The Winged Hussars - Forum
[OPOWIADANIE] Trzecia strona medalu - Wersja do druku

+- The Winged Hussars - Forum (https://forum.thewingedhussars.com)
+-- Dział: Strefa Publiczna (https://forum.thewingedhussars.com/forumdisplay.php?fid=4)
+--- Dział: Galeria (https://forum.thewingedhussars.com/forumdisplay.php?fid=18)
+--- Wątek: [OPOWIADANIE] Trzecia strona medalu (/showthread.php?tid=28)



[OPOWIADANIE] Trzecia strona medalu - Mathias Shallowgrave - 01.11.2015

To opowiadanie nie dzieje się co prawda w universum Elite, ale główny bohater posłużył mi za podstawę do wykreowania mojego Commandera w Elite, więc jest w jakiś tam sposób połączone... Zapraszam do lektury!

(Niestety na forum nie da się zrobić akapitów, stąd takie dziwne formatowanie...)




TRZECIA STRONA MEDALU


Obrzeża systemu binarnego Eta Pegasi
12 sierpnia 460 ETN (Era Terranova)

Statek o nazwie Geometria Chaosu wyszedł z nadprzestrzeni w absolutnej ciszy. Po prostu nagle pojawił się w systemie Eta Pegasi. Dokładnie w tym samym momencie włączył się system kamuflażu optyczno-elektronicznego. Nieco kanciasty, stożkowaty kadłub statku zamigotał i zniknął. Geometria Chaosu była z całą pewnością jedyną jednostką cywilną wyposażoną w taki system. Po jego uruchomieniu chroniony obiekt dosłownie znikał z pola widzenia – zarówno wizualnie, jak i z ekranów wszelkich radarów, wykrywaczy pól, termoseekerów i tym podobnych urządzeń.

Dostęp do tajnej technologii kamuflażu posiadały jedynie niektóre jednostki militarne. Instalowano go przeważnie w małych okrętach zwiadowczych, bowiem koszt użycia rósł drastycznie wraz z masą kamuflowanego obiektu i był koszmarnie wysoki.

Mathias Shallowgrave, właściciel i zarazem jedyny członek załogi Geometrii, nie był powiązany z żadną organizacją militarną. Nie był też człowiekiem wpływowym – ani w Unii Holdingowej, ani w opozycyjnej Federacji Wolnych Planet. Posiadał jednak na tyle znajomości, sprytu, inteligencji oraz zdolności przekonywania, że parę lat temu udało mu się zdobyć dostęp do specyfikacji technicznej kamuflażu. Wyprodukowanie jednej sztuki, instalacja systemu na Geometrii oraz utrzymanie tych faktów w tajemnicy pochłonęło masę pieniędzy, Mathias traktował to jednak jako inwestycję. Zgodnie z jego przewidywaniami, zwróciła się ona w ciągu dwóch lat ziemskich. 

W zasadzie inwestycja ta była niezbędna do efektywnego wykonywania tego, czym Mathias Shallowgrave się zajmował. A zajmował się głównie przekrętami, wyłudzaniem, kradzieżą, przemytem i kilkoma innymi tego typu rzeczami. Kierował się tylko jedną zasadą: maksymalizacją zysku przy jednoczesnej minimalizacji strat. 

Teraz stał przy jednym z większych iluminatorów Geometrii i, wpatrzony w pustkę kosmosu, po raz tysięczny analizował szczegóły planu, który zrodził się w jego głowie ponad rok temu. Jeśli wszystko pójdzie tak jak powinno, to wkrótce będzie na tyle bogaty, żeby na stałe osiąść na jakiejś małej, urokliwej planecie, gdzie do końca życia będzie mógł się rozkoszować ciepłem promieni słońca, nie martwiąc się o emeryturę.

Mathias przerwał rozmyślania, zasunął masywną blindklapę iluminatora i wrócił do sterówki. Usadowił się w fotelu pilota, po czym wydał odpowiednie polecenia Gai – sztucznej inteligencji zarządzającej jednostką. Fotonowe silniki Geometrii Chaosu ożyły i statek zaczął się powoli obracać, biorąc kurs na Neemę – jedyną skolonizowaną planetę podwójnego systemu Eta Pegasi. 



Bratwa, kolonia Federacji Wolnych Planet
Neema, Eta Pegasi
14 sierpnia 460 ETN 

Frank Pellado, postawny, ubrany w elegancki garnitur mężczyzna, stał w kolejce do kontroli celnej i klął pod nosem. W hali przylotów orbitalnych było gorąco i duszno, a do tego tłoczno. Kończył się sezon urlopowy i setki mieszkańców kolonii wracały do domu. Ogromne wentylatory zamontowane tuż pod wysokim sklepieniem budynku obracały się powoli i – wbrew swojemu przeznaczeniu – wcale nie pomagały w przepływie powietrza. Przy komputerach sprawdzających ID-chipy przyjezdnych stali uzbrojeni funkcjonariusze służby celnej Federacji Wolnych Planet, a z głośników co chwilę nadawano komunikaty informujące o zakazie pozostawiania samobieżnego bagażu bez włączonego autopilota, o bezwzględnej konieczności udostępnienia gniazda ID-chipu na żądanie służbie celnej oraz o całkowitym zakazie palenia w hali – dotyczącym zarówno syntetycznych beznikotynowców, jak i wyrobów z prawdziwego tytoniu. 

Zniecierpliwiony Frank po raz wtóry zaklął cicho. Z powodu tłoku w hangarach stracił niemal godzinę przy dokowaniu, a teraz musiał tkwić w ślimaczącej się kolejce wracających z wakacji górników z rodzinami. 

Neema była jedną z pierwszych planet skolonizowanych przez człowieka. Krążąca wokół żółtej gwiazdy Eta Pegasi, z atmosferą, geologią, fauną i florą stosunkowo podobnymi do starej Ziemi, planeta ta idealnie nadawała się na nowy dom dla ludzi. Znajdowały się na niej dwie kolonie – Bratwa, należąca do Federacji Wolnych Planet i Gauss Town, kontrolowane przez Unię Holdingową. Jako że obydwie frakcje od ponad stu lat znajdowały się w stanie wojny, kolonie od lat prowadziły cichą wojnę podjazdową, na którą traciły większość zasobów. Żadna ze stron nie mogła sobie jednak pozwolić na szeroko zakrojoną ofensywę, gwarantującą ostateczne zwycięstwo.

Sama planeta leżała z dala od międzygwiezdnych szlaków komunikacyjnych. Znajdowały się na niej niezbyt obfite złoża minerałów, ale oprócz nich nie było tu nic wartego uwagi. Górnictwo pełniło więc rolę głównej, ale niezbyt dochodowej gałęzi przemysłu. Największe zyski pochodziły z wydobycia i sprzedaży geliconu – rzadkiego surowca, używanego głównie przy produkcji uzbrojenia. 

Rozwój technologiczny planety również pozostawiał wiele do życzenia, jako że obydwie kolonie nie cieszyły się zbytnim zainteresowaniem ani rządu federacyjnego, ani unijnego, przez co na wszystko ciągle brakowało funduszy.

Ogólnie rzecz biorąc, Neema była pozostawioną samej sobie, stosunkowo biedną i mało zaludnioną planetą, którą mało kto się interesował – dodatkowo uwikłaną w ciągły konflikt, skutecznie blokujący rozwój kolonii. Gdyby któraś ze stron przejęła całkowitą kontrolę nad obydwoma ośrodkami, dochody z górnictwa wzrosłyby na tyle, że planeta mogła zyskać na znaczeniu, jednak obecna systuacja nie pozwalała na żadne działania, które mogłyby doprowadzić do takiej sytuacji. 

Frank przerwał rozmyślania, nadeszła bowiem jego kolej na kontrolę graniczną. Podszedł do stanowiska celnego, przyłożył do czytnika prawy nadgarstek, w który miał wszczepione gniazdo z ID-chipem i odczekał aż system przeanalizuje dane. Gdy na konsolecie zapaliła się zielone kontrolka oznaczająca, że może przejść dalej, nie ruszył się jendak i dopiero po kilku sekundach wyczepił gniazdo z czytnika.

– Przepraszam, zagapiłem się – powiedział z uśmiechem, widząc że funkcjonariusz straży celnej zaczyna podejrzliwie spoglądać w jego stronę. 

– Proszę się przesunąć, kolejka czeka – mruknął strażnik. Na jego czole widoczne były grube krople potu.

Frank ruszył w stronę głównej sali żegnany życzeniami „miłego pobytu w malowniczej Bratwie, kolonii innej niż wszystkie”, wypowiedzianymi ciepłym, kobiecym głosem komputera celnego. 



Bratwa zniechęcała monotonią barw i architektury. Kanciaste, szare budynki zlewały się z betonowymi ulicami i wszechobecnym brunatnym piachem. Brak jakiejkolwiek roślinności i nisko zawieszone, dające blade światło słońce tylko potęgowały przygnębiające wrażenie. Uciążliwy łoskot maszyn górniczych i warkot ciężkich transporterów ospale sunących szerokimi ulicami męczył Franka, który niezbyt raźno, ale z widoczną determinacją maszerował chodnikiem.  Na szczęście lokal, do którego zmierzał, nie był zbyt odległy od taniego hotelu, gdzie się zatrzymał.

Po wejściu do środka od razu zauważył człowieka, z którym miał się spotkać. 

– Jest pan wyjątkowo punktualny, panie Pellado. To rzadkość w dzisiejszych czasach – powiedział uprzejmie pułkownik Jansen ze sztucznym, wystudiowanym uśmiechem, kiedy Frank zbliżył się do stolika. Oczywiście pułkownik miał na sobie cywilne ubranie i nic nie wskazywało na to, że jest wysokim stopniem oficerem stacjonującej na Neemie III Dywizji Piechoty Federacji Wolnych Planet. Jego oczy przykrywały szkła ciemnych okularów, a nad wąskimi ustami rysował sie cienki, perfekcyjnie prztystrzyżony wąsik, przywodzący na myśl dyktatora z jakiejś południowoamerykańskiej republiki bananowej na starej Ziemi. 

– To cecha dobrego biznesmena, panie Jansen. – Frank usiadł. Celowo nie tytułował tamtego stopniem.

– Czego się pan napije? Na mój koszt. – Wojskowy nie przestawał się uśmiechać. Pellado  był jednak przekonany, że w głębi duszy pułkownik pogardza ludźmi takimi, jak on.

– Małą kawę proszę, może być syntetyk – powiedział machinalnie i rozejrzał się dookoła. Lokal świecił pustkami, zajętych było zaledwie kilka stolików. Frank był niemal pewien, że taki stan rzeczy został zaaranżowany przez Jansena, a obecni w barze rzekomi klienci to tak naprawdę obstawa, gotowa pospieszyć mu z pomocą w każdej chwili. 

Pułkownik otworzył panel klienta na ekranie stołu i wybrał z menu odpowiednią pozycję. Frank uznał, że dość formalności.

– Panie Jansen, nie chcę zabierać panu cennego czasu. Wiem, że jest pan zajętym człowiekiem. Pomówmy o naszej sprawie – odezwał się.

– Rzeczowość to kolejna cecha, którą sobie cenię, oprócz punktualności. Coraz bardziej przekonuję się, że warto było zaaranżować to spotkanie. Dobrze więc. W korespondencji, którą wymieniliśmy sześć miesięcy temu twierdził pan, że jest w stanie pomóc Federacji przejąć kontrolę nad Gauss Town. Co więcej, obiecał pan, iż możliwe jest wykonanie tego przedsięwzięcia ze stuprocentową pewnością zerowych strat w ludziach. Przedstawił pan również swoją cenę oraz zaznaczył, że potrzebuje pół roku na przygotowanie całej operacji. – Jansen przerwał, do stolika podszedł bowiem kelner. Postawiwszy na stoliku spodek z filiżanką kawy, na którym znajdowało się również  niesyntetyczne ciastko, oddalił się w stronę baru. 

– Pan natomiast wyraził zainteresowanie moją propozycją oraz wyraził wstępną zgodę na cenę, którą zaproponowałem. – Tym razem to Frank uśmiechnął się sztucznie. Pułkownik nie odpowiedział uśmiechem. Jego głos zabrzmiał teraz chłodno i nie pozostawiał złudzeń co do faktycznego nastawienia Jansena:

– Panie Pellado. Doskonale zdaje pan sobie sprawę co oznacza przejęcie kontroli na wydobyciem geliconu dla Bratwy i jak wysoka jest stawka w tej grze. Jej reguły jednak będziemy ustalać razem. Proszę nie zapominać, gdzie pan jest i z kim rozmawia. Fakt, że pojawił się pan na tym spotkaniu oznacza, że przygotowania przebiegły pomyślnie. Poproszę więc o szczegóły. Jak sam pan zauważył, jestem zajętym człowiekiem.

Wyraz twarzy Franka nie zmienił się nawet odrobinę. Wciąż uśmiechał się szeroko. Żeby zyskać trochę czasu podniósł do ust filiżankę z kawą. Zastanawiał się, ile ze swojego planu powinien zdradzić Jansenowi. Upił długi łyk i odstawił naczynie. Następnie ugryzł ciasteczko. Postanowił, że będzie z pułkownikiem szczery. Wydawało się to najlepszą taktyką. 

– Żeby mógł pan w pełni zrozumieć na czym ma polegać mój plan muszę najpierw opowiedzieć panu pewną historię. Otóż jedną z mniejszych planet układu... mniejsza o to, jakiego – ewolucja obdarzyła dość bogatą fauną i florą, ale też bardzo toksycznym środowiskiem. Z tego powodu nie ma tam żadnej kolonii ani nawet stacji badawczej. Na czymś w rodzaju tamtejszych bagien żyje gatunek zwierząt, które wyglądają jak połączenie ziemskiech węży z ptakami. Są to drapieżniki, które wytworzyły specyficzny sposób polowania. Samiec atakując ofiarę wstrzykuje w jej ciało jad, który w pół minuty potrafi na kilka dni uśpić zwierzę wielkości ziemskiego słonia. Toksyna jest na tyle mocna, że młode, jeszcze nie do końca rozwinięte osobniki wężoptaków, nie mogą pożywić się upolowanym w ten sposób stworzeniem. Natura wyposażyła więc samicę w antidotum, które wprowadza ona do organizmu martwej ofiary. Antidotum wchodząc w reakcję z jadem samca całkowicie dezintegruje obydwie substancje, sprawiając, że mięso ofiary jest bezpieczne do spożycia.

Frank przerwał i ponownie upił łyk kawy.

– Niech pan kontynuuje. – Pułkownik skinął głową. – Jak dotąd wszystko jest klarowne. Ewolucja rzadko kiedy dokonuje nieracjonalnych wyborów, ale czasami potrafi zadziwić. Nie rozumiem tylko jak to się ma to przejęcia kontroli nad Gauss Town.

– Wspomnianych sześciu miesięcy potrzebowałem na to, żeby zsyntetyzować toksynę samca i antidotum samicy oraz nieco udoskonalić ich skład, łącząc je w perfekcyjną broń biologiczną. Broń, która atakuje tylko gatunek homo sapiens. W kilka sekund potrafi zahibernować ciało dorosłego człowieka na okres mniej więcej tygodnia, zależnie od kilku czynników. Następnie sama się usuwa, nie pozostawiając w organiźmie najmniejszego śladu. Jedynym zadaniem należącym do pana będzie dostarczenie środka do Gauss Town w taki sposób, żeby dosięgnąć wszystkich mieszkańców w stosunkowo krótkim czasie. Na sztuce wojennej pan zna się lepiej ode mnie, więc inwencję twórczą pozostawię panu. Prewencyjnie zsyntetyzowałem też samo antidotum, które całkowicie uodparnia na działanie środka. Wystarczy, że potajemnie dostarczy je pan kolonistom z Bratwy i obywatele Federacji będą bezpieczni. To na wypadek, gdyby coś poszło nie tak. Zrobi pan to w odpowiedni sposób i do Gauss Town będzie wystarczyło wysłać kogoś z flagą Federacji do zatknięcia na kopule budynku ratusza. Jestem pewien, że i z tym poradzi pan sobie bez problemu. – W ostatnie zdanie Frank włożył chyba trochę za dużo ironii, bowiem brwi pułkownika uniosły się aż ponad ciemne szkła jego okularów. Zanim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, Pellado dodał zimno:

– Wspomniał pan wcześniej o wysokości stawki. Oczywiście zdaje pan sobie sprawę, że nie pracuję sam. Każdy medal ma dwie strony, panie Jansen. Taką samą propozycję moi wspólnicy mogą przedstawić odpowiednim osobom z unijnej kolonii. Decyzja należy do pana.

Pułkownik długo milczał. W końcu potarł brodę, zdjął okulary i położył je na stole.

Frank posiadał jeszcze inną cechę oprócz punktualności i rzeczowości. Bezbłędnie potrafił czytać ludzkie reakcje. Jedno spojrzenie w zwężone oczy Jansena wystarczyło, żeby nabrał pewności, iż tamten bez wahania zgodzi się na jego propozycję. Jak również, że właśnie zyskał kolejnego wroga. Pułkownik szczerze go nienawidził, ale był poniekąd w sytuacji bez wyjścia. Obydwaj przecież doskonale zdawali sobie sprawę z wysokości stawki w tej grze.



Statek cywilny Geometria Chaosu
Wysoka orbita planety Neema, Eta Pegasi
15 sierpnia 460 ETN 

Mathias Shallowgrave uwielbiał budzić się i czuć zapach świeżych owoców. Nie wiedział skąd ta fanaberia, ale dawał mu on energię i pozostawiał w dobrym nastroju przez cały dzień. Kiedy zegar pokładowy wskazał szóstą, Gaia uruchomiła odpowiednie procedury i kajutę Mathiasa wypełnił intensywny jabłkowy aromat, wtłoczony specjalnymi przewodami umieszczonymi w poszyciu kabiny.

Gaia była jedną z najbardziej zaawansowanych sztucznych inteligencji, jakie kiedykolwiek zostały stworzone przez człowieka. Jej samodoskonalące się algorytmy w teorii pozwalały na nieograniczony rozwój. Pełniła funkcje wszystkich członków załogi Geometrii, od nawigatora po kucharza. Reagowała jedynie na polecenia Mathiasa, który dostał całość dokumentacji dotyczącej Projektu Gaia jako formę zapłaty za wykonanie nielegalnego zlecenia dla jednego z czołowych naukowców, wchodzących w skład zespołu odpowiedzialnego za jego powstanie. Tak jak w przypadku systemu kamuflażu, Shallowgrave był niemal pewien, że Geometria Chaosu jest jedynym statkiem cywilnym wyposażonym w Gaię.

Po niezbyt obfitym śniadaniu Mathias udał się do medstacji, znajdującej się w sekcji rufowej. Ulokował się na fotelu operacyjnym i wydał odpowiednie polecenia. Chirurg – wyposażony w kilka elastycznych ramion z wymiennymi przyrządami robot medyczny o obłym korpusie – przeprowadził rutynowy skan organizmu, a następnie unieruchomił prawą rękę mężczyzny w ramieniu wysięgnika i wstrzyknął środek znieczulający w przedramię. Kiedy specyfik zaczął działać, robot wymontował gniazdo ID-chipu z nadgarstka Mathiasa, a następnie usunął sam chip, znajdujący się pod spodem i umieścił go w hermetycznym, sterylnym pojemniku. W puste miejsce włożył inny układ ID, oczyścił nadgarstek, z powrotem wmontował weń gniazdo, po czym opatrzył ranę.

Następnie, z godną swego miana precyzją, umieścił mikroskopijny rezonator w jednym z zębów mężczyzny. Urządzenie to moduluowało barwę głosu, oddziaływując bezpośrednio na struny głosowe. Mathias używał go już nie raz, ale zawsze odczuwał ten sam dyskomfort. Teraz również wzdrygnął się po wypowiedzeniu kilku skryptowych zdań, które miały za zadanie kalibrację rezonatora.

Całość operacji trwała ponad cztery godziny, ale Mathias zniósł to wszystko ze spokojem i cierpliwością. Doskonale zdawał sobie sprawę, że działania te są niezbędne do wykonania kolejnej fazy planu, który miał przecież zaowocować pokaźną sumą brudnych pieniędzy. Oczywiście później trzeba będzie je wyprać, ale tym Mathias zamierzał się martwić, gdy przyjdzie czas. 



Gauss Town, kolonia Unii Holdingowej
Neema, Eta Pegasi
16 sierpnia 460 ETN

– Niewiarygodne. – Marcus Laskovsky, dyrektor zarządazjący kolonią Gauss Town, nie ukrywał zdziwienia. Właśnie wysłuchał zapisu audio dostarczonego mu przez mężczyznę, który z zainteresowaniem oglądał teraz grzbiety książek w przeszklonej biblioteczce. Znajdowali się w gabinecie Marcusa, na najwyższym poziomie budynku ratusza. Dyrektor – niski, otyły jegomość o aparycji skutecznie maskującej bystrość i inteligencję – stał przy oknie i w zamyśleniu spoglądał na pomarańczową łunę wschodzącej właśnie Eta Pegasi. U stóp ratusza rozciągało się Gauss Town, powoli budzące się właśnie do życia i zupełnie niezdające sobie sprawy z nadchodzącej tragedii.

Po drugiej stronie planety równie nieświadoma Bratwa zapewne kładła się właśnie spać. 

Georgio Martino, mężczyzna kontemplujący księgozbiór Marcusa, z zainteresowaniem przeglądał zastawione półki. Książki traktowały głównie o galaktycznych zagadnieniach ekonomiczno-gospodarczych oraz o polityce pieniężnej Unii Holdingowej, ale Georgio dojrzał też kilka tytułów z klasyki staroziemskiej literatury. „Wojnę i pokój” Tołstoja, „Solaris ” Lema, „Hamleta” Szekspira, „Mistrza i Małgorzatę” Bułhakowa oraz kilka innych pozycji, w których zaczytywał się za młodu. Szanował ludzi, którzy potrafili docenić literaturę sprzed setek lat, w dodatku drukowaną na papierze. 

– Dyrektorze, jako głowny zarządzający Gauss Town, na pewno zdaje pan sobie sprawę jakie konsekwencje niesie za sobą akt terroru, którego zamierza dopuścić się pułkownik Jansen – powiedział. – Nie sądzę, żeby mógł pan puścić tę sprawę oficjalnymi kanałami, bowiem do tego czasu mieszkańcy pańskiej kolonii będą w stanie hibernacji, a oddziały Federacji przejmą kontrolę. 

Marcus Laskovsky podszedł do szerokiego, masywnego biurka, które jak ulał pasowało to jego sylwetki  i usiadł w równie dużym fotelu. Chwilę milczał, rozważając słowa Martino.

– Ma pan rację – powiedział w końcu. – Nie sądzę, żebyśmy mogli cokolwiek zrobić w tej sprawie, oprócz zbrojnej akcji prewencyjnej. Natychmiast podejmę stosowne kroki. 

– Proszę chwilę zaczekać. Kiedy kontaktowałem się z panem, napisałem, że mam bardzo ważne informacje, dotyczące bezpieczeństwa kolonii. Nie wyciągnąłem pana z łóżka o czwartej rano tylko po to, żeby przynieść wiadomość o ataku.

– Na wszystkich bogów starej Ziemi, potrafi pan budować napięcie – ton głosu dyerktora wcale nie był wesoły. 

– To cecha dobrego biznesmena – uśmiechnął się Georgio. Usiadł w fotelu po drugiej stronie biurka i kontynuował:

– Jako obywatelowi Unii Holdingowej, dobro jej kolonii leży mi na sercu. Naturalnie, jako biznesmen muszę również dbać o własne interesy. Sumę, którą podałem jako zapłatę za informację, przelał pan na moje konto bez mrugnięcia okiem. Proszę ją potroić, a w ciągu dwunastu godzin dostarczę panu zarówno środek, jak i antidotum, o których była mowa w nagraniu. Co więcej, nie musi pan płacić z góry, tylko wtedy, kiedy obydwie substancje będą już w pana posiadaniu. Niech to będzie pana gwarancją w tej transakcji. 

Dyrektor Gauss Town zmrużył oczy i chwilę przyglądał się swojemu gościowi. 

– Panie Martino – powiedział powoli. – Najpierw wysyła mi pan tajemniczą wiadomość, oferując na sprzedaż kota w worku. Następnie przychodzi pan do mojego gabinetu, przynosząc kota, który w rzeczywistości okazuje się być tygrysem ostrzącym sobie zęby na moją kolonię. Na kolonię, za którą jestem odpowiedzialny. Płacę za to i w dodatku płacę naprawdę sporo. A pan żąda trzy razy więcej, oferując mi teraz samego tygrysa. Chyba domyśla się pan, że w ciągu kilku minut mogą mogą się tu zjawić funkcjonariusze policji i...

– Posłuchaj mnie – przerwał mu Georgio chłodno, gwałtownie wstając z fotela i opierając ręce na biurku. Pochylił się do przodu, tak że twarz Marcusa znalazła się tuż przed nim. Jego głos był zimny jak stal, a maska uprzejmości, za którą się wcześniej skrywał, opadła.

– Nie wiem, jak bardzo pochopny jest pułkownik – warnkął – ale podejrzewam, że najpóźniej za dwadzieścia cztery godziny na tym ratuszu będzie powiewać flaga Federacji, a ty będziesz gryzł piach. Twoi zafajdani policjanci nic tu nie pomogą. Możesz mnie zaaresztować, ja jestem już uodporniony na broń tego całego Pellado. Chcesz interweniować zbrojnie? Proszę bardzo. Federacja tylko na to czeka. Nareszcie dasz im uzasadniony powród do odwetu na dużą skalę. Ich eskadry nieustannie patrolują ten obszar galaktyki. Dobrze wiesz, że kolonie Unii nie są liczne w tym sektorze. Zanim przybędzie odsiecz, twoje miasteczko przestanie istnieć. Nie dość, że zginiesz, to jeszcze zostawisz po sobie bałagan. Przyszłe pokolenia nie będą cię miło wspominać. Ja pokazuję ci, że jest jeszcze druga strona medalu. Daję możliwość załatwienia sprawy po cichu. Uodpornisz mieszkańców Gauss Town. Wojsko Federacji przekroczy granice Unii, spodziewając się sterty zahibernowanych ciał, a zasatanie tętniącą życiem i przygotowaną do obrony kolonię. Będą na tyle zaskoczeni, że bez problemu uda ci się obronić miasto. Jansen będzie się musiał z tego tłumaczyć przez długi czas. Jeśli czytałeś choć część z książek, które masz w bibliotece, to wiesz jakie możliwości manewru da ci taka sytuacja. Z samą toksyną zrobisz co zechcesz. Możesz pokonać Jansena jego własną bronią i przejąć kontrolę nad Bratwą. Wnioskuję, że jesteś rozsądnym człowiekiem. Zastanów się więc. Bo – że posłużę się twoją własną metaforą – albo przyjdzie tygrys i cię zje, albo zamkniesz go w klatce i nauczysz pokory. A teraz wybacz, ale wbrew pozorom ta sprawa nie ma najwyższego priorytetu w moim grafiku. Wiesz, jak się ze mną skontatkować. – Martino jeszcze chwilę opierał się o biurko, patrząc dyrektorowi prosto w oczy. Następnie odwrócił się i nonszalanckim krokiem wymaszerował z gabinetu.

Marcus Laskovsky siedział jak skamieniały. Od dawna nikt się w ten sposób do niego nie odnosił. Był przyzwyczajony do szacunku, jakim darzyli go współpracownicy i mieszkańcy Gauss Town. Uważał, że dobrze sprawuje swoją funkcję, a fakt, że zasiadał w fotelu dyrektora koloni już trzecią kadencję tylko to potwierdzał. Był obeznany w politytycznych rozgrywkach. Doskonale zdawał sobie sprawę, że Georgio Martino miał całkowitą rację – i to właśnie przerażało go najbardziej.

Westchnął i wcisnął kilka przycisków na panelu biurka. Przed jego twarzą rozświetlił się prostopadłościan holoekranu. Z ciężkim sercem, ale przeświadczony, że to jedyne wyjście, otworzył wiadomość od Martino, w której tamten podawał dane swojego konta. Za oknem ratusza Eta Pegasi wychyliła się wreszcie zza horyzontu i rozświetliła powierzchnię planety. Gauss Town zaczynało budzić się do życia.


Statek cywilny Geometria Chaosu
Wysoka orbita planety Neema, Eta Pegasi
16 sierpnia 460 ETN  

– Jeszcze raz to samo – po raz czwarty poprosił Mathias, podstawiając opróżnioną szklankę pod dozownik napojów. 

– Wedle życzenia – odezwała się Gaia miękkim, kobiecym głosem. Ze sterylnej rurki dozownika najpierw wypadło kilka kostek lodu, a następnie szklanka wypełniła się podwójną porcją whisky. – Nie upij się. Rano znowu będziesz miał kaca, a nie wiadomo czy nie będziemy skakać do Sigma Draconis. Dobrze wiesz, jak znosisz podróże w nadprzestrzeni, kiedy pijesz dzień wcześniej. A raczej jak nie znoisz.

– Przestań mi matkować – pogroził jej palcem Mathias, dobrze wiedząc, że komputer i tak tego nie zobaczy. – Mój plan jak dotąd udaje się w stu procentach. Mam prawo celebrować.

– Nasz plan – poprawiła go Gaia. – Nie zapominaj, kto pół roku temu przeprowadził pierwszą analizę jadu wężoptaka i kto go później zsyntetyzował, razem z antidotum. Jak również kto odkrył działanie powstałego związku na gelicon. No i kto podrabia ci ID-chipy, panie Pellado-Martino.

– Dobra już, dobra. Stałaś się ostatnio bezczelna. Jak tak dalej pójdzie, będę musiał zablokować ci alogrytmy samodoskonalenia. – Mathias dopił whisky i skrzywił się. – Nalej mi jeszcze. I zobacz jak się mają sprawy na dole.

– Sprawdzam na bieżąco. Ani pułkownik Jansen, ani dyrektor Laskovsky nie podjęli jeszcze żadnych działań.

– Czekaj, nie nalewaj. Idę wziąć prysznic a później chyba faktycznie pójdę spać. Monitoruj dalej. Jeśli coś się wydarzy, budź mnie. Mam nadzieję, że nasz spybot nie zostanie wykryty zanim coś się ruszy.

– Spokojnie, zaraz po tym, jak użyłeś ID-chipów, żeby go wprowadzić do komputerów celnych, sprawdziłam ich systemy bezpieczeństwa. Ani te unijne, ani federacyjne nie mają szans z moim małym szpiegiem. 

– Obyś miała rację, Gajeczko – powiedział Mathias, trochę bełkotliwie. Z niechęcią wstał z wygodnego, samodopasowujacego się fotela żelowego, po czym skierował chwiejne kroki w stronę pokładowej łazienki, wyposażonej zapewne lepiej niż niejedno mieszkanie górnika z Bratwy czy Gauss Town. Gaia nie odpowiedziała. Jej algorytmy uznały zignorowanie komentarza Mathiasa za optymalną opcję. „Ja zawsze mam rację” było na drugim miejscu, ale wedle kalkulacji, w których funamentalną rolę odgrywał profil psychosocjologiczny Shallowgrave’a, ten zareagowałby sarkastyczną wypowiedzią, zażądał kolejnej szklanki whisky i został tu do rana, upiajając się w sztok. To z kolei spowodowałoby obniżenie szans na powodzenie misji o trzy koma siedem setnych procenta. A na to Gaia nie mogła pozwolić. 

Niedługo po drugiej czasu uniwersalnego odnotowała ruch na oficjalnym koncie pocztowym dyrektora Gauss Town. Ruch, na który czekała.

Tym razem Mathiasa nie obudził jabłkowy aromat, tylko sygnał alarmu. Zerwał się z łóżka i nakładając w pośpiechu ubranie zarządał raportu sytuacyjnego.

– Cztery minuty temu Marcus Laskovsky wystosował informację do wszystkich mieszkańców kolonii, w której oznajmił o wykryciu niebezpiecznego wirusa i zarządził przymusowe szczepionki. Wszyscy obywatele mają obowiązek uodpornić się w ciągu dwudziestu czterech godzin. Sprawdziłam bazy danych i komunikację na serwerach medycznych Gauss Town. Nie ma tam najmniejszej wzmianki o wirusie. Sprawdziłam też wszystkie możliwe kanały informacyjne. Prawdopodobieństwo, że „szczepionka” to nasze antidotum, wynosi dziewięćdziesiąt dziewięć procent.

– Doskonale. Teraz czekamy na pułkownika i jesteśmy w domu. 

– Pułkownik Jansen wykonał dziś rano kilka telefonów, które mogą świadczyć o przygotowaniach do ataku i potajemnego zaaplikowania antidotum mieszkańcom Bratwy. Kontynuuję monitoring wszystkich systemów. Koordynaty mamy na Sigma Draconis, możemy skakać w każdej chwili.



Statek cywilny Geometria Chaosu
Okolice bazy  kosmicznej „Fourth World”, Sigma Draconis
1 września 460 ETN  

Trzy niewielkie myśliwce w barwach Kompanii Hackenbush podleciały na niebezpiecznie bliską odległość. Tak, że Mathias był w stanie zobaczyć pilotów w kabinach. 

– Czy mam wysłać ostrzeżenie? – zapytała Gaia.

– Nie, niech myślą, że wszystko im wolno. W końcu jesteśmy na ich terenie. 

– Przesyłają powitanie, daję fonię.

– Kompania Hackenbushów wita w systemie Sigma Draconis – zaskrzeczał głośnik. – Oczekujemy dezaktywacji systemów uzbrojenia i ustawienia autopilota na śledzenie naszego myśliwca, kod identyfikacji przestrzennej: ZBAV–dwanaście–dwadzieścia–zero-dziewięć.

Mathias potwierdził odbiór, wyłączył komunikator i nakazał Gai zastosować się do poleceń Kompanii.

Hackenbushowie byli organizacją militarną. Nie mieli powiązań ani z Federacją, ani z Unią. Oferowali usługi najemników każdemu, kto był gotów wyłożyć odpowiednią kwotę i nikt tak naprawdę nie wiedział jakimi siłami rzeczywiście dysponowali.

Ich siedzibą był odbudowany i zmodernizowany wrak pierwszego statku kolonizacyjnego, który został wysłany w przestrzeń ze starej Ziemi. Nosił on nazwę Fourth World, a jego celem była Alfa Centauri – najbliższa Ziemi gwiazda. Fouth World miał przekształcić się w pierwszą stale zamieszkałą stację kosmiczną poza Układem Słonecznym. Niestety, po wejściu do nadprzestrzeni wszelki ślad po nim zaginął. Nigdy nie pojawił się w Alfa Centauri i nikt nie potrafił powiedzieć co się stało. 

Wrak kolosa odkryto ponad sto pięćdziesiąt lat później w pozbawionym planet systemie Sigma Draconis. Kadłub statku pozostał nienaruszony, jednak napęd nadprzestrzenny, cała nawigacja oraz systemy podtrzymywania życia były martwe. Tak samo jak cztery miliony kolonistów – pierwszych w historii, którzy mieli na stałe zamieszkać poza Ziemią. 

Wrak odkryto niecały rok po rozłamie ówczesnego Globalnego Rządu i podziale na Unię oraz Federację. Kontrolę  na starej Ziemi przejmowały wtedy międzynarodowe megakorporacje, które później przekształciły się w Unię Holdingową. Federacja Wolnych Planet była świeżo sformowanym bytem politycznym i szczytowe struktury władzy dopiero się tam kształtowały. 

Sprawa Fourth World stanęła w miejscu, ponieważ nikt nie miał czasu zajmować się wymarłym kolosem. Kompania Hackenbush, korporacja zajmująca się głównie produkcją maszyn wojskowych, uzbrojenia i amunicji wykorzystała sytuację i odkupiła wrak na własność za niebotyczną sumę. Dziesięć lat później ogłosiła Sigma Draconis swoim terytorium i zawiesiła wszelką działalność na starej Ziemi, oferując w zamian usługi najemników. Fourth World stał się ich bazą i centrum strategiczno-produkcyjnym. Jako jedyni byli ciągłymi nabywcami hurtowych ilości geliconu. I to właśnie było powodem, dla którego Mathias Shallowgrave był tu dzisiaj. 



Mathias trzeci raz w życiu gościł na stacji i po raz trzeci był pod wrażeniem jej ogromu. Posiadała infrastrukturę, której nie powstydziłaby się niejedna konglomeracja miejska na starej Ziemi. Było tu wszystko, poczynając od wszelkiego rodzaju fabryk, zakładów syntetyzujących, centrów recyklingu, produkujących żywność biofarm, a kończąc na kasynach, burdelach, parkach rekreacyjnych i sztucznych stokach do snowjetboardu. Krótko mówiąc, Fourth World był ogromną, nowoczesną i doskonale chronioną metropolią kosmiczną, którą ponad milion najemników, ich rodziny oraz setki tysięcy pracowników Kompanii Hackenbushów nazywało domem.

Stojąc na ruchomym chodniku, z umiarkowaną prędkością sunącym w kierunku biura celnego, Mathias mijał ogromne pomieszczenia hangarów po jednej stronie i magazyny po drugiej. Gdzieś z niknącego w mroku sufitu zwisały masywne ramiona wysięgników oraz girlandy kabli, przewodów i łańcuchów. Wokół roznosił sie zapach smaru, metalu i ropy, a zewsząd dochodził warkot silników, łomot pakownic, syk dekompresorów i sygnały alarmowe mijających się wozów ciężarowych. Panował rozgardiasz. Pracownicy doków uwijali się w pocie czoła, sterując humanoidalnymi robotami transportowymi, które przenosiły ładunki na zadokowane jednostki. Oddział uzbrojonych najemników w barwach Kompanii przemaszerował obok i skręcił w stronę sąsiedniego hangaru.

Chwilę później Mathias usłyszał huk i potworny wrzask. Obejrzał się. Wielki robot kroczący, którego minął przed chwilą, zderzył sie z monstrualnych rozmiarów pojazdem transportowym. Masywny korpus maszyny leżał na boku, przygnieciony przez ogromne koło wozu, a kontener, który dźwigał robot wypiął się z uprzęży i z wysokości kilku metrów spadł na zmiemię, miażdżąc nogi jakiegoś robotnika, wyjącego teraz z bólu.

Kierowca ciężarówki wysiadł z kabiny i trzymał się za głowę; widocznie to on był sprawcą wypadku. Mathias nie zobaczył, co było dalej, bowiem chodnik zakręcił za róg korytarza. Kilkanaście metrów dalej znajdowała się winda, która miała zabrać Mathiasa do biura celnego, a stamtąd na wyższy poziom, skąd mógł z kolei dostać się do serca stacji. 



Gerrard Hackenbush Junior, dyrektor Kompanii, odchylił się w fotelu i spojrzał na sufit. Trójwymiarowa mapa przedstawiająca Drogę Mleczną pokrywała całą jego powierzchnię. Hackenbush chwilę milczał, wpatrując się w usianą gwiazdami przestrzeń i przeczesując płowe włosy wypielęgnowanymi palcami.

– Pięć lat... To nieco ponad jedna czwarta z tego, ile potrzebuje światło Sigmy Draconis na dotarcie do ziemskiego Słońca – powiedział w końcu, wskazując po kolei obydwa punkty na mapie. – Stawiasz twarde warunki. Jaką mam gwarancję, że wszystko potoczy się zgodnie z tym, co mówisz?

– Żadnej – uśmiechnął sie Mathias Shallowgrave. – Jedyne, czego jestem pewien, to że w ciągu pięciu lat od momentu wejścia „antidotum” w reakcję z „bronią biologiczną”, które im sprzedałem, zmiany genetyczne i regres niektórych części mózgu będą na tyle znaczące, że kolejne pokolenie kolonistów nie będzie w stanie nauczyć się czytać. I tylko ty będziesz znał sposób, żeby te zmiany odwrócić. Od ciebie będzie zależeć czy w zamian za udostępnienie prawdziwego antidotum – Mathias kiwnął głową w kierunku małej ampułki wypełnionej bezbarwnym płynem, stojącej na blacie biurka – wynegocjujesz dożywotnie darmowe dostawy geliconu dla Kompanii, czy z czystej dobroci serca oddasz je za darmo.

– Mathias Shalllowgrave, cyniczny do bólu. Nic się nie zmieniłeś od czasu, kiedy ostatni raz ubijaliśmy interes. – Gerrard powoli wyciągnął rękę i podniósł ampułkę do góry. Chwilę oglądał ją pod światło.

Mathias przypomniał sobie jak prawie dziesięć lat temu negocjował z Gerrardem Hackebushem Seniorem pozyskanie specyfikacji systemu kamuflażu dla Geometrii Chaosu. Hackenbush Junior nie piastował wtedy jeszcze funkcji dyrektora Kompanii, ale był prawą ręką ojca i towarzyszył mu wszędzie, wliczając w to ubijanie nielegalnych interesów z typami spod ciemnej gwiazdy. Typami pokroju Mathiasa.

– No dobra. Powiedzmy, że ci wierzę. – Gerrard schował ampułkę do kieszeni marynarki. – Jeszcze jedno pytanie. Co stoi na przeszkodzie, żebym kazał cię teraz zamknąć i zwyczajnie zabrać antidotum, nie płacąc idiotycznie bajońskiej sumy, której zażądałeś?

– To, że na moją komendę Gaia wyśle przygotowaną wiadomość do władz Unii i Federacji, która ujawni twój udział w całym spisku, a to skutecznie może zablokować twoje kontrakty z obydwiema stronami. Każdy medal ma dwie strony, Gerrardzie – odrzekł Mathias bez zająknięcia. Hackenbush Junior zachował kamienną twarz. 

– Pieniądze znajdą się na podanym przez ciebie koncie w ciągu dwudziestu czterech godzin – powiedział. – Muszę przyznać, że wiesz, jak ubijać interesy.

– To cecha dobrego biznesmena – odparł Mathias Shallowgrave, a na jego twarzy zakwitł szeroki uśmiech.



Statek cywilny Geometria Chaosu
Wolna przestrzeń międzysystemowa
2 września 460 ETN  

– To największy przekręt od momentu przeniesienia stolicy ludzkości z Ziemi na Terranovą... – Mathias mentorsko uniósł palec wskazujący w górę i zawiesił głos. Był zalany w trupa i ledwo składał słowa. – Czterysta sześdziesiąt lat temu! Jestem królem, Gajeczko, królem! Nalej mi jeszcze...

– Zgodnie z Wyjątkiem Numer Siedem, „Kapitan pod znaczącym wpływem środków odurzających”, odmawiam wykonania polecenia. 

– W takim razie zacznij szukać jakiejś mało zamieszkałej planety o ziemskim klimacie. Koniecznie w jakimś zapomnianym, peryferialnym systemie. Tylko żeby było tam ciepło i malowniczo! A ja sam sobie naleję. Przewidziałem, że prędzej czy później się zbuntujesz i już od dawna trzymam w zamrażarce kilka butelek na taką okoliczność. – Mathias podniósł się z fotela i ruszył w stronę lodówki. Po przejściu kilku kroków potknął się jednak i jak długi rozłożył się na podłodze. Nie minęło dziesięć sekund i dobiegło stamtąd chrapanie. 

Gdyby Gaia była człowiekiem, zapewne westchnęłaby teraz i z zażenowaniem pokręciła głową. Była jednak sztuczną inteligencją. Wygasiła więc światła na całym statku i zaczęła przeczesywać bazę danych skolonizowanych planet o stosunkowo niskim poziomie zaludnienia i atmosferze nie odbiegającej za bardzo od ziemskiej. 



Posiadłość Mathiasa Shallowgrave’a
Cahill, Virginis 61 
1 września 463 ETN  

Wieża widokowa stojąca w południowej części posiadłości liczyła sobie równo sto metrów wysokości. Mathias stał na szerokim balkonie umiejscowionym na szczycie i w zamyśleniu spoglądał na rozciągające się przed nim bezkresny step. Odległy horyzont wieńczyły zamglone szczyty pokrytych śniegową czapą gór.

Plan powiódł się znakomicie. Niebotyczna suma pieniędzy, którą Mathias zgromadził, pozwoliła mu na zmianę tożsamości, zakup luksusowej posiadłości w peryferyjnym systemie Virginis 61 oraz na skuteczne zatarcie wszelkich śladów mogących kogokolwiek do niego doprowadzić. Od dwóch lat rozkoszował się ciszą, spokojem i wysokimi temperaturami, które oferowała planeta Cahill. Prawie nie miał zmartwień. 

Prawie. Pozostawała bowiem jeszcze jedna sprawa, którą musial załatwić. Trzecia strona medalu, grande finale Mathiasa Shallowgrave’a – czyli wiadomość, którą wysłał dziś rano Kompanii Hackenbusch. Gaia, która zarządzała wszystkimi systemami posiadłości, podjęła stosowne działania, uniemożliwające namierzenie miejsca pochodzenia wiadomości. A ta była czysto informacyjna.

Mathias uprzejmie przypominał Kompanii o rozmowie, którą odbył z dyrektorem Gerrardem Hackenbuschem Juniorem we wrześniu trzy lata temu, a w której to wspominał, ze każdy medal ma dwie strony. Równie upjrzejmie oznajmiał, że istnieje jeszcze trzecia strona medalu, i że antidotum, które Gerrard dostaczył na Neemę, oprócz zbawiennego dla kolonistów działania, wprowadziło do ekosystemu planety samoklonujące się nanoorganizmy, mające tylko jeden cel: zmianę  struktury atomowej złóż geliconu, który Kompania po śmiesznie niskiej cenie od trzech lat importowała już tylko z Neemy. Po zmianie struktury organizmy owe ulegały biodegradacji, nie pozostawiając po sobie śladu.

Dzięki tym zmianom, które weszły w efektywną fazę końcową dokładnie dzisiaj, jak oznajmiała wiadomość, gelicon stawał się niezdatny do jakiegkolwiek przetworzenia. Mathias ubolewał wielce nad tym faktem, jednocześnie  zapewniając o przyjaźni, którą darzy Kompanię. W ramach tej przyjaźni, oferował Kompanii Hackenbusch pomoc w postaci kodu genetycznego innego nanoorganizmu, który z kolei niwelował skazę geliconu i przywracał go do stanu używalności.

Wiadomość kończyła się banalnym stwierdzeniem, że każda przyjaźń ma jednak swoją cenę. Której Mathias nie omieszkał podać, oczywiście wraz z numerem jednego ze swoich licznych, szemranych kont. 


KONIEC



RE: [OPOWIADANIE] Trzecia strona medalu - Drakkainen - 02.11.2015

Niezły kombinator ten Mathias... będę musiał na niego uważać jak go kiedyś spotkam Wink
Szybko i przyjemnie się czytało.


RE: [OPOWIADANIE] Trzecia strona medalu - s3n0 - 05.11.2015

Nie myślałeś czasem o napisaniu ksiazki, powiesci? Pytam serio... Swietnie sie to czytalo! Czuje niedosyt! Sad


RE: [OPOWIADANIE] Trzecia strona medalu - kaju - 06.11.2015

Jeśli Mathias Shallowgrave z Elite jest kopią z tego opowiadania to ja wolę być po jego stronie niż przeciwko niemu. Smile


RE: [OPOWIADANIE] Trzecia strona medalu - Mathias Shallowgrave - 18.11.2015

Dzięki za przychylne posty Smile

s3n0 - jasne, że myślałem, ale czasu brak. Ostatnio też cierpię na brak weny, a ogólnie to bardziej odnajduję się w poezji niż w prozie. Dorobek poetycki mam całkiem spory, o wiele większy niż prozatorski. Może wrzucę tu kiedyś jeszcze jakieś swoje opowiadanie Smile