The Winged Hussars - Forum
W cieniu gwiazd - Pamiętnik pilota - Wersja do druku

+- The Winged Hussars - Forum (https://forum.thewingedhussars.com)
+-- Dział: Strefa Publiczna (https://forum.thewingedhussars.com/forumdisplay.php?fid=4)
+--- Dział: Galeria (https://forum.thewingedhussars.com/forumdisplay.php?fid=18)
+---- Dział: [ROLE PLAY] Dzienniki Gwiazdowe (https://forum.thewingedhussars.com/forumdisplay.php?fid=84)
+---- Wątek: W cieniu gwiazd - Pamiętnik pilota (/showthread.php?tid=6236)



W cieniu gwiazd - Pamiętnik pilota - Krognal - 22.11.2020

*DANTE*

Niektórzy mówią, że romantyk w człowieku nie umiera nigdy. Po prostu pokrywa się warstwami przeżyć i emocji, które w końcu obracają go w gruboskórnego chama ... albo dziwaka. 
Gdy tłoczyliśmy się na jednym czy dwóch globach, każdy szukał odosobnienia. Oderwania od twarzy i spraw, które widział na "co dzień". Po 3000. roku ludzie rozproszeni po różnych układach zaczęli poszukiwać siebie nawzajem. Cóż za paradoks. Nigdy nie byliśmy rasą zadowoloną z czegokolwiek. Jesteśmy jak stado baranów, które boją się pozostać zbyt długo same na tej gwieździstej, nieskończonej łące.
Ale nie ja. Gdy ostatnim razem zaciągnęli mnie do medyka opowiadał mi o syndromie "dryfującego". Może właśnie za jego namową zacząłem pisać ten głupi pamiętnik. Bo wiesz, gdy zagłębiasz się w przestrzeń i nie chcesz już wracać, jest za późno. Gdy jesteś typem samotnika podobno łatwo stracić rozeznanie. Ogrom nieskończoności zaczyna przytłaczać, a choroba jest podstępna i atakuje niepostrzeżenie. Nim się zorientujesz, zostajesz małym dryfującym okruchem, o którym nikt nie pamięta. A wszystko przez to, że zapomniałeś wziąć kolejny oddech.
Nigdy nie uważałem się za takiego mięczaka. Samotnika - owszem. Wariata - może trochę. Samobójcę - nigdy. Przeszedłem przez piekło, żeby zdobyć swoją licencję. Czy legalnie? Skoro nadarzyła się okazja - czy to ważne? Ważne, że mogłem robić to, na czym zależało mi od dzieciaka. Wyrwać się z tej kisnącej skorupy i podróżować do niezliczonych układów. Swój statek zacząłem budować sam od podstaw już w wieku 12 lat. W końcu się udało. Nazwałem go "Dante".

Oczywiście, jak to zwykle z ludźmi bywa, nie wszystko okazało się tak satysfakcjonujące, jak to sobie dzieciak wyobrażał...

Miały być podróże, tam gdzie wzrok nie sięga ale do wszystkiego potrzebujesz kredytów. Więc pierwsze loty w nieznane muszą poczekać. Na pokładzie samodzielnie składanego statku przewożę surowce, narzędzia, medykamenty, odpady...
Ale w końcu trafiło mi się. Transport uranu. Drogi towar. Długi skok. Wypłata za robotę powinna wystarczyć na kilka cykli. W sam raz, by złapać drugi oddech i chociaż na chwilę zostawić zlecenia. Na szczęście Dante nie wymagał wielu przeróbek, by załadować cały balast do ładowni. No, pomijając zwinięcie systemu osłon, na rzecz kolejnych pojemników.
Opuszczasz stację. Wprowadzasz koordynaty. Ustalasz trajektorię i rozgrzewasz napęd. Jeszcze chwila i rozpocznie się najnudniejsza część pracy. Skok po raz pierwszy zapierał dech w piersiach. Za trzecim trochę mniej. Ale po dziesiątym, stało się to karą. Co z tego, że nauczyliśmy się przekraczać prędkość światła, skoro nadal podróże ciągną się w nieskończoność?
Ale na to też są sposoby. Są specyfiki, które potrafią umilić lot. Wystarczy kropla pod powiekę i przydługawy skok w hiperprzestrzeni przestaje być żmudnym wyczekiwaniem. Tkwiąc w półśnie, nie odczuwasz turbulencji. Zamiast tego, delikatne bujanie. Czasem pojawiają się wizje. Jak z holokronów z dawnych epok. Zabawa dzieci na jakichś prymitywnych antygrawitonach. Kąpiel w odsłoniętych zbiornikach wodnych, które nie są skażone toksycznymi pierwiastkami. Chwila relaksu, a w niedalekiej przeszłości wizja realnego zarobku.
Nie oceniajcie mnie źle. Nie lubię bezczynności. A tak się akurat zdarzyło, że nie miałem nic do czytania w czasie skoku. Wena także mnie opuściła. 
Ah! No tak, zapomniałem ostrzec, że jestem fanem literatury. Zupełnie nieprzydatne hobby, które jakoś równoważy moją smykałkę do mechaniki, która nie raz uratowała mi już życie.

***

[Obrazek: 608452416_640x360.jpg]

Środek przestawał już działać ale wciąż tkwiłem we mgle z marzeń, gdy nagłe szarpnięcie przesunęło mój żołądek w okolice przełyku. 
Co się dzieje mały? 
Dante zaczął gwałtownie wytracać prędkość. Awionika zaczęła się rozjeżdżać. Ustawiliśmy się pod kątem do kursu. Szybko, odklejając z mózgu resztki lepkiego otumanienia, zacząłem się zastanawiać, który układ mógł dokonać takiego sprzężenia. Przecież Dante jest zoptymalizowany najlepiej w całym sektorze. Przez tarcze, które wymontowałem nie przechodził zasilacz żadnego innego układu. Przecież ciężar uranu nie przekroczył... uran... Olśniło mnie w momencie, w którym "wypadliśmy" ze skoku. Kolejne szarpnięcie ocuciło mnie ale treść żołądkowa, rozleniwiona środkiem odurzającym, wydostała się do wnętrza kokpitu. Zakląłem szpetnie i rozejrzałem się po przestrzeni widocznej w wizjerach. Jak na zawołanie salwa, która ślizgnęła się po poszyciu, potwierdziła moje przypuszczenia. Pirat! Gnój zaczaił się na uran, który transportuję. Szybka konfiguracja i start. Czas na ucieczkę. Zwłaszcza, że przecież osłony nie są aktywne, by próbować z nim sił w tańcu.
Myślisz, że trafiłeś na łatwy kąsek? ... Być może pilot jest głupi ale ten statek nie podda się tak łatwo! Ryknąłem do wnętrza śmierdzącego wymiocinami kokpitu. Adwersarz nie miał prawa tego usłyszeć, w kosmosie nikt nie usłyszy Twojego krzyku... Nie mniej zacząłem dawać świadectwo tego, że ani ja, ani Dante, nie zamierzamy się poddać. Mimo balastu robiliśmy uniki i zwody, starając się omijać zabójcze serie, które raz po raz głaskały poszycie. 
Głupi! Głupi! Głupi! Powtarzasz innym, żeby chciwość nie wpędziła ich do grobu, a sam co robisz?! Zdejmujesz tarcze, bo zbierzesz więcej ładunku?! Frajer!
I tak kolejne manewry obronne, przy akompaniamencie siarczystych przekleństw i wycia silników. Ta ucieczka trwała znacznie dłużej, niż najdłuższa podróż, którą odbyłem. Przynajmniej tak mi się wydawało. Resztki narkotyku jeszcze krążyły w żyłach, dając o sobie znać. W pierwszej chwili nie zauważyłem, gdy wybuch rozświetlił przestrzeń. Latające tuż za mną fragmenty kadłuba wyprzedziły mnie, odbijając się od osmolonej "skóry" Dantego. Ale to nie moje części. Nie pamiętam żebym je kiedykolwiek montował. 
To resztki statku pirata. Ktoś go zestrzelił. Jakiś łowca. W naruszonym systemie łączności odezwał się zniekształcony głos wybawcy
"Bzzzz... bzzzz... Następnym razem uważaj żółtodziobie Bzzz... Nie lata się w szemranych sektorach z opuszczoną tarczą."
Tak, miał rację. Ale nie musiałem tego przyznawać.
"Masz szczęście, że ci go wprowadziłem pod celownik"
I ruszyliśmy w swoje strony. On po odbiór nagrody za głowę pirata. Ja, dokończyć zlecenie... i zafundować mycie tapicerki mojemu przyjacielowi - Dantemu.


RE: W cieniu gwiazd - Pamiętnik pilota - Krognal - 15.07.2025

*KAŻDY KONIEC TO NOWY POCZĄTEK*

Stało się. Wyrok w sprawie był jak kwas, który do reszty strawił moje marzenia. Dante po lądowaniu... no dobra... po upadku na platformie numer 13 rozsypał się do reszty. Nie dali mi nawet chwili opłakiwać przyjaciela. Zaraz zleciały się te wszystkie hałasujące i mrugające służby sprzątające. 
Pewnie mógłbym liczyć na odrobinę wyrozumiałości za nagły napad wściekłości, który zalał mnie jak fala radiowa z pulsara. Niestety pojawiło się kilka kwestii, które zredukowały współczucie do minimum, jeśli nie do zera. (...chociaż niektórzy twierdzą, że prawdziwe zero nie istnieje. Zawsze jest "coś")
Na pewno nie pomogło skopanie robota odsysającego chłodziwo. Po akcie dewastacji, nie byłem w stanie jednoznacznie określić, gdzie kończy się odsysacz, a gdzie zaczyna Dante.
Nie pomogło też zwyzywanie kierującego akcją oficera i nazwanie go zbiornikiem na odpady, w którego mózgu zmaterializowała się "dupermasywna czarna dziura".
A już z pewnością nie pomógł fakt, że transportowany uran... nie do końca był legalny.

[Obrazek: thumb_show.php?i=kbhjdredw9&view&v=1&PHP...a5740ea7a3]
(obraz wygenerowany przez gencraft.com)

Posadzili mnie na zimnym krześle w pokoiku z podejrzanie minimalistycznym wystrojem. Wydawał się wręcz sterylny, co przysparzało mnie o ciarki na plecach. Serio, dziwię się ludziom, którzy potrafią wpatrywać się w idealnie gładką powierzchnię. Bez żadnych zadrapań, smug, kropek. Dziwnie to zabrzmi ale nie potrafią w spokoju patrzeć na rzeczy, które nie mają przede mną tajemnic. Gołe. Blade. Nudne. Wpływają na mnie - dość rzec - niekomfortowo. Może to przez zbyt długą odyseję, którą prowadzę?

Do pomieszczenia wszedł jakiś postawny oficer w towarzystwie gryzirysika. Widać było, że biurotrybik był nie byle kim. Wspomagany cybernetycznie monokl na prawym oku był wyznacznikiem tych wszystkich zmarnowanych lat, które ten biedny, wyprany z uczuć urzędnik stacji, spędził na wprowadzaniu i odczytywaniu danych z holoprojektorów.
- Nie powiem, całkiem zgrabnie sfabrykowane dokumenty panie Krognal. A może to też nie są pańskie prawdziwe personalia, hm?
Milczałem, bo co miałem powiedzieć? Już mieli mój obraz i megabajty raportów, w których dopowiedzieli sobie całą historię. Zostanę uziemiony i osadzony. Ale to bez znaczenia. Dante i tak przestał istnieć. Ten skok był ryzykowny. Zastawiłem się, bo obiecana zapłata zrekompensowałaby mi z nawiązką poniesione koszty. Teraz nie będzie zapłaty i nie mam do czego wracać. Na Wielki Atraktor, byleby cela nie była tak sterylna jak ta przeklęta klatka...
Zaczął odczytywać moje przewinienia. Większość wyssana z palca. Nie słuchałem. Ten teatr nie był dla mnie tylko dla biurokratycznej maszyny, która domaga się utworzenia raportu z odczytania tych wszystkich bzdur. Próbując nie usnąć, szperałem oczami w poszukiwaniu jakichś ciekawych elementów otoczenia. Mężczyzna ukryty za nieprzezroczystym wyświetlaczem wyrzucał w moją stronę kolejne oskarżenia - nuda. Za to oficer ... Gość w czarnym mundurze z chromowanymi obszyciami. Z pewnością rzeźba, którą prezentował nie była jego naturalną budową ciała. Liczne wzmocnienia i podzespoły, umożliwiające lepszą komunikację z maszyną, którą pilotował napompowały go tu i ówdzie. Starałem się nie gapić w pierwszej chwili. Jeszcze gotów odebrać to jako zachętę, której owocem będzie zaproszenie na osobiste przeszukanie. Ale po krótkiej chwili zdałem sobie sprawę, że mężczyzna przeszedł w stan jakiejś wojskowej hibernacji. Wpatrywał się w przeciwległą ścianę, nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi. Żałowałem go trochę. Jak bardzo martwy w środku musi być, by po tylu wizytach w tym nienaturalnie idealnym pomieszczeniu, wypełnionym kakofonią biurokratycznego bełkotu nie rozpędzić się do nadświetlnej i zaparkować przy jądrze jakiejś najbliższej, najpiękniejszej gwiazdy...
Urzędnik zaczął zbliżać się do wielkiego finału:
- ...ale czego oczekiwać od popijającego kwas z akumulatorów szmuglera? Przyznaje się pan, czy powinniśmy coś jeszcze zawrzeć?
Pochyliłem się nad gładkim jak rtęć w próżni blatem. Spojrzałem w odsłonięte oko mojego kata i powiedziałem z przekąsem.
- Wygląda na to, że macie szczęście, że się wam wprowadziłem pod celownik, wy nieudacznicy.
Oficer, który do tej pory stał niewzruszenie jak skorupa gwiazdy neutronowej, gwałtownie skierował na mnie swój wzrok. Towarzyszący temu ruch głowy zmroził mnie. Powodem lęku nie był strach przed zdzieleniem wzmacnianą rękawicą w wyszczekaną mordę. Po prostu gość wydawał się być martwy od momentu, w którym stanął pod ścianą. A martwe rzeczy zwykle się nie ruszą w tak precyzyjny sposób. Co gorsza, gdy się odezwał poczułem dziwne ukłucie niepokoju. Jakaś nieznana emocja wdarła się do mojego mózgu wraz z falą dźwiękową, którą zapoczątkowały struny głosowe żołnierza.
- To byłeś ty?
Oficer położył dłoń na ramieniu ukrytego za tabletem człowieka i - w mojej ocenie - wyszedł z nim, niosąc go niemal jak śmieci.
Próbowałem ostudzić emocje i zrozumieć to dziwne zachowanie. Nagle zrozumiałem. Ja po prostu znałem ten głos... I hej! - Możecie nazwać mnie odludkiem ale nie oceniajcie mnie i mojej reakcji zbyt surowo. Ja po prostu niezbyt często mam okazję słyszeć kogoś dwa razy. A już z pewnością wojskowych. To był głos pilota, który uratował mi tyłek jakiś czas temu, gdy jakiś pirat próbował zerwać mi kokpit sprzed twarzy.

***

ZA ZAMKNIĘTYMI DRZWIAMI

Oficer rozmawiał ze swoim przełożonym, zupełnie nie zawracając sobie głowy urzędnikiem, który kategorycznie nie zgadzał się... w tej chwili niemal ze wszystkim, łącznie z podstawowymi prawami fizyki.
- Widziałem tego pilota podczas nieudanej próby przejęcia. Jeszcze nie widziałem żeby ktoś latał w ten sposób. Proszę mi zaufać. Ten człowiek może się nam przydać.
- Jest pan pewien? To szmugler. Możemy mu zaufać?
- Nie należał do gangu. Przemawia za tym fakt, że chcieli go zestrzelić i przejąć uran bez wywiązania się z umowy. Prawdopodobnie to po prostu kolejny najemnik, który próbował... jak to się mówi... powiązać tor lotu z orbitą, a tamci go wykorzystali. Nie mniej, nie spotkałem wielu pilotów, którzy potrafią to co on. Jeśli tylko nagroda będzie wystarczająco wysoka, zgodzi się.
Starszy stopniem nachmurzył się nieco, po czym westchnął. 
- Jeśli miałbym ryzykować życiem naszych chłopaków, może faktycznie lepiej, żeby zajął się tym ktoś mniej... elitarny. Proszę przygotować odpowiedni raport. - Zwrócił się do wciąż zbulwersowanego mężczyzny z cybermonoklem, ku jego jeszcze większemu oburzeniu. - Byle szybko.