The Winged Hussars - Forum
Husarska Kolonia - Wersja do druku

+- The Winged Hussars - Forum (https://forum.thewingedhussars.com)
+-- Dział: Strefa Publiczna (https://forum.thewingedhussars.com/forumdisplay.php?fid=4)
+--- Dział: Galeria (https://forum.thewingedhussars.com/forumdisplay.php?fid=18)
+--- Wątek: Husarska Kolonia (/showthread.php?tid=2524)

Strony: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11


RE: Husarska Kolonia - TeddyPanda - 07.02.2017

Dzień Pięćdziesiąty Drugi - Ślub

To niesamowite jak moje życie zmieniło się od czasów przybycia tutaj, a warto zauważyć, że jestem tu od nieco ponad miesiąca. Naprawdę nie mam pojęcia czy chcę wracać, tak naprawdę czuję, że w tym miejscu znalazłem swój prawdziwy dom. Po kilku dniach, mimo początkowej niechęci naprawdę polubiłem McClaina, może dlatego, że w ogóle nie musiałem z nim konkurować? Okazało się, że Valencia nie jest zupełnie nim zainteresowana i odkąd przybył paradoksalnie jeszcze bardziej się zbliżyliśmy. Być może dziewczyna robiła to specjalnie bym się nie martwił? Jeśli tak to zadziałało!

- Noobku!
- Co głupku?
Używaliśmy tych zwrotów do siebie naprzemiennie i nie raz to ona była Noobkiem.
- Bierzemy ten ślub?
Valencia wydawała się dzisiaj wyglądać naprawdę imponująco, jakby szykowała się na ten dzień od dawna. Włosy jej lśniły, a skóra pachniała jakby jakimś cudem ukradła perfumy samej Aisling Duval i nie przeszkadzało wcale to, że miała na sobie już dość wychodzone i starte ubranie, tutaj wszyscy takie mieliśmy.
- Dzisiaj?
- No a kiedy?
- W sumie ok, ale jakby to miało wyglądać?
Valencia otworzyła drzwi wejściowe i krzyknęła.
- Coloooooooon! McClaaaaaaaaaaaaaaaaain!
- Czegoooooooooooooooooooooooooooooo?! - usłyszałem wyraźny donośny głos Colon pochodzący gdzieś z oddali
- Chooooooooooooooooooooodźcie tuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu!
Parsknąłem śmiechem.
- Tak się będziecie dogadywać teraz?
Valencia uciszyła mnie machnięciem ręki. Na odpowiedź czekaliśmy kilka sekund dłużej niż zazwyczaj, w końcu dobiegł nas głos, tym razem McClaina.
- POOOOOOOOOOOOOOO COOOOOOOOOOOOOOOO?
- JA I TADEK BIERZEEEEEEEEEEEEEEMY ŚLUUUUUUUUUUUUUUUUUUUB!
Chwila ciszy, a potem Colon.
- COOOOO?
- WŁAŚNIE TOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO!
Leżałem już na ziemi i zwijałem się ze śmiechu.
- Jak to wygląda w ogóle, wtf! - wymamrotałem z trudem łapiąc oddech
Po chwili do środka weszła przywoływana dwójka. Niestety nie zdążyłem się przez ten czas nawet podnieść, co zarówno Colon i McClain skwitowali zmieszanymi, zdziwionymi spojrzeniami. W końcu McClain zaryzykował.
- A więc zmusiła cię byś się zgodził?
Dopiero po kilkunastu sekundach zrozumiałem dlaczego o to spytał.
- Aaa, nie. To znaczy nie, po prostu toczyłem bekę.
- Na pewno? - dodała by upewnić się Colon. Widziałem, że zaciska dłoń na swojej pałce.
- Tak, jasne - potwierdziłem szybko wstając z podłogi i otrzepując kurz. 
- McClain będziesz księdzem - zakomunikowała Valencia
Popatrzył na nią jak na wariatkę.
- Dlaczego ja?
- A widziałeś kiedyś księdza kobietę? - spytała wskazując głową w stronę Colon, która wydawała się nie zrozumieć pytania
- No dobra ale co mam w sumie robić?
- Czekaj zaraz ci napiszę na kartce!

I tak stanęliśmy przed sobą, ja i moja przyszła żona Nana Valencia, a desygnowany by nas połączyć kapłan rozpoczął swą mowę czytając niepewnie z kartki.

[Obrazek: gyTDs5T.png]

- No to będzie tak eee.
- No dajesz cholera! - ponagliła go Valencia
- Dobra, zebraliśmy się tutaj aby połączyć tę oto Valencię - zaczął recytować z kartki McClain
- Mam na imię Nana!
- Dobra to połączyć tę oto Nanę i tego oto Tadka
- W sumie to nie jest moje prawdziwe imię
McClain spojrzał na mnie jakby chciał powiedzieć "Błagam ty też?"
- No mam na imię Peter, ale na tyle rzadko je słyszę, ze często o nim zapominam - wzruszyłem ramionami udając niewinnego
- I tego oto Petera węzłem małżeńskim, i teraz jedno z was musi za mną powtarzać
- Ty pierwszy - nakazała Valencia - zanim zdążysz się rozmyślić - dodała z uśmiechem
- Dobra dawaj - powiedziałem do McClaina
- Powtarzaj za mną. Ja Peter biorę ciebie Nano za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość
- Serio musimy to robić? - spytałem błagalnie Valencii
- Tak! - warknęła
- Eeee ja Peter biorę ciebie Nano za żonę i ślubuję co tam było?
- Miłość, wierność i uczciwość
- Kurde
- Co ci nie pasuje? - Valencia zrobiła groźną minę
- Grube rzeczy ogólnie...
Wyglądała jakby ktoś uderzył ją w twarz.
- Czyli nie powiesz?
Valencia w dosłownie moment zmieniła sie z powrotem jakby w małą i bezbronną. Nastąpiła chwila ciszy a ja poczułem jak w moim umyśle powoli rozpętuje się chaos. Cała ta sytuacja była odrealniona i abstrakcyjna, przez chwilę intensywnie myślałem nad tym co teraz zrobić, lecz w końcu znalazłem punkt zaczepienia na wprost i nieco poniżej moich oczu.
- W sumie dla tych cycków mogę się poświęcić - i pech chciał, że wypowiedziałem te słowa na głos.
Colon parsknęła śmiechem.
- Teraz to żeś rąbnął dopiero Tadek!
McClain z kolei wyraźnie spoważniał jakby po raz pierwszy zrozumiał powagę sytuacji.
Najbardziej obawiałem się spojrzeć na Valencię, jednak ona była wyraźnie jeszcze bardziej rozbawiona niż Colon.
- Pewnie że warto! - potwierdziła - więc skończ wreszcie kminić, bo się ciemno zaczyna robić!
Niesamowita kobieta!
- Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość - wyrecytowałem prosto w jej oczy - teraz ty - dodałem
- Dobra Valencia powtarz....
Nana była szybsza.
- Ja Nana biorę ciebie Peter za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość
- Zatem ogłaszam was mężem i żoną! - zawołał w końcu uradowany McClain, wyraźnie szczęśliwy, że ma to już za sobą - możecie jeszcze...
- O tak teraz będzie najlepsze!
Nana rzuciła się na mnie i dostałem takiego buziaka jak nigdy. 
- Kurczę nie mogliśmy od razu przejść do tej części? - spytałem gdy w końcu się odkleiła
- Nie!
- A tak swoją drogą, co to do cholery było? - wtrąciła Colon
- Stary Ziemski obyczaj! - wyjaśniła posłusznie Valencia
- Całkiem fajny
Próbowałem odgadnąć czy Colon mówi na poważnie czy robi sobie jaja. Jej twarz nic mi jednak nie zdradzała.
- Zwłaszcza końcówka - stwierdziłem obejmując Valencię w pasie
- Jeśli sobie kogoś znajdę chyba zaaranżuje podobne przedstawienie
Przez ułamek sekundy miałem wrażenie, że Colon rzuciła ukradkowe spojrzenie na McClaina. Byłem pewien, że nikt oprócz mnie tego nie zauważył.


RE: Husarska Kolonia - TeddyPanda - 07.02.2017

Dzień Pięćdziesiąty Piąty - Sokole Oko

Trzy dni później po raz kolejny chciano nas zaatakować od strony wąskiego przesmyku prowadzącego wprost do naszej bazy. Przez ostatnie dni załataliśmy go lecz niezbyt dostatecznie by zniechęcić chcących ominąć umocnienia bandytów. Tym razem postanowiłem, że wykonamy atak wyprzedzający.

- Jesteś tego pewny Noobku?
- Zaskoczymy ich kiedy będą kopać, bierz snajperkę i wołaj resztę.
Valencia ruszyła w stronę składowiska gdzie od jakiegoś już czasu leżał zdobyty kilka dni wcześniej karabin snajperski. Wkrótce obok mnie pojawili się też Colon i McClain.
- To co zamierzasz Stary?
Podobało mi się, że McClain mówi do mnie w ten sposób. Uważał mnie za swojego szefa.
- Tym razem my idziemy do nich.
- Tak jest! - zasalutował niczym Kadet kiedy moja Corvetta dokuje na Maskelinie
Poczułem dzięki temu pewność siebie jak za starych lat w Husarii.

[Obrazek: oPfUiEo.png]

Zakradliśmy się na ich tyły. Grupka piratów dopiero rozpoczynała przekopywać mur.

- McClain i Colon odetniecie im drogę z północy - poleciłem.
McClain ruszył na dobrze chronioną między głazami pozycję i wycelował w przeciwników swój karabin maszynowy. Po chwili podążyła za nim Colon.
- A my?
- A my wracamy do bazy - powiedziałem obejmując Valencię - chata wolna, jakoś sobie poradzą!
Valencia zachichotała. 
- A tak na serio schowaj się za wzgórzem, kiedy będziesz gotowa daj mi mi znak, wtedy wycelujesz i strzelisz w tego, który kopie.
Pokiwała głową.
Przesunąłem się na pozycję miedzy drzewami. Po chwili Valencia podnosząc rękę potwierdziła, że jest gotowa i wystrzeliła.
Pocisk pomknął miedzy drzewami z donośnym hukiem, lecz zanim którykolwiek pirat zdążył zareagować było jeden do zera dla nas. Odwrócili się szukając źródła hałasu i gdy go spostrzegli ruszyli w naszą stronę. Wtedy pomknął kolejny pocisk lecz tym razem chybił. Piraci w końcu znaleźli się na efektywnej odległości.
- Ognia! - ryknąłem i wystrzeliłem serię pocisków ze swojego karabinu, to samo zrobił McClain na mojej lewej flance.
- Gińcie frajerzy! - zawołał
Ogień z energetycznego karabinu jak i ołowiowe kule zraniły, jednak nie zatrzymały wroga. Valencia oddała kolejny, tym razem celny strzał. Szarżujący ze strzelbą bandyta zginął na miejscu.
Kolejna seria z blastera pomknęła w kierunku pirata próbującego się schować za węgłem. Celne trafienia odstrzeliły mu prawe ramię, które akurat wystawało, a broń, którą dzierżył upadła na ziemię. Wróg zawył z potwornego bólu, wciąż jakby nie do końca wierząc że stracił rękę.
- Dobij go! - rozkazałem McClainowi
Kule poszatkowały jego czaszkę w sito. Wyglądało to naprawdę paskudnie. Ostatni z wrogów rzucił się do ucieczki i jak na swoją masę, był zaskakująco szybki. I do tego nagi.
- Za nim!
I puściłem się w bieg, lecz tak naprawdę nie musiałem, bo dopadła go Colon co oznaczało tylko jedno.
- Giiiiiiń! - i padł od silnego uderzenia metalowej pałki.

[Obrazek: iQMARhU.png]

Absolutne, bezproblemowe zwycięstwo.
- No, no, jestem pod wrażeniem - powiedział McClain nie kryjąc podziwu
- Kyoku byłby ze mnie dumny!
- Ten gruby żyje! - przerwała nam Colon
- W takim razie skuj go i wracamy do bazy.
I ruszyliśmy w stronę powrotną. Usłyszałem jeszcze jak Colon przez zaciśnięte niemal zęby mówi.
- Tylko czegoś spróbuj, a wsadzę ci tę pałę w...


RE: Husarska Kolonia - Quarion - 07.02.2017

Cytat:- W sumie dla tych cycków mogę się poświęcić - i pech chciał, że wypowiedziałem te słowa na głos.

Popłakałem się ze śmiechu BiggrinBiggrinBiggrinBiggrin


RE: Husarska Kolonia - TeddyPanda - 07.02.2017

Dzień Pięćdziesiąty Szósty - Telenowela

W końcu udało mi się zastać McClaina bez szwendającej się w pobliżu Colon. Kiedy dowiedziałem się o tym, że jest utalentowanym rzemieślnikiem od razu desygnowałem go do produkcji cegieł, które miały posłużyć przy budowie północnego muru. 
Tak niech robi cegły.
- Siemka Tadek i jak tam po ślubie? - spytał pogodnie nie nie przerywając pracy
- Słyszałem, że ty i Colon chodzicie ze sobą - zagadnąłem niby średnio zainteresowany
Odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął.
- Ach tak, Colon ci powiedziała?
- Sam się domyśliłem.
- Tak, tak to prawda! Chciałeś o coś w związku z tym zapytać?
Przez chwilę myślałem nieco czy faktycznie to zrobić, postanowiłem jednak spróbować.
- W sumie to powiedz mi jedno McClain.
- Co takiego?
- Siedzę tutaj z Colon praktycznie od początku, jeszcze zanim zjawiła się tutaj Valencia. Przez miesiąc próbuję zagadać, a ona traktuje mnie jak idiotę, po czym zjawiasz się ty i z dnia na dzień jesteście parą. Nie żebym miał coś przeciwko, wręcz cieszę się waszym szczęściem, ale możesz mi do cholery wyjaśnić co jest ze mną w takim razie nie tak?!
McClain na początku odebrał moje słowa jak żart, gdy jednak zdał sobie sprawę, że mówię na poważnie uśmiech spełzł mu z twarzy.
- Eeee no ty jej w ogóle nie rozumiesz Tadek.
- Czego kurde nie rozumiem? - nacisnąłem
- No Colon nie jest taka jak ci się wydaje.
Myślałem, że padnę. Ten koleś ma zamiar mi wciskać taką sztampę?
- Tja a co masz na myśli?
- Wewnątrz ma bardzo łagodną naturę, a ty tego nie dostrzegasz - wyjaśnił spokojnie McClain
- Jakoś ciężko mi to zauważyć, zwłaszcza kiedy kogoś masakruje tym swoim kijem!
- A potem żali się, że jak dziecko ciągle patrzysz na nią jak na wariatkę i jak boi się, że nigdy nie wróci do domu


RE: Husarska Kolonia - TeddyPanda - 08.02.2017

Dzień Pięćdziesiąty Dziewiąty - Kucharz

Nasza osada się powiększa! Dzisiaj udało nam się w końcu przekonać i zrekrutować do Koloni kolejnego członka, a mianowicie schwytanego kilka dni temu jeńca, który należał wcześniej do jednej z frakcji pirackich. Jak się domyślałem, sądząc po jego wadze, bo na oko wynosiła ona z dwieście kilo był on w swojej frakcji kucharzem. Kiedy zaproponowałem mu podobne stanowisko momentalnie zgodził się do nas dołączyć, tyle, że nie mam pojęcia co nim tak naprawdę kierowało, ponieważ w ten sam sposób przekonywała go Valencia. Wtedy konsekwentnie odmawiał. 

Hector Daugherty, bo tak nazywał się nasz nowy rekrut gdy tylko mnei zobaczył momentalnie ruszył do kuchni by "Ugotować smaczny obiadek!".

[Obrazek: tWP4dwY.jpg]

Ten gość był jakiś dziwny.
Jednak od momentu przybycia na tę planetę nigdy nie jadłem nic tak dobrego jak przygotowywane przez Hectora potrawy.
- I jak, smakowało? - spytał grubas gdy wycierałem podbródek serwetką.
- Eee całkiem niezłe - powiedziałem rozglądając się nerwowo szukajac wzrokiem pozostałych. Wydawali się być równie zdziwieni troską Hectora.
- A ty McClain? - zwrócił się do siedzącego naprzeciw mnie Rene McClaina
Rene wydawał się być równie zmieszany co ja
- No dobre - odpowiedział mu próbując unikać kontaktu wzrokowego
- Świetnie! - pisknął ze szczęścia Hector aż zafalowały fałdy tłuszczu spod bluzy, którą wybrał sobie z naszego składowiska odzieży - to ja skoczę ugotować coś na zapas!
I wyszedł z powrotem do kuchni.
- Z nim jest coś stanowczo nie tak - stwierdziłem niepewnie - Colon znasz sięna tym lepiej niż ja, przebadaj czy on czasem nie wsypał czegoś do tej zupy
- Też o tym pomyślałam - odpowiedziała po czym zabrała ze sobą talerz i ruszyła do swojej sypialni gdzie wciąż znajdowało się stanowisko badawcze.
Czekaliśmy na jej powrót w napięciu przez około dziesięć minut. Gdy wróciła miała naprawdę przestraszoną minę.
- Nic w tym nie ma - zakomunikowała odkładając talerz na stół.
- Dobra, ale miejcie go na oku - poleciłem, po czym rozeszliśmy się do swoich zajęć.


RE: Husarska Kolonia - TeddyPanda - 10.02.2017

Rozgrywka zakończona, teraz pozostało już tylko pisanie Smile


RE: Husarska Kolonia - TeddyPanda - 10.02.2017

Dzień Sześćdziesiąty Trzeci - Finalne Rozstanie

Dzisiaj w okolicy ponownie rozbiła się kapsuła z rozbitkiem. Po krótkich przygotowaniach, ponieważ było to dość daleko ruszyłem na ratunek. Po godzinie marszu byłem na miejscu, udzieliłem pierwszej pomocy, zabezpieczyłem nieszczęśnika i zaniosłem do prowizorycznego szpitala, który znajdował się wewnątrz bazy. Po drodze dopadła mnie jednak Valencia.

- Nie wierzę! To znowu on! - stwierdziła patrząc z odrazą na nieprzytomnego rozbitka.
- On czyli kto? - spytałem ze zdziwieniem
- Jego! - ryknęła dziewczyna - to mój były!
A już chciałem go rekrutować.
- Mówisz poważnie?
- Nie próbuj przypadkiem tego matoła rekrutować!
- Dobrze, tylko się już tak nie denerwuj głupolu.

[Obrazek: J5ZbIDm.png]

Położyłem rozbitka na łóżku i przystąpiłem do leczenia. Po chwili do środka ponownie wpadła Valencia.
- Nic mu nie jest?
Gdy rozbitek usłyszał Valencię natychmiast się obudził.
- Val... Va... Valencia. Ty... tutaj? - wymamrotał
Pomyślałem, że może lepiej będzie jeśli zostawię tę dwójkę sam na sam. Skonfundowany ruszyłem w stronę drzwi, jednak dziewczyna chwyciła mnie za ramię i szepnęła.
- Zostań.
Skinąłem głową i stanąłem obok niej.
- Tak to ja Grey - powiedziała powoli dziewczyna
- Dź... Dziękuje za ratunek - odparł Grey ciężko dysząc
- Nie ja cię uratowałam tylko mój mąż.
Twarz Valencii wydawała mi sie zimna i obca. Nigdy nie widziałem jej tak zobojętniałej.
- Jak to twój mąż? - spytał Grey wybałuszając oczy znad łóżka i rzucając na mnie chłodne spojrzenie 
- Normalnie - rzuciła niedbale Valencia - Tadek opatrzy cię i ofiaruje nieco sprzętu, a potem rób co chcesz.
- To znaczy, że to koniec?
- Tak, to koniec. Nie chcę cię więcej widzieć.
I wyszła.
- Tyyyyyy.... - zwrócił się do mnie gniewnie Grey.
Podszedłem do niego kładąc przy łóżku prosty posiłek.
- Nie obchodzi mnie to co zaszło między wami - zakomunikowałem ostro
- Ta dz...
Szybki prawy prosty załatwił sprawę. Grey zasnął jak dziecko.
- Mówiłem, że mnie to nie obchodzi - rzuciłem gniewnie i również wyszedłem ze szpitala.
Następnego dnia Grey był już sprawny. Otrzymał kilka racji żywnościowych, prostą maczugę oraz plecak, zapałki, śpiwór i kilka uncji srebra, które na tej planecie stanowiło walutę. Spojrzał jeszcze raz na zajmującą się roślinami Valencię po czym ruszył w drogę.
- Na pewno tego chciałaś? - spytałem dziewczyny patrząc na oddalającego się Greya
- Na pewno - potwierdziła - zresztą gdybym ci o nim opowiedziała to pewnie byś go zastrzelił
- Wierzę na słowo
- Nie przeżyje zbyt długo - stwierdziła Colon, która przez ten czas stała tuż obok 
Grey po chwili zniknął z pola widzenia i przepadł. Mimo wszystko zrobiło mi się go żal.


RE: Husarska Kolonia - TeddyPanda - 10.02.2017

Dzień Siedemdziesiąty Pierwszy - Cisza Przed Burzą

W zasadzie siedzimy tu i siedzimy i siedzimy i siedzimy i siedzimy.
- Niektórzy też pracują - wtrąciła złośliwie Colon
- Nie o to mi chodzi!
- A o co Piotruś? - spytał życzliwie Hector.
Ten koleś mnie przeraża! Odwróciłem głowę aby nie widzieć jego penetrującego spojrzenia.
- O to, że odkąd tu jesteśmy nawet nie mieliśmy czasu choć na chwilę się rozerwać!
- Czy aby na pewno? - spytała Valencia mrugając uwodzicielsko
- Nie w taki sposób!
- Zawsze możemy poeksperymentować... - kontynuowała nie zważając na to, że się czerwienię
- Nie, nie, nie! Chodzi mi o to, że...
Właśnie dołączył do nas McClain, który usiadł przy stole zaraz obok Colon
- Ja uważam, że strzelanie to całkiem dobra rozrywka!
Tammy zareagowała na słowa Rene całując go lekko w policzek. Oni dla siebie byli wręcz stworzeni. Wyłożyłem ręce na stół. 

[Obrazek: d]

- Nie mamy alkoholu mój drogi - zauważył Daugherty
- Zamknij się! - ryknęliśmy do niego równo z Valencią
Tak, byłem pewny, że Hector to gej. Może by mnie to nie denerwowało gdyby nie jego natarczywość. No i wyglądał jakby w ogóle nie zauważał przy tym Valencii. Ponoć tak samo zachowywał się w stosunku do Rene, jednak z tego co mi opowiadał sam zainteresowany Colon wyjaśniła mu w pewne rzeczy w błyskawiczny sposób. Możecie się więc domyślić jak to wyglądało.
Hector był jednak genialnym kucharzem i dość sympatycznym facetem, gdyby tylko nie ta cecha charakteru moglibyśmy stać się przyjaciółmi.
- Więc zróbmy sobie dzień wolny - zaproponował Rene
- O to, o to! - krzyknąłem unosząc rękę jakby chcąc przegłosować wybory
- Odrobina relaksu nam nie zaszkodzi! - powiedziała Valencia siadając na moich kolanach i rzucając nienawistne spojrzenie w kierunku Hectora
Hector widząc to zaczerwienił się i wybiegł do kuchni.
- Myślę, że mamy go na chwilę z głowy - szepnęła 
- Oby - mruknąłem - Co o tym myślisz Colon?
W Husarskiej Koloni od pewnego czasu zapanował niewypowiedziany podział ról oraz swego rodzaju hierarchia, czy też struktura dowodzenia. Wszyscy zgodnie aprobowali moje przywództwo jako, że to ja założyłem tę osadę i to ja miałem ich wszystkich stąd zabrać po naprawie statku. Ponadto posiadałem już doświadczenie w zarządzaniu grupą, które nabyłem będąc oficerem w TWH o czym rzecz jasna wszyscy wiedzieli. Moim zastępcą była oczywiście Colon i to właśnie z nią dyskutowałem wszystkie swoje decyzje. Naturalnie Valencia była o jej pozycję nieco zazdrosna, jednak akceptowała fakt, że tylko nasza dwójka pochodziła z zamieszkanej przestrzeni oraz Colon paradoksalnie, bo wbrew swemu wybuchowemu charakterowi w kluczowych momentach potrafiła wykazać się niesamowitą błyskotliwością umysłu, przebiegłością i inteligencją. Pomimo tego, że często puszczały jej nerwy nigdy nie przestawała panować nad swym szałem. Zacząłem nazywać to nawet "Kontrolowanym Chaosem Colon". Zdarzało mi się też coraz częściej snuć dalekosiężne plany zwerbowania Tammy do Skrzydlatej Husarii. Byłaby świetnym komandosem, albo agentem do zadań specjalnych. Z kolei Rene oraz Hector (ten drugi aż za bardzo) akceptowali moją pozycję jako coś całkowicie naturalnego.
- Niech będzie - powiedziała jakby ze zrezygnowaniem Tammy.
- Mogłabyś się czasem wyluzować.
- Wyluzuję się jak stąd odlecę.

[Obrazek: xLHNxsx.png]

Reszta dnia minęła nam na rozmowach, zabawie i okazjonalnemu sprawianiu, że Hector czerwienił się i wybiegał do kuchni. Valencię to bawiło, ja jednak wolałbym nie musieć publicznie odgrywać gry wstępnej co jakieś pół godziny. Mimo wszystko to był dobry i przyjemny dzień. Te kilka godzin sprawiły, że znowu poczułem się jakbym był na swojej ojczystej planecie - Azeban.

- O czym myślisz? - spytała Valencia gdy już bez reszty zanurzyłem się w myślach
Nie odpowiedziałem. Chciałem żeby zgadywała.
- Tęsknisz za domem - stwierdziła - widzę to w twoich oczach.
- I tak i nie - powiedziałem kładąc głowę pod jej szyją w wiadomym miejscu.
- Ale wiem, że coś cię trapi - szepnęła nie zniechęcona porażką
- To już ponad dwa miesiące.
- Nie tak długo - Valencia spróbowała dodać mi otuchy.
Zamknąłem oczy. W tym miejscu było dosyć wygodnie, co było niezbędne by móc odlecieć. Przynajmniej w wyobraźni.

Moja Anaconda tkwiła w głębokiej, niezamieszkanej przestrzeni. Veil Nebula West - dach świata. Miałem ją wprost nad swoimi oczyma. Dziesiątki lat świetlnych ciągnącego się gwiazdowego pyłu oraz blask setek odległych słońc tworzył wokół mnie krajobraz niczym ze snu.
- Podróż trwa - powiedziałem do siebie i wstałem z fotela pilota.
Odwróciłem się powoli na pięcie co było dosyć karkołomnym wyczynem zważywszy na próżnię, która panowała wewnątrz statku, a jedynymi rzeczami, które trzymały mnie przy podłożu były przyklejające się do podłogi buty.
Przekroczyłem lekkim susem małe schodki po czym ruszyłem na wprost w stronę grodzi, która oddzielała mostek od pozostałej części Horyzontu. Tuż obok wysokich, rozsuwanych drzwi umieszczony był mały, przystosowany do warunków 0-g ekspres do kawy. Wybrałem z krótkiego menu "rozpuszczalną z mlekiem i cukrem" po czym zatwierdziłem decyzję klikając w klawisz obok wyświetlacza. Z lejka popłynął ciepły napar napełniając małą torbę foliową ze słomką.

Oczywiście nie zamierzałem pić kawy w taki sposób. Wydawało mi się wtedy, że wyglądam jak dziecko z wetkniętym do ust smoczkiem. Zamiast tego nacisnąłem nieco torbę, a ze słomki wypłynęło kilka baniek kawy, które zaczęły lewitować przed moimi ustami. Wyciągnąłem z jednej z kieszeni dwie drewniane pałeczki i korzystając z pewnego starego sposobu spożywania posiłków oraz dobrodziejstwa fizyki zwanego napięciem powierzchniowym zacząłem po kolei chwytać bańki i wkładać je sobie do ust.

W 0-g wszystkiego trzeba nauczyć się na nowo, łącznie z jedzeniem i piciem. Człowiek jednak jak żaden inny żywy organizm potrafi dostosować się do nieprzyjaznych, a czasem całkowicie odmiennych i dziwacznych warunków otoczenia z niespotykaną wręcz sprawnością, czego żywym dowodem są podróżujący po galaktyce piloci statków kosmicznych. Każdy z nas, nieważne czy odkrywca, łowca głów, handlarz czy pirat rzuca wyzwanie naturze oraz odwiecznie pędzącej ewolucji. I tak samo jak nasi przodkowie z zapomnianych epok potrafi przezwyciężać ciążące na nas ograniczenia zarówno ciała jak i umysłu. 

A pomyśleć, że dziesięć tysięcy lat temu ten gatunek tkwił w okowach ciasnej, niewielkiej Ziemi i nawet nie wiedział, nie potrafił wyobrazić sobie, że tuż nad jego głową majaczy nieskończona ilość światów tylko czekających by zostać poznanymi. Zrobiliśmy spore postępy.

Odbiłem lekko stopy od podłogi i poszybowałem w kierunku kokpitu Horyzontu. Następnie odwróciłem się ciałem w stronę szyby tak by widzieć majaczącą w oddali Veil Nebula West.

Podróż dopiero się zaczyna! Czy ktoś nas powstrzyma?!
- Śpisz?
Podniosłem głowę i odkleiłem się od Valencii. No tak, cholera, wciąż tkwię na tej skale...
- Nie. To znaczy tak, trochę się zamyśliłem.
Valencia zachichotała.
- Jakieś dwadzieścia minut temu o to pytałam.
- Pytałaś czy tęsknię za domem - przypomniałem sobie
- Owszem, a ty zaprzeczyłeś.
- Tak, bo szczerze powiedziawszy wcale mi go nie brakuje.
- To czego ci brakuje? - spytała ze szczerą troską
- Od ponad dwóch miesięcy siedzę w miejscu, to chyba mój rekord odkąd kupiłem Sidewindera - stwierdziłem próbując policzyć w myślach i na palcach wcześniejsze dłuższe przerwy.
- Nie kumam - bąknęła
- Tęsknię za kosmosem, za eksploracją, za podróżami międzygwiezdnymi. O ile mnie pamięć nie myli nigdy tak długo nie przebywałem w jednym i tym samym miejscu. Przynajmniej odkąd zacząłem latać!
Valencia w końcu zrozumiała.
- A co tam jest, że aż tak bardzo chcesz latać?
Spojrzałem na nią zdziwiony i zaskoczony oczywistością.
- Wszystko co możesz sobie wyobrazić!


RE: Husarska Kolonia - TeddyPanda - 10.02.2017

Dzień Siedemdziesiąty Drugi - Przybycie

W nocy obudził mnie dziwny dźwięk. Usłyszałem wybuch jakby coś uderzyło z trzaskiem o powierzchnię planety, a następnie cichy szum przypominający nieco fale pływowe rozbijające się o skalisty brzeg. Zaświeciłem światło sypialni, nałożyłem spodnie, buty oraz koszulę. Nana jak zawsze spała jak zaczarowana dlatego nie musiałem zbytnio uważać by jej nie obudzić. Wyszedłem z naszego pokoju do salonu, gdzie spotkałem już Colon.

- Też to usłyszałeś.

Skwitowałem to skinięciem głowy. Colon miała równie lekki sen co ja i byle szmer był w stanie natychmiast ją obudzić. W bezpiecznym miejscu ta cecha jest niezwykle uciążliwa. Wielokrotnie, sypiając na Maskeline Vision budziłem się jedynie przez to, że jakiś nieostrożny pilot otarł się ze zgrzytem o wlot stacji. Tutaj jednak taki sen działał niczym system wczesnego ostrzegania.

- Dochodzi gdzieś z północy - powiedziałem wsłuchując się w dźwięk, jednostajny i rytmiczny. 

Po chwili coś trzasnęło, a następnie zasyczało. I wtedy po raz pierwszy to usłyszałem. Coś jakby... "dźwięk przypominający rój owadów, jakby stada szarańczy, ale stworzonych z materiałów syntetycznych".

- Jasna cholera! - krzyknąłem - Do broni!
Zanim zdążyłem nadać komunikat alarmowy usłyszałem wrzask Valenci.
- Argh!
W mgnieniu oka wskoczyłem z powrotem do sypialni. Dziewczyna wciąż była w łóżku otulona w kołdrę. Patrzyła na mnie spod niej z przerażeniem.
- Już myślałam, że cię zabrały!
- Jestem, jestem - wymamrotałem - to one?
Oczy dziewczyny powiększyły się, a ramiona zadygotały. Skuliła się mocno jakby samo wspomnienie o maszynach powodowało ból.
- Tak - mruknęła - to rój
- Ubieraj się - powiedziałem stanowczo głosem oficera. Tak to był wojskowy rozkaz i nie było sprzeciwu.
Valencia słysząc ten ton opuściła swoje schronienie, nałożyła ubranie, a następnie sięgnęła po oparty o ścianę karabin snajperski. Wszystkie te czynności udało jej się wykonać w zaskakująco szybkim tempie, oczywiscie jak na kobietę.
- Gotowa?
- Tak.
Wyszliśmy z sypialni, gdzie czekała na nas Colon, Hector i Rene. Wszyscy zwarci i gotowi do walki.
- Zanim wyjdziemy - zwróciłem się do Valencii - powiedz nam co wiesz o tym Roju.
- Niewiele - powiedziała bez przekonania dziewczyna - dźwięk, który wydzielają może doprowadzić do stanu psychozy
- Czyli czas działa na ich korzyść - stwierdził Rene
Nana kiwnęła głową.
- Co jeszcze?
- Dzielą się głównie na dwa rodzaje. Małe i szybke, ale słabe i duże, powolne i niecelne ale bardzo wytrzymałe
- Zupełnie jak w jakiejś grze video
Valencia zmierzyła mnie wzrokiem jakby nie wiedząc o czym mówię
- No i posiadają zaawansowaną broń - rzuciła okiem na blaster, który trzymałem na ramieniu - coś jak twoja tylko pięć razy większe
- Nieciekawie
- Nic więcej nie wiem
- Na pewno? - spytała Colon nie kryjąc wściekłości - przecież te konserwy starły na popiół twoją wiochę
Twarz Valencii przybrała bladą barwę, jakby ktoś właśnie ukłuł ją jakimś ostrym narzędziem
- Spokojnie Colon - położyłem dłoń na ramieniu Valencii - Nana opowiadała nam, że nie walczyła w trakcie rajdu
Słowa te dodały jej otuchy.
- Tak, zostaliśmy zamknięci w schronie pod miastem
- Więc masz prawo niewiele wiedzieć - dokończyłem za nią
Colon prychnęła wzgardliwie.
- Dobra wychodzimy. Powoli i ostrożnie w kierunku źródła tego cholernego bzyczenia - wydałem rozkaz, a następnie szepnąłem do Valencii - a ty masz trzymać się z tyłu
Kiwnęła głową.

Las płonął, a pośród rozszalałego ognia dostrzegliśmy coś co mogło być statkiem kosmicznym, ale równie dobrze też stertą pogiętego gruzu i metalu. Bzyczenie, niskie i przeraźliwie regularne wwiercało mi się w mózg jakby otaczało mnie stado szarańczy. Później usłyszałem głosy pochodzące jakby z wnętrza mojej głowy.
- Zabij ich - namawiał mnie z rozkoszą słodki, kobiecy głos - Zabij ją - dodał.
Spojrzałem za siebie. Valencia szła posłusznie na tyle grupy. Zastanawiałem się przez chwile czy i ona słyszy coś podobnego. 
Wtedy podniosła głowę. Jej spojrzenie było tak obojętne i pozbawione emocji jakbyśmy nigdy w życiu się nie spotkali, jakbym był dla niej zwykłym, losowym przechodniem na ulicy. O dziwo było mi to obojętne jak nigdy wcześniej.
- To minie - powiedziała czytając mi w myślach - słyszę to samo o tobie.

Rozstawiłem ludzi wokół statku.
- Otoczymy to cholerstwo - powiedziałem podnosząc rękę - na na mój sygnał
Otworzyłem ogień, a gdy tylko pierwsze kule odbiły się od kadłuba wypełzło z niego coś przypominającego olbrzymią, mechaniczną stonogę.
- Ognia!





Wszystko trwało niespełna minutę. Kule i pociski energetyczne pomknęły w kierunku stwora szatkując go na kawałki. Cyborg posiadał potężny karabin energetyczny, jednak był on bardzo niecelny i pod naporem naszych kul już po chwili padł, a jego czerwone, mechaniczne oko, które znajdowało się na czole zabłysło i zgasło. Wynik starcia był jednostronny, nie ponieśliśmy żadnych strat! Po chwili jego statek eksplodował, a tajemnicze bzyczenie ustąpiło.

Zaniepokojony spojrzałem na Valencię. Ku swojej uciesze nie stwierdziłem żadnych oznak psychozy, podobała mi się jeszcze bardziej niż wcześniej i nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu. Ta jednak wpatrywała się z uwagą w potwora.

- To tylko zwiadowca - powiedziała - będzie ich więcej, dużo więcej

Kiedy wracaliśmy podeszła do mnie Colon, która również wydawała się być zdziwiona tak bezproblemowym triumfem.

- Nana powiedziała, że to był skaut
- Wiem - odpowiedziała Colon - chciały wiedzieć czy statek jest chroniony
- Daliśmy im odpowiedź
- Wrócą
- A my będziemy wtedy gotowi


RE: Husarska Kolonia - TeddyPanda - 10.02.2017

Takie małe info - filmiki nie staną się regułą, ponieważ imo w przypadku rimworld dużo lepiej działa czysta opisówka. Do końca kampanii pojawi się jeszcze tylko jedno video Smile

No i aktualny widok na kolonię Smile

[Obrazek: ekn1yB9.png]