The Winged Hussars - Forum

Pełna wersja: [OPOWIADANIE] Class Human
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Wprawdzie nie w uniwersum Elite, ale może mi wybaczycie ;)
Taki mój stary kawałek i postanowiłem się pochwalić. Jak się spodoba to mam więcej ;)
Na zdrowie:


Class Human

Budzik zadzwonił dokładnie o godzinie szóstej. Tim rzucił w niego poduszką. Mamrocząc przekleństwa podniósł się i usiadł na krawędzi łóżka. Był zły. Wczoraj był taki udany wieczór, za to dzisiejszy dzień zapowiada się okropnie. Oblewał nową pracę z kumplami do późnej nocy. No cóż, umiar nie był jego mocną stroną.
Wybiegł z domu czterdzieści minut po dzwonku budzika. Czas miał niezły, pod warunkiem, że autobus nie utknie w korkach. Wbiegł na przejście dla pieszych. Poczuł uderzenie tak silne, że aż zabrakło mu tchu. Przecież było zielone! Gdzieś zza mgły dobiegł go jakiś lament. "O Boże!", "dobrze się pan czuje?". To chyba kierowca. Czuję się dokładnie tak jak wyglądam, pomyślał Tim. To naprawdę parszywy dzień. Tim poczuł, że ktoś go ciągnie. "Pomogę panu! Musimy pojechać do szpitala!". Ktoś wepchnął go do samochodu.
Tim ocknął się. Za oknem migały drzewa. Dużo drzew. Rozejrzał się zdziwiony. Zapadał wieczór. Siedział w samochodzie jadącym leśną drogą. Obok niego, na tylnej kanapie, siedział jakiś nieźle zbudowany łysy typ. Mimo szybko gęstniejącego zmroku typ nosił ciemne okulary i uśmiechał się do Tima szczerząc zęby.
- Szef się ucieszy, że cię w końcu znaleźliśmy. - Powiedział typ.
- Co? - Tim nie wierzył w to co się dzieje. Właśnie nie dotarł do pracy. W pierwszy dzień. W zasadzie to już może szukać nowej. Jakieś zakapiory wiozą go do lasu w sobie tylko znanym celu. Tim był coraz bardziej przerażony.
- Szukaliśmy cię niemal pół roku. Aż w końcu Czujni całkiem przypadkiem wpadli na twój trop. Ha! To się szef ucieszy.
- Nie wiem o czym mówisz. Jestem Timothy Harrison. Jestem programistą w firmie Golden Sun. – Wymamrotał Tim przez zaschnięte wargi.
- Wiemy. Po prawdzie to miałeś zostać programistą w Golden Sun. Ale chyba cię wywalą za nieusprawiedliwioną nieobecność w pierwszy dzień pracy. - Typ dalej się uśmiechał przez zęby. Tim jeszcze bardziej skulił się w fotelu.
W tym momencie wyjechali na polanę, na której stała jakaś rozwalająca się szopa. Samochód zatrzymał się. Pasażer siedzący z przodu wyskoczył i pobiegł w stronę budynku. Walczył przez chwilę z drzwiami, po czym otworzył je na oścież. Auto wjechało do środka. Tim usłyszał cichy pomruk jakiejś maszynerii. Ich samochód zaczął opuszczać się w dół. To była winda! Zatrzymali się w końcu w jasno oświetlonej hali wielkości małego hangaru. Tam czekał już na nich mężczyzna. Był niewysoki, lekko łysiejący. Ubrany w garnitur. Jego twarz była pospolita zarazem miła i budząca zaufanie.
Tim został bezceremonialnie wypchnięty z samochodu, który już ponownie był wynoszony windą w górę. Typ w okularach pomachał na pożegnanie.
- Witaj Phoenix. - Czekający wyraźnie na niego człowiek wyciągnął dłoń do powitania. Zaskoczony Tim uścisnął wyciągniętą rękę. - Dobrze, że już jesteś. Chodźmy. Zaraz ci wszystko wyjaśnię.
- Nigdzie nie pójdę! - Tim strzelał oczami na około niczym złapany w pułapkę szczur.
- Spokojnie, nie stanie ci się krzywda, a jak pójdziesz ze mną łatwiej mi będzie ci wszystko wyjaśnić. W tej chwili wszyscy Klucznicy są zajęci, więc mamy chwilę dla siebie.
- Co ja tu robię? Dlaczego mówi pan do mnie Phoenix?
- Hmm, jak by to... jesteś tajnym agentem, któremu dla ochrony przenoszonych informacji założono... hmmm... blokadę. A co do imienia to wszyscy Wędrowcy... eee... agenci mają tego typu kryptonimy. Mamy Unicorna, Sphinxa no i Phoenixa.
- To jakieś kosmiczne nieporozumienie!
- Kosmiczne? O tak! Na pewno - Uśmiechnął się rozmówca Tima. - Lecz nie nieporozumienie. Idziemy?
Mężczyzna popchnął lekko Tima w stronę drzwi, które rozsunęły się przed nimi z cichym sykiem odsłaniając wejście do długiego, białego, lekko opadającego w dół korytarza w formie rampy. Poszli korytarzem. Tim spojrzał za siebie i widok zamykających się za nimi drzwi wywołał u niego dreszcz.
- Jak u ciebie ze znajomością astrofizyki?
- Słucham?
- Wiesz zapewne jak zbudowany jest nasz wszechświat. Ale czy wiesz, że nie jest jedynym?
- Nie rozumiem do czego pan dąży. - Tim zatrzymał się.
- Otóż takich światów jest nieskończona ilość. Cały czas powstają też nowe, a stare giną. W każdym są miliardy gwiazd i miliony planet, w każdym tętni życie. Są to światy równoległe. Modele są różne, raz przedstawiają te światy jak rozrzucone bierki. Miliony linii biegnących w różnych kierunkach, a długości tych linii to wiek danego wszechświata. Mogą to być bańki mydlane, kręgi na wodzie. Tak naprawdę nikt tego nie wie. Nadążasz?
- Staram się.
- Jak mówiłem jest ich wiele. Powstają jakby z jednej klasy universe. Jesteś programistą więc będę używał programistycznych porównań, jeżeli pozwolisz, będzie ci łatwiej zrozumieć. Istnieje jednak mechanizm, który sprawia, że nie są to klony, że każdy świat jest nieco inny. Nie wiemy do końca jak ten mechanizm funkcjonuje, ale stara się go opisać teoria chaosu.
- Efekt motyla.
- Właśnie tak. Mechanizm niemal doskonały, gdyby nie jeden feler. Otóż jest pewna klasa, której obiekty mają zdolność przenoszenia się do różnych światów. To jak z kontenerami w programowaniu obiektowym. Każdy kontener zawiera obiekty pewnej określonej klasy. Kontener wkładamy w inny, tamten w jeszcze inny, itd. pudełko w pudełko i dochodzimy od pojedynczego kwarku do wszechświata.
- Wiem o co chodzi. Nie chce mi się jednak wierzyć, że tak to działa. Kto niby miałby napisać program świat.exe?
- Bóg? To tylko kolejny model, ani lepszy, ani gorszy od tych z bańkami czy kręgami. Staram ci się jedynie to przystępnie wytłumaczyć.
- Nie wspomniał pan co to za klasa o zasięgu globalnym.
- Człowiek. Class human jeśli wolisz. Ewolucja podąża różnymi drogami, ale w każdym świecie zawsze powstanie człowiek. Dziwne, nie? Co więcej ten sam człowiek może żyć równocześnie w wielu światach. Może też między światami się przemieszczać. Zdolność tę posiadają wszyscy ludzie, ale tylko nieliczni potrafią świadomie z niej korzystać. I to właśnie ci nieliczni stanowią nasz problem.
- Jakieś bajki mi pan tu opowiada. To jest niemożliwe. No chyba że jesteście jakąś tajną rządową organizacją, która zestrzeliła UFO i posiadła technologię obcych pozwalającą na podróże w czasie i przestrzeni, co? Czy na końcu tego korytarza jest jakaś maszyneria do podróży w czasie? Poza tym skoro mogę istnieć jednocześnie w wielu światach i dowolnie się przenosić, to co stoi na przeszkodzie bym zebrał się w jednym świecie i stworzył armię Timów, czy tam Phoenixów?
- To na szczęście nie jest możliwe. Mechanizm podróżowania między światami nie dopuszcza takiej możliwości. Przejście polega na, hmm, użyciu destruktora przekazującego kluczowe informacje o niszczonym obiekcie do konstruktora nowego obiektu w innym świecie. Jak widzisz w danym świecie może istnieć jednocześnie tylko jeden obiekt Tim. Poza tym nie istniejesz jednocześnie w wielu światach. To za duże uproszczenie. Można powiedzieć, że na przykład w świecie X właśnie w tej chwili grasz w karty. To jednak nasz punkt odniesienia. Z innego punktu odniesienia zmienia się cały obserwowany układ. Czas nie jest pojęciem uniwersalnym, globalnym. Każdy świat ma swój własny czas. Poza tym, te kluczowe informacje to coś co określamy świadomością. W innym świecie możesz mieć zupełnie inny wygląd, możesz mieć nawet inną płeć. Zostaje jedynie świadomość. Jednak jest ona ukryta. Jak właśnie w tej chwili, tutaj, w twoim przypadku. Podkreślam, że jest to naturalna ludzka umiejętność. Nie mamy żadnych wehikułów czasu. Używamy wprawdzie... pewnych... narzędzi... Pełnią one jednak jedynie rolę wspomagającą.
- No dobrze, ale o co w tym wszystkim chodzi?
- O równowagę. Ludzie nie pamiętają swoich poprzednich instancji. Żyją nieświadomi mechanizmów rządzących uniwersum. I tak powinno pozostać. Jednak nie zawsze tak jest i o czym wiemy z podań, legend, mitów i z przekonań religijnych. Wśród niektórych wierzeń, na przykład w hinduizmie, człowiek reinkarnuje. Jego dusza po śmierci przenosi się do nowego ciała. Buddyści mają swego Dalaj Lamę, Wiecznego Wędrowca. Skąd oni to wiedzą? Ktoś im o tym opowiedział tysiące lat temu. Kto? Dziki Wędrowiec, który zachował pamięć poprzednich wcieleń! W dużej części Dzicy Wędrowcy są niegroźni. Używają swej zachowanej wiedzy do poprawy moralnej ludzi w nowym świecie. Przykładami z naszego świata mogą być tutaj Jezus, Budda czy Quetzalcolatl. Są jednak tacy, dla których posiadana wiedza techniczna i naukowa jest pokusą nie do odparcia. Któż nie chciałby być uznawany za boga? Wspomnianej trójce dodano boskość już pośmiertnie i zapewne wbrew ich woli. Byli też jednak tacy, którzy upijali się władzą, a co gorsza przenosili wiedzę techniczną na nowy grunt. Dziki Wędrowiec, który swoje pierwsze życie przeżył jako łowca epoki neolitu, gdy trafi do cywilizacji postindustrialnej będzie raczej wylęknionym introwertykiem. Ale co będzie, gdy sytuacja będzie odwrotna? Weźmy zdolnego inżyniera pracującego w zbrojeniówce przy broni atomowej, który ma inklinacje do dominacji. Trafia w odpowiednik naszej starożytności. Oprze się zostaniu bogiem? Mówi ci coś nazwa Mahabharata?
- Nie.
- To indyjski epos liczący sobie kilka tysięcy lat. Opisuje między innymi efekty wybuchu nuklearnego, a także walki pojazdów powietrznych.
- No ale nie ma teraz jakiegoś władcy świata, któremu jesteśmy podporządkowani bo miał przewagę technologiczną nad naszymi przodkami. To był jeden przypadek tysiące lat temu bez wpływu na losy świata.
- Czy bez wpływu to nie jesteśmy w stanie tego stwierdzić. Nie wiemy jak potoczyłyby się losy naszego świata, gdyby tych wojen nie było. Poza tym zadziałali Wędrowcy.
- Kto?
- Niektórzy z Dzikich Wędrowców doszli do wniosku, że warto by stworzyć organizację, która pilnowałaby ładu i równowagi. Najpierw szkolili Kluczników. Nazywamy tak hipnotyzerów, bo mają klucz do podświadomości. Na pewno słyszałeś, że zahipnotyzowani ludzie potrafią cofnąć się do swoich poprzednich wcieleń. Nasi hipnotyzerzy potrafią te wspomnienia przywrócić na stałe, a nie tylko na czas hipnozy. Mając Kluczników wyszukujemy wybitnie uzdolnione i moralne jednostki. Budzimy je. Tak powstają Wędrowcy. Ludzie, którzy świadomie podejmowali walkę z nieodpowiedzialnymi Dzikimi. Po przebudzeniu Wędrowiec w nowym życiu potrafił już przebudzić się sam. Na przykład długo wpatrując się w płomienie ogniska. Przypominał sobie wtedy o misji i ją realizował. Czasami, tak jak ty teraz, trafiają na nasze placówki i są budzeni w sposób kontrolowany. A misją Wędrowców jest wyszukiwanie złych Dzikich Wędrowców i ich neutralizacja. To wieczna niekończąca się walka. Człowiek po śmierci przenosi się po prostu do kolejnego świata. Dziki Wędrowiec nadal ma swoją świadomość. Co najwyżej robi się ostrożniejszy. Wędrowców nieprzebudzonych wyszukują Czujni. Ludzie potrafiący wyczuć umysły na skraju przebudzenia. Sami nie wiemy jak Czujni to robią, ale robią. Kiedyś byli szamanami dziś służą nam.
Korytarz się skończył. Znów otworzyły się drzwi. Przeszli przez pomieszczenie, którego jedynym wyposażeniem było biurko. Za biurkiem siedział ochroniarz i czytał książkę. Nie zwrócił na nich uwagi. Przeszli w milczeniu przez inny, krótki korytarzyk i weszli do kolejnego pomieszczenia. Tu wyposażenie było bogatsze. Stół i dwa krzesła. Na stole leżał pistolet. Przewodnik Tima usiadł i gestem wskazał programiście drugie krzesło.
Po chwili do pokoju wszedł kolejny człowiek.
- Witaj Phoenix, jestem Chris i jestem Klucznikiem. Odpręż się. Usiądź wygodnie... - Tim nie wiedział kiedy Klucznik wyciągnął wahadełko ani kiedy wahadełko zaabsorbowało całą jego uwagę. Tim cofnął się do dzisiejszego ranka, potem do imprezy. Uśmiechnął się. Ale tylko na chwilę. Obrazy przyspieszały jak na cofanej taśmie w magnetowidzie. Studia, szkoła, pierwsza miłość, jakieś urodziny, pierwsze słowa, kroki, pierwszy oddech. Lot. Spadał z wieżowca, motocykl, zapach pizzy. Był dostawcą pizzy? Jakaś kobieta w półmroku. Zapach róż, szkolne boisko, płacz dziecka. Zachłyśnięcie się pierwszym haustem powietrza. Uderzenie! Kolejne. Ból! I jeszcze jedno. Jakiś śmierdzący potem olbrzym okładał go nahajem. Szybciej! Wiosłuj szybciej! Wojna. Gladius w dłoni ociekający posoką. Śmiech, pałac, basen z pachnącą olejkami wodą. Drewniany konik na biegunach. Nagle jego świadomość pękła. Rozczepiła się na dwoje. Przed oczami biegły mu równocześnie dwa życia.
Mężczyźni z coraz większym niepokojem patrzyli na Tima, który zaczął trząść się w niekontrolowany sposób. Oczy uciekły mu w tył. Na usta wystąpiła piana. Z uszu i nosa zaczęły cieknąć strużki krwi.
- Co się z nim dzieje, Chris?
- Nie wiem, panie Dalton. Pierwszy raz widzę taką reakcję. O, uspokoiło się.
Tim faktycznie opadł bezładnie na oparcie krzesła. Oddychał spokojnie. Dopiero po chwili Dalton dostrzegł, że Tim wpatruje się w niego z błyskiem w oku. Błyskiem tryumfu. Mężczyzna rzucił się do przodu, ale Tim był szybszy.
Po chwili stał już w rogu pomieszczenia celując z broni w stronę obu mężczyzn.
- Phoenix! Co się dzieje?! - Dalton próbował opanować drżenie głosu.
- Phoenix nie żyje. - Odparł Tim. - Na dobre, że się tak wyrażę. Początkowo mu się udało. Przyszłe pokolenia Nimbu będą się zastanawiać nad przeznaczeniem niedokończonej budowli w dżungli Shaar, a ja chciałem mieć jedynie własną piramidę. Tak po prostu.
- Nie rozumiem. Brzmisz jak Dziki Wędrowiec, ale nie możesz nim być. Phoenix jest Wędrowcem. Bardzo dobrym. W tym świecie był już trzy razy. Nie mogło być mowy o pomyłce!
- I nie ma pomyłki. Co najwyżej błąd systemu. Pozwolisz, że też posłużę się alegorią informatyczną. Po śmierci obudziłem się w nowym ciele. Właśnie. Nie urodziłem się! Dostałem się do w pełni dorosłego ciała! I to był Phoenix. A raczej jego nieświadome jeszcze kolejne wcielenie. Niesamowity zbieg okoliczności, nie uważasz? Niemal niemożliwy w gąszczu światów. Przejąłem kontrolę i proszę teraz jestem ja i tylko ja. Wiem teraz czym naprawdę są opętania. A pamięci mam dwie! Dwa niewyczerpalne źródła wiedzy, z których mogę czerpać! Nie wiesz nawet jakie wspaniałości widziałem! Czego doświadczyłem!
- Wiem.
- O. - Tim uśmiechnął się upiornie. - Dziki Wędrowiec na straży porządku. Udaj się więc w podróż! - Tim strzelił trafiając dokładnie w serce. Dalton osunął się bezwładnie na podłogę. Po chwili strzelił do Klucznika. Przestąpił nad ciałami chowając broń pod koszulą. Wydostać się z budynku. A potem... witaj świecie! Uwielbiał takie światy najbardziej. Światy rozwinięte, głodne wiedzy i informacji. Gdzie mając wiedzę, można być niewyobrażalnie bogatym. A on wiedzę miał. Był już Wędrowcem bardzo długo. Sięgał pamięcią na tysiące lat wstecz i w przód w tysiącu światach. Po przebudzeniu zawsze używał imienia, które mu nadano w tym właśnie świecie, a które sprawiało mu ogromną przyjemność. Było takie przewrotne! Niosący Światło! Lucyfer!
Proszę o więcej.
Ja też poproszę o więcej.
Świetne :D. Dawaj więcej :)
Miło się czytało ;> more more
Vox populi, vox Dei :)
Cieszę się, że się podoba. Poniżej część druga i ostatnia (ale opowiadanek różnych mam dużo więcej ;) ).
W poniższym opowiadanku pozwoliłem sobie zreinterpretować pewne chrześcijańskie doktryny. Jeżeli ktoś jest głęboko wierzący i nie ma dystansu do wyznawanych idei to lepiej niech nie czyta. Przypominam, że to sf ;)

40 dni

Słońce paliło niemiłosiernie stojąc w zenicie. Powietrze falowało nad rozgrzanym piaskiem mamiąc i myląc zmysły. Piasek piekł przesypując się przez sandały. Wędrowiec nie dawał za wygraną. Szedł już od świtu. Owinięty szczelnie białym materiałem pozostawił jedynie szparę na oczy. Kierował się w stronę skał. Przynajmniej miał taką nadzieję, że te rozfalowane kształty to skały a nie kolejne złudzenie. Na szczęście po mniej więcej godzinie marszu podeszwy natrafiły na twardsze podłoże, a brązowe formacje skalne przybliżyły się na tyle by rozpoznać szczeliny, małe wąwozy czy nawisy skalne. Wędrowiec wszedł pod skalną półkę, rozejrzał się uważnie podnosząc mniejsze kamienie. Nie miał zamiaru siąść na skorpionie. Nie znajdując żadnego z tych niebezpiecznych pajęczaków usiadł opierając się o ścianę i odwinął materię z głowy. Wędrowiec miał około dwudziestu pięciu lat. Ogorzała twarz wskazywała na to, że nawykł do wędrówek i wielokrotnie wystawiał się na działanie słońca i wiatru. Twarz o wydatnym nosie okolona była czarną brodą a na głowie kłębiła się burza czarnych kręconych włosów. Mężczyzna wyjął spod odzienia skórzany bukłak i wypił łapczywie kilka łyków wody. Zapatrzył się w horyzont i czekał.
Ocknął się na dźwięk toczących się kamyków. Wielka czerwona kula słońca dotykała już linii horyzontu podpalając granatowe niebo krwistą łuną. Robiło się chłodniej a z pomiędzy skał wypełzały już nocne cienie. Szuranie, kroki, kolejna lawina małych kamieni i zduszone przekleństwo. Po chwili z jednego z wąwozów wyłoniła się postać. Okalał ją czarny płaszcz. Człowiek krył twarz pod kapturem spod którego lśniły jedynie oczy odbijające szkarłat zachodzącego słońca. Wędrowiec wzdrygnął się widząc płonące czerwienią dwa punkty w czarnej sylwetce. Wiedział, że to złudzenie optyczne, ale mimo to czuł nieprzyjemne ciarki chodzące mu po plecach. Człowiek podszedł bliżej i zsunął kaptur na plecy odsłaniając śniadą starannie ogoloną twarz. Proste czarne włosy spływały mu na ramiona. Wędrowca wierciły czarne jak węgle oczy rozdzielone orlim nosem. Po wąskich zaciętych ustach błąkał się szyderczy uśmieszek.
- Witaj wędrowcze. - Tembr głosu był głęboki i aksamitny mocno kontrastujący z pierwszym wrażeniem i drapieżną sylwetką. - Będziemy tak na siebie patrzeć czy powiesz co cię tu sprowadza?
- Wiedza. Poszukuję odpowiedzi.
Ostatnie promienie słońca znów zalśniły w oczach dziwnego człowieka. Podróżnemu wydało się że widzi w nich błysk szyderstwa. Ogarnęła ich ciemność. Człowiek w płaszczu kucnął i zbliżył twarz do twarzy wędrowca.
- Wiedza, powiadasz! - Syknął. - Wiedza kosztuje i to nie mało. Co możesz mi dać w zamian?
- Nie mam nic... - Wędrowiec zawahał się. - Jestem biedny. Mogę jedynie ofiarować ci swoje usługi.
Czarny człowiek prychnął niczym rozwścieczony kot.
- A na co mi twoje usługi? Co chcesz robić? Gotować, sprzątać? Zamiatać piasek sprzed wejścia do domu? - Mężczyzna zawiesił głos. - Za wiedzę żądam życia. We właściwym czasie przypomnę ci o naszej umowie. Zapłacisz za wiedzę bezwzględnym posłuszeństwem w wyznaczonym przeze mnie momencie. Wykonasz to co ci każę. To może być jutro lub za dziesięć lat. Co ty na to?
Wędrowiec miał gardło wyschnięte na wiór. Nie wiedział już czy to pragnienie czy strach.
- Żądasz przysługi?
- Nie, nie przysługi! Absolutnego posłuszeństwa w wykonaniu jednego, jedynego polecenia. Taki cyrograf, który podpiszesz krwią. - Człowiek zahihotał najwyraźniej z siebie zadowolony.
- Zgadzam się.
- Doskonale! - Mężczyzna wstał. Teraz jego ciemna sylwetka zlewała się z tłem. Za plecami miał czarne jak smoła niebo usiane gwiazdami. - Jak się nazywasz wędrowcze?
- Jezus, syn Józefa.
- A więc chodź Jezusie, synu Józefa. Będziesz mi towarzyszem przez czterdzieści dni i w tym czasie odpowiem na każde twoje pytanie.
Wędrowiec wstał i ruszył za mędrcem.
- A jak ja mam się do ciebie zwracać?
- Możesz mówić mi Mistrzu.
- A więc od teraz odpowiesz na każde moje pytanie?
- Na każde.
- Kim jesteś?
- Sprytnie. - Mistrz odwrócił się w stronę Jezusa. - Ale nieprecyzyjnie. Musisz się szybko nauczyć zadawać właściwe pytania jeśli chcesz otrzymać oczekiwane odpowiedzi. Na zadane przez ciebie pytanie odpowiem: jestem człowiekiem.
- Jak masz na imię?
- O! Już dużo lepiej! Jestem Mariusz Scypion. Ha! Po twojej minie widzę, że oczekiwałeś innej odpowiedzi. Tak. Jestem Rzymianinem. Prawdziwym! Nie jakąś hołotą z prowincji. Jestem ekwitą, pochodzę z senatorskiego rodu. Co robię na tym odludziu, zapytasz? Musiałem się tu zaszyć na pewien czas. Polityka, te sprawy. Lecz to cię raczej nie będzie interesować. O! Jesteśmy w domu. - Mariusz zatrzymał się przed wykutym w skale portalem nad którym widniały zatarte przez czas napisy. Odwrócił się do Jezusa i wykonał zapraszający do wejścia gest. - Gość w dom, Bóg w dom. Jak to mówią w tych okolicach.
Weszli do mrocznej pieczary. Mariusz wyciągnął zza kamienia jakiś pakunek, nad którym przez chwilę majstrował. Gdy wstał grotę rozświetlił żółty blask wydobywający się z niesionej przez niego lampy. Jezus uśmiechnął się na ten widok. Nigdy wcześniej nie widział takiej lampy ale nie był zaskoczony. Czuł, że nie powinien być. Z walcowatej podstawy lampy wystawała szklana bańka, z wnętrza której sączyło się światło. Bez płomienia. Bez dymu. Mariusz poprowadził w dół. Krętymi, kutymi w skale schodami. Na dole znajdował się krótki korytarzyk zamknięty mocnymi drewnianymi drzwiami, pokrytymi blachą z brązu. Gospodarz otworzył drzwi i weszli do rozległego pomieszczenia rozświetlonego podobnymi lampami do tej niesionej przez Mariusza. W sali stało kilka regałów i stołów. Wszystko było zawalone papirusami i księgami. W kącie stał stół zapełniony szklanymi słojami, butelkami i retortami. Wszystkie te utesynalia łączyły miedziane rurki.
- Musisz wybaczyć bałagan. Nie zdążyłem jeszcze przywyknąć do braku służby. - Mariusz zgarnął jednym ruchem papiery na spąg komnaty oczyszczając centralnie stojący stół. Zniknął za zasłoną skrywającą przejście do innego pomieszczenia. Wrócił po chwili stawiając na stole dzban i szmaciane zawiniątko.
- Wino i chleb. Nie byłem gotowy na gości. musimy na tym przetrwać kilka dni. Zaprzyjaźnieni pasterze dostarczają mi żywność raz na tydzień.
- Za darmo?
- Nie. Za leczenie zarówno ich jak i kóz.
- Powiedz mi, Jezusie, co pchnęło cię na pustynię?
- Wracaliśmy z Jerozolimy. Rozmawiałem tam z kapłanami. Mam mętlik w głowie. Jestem jednym z nazareńczyków. Faryzeusze nie uznają naszych przekonań. Uznają nas za sektę...
- Wybacz. Ale zupełnie nie rozeznaję się w lokalnych niuansach. Z grubsza wiem w co wierzą Żydzi.
- Kto ma rację? My czy oni? Czym jest Bóg? A może rację macie wy, Rzymianie, z waszą wiarą w wielu bogów?
- Ho! Ho! Powoli. Szukasz wiedzy czy religijnego natchnienia? Jak tego drugiego to idź na wschód, do Indii. Tam znajdziesz rośliny o długich wąskich liściach. nazbieraj sobie tych liści, wysusz i wypal. Od razu lepiej się poczujesz i Bóg do ciebie przemówi. - Kończąc mówić Mariusz już stał opierając się pięściami o stół i nachylając się nad Jezusem przestraszonym jego wybuchem.
Nastąpiła chwila ciszy. Mariusz usiadł na zydlu i bębnił palcami po desce stołu. Nagle huknął w blat całą dłonią.
- Czy wiesz, Jezusie, czym jest błyskawica?
- Gniewem Niebios.
- To jest właśnie religia. Zastępuje rozum. Nie znasz zjawiska, ale zamiast starać się je poznać szukasz w nim mistyki. Błyskawica, mój drogi, to wyładowanie atmosferyczne, wyrównanie potencjałów ziemi i atmosfery. Przy przeskoku elektronów wypromieniowywana jest energia pod postacią różnej długości fal. Zarówno świetlnych, dlatego ją widzisz, jak i dźwiękowych, dlatego słyszysz grom. Wiedząc czym jest błyskawica, wiesz jak się przed nią uchronić. Co więcej, wiesz jak ją wytworzyć. Chodź. - Mariusz wstał i podszedł do stołu z retortami. Wyciągnął zza nich dziwne urządzenie i czekał aż podejdzie Jezus. Na urządzenie składał się ustawiony pionowo dysk, nad który wystawały dwie metalowe kule zawieszone blisko siebie. Sam dysk wyposażony był w korbę. Całe urządzenie stało na drewnianej podstawie.
- Kręć korbą i patrz na kule. - Jezus wykonał polecenie. Korba stawiała opór. Dysk wydawał dziwny klekot. Po chwili kręcenia pomiędzy kulami pojawiła się na ułamek sekundy błyskawica, powietrze rozdarł suchy trzask. Jezus aż podskoczył. Dysk zatrzymał się po chwili.
- Widzisz? Kręcąc korbą dostarczyłeś do układu energię kinetyczną. Zmieniłeś potencjał kul. Przyroda jednak kocha równowagę. Kule wyrównały potencjał wytwarzając błyskawicę. To jest model. Wiedza, przyjacielu, to umiejętność eksperymentu i modelowania naturalnych zjawisk.
- Zdecyduj się teraz. Masz jeszcze szansę odwrotu. Szukasz wiedzy czy mistyki? Jeśli tego drugiego, to wiesz gdzie są drzwi, a naszą umowę uznam za niebyłą.
- Szukam wiedzy.
- To dobrze. Jeszcze jedna sprawa. Jesteś pierwszą osobą, która nie krzyknęła "czarownik!" lub "diabeł!" na widok lampy elektrycznej. Dlaczego?
- Ta dziwna lampa wydała mi się znajoma.
- Tak myślałem. Czy miewasz jakieś dziwne sny, fantazje o innych światach?
- Tylko o jednym. Widzę smukłe, wysokie, skąpane w słońcu, wieże. Pomiędzy tymi wieżami poruszają się rydwany i wozy, ale bez koni. po wysokich, podniebnych kładkach spacerują ludzie. Opowiadałem o tym śnie ojcu.
- I co?
- Twierdzi, że to wizje Nieba, że jestem Mesjaszem.
- Jesteś Wędrowcem, Jezusie. Człowiekiem, który świadomie przemieszcza się pomiędzy światami. Ale jesteś na początku swej drogi. Najprawdopodobniej obecne to dopiero drugie twoje wcielenie. Nie tylko odpowiem na twoje pytania Jezusie, ale rozbudzę w tobie Wędrowca na dobre. Ryczałtem. Bez dodatkowego cyrografu. - Mariusz się uśmiechnął.
Dni mijały. Jezus i Mariusz siedzieli w laboratorium lub spacerowali między skałami. Wszystko to o czym opowiadał Mariusz sączyło się do umysłu Jezusa powoli otwierając kolejne drzwi. Przypominał sobie kolejne epizody swego pierwszego życia. Odnajdywał znaczenia słów samolot, samochód, bankomat. Ogrom światów go zachwycił, ale świadomość wiecznej wędrówki przytłoczyła. Gdy zaspokoił głód wiedzy, gdy odkrył wszystkie swe wspomnienia pozostały pytania, które odkładał na sam koniec.
Znów siedzieli przy stole. Tym razem jedli pieczoną jagnięcinę. Mariusz uzdrowił starszego pobliskiej wioski. Przygotował jakieś zioła, które tamten miał pić i pomogło. To był ostatni wieczór. Jutro Jezus miał ruszyć znów swoją drogą.
- Czy my, Wędrowcy, mamy jakąś misję?
- Miałeś unikać mistyki, Jezusie!
- Jaki jest sens tych reinkarnacji?
Mariusz wyprostował się i spojrzał głęboko w oczy Jezusa.
- Nie wiem. Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Każdy musi sam wyznaczyć sobie cel. Ja mam proste cele. Wiedza, pieniądze, władza. Pierwsze implikuje drugie, a drugie trzecie.
- Jesteś hedonistą, drogi Mariuszu.
- Nie przeczę. - Mariusz parsknął. - Ta pustelnia to okres przejściowy. Nie doceniłem Rzymian i ich smykałki do polityki. Przejrzeli moją intrygę i musiałem uciekać. Spróbuję na wschodzie. Tam będzie łatwiej. W Azji są mniej pragmatyczni, a bardziej religijni.
- Jesteś cynicznym hedonistą. - Zaśmiał się Jezus. Szybko jednak spoważniał. - Czy istnieje Bóg?
- Bo stracę do ciebie szacunek!
- Odpowiedz!
- Tego też nie wiem. Jednak opowiem ci pewną historię. Dawno temu, w tym właśnie świecie zdarzyło się coś dziwnego. Spotkało się tu w jednym czasie wielu Wędrowców. Szansa jedna na miliard! A jednak do tego doszło. Świat był prymitywny, ledwo wychodził z epoki kamienia. Większość z nas miała już za sobą przynajmniej kilkanaście, nazwijmy to, przeskoków. Zachłysnęliśmy się możliwością władzy, jaką dawała nam nasza wiedza. I stało się, zostaliśmy uznani za bogów. Wtedy nastąpił rozłam. Ja chciałem szerzyć wiedzę, tak by przyspieszyć rozwój tego świata i zapewnić ludziom wygody cywilizacji. Większość wolała jednak upajać się władzą. Nie chcieli marnować tak doskonałej okazji by przeżyć te kilkadziesiąt lat jako władcy absolutni. Nie pociągała ich idea pracy u podstaw. Odeszliśmy, ja i ci co myśleli podobnie. - Mariusz zawiesił głos. Zapatrzył się w żółte światło żarówki. - Nauczaliśmy. Pokazywaliśmy ludziom prawdę. Karmiliśmy ich zakazanymi owocami wiedzy. Owocami poznania dobra i zła. Tamci zaczęli na nas polować. Dopadli Prometeusza. Dopadli Quetzalcoatla. moich najbliższych przyjaciół. Nie chcieliśmy czekać aż nas złapią i wyślą na inne światy wśród bólu tortur. Ci co ocaleli sami zakończyli egzystencję na tym świecie. Ja tu wróciłem, znów przypadkiem. Trzydzieści sześć lat temu, jako Mariusz Scypion. I wiesz co odkryłem? Historię piszą zwycięzcy. Powiodło im się! Zostali bogami, a ludzie czczą ich do dzisiaj. Z nas zrobili odrażające demony. Nie ze wszystkim im się jednak udało. Ludzie przemycili pamięć o nas w mitach. Prometeusz! Ten, który dał ludziom ogień i poniósł za to straszliwą karę. Mi nadali zresztą podobne imię. Wiesz już jakie?
Jezus powoli kiwną głową.
- Chodźmy spać. Jutro czas pożegnań. - Mariusz wychylił kubek do dna i odszedł. Jezus słyszał jak zwala się bezładnie na łóżko w drugiej komnacie. Sam został przy stole i myślał.

Za ich plecami wstawało słońce. Ich cienie układały się na piasku niczym dwa olbrzymy.
- Pamiętaj o naszej umowie Jezusie. I o jeszcze jednym. Wiedza którą posiadłeś jest jak atom. Możesz postawić elektrownię, ale możesz też zbudować bombę. Od ciebie zależy, którą drogę wybierzesz. Wiedza w służbie ludzkości prowadzi do rozwoju. Wiedza w służbie religii do wojen i mordów. Pamiętaj o tym.
- Poucza mnie stary cynik? - Jezus zaśmiał się.
- Ja mam swoją drogę. Doświadczenie pozwala mi na nie dokonywanie wyboru i zadbanie o siebie. Ty musisz się pilnować by nie porwał cię wir wydarzeń i nie zmyliła ułuda kontroli nad własnym życiem. Żyj, Jezusie Nazareńczyku. Unikaj religii, zwłaszcza teraz, z twoją wiedzą!
- Dzięki. Żegnaj... Lucyferze.
Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, odwrócił się na pięcie i odszedł pomiędzy skały.

W jego stronę biegli ludzie. Kilka osób wysforowało się na przód. Ktoś z tyłu ciągnął za uzdy dwa wielbłądy. Rozpoznał osobę biegnącą jako pierwszą. To był Józef. Ojciec dopadł Jezusa i uściskał go z całej siły łamiąc mu niemal żebra. Maria padła na kolana. Płakała i śmiała się na przemian wznosząc ramiona ku niebu.
- Czterdzieści dni! Szukaliśmy cię tak długo, ale Bóg nie pozwolił zgasnąć nadziei! Jesteś z rodu dawidowego! Jesteś Mesjaszem! To nas trzymało na duchu. Teraz jesteśmy pewni! - Józef dalej ściskał syna i mówił przez łzy łamiącym się głosem - Przeżyłeś tak długo na pustyni. Bez jedzenia i picia. To cud! To znak od Boga! Co się działo? Powiedz, co się stało na tej pustyni?
Jezus odwrócił głowę patrząc wstecz. Wiatr niosący piach zasypywał powoli jego ślady. Linia ciągnąca się do rozedrganych na horyzoncie skał niknęła w oczach.
- Na pustynię zaprowadził mnie Duch Święty! - Zaczął łamiącym się głosem. - Tam spotkałem Szatana, który kusił mnie i chciał bym odszedł od prawdziwej wiary w Ojca. Wytrzymałem próbę, a moja wiara jest silniejsza. Chodźmy! Głośmy radosną nowinę!

Wieczór był ciepły. Powietrze wypełnione było grą cykad. Z domu dochodziły odgłosy wieczerzy. Jezus wyszedł na zewnątrz. Zaczerpnął w płuca ciężkiego od zapachów pobliskiego targowiska powietrza.
- Dobrze się bawisz?
Zamarł. Pamiętał ten głos. Teraz dojrzał ciemną sylwetkę stojącą pod murem. Człowiek opierał się o pień daktylowej palmy. Dlatego nie był widoczny od razu. Przy nodze miał podróżny tobołek.
- Wybrałeś się na Wschód, Lucyferze?
- Tak. I przy okazji zajrzałem tutaj. Do Jerozolimy.
- Cieszę się, że cię widzę.
- A ja nie bardzo. Wybrałeś drogę, przed którą cię ostrzegałem. Z której nie ma odwrotu.
- Nie prawda! Pomagam tym ludziom! Leczę ich!
- Nie leczysz tylko uzdrawiasz. Nie mówisz im na czym ich choroba polega, nie tłumaczysz dlaczego podajesz im takie a nie inne lekarstwo. Nie mówisz jak choroby uniknąć. Jesteś jak wioskowy szaman, nie jak lekarz. A miasto aż huczy o tym, że przywróciłeś życie martwemu człowiekowi!
- Łazarz nie był jeszcze martwy! Zastosowałem reanimację. Sztuczne oddychanie i masaż serca. Uratowałem mu życie korzystając z wiedzy!
Lucyfer w kilku krokach znalazł się przy Jezusie. Złapał go za szaty i uderzył nim o ścianę.
- Wskrzesiłeś go! - Wycharczał Jezusowi w twarz. - Ja wiem, że to była reanimacja! Dla nich to wskrzeszenie. Dla nich jesteś bogiem! A najgorsze jest to, że widzę, że ci się to podoba!
- Tak, Lucyferze! Masz rację! Podoba mi się cześć i szacunek jakimi ludzie mnie darzą. I tylko to. Nie chcę władzy tak jak ty. Nie chcę pieniędzy! Jesteś cynikiem, sam to przyznałeś. Nie masz prawa mówić innym co jest dobre a co złe! Wiem co cię boli. Żałujesz wyboru dokonanego te pięć tysięcy lat temu! Żałujesz swojego ówczesnego altruizmu. Teraz wybrałbyś inaczej. Teraz byłbyś oportunistą. Jesteś tchórzem Lucyferze! Tchórzem sparaliżowanym dokonanym kiedyś wyborem i jego konsekwencjami.
- Żądam spełnienia obietnicy! - Wysyczał Lucyfer. Jezus zbladł. - Przyjdź do tego ogrodu jutro w południe. Sam. Będę czekał. - Lucyfer puścił szaty Jezusa, wrócił po swój tobołek i wyszedł na ulicę niknąc w wieczornym tłumie.

Jezus czuł się nieswojo. Stawił się na prośbę Lucyfera, chociaż w sumie ten nie groził żadnymi konsekwencjami odmowy. W samym jego głosie brzmiał rozkaz, którego nie można było zignorować. Nazareńczyk czuł, że jest obserwowany, że coś jest nie tak. Jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mu by natychmiast rzucił się do ucieczki. Usłyszał kroki. Spiął się cały, po czym odetchnął z ulgą. Człowiekiem, który się zbliżał był Judasz Iskariota, uczeń Jezusa. Judasz podszedł do Jezusa i objął go.
- Mariusz Scypion powiedział: wybrałeś drogę bez odwrotu. - Judasz wyszeptał te słowa do ucha Jezusa po czym pocałował go w policzek. Jezus zamarł. Do ogrodu wpadli legioniści. Chyba cała kohorta. Migały zbroje, miecze i czerwone tuniki. Judasz został odepchnięty a na Jezusa posypały się ciosy. Stracił przytomność.

Lucyfer siedział na skraju gaju. Nogi przycisnął do piersi i trzymał głowę na kolanach. Zachodzące słońce podpaliło Golgotę. Trzy krzyże wyglądały jakby wyrastały z płomieni. Jezus, Jahwe, Odyn, Zeus. Oni wszyscy mieli rację. Naturalnym odruchem ludzi jest strach i posłuszeństwo. Swoją przewagę można wykorzystać do sięgnięcia po władzę, i tylko do tego. Utopie nie mają sensu. Przyznaj się, Lucyferze, ile widziałeś społeczeństw utopijnych? Wszystkim według potrzeb? No ile? Ani jednego! Poległeś, Lucyferze. Prometeusz chociaż ma swój mit. Ty nie masz nic. Jezus mówił prawdę. Boisz się. Odrzuć strach. Przystąp do zwycięzców! Jest jeszcze tyle światów! A możesz zacząć już w tym! Lucyfer wstał i ostatni raz spojrzał na Golgotę. Na zdejmowane z krzyża ciało.
- Miałeś rację, a ja się myliłem. Spotkamy się jeszcze. Spotkamy w gąszczu światów i wtedy cię przeproszę.
Wy! Bor! Ne!
(28.09.2016, 16:15 UTC)Reinrk van Dall napisał(a): [ -> ]Wy! Bor! Ne!

Potwierdzam! Jeszcze, jeszcze więcej.