. Jakakolwiek próba krzyku była dławiona przez medyczny gaz, wypierając wszelkie myśli pełne przerażenia i zdziwienia, jedynie ciszą pustki. Absolutnej nicości, obezwładniającej samym swym niebytem, aktualnie patrzącej przez iluminator na zrywającego się w przerażeniu Shahabza, błyskawicznie zostawiającego łóżko w tyle, by przypaść do kombinezonu wiszącego bezwładnie i by przeszukać jego kieszenie. W końcu się uspokoił, znajdując to, co zawsze było na swoim miejscu i stało się ostatnią, niknącą wobec pędu rzeczywistości, ale jednak stałą w jego życiu. Przejechał dłonią po krótko ostrzyżonych włosach i podszedł do iluminatora. Ostatnio co raz częściej w swojej niemocy patrzył w otaczającą go pustkę. A pustka co raz częściej patrzyła w niego.
[Obrazek: OgkgpKE.png]
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
DAEE Ewent "BOSKA UCIECZKA" - przez MistyPL - 25.09.2023, 10:01 UTC
RE: DAEE Ewent "BOSKA UCIECZKA" - przez MistyPL - 05.10.2023, 17:22 UTC
RE: DAEE Ewent "BOSKA UCIECZKA" - przez NietoKT - 11.10.2023, 17:51 UTC
RE: DAEE Ewent "BOSKA UCIECZKA" - przez MistyPL - 13.10.2023, 17:37 UTC
RE: DAEE Ewent "BOSKA UCIECZKA" - przez NietoKT - 15.10.2023, 16:12 UTC
RE: DAEE Ewent "BOSKA UCIECZKA" - przez MistyPL - 21.10.2023, 23:19 UTC
RE: DAEE Ewent "BOSKA UCIECZKA" - przez NietoKT - 22.10.2023, 15:42 UTC
RE: DAEE Ewent "BOSKA UCIECZKA" - przez MistyPL - 26.10.2023, 17:06 UTC
RE: DAEE Ewent "BOSKA UCIECZKA" - przez Tryumfator - 27.10.2023, 21:13 UTC
RE: DAEE Ewent "BOSKA UCIECZKA" - przez NietoKT - 28.10.2023, 20:03 UTC
RE: DAEE Ewent "BOSKA UCIECZKA" - przez MistyPL - 28.10.2023, 21:19 UTC

Podobne wątki
Wątek: Autor Odpowiedzi: Wyświetleń: Ostatni post
  Ucieczka w nieznane, a może znane? Elll 6 7,117 21.11.2016, 12:32 UTC
Ostatni post: Fenyl de Lechia



Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości