U mnie trochę inaczej bo w formie opowiadania:
- - O rany ale cicho i spokojnie !
Komandor Kapitan Derek "Dako" Walker uśmiechnął się pod nosem i skierował się w stronę mostku
- - Przestrzeń pusta jak konto pilota Imperium po wizycie w barze …
I rzeczywiście miał rację.
Przynajmniej do chwili, kiedy salwa laserów z nieprzyjemnym sykiem zredukowała tarcze o co najmniej połowę, uszkadzając przy tym radar i potwierdzając w ten sposób, że aktualnie nie można już liczyć na dyskrecję.
W każdym razie nie w sytuacji gdy leci się z wątpliwej legalności towarem w pobliżu systemu będącego stroną całkiem pokaźnego kosmicznego konfliktu.
W tej sytuacji kapitanowi do swojej poprzedniej kwestii zostało tylko dodanie pełne paniki:
- - Ooo cholera! - I wykonanie skoku w kierunku jedynej choć tylko psychologicznej osłony którą dawał fotel kapitański. Czując się trochę bardziej bezpiecznie i trochę idiotycznie ryknął:
- Pierwszy co się kur … dzieje?
Pierwszy oficer rozpaczliwie waląc w klawisze pulpitu systemów obronnych statku rzucił lekko nieprzytomne spojrzenie w kierunku fotela kapitana gdzie teoretycznie powinien znajdować się Derek
- To ja wiem ale kto i skąd ? - ryknął kapitan sadowiąc się w swoim fotelu.
Kolejna laserowa salwa zredukowała osłony do zera a w tej samej sekundzie Dereka olśniła następna myśl. Myśl tak przerażająca i nieprawdopodobna, że kapitan zamiast zarządzić przekierowanie całej mocy na tarcze stwierdził szczerze:
- Pierwszy módl się, żeby to byli piraci a nie jakiś okręt wojenny. W każdym razie nie floty Imperium !
Co było dziwną uwagą jak na byłego członka floty Imperium.
I to w chwili gdy został zaatakowany.
Oczywiście komandor Derek nie należał do ludzi stereotypowych, a właściwie do takich co postępują w typowy dla reszty jego gatunku sposób. A jeśli się zastanowić to na tym pewnie polegał jego błąd - kolejny który doprowadził do obecnej sytuacji.
Bo komandor Derek i jego cokolwiek dziwna załoga latała sobie w przestrzeni kosmicznej w trakcie największego kosmicznego konfliktu w którym brało udział kilka gwiezdnych frakcji, piraci i w który od czasu do czasu włączali się jeszcze obcy. Natomiast komandor nie deklarował się po żadnej z walczących stron. Było to coś w rodzaju jednostronnej neutralności. Niestety problem polegał na tym, że to Derek był jedyną osobą która o tym cokolwiek wiedziała. Reszta walczących nie miała o tym pojęcia.
I w tej sytuacji trudno byłoby mieć pretensje do statku który ich ostrzeliwał bo albo jego załoga nie zdawała sobie z tego sprawy albo zwyczajnie miała to gdzieś. A jeśli w kosmosie znajdujesz się po niewłaściwej stronie luf laserowych dział to tego rodzaju dywagacje nie mają sensu i są mało istotne.
Przez chwilę przemknęło mu przez myśl wspomnienie sytuacji kiedy jako młodziutki IV pomocnik II mechanika na pokładzie Imperial Cuttera o dumnej nazwie „Odyseja” mocno podenerwowany i ubrany jeszcze w kombinezon do pracy w przestrzeni kosmicznej składał raport z napraw na mostku oficerowi uzbrojenia. I słyszał jak jego kapitan mówił spokojnie do oficera łączności:
- Proszę przekazać do dowództwa floty meldunek: "Nawiązuję kontakt bojowy z trzema federacyjnymi korwetami , Moja pozycja system gwiezd ..."
Dowódca nigdy nie dokończył meldunku bo pierwsza salwa federacyjnych rakiet rozerwała mostek „Odysei” doprowadzając do dekompresji kadłuba. Młodego Dereka wybuch cisnął przez otwarte drzwi w kierunku dolnego pokładu. Jedyne co zapamiętał to widok załogi mostku zmienionych w rozszerzającą się krwawą plamę. Sam nie pamięta jak zdołał założyć hełm i uszczelnić kombinezon zanim kolejne salwy torped doprowadziły do eksplozji dumnego statku. Jakimś cudem nagle znalazł się w przestrzeni kosmicznej a kolejne wybuchy z umierającego statku ciskały go w różnych kierunkach.
Kiedy „Odyseja” zmieniła się już jarzący ogniskami eksplozji martwy kadłub Derek unosił się w próżni kilka kilometrów od niego wrzeszcząc ile sił w płucach i marnując powietrze.
Przez jakiś czas widział jak imperialne Eagle i Vulture próbowały jeszcze pomścić zniszczenie Cuttera ale przewaga wroga była miażdżąca i po kilku minutach rozpaczliwej walki nie było już po nich śladu.
Kilkanaście federalnych gunshipów podleciało w pobliże wraku i szybko rozstrzelało kapsuły ratunkowe z ludźmi którym udało się ewakuować z ginącego statku. Po godzinie flota Federacji poleciała dalej.
Początkowo nie mógł uwierzyć, że ocalał jako jedyny a z czasem dotarło do niego, że to niestety prawda. Unoszący się swobodnie w przestrzeni pośród szczątków wraku i załogi młody IV pomocnik II mechanika został sam. Początkowo chciał umrzeć ale nie miał dość odwagi aby na wystarczająco długo wyłączyć dopływ tlenu wisiał więc tak i nie miał pojęcia co robić. Aż wreszcie po kilku godzinach gdy poziom tlenu zaczynał zbliżać się do rezerwy w zasięgu jego widzenia pojawiła się kapsuła ratunkowa. Derek ostrożnie podleciał w jej kierunku i stwierdził, że po pierwsze kapsuła wygląda na nieuszkodzoną a po drugie ma nadal pasażera. Na pierwszy rzut oka nic mu nie było gdyby nie jego głowa przechylona pod bardzo dużym kątem, widocznie przy starcie facet nie zdążył zapiąć uprzęży i w wyniku przeciążenia startowego skręcił sobie kark.
W pierwszej chwili młody pomocnik mechanika miał zamiar zostawić go w spokoju ale po namyśle uznał, że ten martwy człowiek nie powinien mieć nic przeciwko temu, aby dla odmiany polatać sobie swobodnie w przestrzeni kosmicznej. Zamienili się więc miejscami, ale ów facet nie zechciał się odczepić i długo jeszcze wisiał obok kapsuły Dereka od czasu do czasu obijając się o nią tak jakby miał jakieś pretensje za to, że go z niej wyrzucono. Na szczęście kapsuła mimo że przypominała latającą trumnę miała bardzo duży zapas powietrza oraz środków umożliwiających przeżycie więc Derek leżał w niej i zastanawiał się co dalej bo bał się zapadać w sen hibernacyjny. Po kilku dniach zaczął nienawidzić floty Federacji. I Imperium .I całej tej cholernej wojny.
Osiemnastego dnia uratował go piracki Python który zjawił się w pobliżu pobojowiska w celu pozyskania przydatnych rzeczy z imperialnego wraku. Dano mu jeść a potem zawieziono na nieznaną mu planetę i zamknięto w kopalni na prawie trzy lata. Do momentu zakończenia wojny z Federacją i rajdu floty Imperium na system piratów w wyniku którego został uwolniony młody IV pomocnik II mechanika Derek nabrał wręcz patologicznej niechęci do wszystkiego co miało choćby najmniejszy związek z wojną i bezsensownym marnotrawstwem.
W ten sposób zakończył się pierwszy etap kształtowania niezwykle osobliwego i wyjątkowo drańskiego przedstawiciela handlowej floty kosmicznej.
Derek nie od razu stał się człowiekiem pozbawionym jakichkolwiek złudzeń, nie był nim nawet wówczas, gdy po trzech latach wyszedł z otchłani kopalni. Choć na pewno właśnie wtedy i właśnie tam przysiągł sobie, że nie będzie brał udziału w żadnej wojnie.
Nigdy i za nikogo.
W tym samym czasie zaczął być również chciwy. Co także nie było niezwykłe. Wielu jeńców walczących o przetrwanie w kopalniach, w których głód był narzędziem służącym do podporządkowania ludzi, przejawiało tę samą słabość. W tym czasie bochenek czarnego chleba lub litr wodnistej zupy stały się czymś bezcennym. Derek bardzo szybko zorientował się, że zdobyć, oznaczało - przeżyć. I niewiele więcej czasu zajęło mu uzmysłowienie sobie, że osobiste przetrwanie, zgodnie z definicją, było nie do pogodzenia z troską o współtowarzyszy. Młody Derek okazał się człowiekiem, który wyjątkowo łatwo dostosowuje się do warunków. Gdy statek szpitalny ostatecznie wysadził go w bazie floty, był barczysty i nader sprawny fizycznie. I kiedy wielu uratowanych jeńców osłabionych niedożywieniem przenoszono na noszach, młody IV pomocnik II mechanika Derek ruszył energicznym krokiem w stronę najbliższej kantyny floty Imperium. Ale nawet wówczas trzymał kurczowo pękatą paczkę dodatkowych porcji chleba. Miał go tyle, że nie był w stanie zjeść go sam.
Oczywiście, wina nie leżała całkowicie po stronie Dereka... Na swój sposób również i on stał się ofiarą wojny. O ile jednak większość poszkodowanych z biegiem czasu wyzdrowiała całkowicie, o tyle Derek - nigdy. Być może zresztą wcale tego nie pragnął. Być może wyciągnął fałszywy wniosek z faktu, że na pokładzie Cuttera wyruszyło na wojnę wielu ludzi, podczas gdy do domu powrócił tylko on.
Początkowo więc zaczął lekceważyć przepisy, a potem już łamał je w wyzywający sposób. Na przykład, nie czekając nawet na demobilizację po prostu wetknął za sedes na stacji to, co pozostało z jego munduru, przebrał się w skradziony kombinezon, na który natknął się w czyimś bagażu, a potem wykonał szyderczy gest pod adresem floty Imperium.
Trzy dni później IV pomocnik II mechanika Derek poleciał do systemu Achenar na pokładzie gubiącego powietrze Lakona T-6, tak przerdzewiałego transportowca, który zapewne tylko dlatego przetrwał wojnę, że Federacja uznała, iż sam się w końcu rozsypie w kosmosie bez ich specjalnej pomocy i postanowili zaoszczędzić rakietę. Warunki, jakie panowały na tej latającej trumnie, zapewne skłoniłyby każdego osobnika słabszego duchem do powrotu na drogę cnoty, zanim nie stanie się coś nieodwracalnego. Ale u Dereka, jakby na przekór, umocniły jedynie przekonanie, że wybrał właściwy sposób zdobycia fortuny. Zwiał ze statku w pierwszym porcie. Transportowiec zaś już następnego ranka po starcie wskutek awarii reaktora malowniczo eksplodował zabierając ze sobą w niebyt wszystkich pozostałych członków załogi.
Po raz drugi w swoim krótkim życiu Derek został skierowany przez Los kursem, który pozwolił mu uniknąć nagłej śmierci. Przekonało go to ostatecznie, że posiada pewien niezwykle cenny walor, który stawia go o wiele wyżej nad innymi, mniej odpornymi ludźmi.
Że jego przeznaczeniem, bez względu na to, co zrobił czy też nawet komu to zrobił, jest – przetrwać.
Za wszelką cenę.
Stał się właśnie takim człowiekiem wkrótce po uniknięciu drugiego przedwczesnego rozstania się z tym światem na pokładzie zżartego przez rdzę latającego grobowca, który po prostu nie był już w stanie dłużej w kosmosie przetrwać.
Z Achenar było niedaleko do Apathaam. A Apathaam było w owym czasie matecznikiem kosmicznej przestępczości. Magnesem dla przemytników broni i złota, handlarzy narkotyków oraz dla wszelkich innych zdeprawowanych wyrzutków umykających przed karą. Stało się również symbolem podniecającego, pełnego przygód, nieodgadnionego kosmosu - kwintesencją owych mocnych, romantycznych, zżeranych chorobami dni, kosmicznych piratów i ich Pythonów.
Dereka upoiło panujące tu bezprawie. Wprawiło w ekstazę. Była to dla niego złota kraina nieograniczonych możliwości, w której ci, co przeżyją, stają się królami, pokorni zaś giną.
Nie zginął.
Jednakże, w dziwny sposób nigdy nie został też królem.
Być może dlatego, że zbyt wiele jeszcze dobrych cech tliło się gdzieś głęboko w jego wnętrzu. Na przykład z uczuciem pewnego zawodu przekonał się, że nie jest w stanie z zimną krwią zabić człowieka - poważna wada w przypadku młodego pracownika do wszystkiego w Apathaam. Posiadał również dość specyficzne poczucie humoru, które niezbyt sprzyjało nawiązywaniu przyjacielskich kontaktów z tymi, którzy mogli dopomóc jego karierze. Jak choćby wtedy, gdy kupił dziesięć ton genetycznie modyfikowanego preparatu chwastobójczego od zbankrutowanego kapitana statku i mógł zamienić ów nabytek na gotówkę jedynie zalepiając poprzednie nazwy naklejkami z napisem “Nawóz sztuczny” i sprzedając całość miejscowemu należącemu do mafii właścicielowi narkotykowej plantacji , aby użyźnił tym swoje ziemie. W tym właśnie roku wskutek skażenia wody spadła zaraza. Wszystkie plantacje przypominały pustynię w czasie suszy i tylko dlatego mafiozo dosyć łatwo dał się nabrać. Jedynie dzięki temu Derek uniknął natychmiastowego i nieprzyjemnego zabiegu polegającego na zdzieraniu skóry z torsu paskami o szerokości jednego centymetra. Również i to umocniło go w przekonaniu, że jest w stanie przeżyć. Jednak musiał wiać z Apathaam szybko, bardzo szybko. Biegiem, szybkim biegiem! Co też na wszelki wypadek uczynił.
Można to uznać za dodatkowy dowód niezrównanego wyczucia czasu przejawianego przez Dereka. Dwa dni później boss, który dowiedział się okrężną drogą o nielojalności swojego podopiecznego, dał upust swej irytacji i kazał porwać aktualną kochankę Dereka i przejezdnego handlarza, którego z Derekiem łączyło jedynie to, że w kosmicznym porcie wypił drinka z wyjeżdżającym w pośpiechu facetem.
Większa część rozczłonkowanych zwłok tej dwójki została następnego ranka zrzucona do hali portu kosmicznego. Było to cholernie nietaktowne, nawet jak na mafijnego bosa.
Może zabrzmi to dziwnie, ale nigdy potem sprawy Dereka nie układały się już tak gładko.
Przez parę następnych lat błąkał się bez celu, zazwyczaj na pokładzie jakiegoś starego, sfatygowanego statku, dopóki kolegom nie uprzykrzył się jego wredny charakter i go nie przegonili, by dalej zajmował się nim już kto inny. Pomiędzy lotami Derek doskonalił rozliczne kunszty - przemytu, stręczycielstwa, oszustwa i jak zwykle – przetrwania.
W kolejnych latach z marzeń Dereka nie pozostało już nic.
Był tylko krępy, twardy człowiek z urazą do całego wrednego świata i niewyparzoną gębą.
Był wkurzającym, ale nie wiadomo czemu dającym się lubić łajdakiem.
I posiadającym zasady równie nieugięte jak podeszwa buta kosmicznego kombinezonu.
Wtedy to właśnie pojawiła się jego ostatnia szansa. Zrodzona z chciwości, spłodzona przez brak zaufania.
Derek , który wówczas uważał się już za kapitana, otrzymał propozycję objęcia samodzielnego dowództwa. Została ona wysunięta przez niewielką, nieco podejrzaną spółkę trzech ludzi interesu, którzy posiadali statek i ładunek, ale nie mieli nikogo, kto mógłby się tym zająć, poprzedni bowiem kapitan doznał śmiertelnego zderzenia z stalowym prętem znajdującym się w rękach dotychczas anonimowego członka załogi.
Statkiem tym był Lakon T-9 o wdzięcznej nazwie “Styx” .
Lecz zaistniał tu pewien problem. Derek nigdy dotąd nie widział równie starej, zniszczonej, połatanej, rdzewiejącej, potwornej kupy kosmicznego złomu od czasu, kiedy szabrował opuszczony wrak w pobliżu passa asteroid . Z tą tylko różnicą, że oglądał go w skafandrze, statek ten bowiem rozsypał się ze starości i został porzucony przez jego załogę.
O ile Derek mógł sobie przypomnieć, był on uderzająco podobny do statku, na którym miał objąć po raz pierwszy samodzielne dowództwo. Tyle tylko, że ów opuszczony wrak znajdował się w nieco lepszym stanie.
Drugim problemem był port docelowy “Styxa” i przewożony ładunek. Samotna lodowa planeta B1 w systemie Jibio i transport karabinów laserowych z czwartej ręki, które jednak mogły zabić tego, w kogo zostały wycelowane. Tymczasem piloci Imperium którzy patrolowali ten właśnie obszar czekając na przemytników broni takich jak Derek, mieli zwyczaj najpierw strzelać, a dopiero potem interesować się, czyje to zwłoki.
Derek był również nieco urażony stanowiskiem zajętym przez “inwestorów”. Sposobem, w jaki nalegali, żeby pozostał na pokładzie, podczas gdy sami wzięli cały ten majdan na planetę i omawiali ostateczne warunki z miejscowym mafiozem. Zupełnie jakby nie dowierzali własnemu kapitanowi, że wróci z forsą. Jakby zakładali, że on, Derek, mógłby zwinąć własny ładunek, niech to...
I wtedy olśnił go.
Pomysł.
Rozumiało się samo przez się, że ładunek musiał pozostać nienaruszony. Poza innymi względami, jedną z niezłomnych zasad Dereka była lojalność wobec pracodawców. Oczywiście, miał szczerą wolę wysadzić ich razem z karabinami w dowolnej, wskazanej przez nich części Jibio B1, i niech go diabli, jeżeli dotknąłby choć jednego, jedynego karabinu.
Byłoby jednak rozsądną rzeczą, gdyby mógł choć trochę zyskać na tym interesie, nieprawdaż?
No, cóż... na przykład... ukraść statek?
Tak też uczynił, gdy tylko pierwsze odgłosy strzelaniny dobiegły od strony miejsca do którego udali się jego “inwestorzy”. Sugerowały one, że jego byli chlebodawcy i tak już nie wrócą, a poza tym jest nader mało prawdopodobne, żeby wystąpili kiedykolwiek z pretensjami do prawa własności Lakona T-9 o nazwie “Styx”.
W taki oto sposób Derek stał się posiadaczem.
Samozwańczym kapitanem marynarki handlowej, który nie był poddanym żadnego systemu i uważał cały znany kosmos za swoje tereny łowieckie. Miał nawet gotową załogę i choć nigdy nie był w stanie udowodnić, że to istotnie jeden z jej członków zwany Szczurowatym zdymisjonował ostatniego kapitana waląc go od tyłu stalowym prętem, to jednak uczynił wszystko, żeby taki los nie spotkał również i jego.
Jednak każdy, kto zdawał sobie sprawę z przeznaczenia Dereka, mógł się tego domyślić.
Na pokładzie “Styxa” , który nie rzucając się w oczy gubiąc powietrze i różne płyny latał z jednego zakazanego miejsca do drugiego wszystko odbywało się szczęśliwie i pomyślnie na swój nędzny sposób, tak że jedynie sporadyczny strzał czy pchnięcie nożem, a potem dyskretny szum śluzy w trakcie pozbywania się ciała w czasie nocnej wachty zakłócały harmonię panującą wśród załogi.
Los zaś jak zawsze prowadził Dereka bezpiecznym kursem i pozwalał mu uniknąć represji władz.
Aż do chwili, kiedy kilka systemów planetarnych w wyniku sporu o pas bogatych w minerały asteroid doprowadziły do tego, w co Derek dawno temu zaprzysiągł nigdy się nie mieszać.
Przeważająca część zamieszkałego kosmosu zabrała się za wojaczkę.
Znowu.
Z wyjątkiem niezbyt patriotycznie usposobionej załogi “Styxa” , która jednogłośnie proklamowała swoją neutralność i po prostu robiła to, co zawsze.
Należy jednak oddać tym ludziom sprawiedliwość i stwierdzić, że większość spośród tej szczególnej zbieraniny miałaby poważne trudności z przypomnieniem sobie, po której stronie powinna właściwie walczyć.
I jak Derek kiedyś wyjaśnił to swojemu Pierwszemu: “W każdym razie trzymamy się z dala od okrętów wojennych. Będziemy mogli działać na własny rachunek i nieźle na tym zarobić” .
Jednak zasady Dereka były wciąż niewzruszone. Nic, co robił, nie mogło zaszkodzić wysiłkowi wojennemu Imperium.
Każda czarnorynkowa whisky, narkotyki, broń które brał na pokład w dyskretnych miejscach kosmosu wędrowały prosto do odpowiednich rąk ... za odpowiednią cenę. Tak więc nawet moralna strona tych przedsięwzięć była bez zarzutu.
W każdym razie z punktu widzenia pilota-renegata.
W taki oto sposób wyglądało niezaangażowanie się Dereka w aktualnie trwający kosmiczny konflikt.
Dokładnie do chwili, kiedy laserowa salwa pozbawiła jego “Styxa” osłon …
.
.
.
.
.
Ale to już inna historia którą ciągle poznaję w Elite Dangerous *...
ps.
Mam nadzieję, że czytało się fajnie.
Tekst jest jakby to powiedzieć konwersją pewnej książki (nie s-f) dopasowaną do realiów ED - aż taki zdolny nie jestem, żeby coś takiego stworzyć od podstaw