01.02.2017, 21:23 UTC
Dzień Trzydziesty Piąty - Wiertło
To była intensywna noc.
Nie wiem jakim cudem udało mi się to usłyszeć, zwłaszcza, że padał mocny deszcz. Coś mnie obudziło. Coś jakby wiercenie.
Otworzyłem oczy, rozejrzałem się.
- Co do...?
Valencia spała jak suseł i to ewidentnie nie było jej chrapanie jak wstępnie założyłem. To było coś z zewnątrz. W mgnieniu oka podniosłem się, ubrałem spodnie, koszulę i buty. Wybiegłem z bazy, wiercenie stało się głośniejsze i pochodziło jakby z przeciwległej strony wzgórza. Zbliżyłem się do skalnej ściany na północy i przystawiłem do niej ucho.
Ktoś próbował przewiercić ścianę!
Alarm, alarm! Wysłałem sygnał przez swój podręczny interfejs i po okolicy rozległo się wycie syreny. Ryknąłem przez interkom.
- Alarm! Wstawać dziewczyny, łapać za broń! Mamy intruzów!
Po chwili zobaczyłem biegnącą Valencię. Trzymała w rękach wyrzutnię.
- Czemu nie jesteś przy umocnieniach?
- Ktoś próbuje się do nas przewiercić - i wskazałem na kamienny blok. Valencia przyłożyła do niego ucho.
- Faktycznie. Co zamierzasz?
Szybko oceniłem sytuację. W tym miejscu nie mieliśmy żadnych fortyfikacji jednak mogliśmy wykorzystać zarówno skały na wschodzie jak i gęstą roślinność.
W międzyczasie dołączyła do nas Colon. Nie odzywała się. Widocznie wciąż była zła.
- Musimy schować się między drzewami, nic innego nam nie zostaje. Skoro nie użyli dynamitu przejście powinno być niewielkie. Skoncentrowany ogień szybko załatwi problem.
Valencia skinęła i wybrała pozycję po mojej prawej. Colon postanowiła ustawić się nieopodal miejsca, z którego najprawdopodobniej nadejść miał atak.
- Wciąż jest zła? - wtrąciła Valencia.
- Przejdzie jej.
Czekaliśmy w zniecierpliwieniu coraz bardziej przemakając. Valencia próbowała znaleźć sobie dogodne miejsce pod wysokimi gałęziami drzew by chociaż trochę osłonić się przed deszczem z kolei Colon stała dumnie przygotowana do ataku jakby w ogóle nie przeszkadzała jej ulewa.
W końcu wiercenie stało się uciążliwie głośne, usłyszałem już nawet rozmowy intruzów i uderzające o ziemię rozłupywane skalne bloki.
- Przygotować się! - poleciłem celując karabinem w źródło hałasu.
I wtedy nastąpiła jatka.
Zobaczyłem szybujące ku nam dwie zielone, metalowe piłki. W mgnieniu oka zrozumiałem czym są.
- Granaty! Wycofać się! - ryknąłem w ostatniej chwili odskakując ze swojej pozycji. Granat eksplodował z hukiem w miejscu, w którym stałem dosłownie dwie sekundy wcześniej - Nana żyjesz?!
Dziewczyna była na swojej pozycji, na szczęście tylko jeden rzut był celny.
- Nic mi nie jest!
I wypaliła w przesmyk ze swojej wyrzutni. Pocisk poszybował ku wynurzającemu się właśnie z przejścia piratowi i wybuchł prosto pod jego stopami. Zginął na miejscu, a siła eksplozji wyrzuciła go w powietrze.
Przymierzyłem szukając kolejnego celu. Niestety Colon wdała się w walkę wręcz uniemożliwiając strzał. Sądząc po typie jej przekleństw wygrywała starcie. Pobiegłem w stronę przesmyku gdzie kątem oka dostrzegłem granadiera. Wypaliłem w jego kierunku krótką serię z biodra co uniemożliwiło mu kolejny rzut i wykorzystałem powstałą w ten sposób okazję podbiegając w jego kierunku. Granadier zauważył to i rzucił się do ucieczki. Ruszyłem za nim. Za małym korytarzem powstałym wskutek odwiertu mieściła się olbrzymia polana oraz małe jeziorko, lecz nie byłem w stanie dogonić uciekiniera, który był wyraźnie szybszy. Spróbowałem trafić go krótką serią z biodra ale i to się nie udało. Wiedząc, że nie dam rady utrzymać tempa pozwoliłem mu uciec.
Wróciłem na pole bitwy. Widocznie moja pogoń i tak trwała dość długo bo nie zastałem na zewnątrz ani Colon ani Valencii, a jedynie ślad po tym, że Tammy wygrała starcie - zmasakrowane od uderzeń pałki zwłoki.
Ruszyłem do bazy. Nana czekała na mnie w środku i nie chciała spać.
To była intensywna noc.
Nie wiem jakim cudem udało mi się to usłyszeć, zwłaszcza, że padał mocny deszcz. Coś mnie obudziło. Coś jakby wiercenie.
Otworzyłem oczy, rozejrzałem się.
- Co do...?
Valencia spała jak suseł i to ewidentnie nie było jej chrapanie jak wstępnie założyłem. To było coś z zewnątrz. W mgnieniu oka podniosłem się, ubrałem spodnie, koszulę i buty. Wybiegłem z bazy, wiercenie stało się głośniejsze i pochodziło jakby z przeciwległej strony wzgórza. Zbliżyłem się do skalnej ściany na północy i przystawiłem do niej ucho.
Ktoś próbował przewiercić ścianę!
Alarm, alarm! Wysłałem sygnał przez swój podręczny interfejs i po okolicy rozległo się wycie syreny. Ryknąłem przez interkom.
- Alarm! Wstawać dziewczyny, łapać za broń! Mamy intruzów!
Po chwili zobaczyłem biegnącą Valencię. Trzymała w rękach wyrzutnię.
- Czemu nie jesteś przy umocnieniach?
- Ktoś próbuje się do nas przewiercić - i wskazałem na kamienny blok. Valencia przyłożyła do niego ucho.
- Faktycznie. Co zamierzasz?
Szybko oceniłem sytuację. W tym miejscu nie mieliśmy żadnych fortyfikacji jednak mogliśmy wykorzystać zarówno skały na wschodzie jak i gęstą roślinność.
W międzyczasie dołączyła do nas Colon. Nie odzywała się. Widocznie wciąż była zła.
- Musimy schować się między drzewami, nic innego nam nie zostaje. Skoro nie użyli dynamitu przejście powinno być niewielkie. Skoncentrowany ogień szybko załatwi problem.
Valencia skinęła i wybrała pozycję po mojej prawej. Colon postanowiła ustawić się nieopodal miejsca, z którego najprawdopodobniej nadejść miał atak.
- Wciąż jest zła? - wtrąciła Valencia.
- Przejdzie jej.
Czekaliśmy w zniecierpliwieniu coraz bardziej przemakając. Valencia próbowała znaleźć sobie dogodne miejsce pod wysokimi gałęziami drzew by chociaż trochę osłonić się przed deszczem z kolei Colon stała dumnie przygotowana do ataku jakby w ogóle nie przeszkadzała jej ulewa.
W końcu wiercenie stało się uciążliwie głośne, usłyszałem już nawet rozmowy intruzów i uderzające o ziemię rozłupywane skalne bloki.
- Przygotować się! - poleciłem celując karabinem w źródło hałasu.
I wtedy nastąpiła jatka.
Zobaczyłem szybujące ku nam dwie zielone, metalowe piłki. W mgnieniu oka zrozumiałem czym są.
- Granaty! Wycofać się! - ryknąłem w ostatniej chwili odskakując ze swojej pozycji. Granat eksplodował z hukiem w miejscu, w którym stałem dosłownie dwie sekundy wcześniej - Nana żyjesz?!
Dziewczyna była na swojej pozycji, na szczęście tylko jeden rzut był celny.
- Nic mi nie jest!
I wypaliła w przesmyk ze swojej wyrzutni. Pocisk poszybował ku wynurzającemu się właśnie z przejścia piratowi i wybuchł prosto pod jego stopami. Zginął na miejscu, a siła eksplozji wyrzuciła go w powietrze.
Przymierzyłem szukając kolejnego celu. Niestety Colon wdała się w walkę wręcz uniemożliwiając strzał. Sądząc po typie jej przekleństw wygrywała starcie. Pobiegłem w stronę przesmyku gdzie kątem oka dostrzegłem granadiera. Wypaliłem w jego kierunku krótką serię z biodra co uniemożliwiło mu kolejny rzut i wykorzystałem powstałą w ten sposób okazję podbiegając w jego kierunku. Granadier zauważył to i rzucił się do ucieczki. Ruszyłem za nim. Za małym korytarzem powstałym wskutek odwiertu mieściła się olbrzymia polana oraz małe jeziorko, lecz nie byłem w stanie dogonić uciekiniera, który był wyraźnie szybszy. Spróbowałem trafić go krótką serią z biodra ale i to się nie udało. Wiedząc, że nie dam rady utrzymać tempa pozwoliłem mu uciec.
Wróciłem na pole bitwy. Widocznie moja pogoń i tak trwała dość długo bo nie zastałem na zewnątrz ani Colon ani Valencii, a jedynie ślad po tym, że Tammy wygrała starcie - zmasakrowane od uderzeń pałki zwłoki.
Ruszyłem do bazy. Nana czekała na mnie w środku i nie chciała spać.